| Zawsze bylem szefem, moze tylko pierwszy rok po studiach nie.
Zawsze bylem postrzegany jako kolega, przyjaciel, doradca. Dobrze sie z tym czulem. Robota szla do przodu, ludzie przychodzili nie tylko do pracy, ale zeby sie spotkac...
Zawsze konczylo sie tak samo. Nie bylo zarzutow merytorycznych, od przelozonych, ale wie pan... reorganizacja zmiany, nowa krew... i na zielona trawke. Zwykle produkt byl potem gorszy, albo wrecz znikal z rynku. Odchodzili pracownicy.
Teraz dolaczylem do klasy dupkow...
Mnoze problemy, kawa na stol po przyjsciu do pracy, scinam premie za najmniejsze uchybienie... zwalniam.
Jest cool... przelozeni chwala... ale to juz nie praca dla przyjemnosci, to czesanie kasy i byle do jutra...
Czy w firmach w Polsce nie moze byc jak na Zachodzie? Czy nie moze byc partnerstwa? Kto nie dorosl do takiej sytuacji? |