Wpis który komentujesz: | W "Diabelskim toaście" C.S.Lewisa przemawiający diabeł ubolewa nad obniżeniem się jakości przychodzących do piekła dusz. Kiedyś piekło mogło się sycić wybitnymi osobowościami, pełnymi namiętności i pasji, popełniającymi wielkie zbrodnie - dziś, narzeka lewisowski diabeł, mamy szarą masę, która grzeszy idąc za modą, bezmyślnie włączając się w akceptowane zachowania społeczne lub dla odegnania nudy. Książka, w której to zostało napisane, powstała pod koniec lat pięćdziesiątych, a więc w czasach, które większość współczesnej młodzieży uzna za nie cechujące się wolnością oraz "zepsuciem". Dziś nie mamy jeszcze pełnej tolerancji i pełnego zezwolenia na wszystko, co wykracza poza tradycyjne normy obyczajowości i stylu życia, ale nasz krąg kulturowy konsekwentnie do tego dąży. Z jednej strony mnie to cieszy, a z drugiej strony nastraja pesymistycznie. Odebranie możliwości buntu uczyni życie nudnym i pozbawi je jednej z rzeczy decydujących o jego "soczystości". Część osób będzie zaspokajać tę naturalną potrzebę przeciwstawienia się zastępczo, uczestnicząc w różnych formach buntu pozorowanego (co dzieje się na dużą skalę już dziś,0), a część nie będzie miała co robić. Ewentualnie zostanie im bunt przeciwko zbuntowanym. Do takich wniosków doszliśmy kiedyś w kameralnym gronie dyskusyjnym, omawiając "Diabelski toast" i dziś mi się to przypomniało. Do książek Lewisa, tych moralistycznych, wracam wielokrotnie. Są tak naszpikowane spostrzeżeniami dotyczącymi ludzkiej natury i ideami do przemyślenia, że czytając nawet krótki tekst nie da się za jednym razem w pełni wyeksploatować wszystkich wskazanych kierunków zastanowienia się. Autor bombarduje czytelnika ładnie ujętymi i trafnymi ideami, co jest dobrą techniką propagandową, bo łatwo jest wpaść w stan bezkrytycznego zachwytu, oszołomienia. Podobny jest przypadek "Przebudzenia" de Mello, choć de Mello nie jest w żadnym razie pisarzem miary Lewisa. Cykl wschodnich (i dość nieudolnie przebranych w chrześcijaństwo,0) nauk duchowych przeznaczonych do zgłębiania w ciągu życia jest podany w trzydziestu rozdziałach, w pigułce, wprost, bez zostawienia czytelnikowi miejsca na własne docieranie do nich. Człowiek, oszołomiony i przytłoczony tym materiałem ulega złudzeniu, że poznał prawdę, podczas gdy poznał tylko jej opis - paradoksalnie, przed popadnięciem w coś takiego autor wielokrotnie ostrzega. Dopiero kontakt z "poważnym" i trudnym buddyzmem uświadomił mi, jak bardzo uproszczone i fast-foodowe jest "Przebudzenie" i jak umie odsunąć człowieka od tego, co opisuje, poprzez zbyt dobre i dokłdne ujęcie tego w słowa - w zen, niedopuszczalne. |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |