Od:
|
adambolewski@o2.pl
|
Do:
|
sexanonse@hydepark.pl
|
Kopia do:
|
sexanonse@hydepark.pl, ageralt@hydepark.pl, sex@hydepark.pl,
wolnomysliciele_humanisci@hydepark.pl, sseexxx@hydepark.pl,
randka@hydepark.pl, friends@hydepark.pl, hyde-park@hydepark.pl,
interrandka@hydepark.pl, sexonline@hydepark.pl
|
Temat:
|
Nieprawidłowości w Bibliotece Uniwersyteckiej Uniwersytetu Wrocławskiego i pokłosie.
|
Data:
|
7 listopada 2004 13:59
|
|
Donosze o nieprawidłowościach w Czytelni Głównej i wypożyczalni
UWR Uniwersytetu Wrocławskiego. Jestem studentem filologii polskiej
na tej uczelni już siedem lat, od roku jestem na studiach zaocznych
tego samego kierunku i mieszkam w domu, tzn. w Suwałkach. To co się
dzieje w owej bibliotece może zmrozić każdego normalnego człowieka.
Od siedmiu lat( z dwuletnia przerwa, kiedy mieszkałem w Warszawie
i chodziłem do tamtejszej biblioteki uniwersyteckiej, do BUWu),
spotykam sie w czytelni głównej BUWR z iście chamską obsługą, a
właściwie nie z obsługą tylko bardzo wytrwałym zniechęcaniem mnie do
korzystania z tej biblioteki. Mogę to bez żadnego nadużycia nazwać
wojną psychologiczną toczoną ze mną przez siedem lat. Teraz i ja
wypowiadam wojnę i zapowiadam wszystkim zainteresowanym, że ją
wygram, bo nikt jeszcze ze mną nie wygrał! Ale żeby nie być
gołosłownym przedstawię teraz moje skargi i zarzuty wobec
pracowników BUWRu. Zacznę od dzisiaj, bo właśnie dzis, to jest 21
września odebrałem w czytelni trzy książki dotyczące przedwojennej
Polonii amerykańskiej, m.in. Wacława Gąsiorowskiego: "Ach te chamy
Ameryce!". Tylko,że zanim mogłem z nimi zasiąć przy stole do
czytania, bibliotekarka nie zapytała się mnie gdzie chcę usiąść,
tylko jąkąś dziwną gwarą uliczną zaintonowała do mnie -" yymmmmm?"
niczym jakiś esbek do więźnia politycznego, albo policjant
kryminalny do oprycha. To "yymmmm", to miało własnie znaczyć gdzie
chcę usiąść. Historia utrudniania mi pracy w czytelni głównej siega
jednak już siedmiu lat, jest więc bardzo długa. W tym meilu napisze
z tej racji tylko o niektórych notorycznych nieprawidłowych
zachowaniach pracowników biblioteki, co do których uważam, ze
powinny zostać wysunięte dyscyplinarne konsekwencje. Dokładnie wobec
kobiet bibliotekarek w Czytelni Głownej, które do dziś w niej
pracują, jak też wobec zachowań kobiet w wypożyczalni, które
pracowały w tym roku przed wakacjami akademickimi w wypożyczalni.
Żeby mi utrudnić czytanie w czytelni, bibliotekarki witały mnie
zawsze nienawistnym tonem, jak kogoś obcego, który przyszedł robić
jakąś rozrubę, właściwie to nawet nie wiem o co mnie podejrzewały,
dość że w takiej atmosferze trudno pracować. Książki, które
zamawiałem w trakcie pobytu w czytelni, jeżeli były przynoszone do
stolika, to były rzucane z hukiem przede mną, a nie kładzione,(
świadkiem może być doktor Heck, pracownik naukowy Instytu Filologii
Polskiej), jeżeli zaś chodziłem po ich odbior, to z wyraźnym
ociąganiem były szukane spośród zamówień,
kiedy oddawałem książki i numer z miejscem, moja legitymacja była
rzucana przede mna na blat z odległości metra, a czasami i dalszej,
o też świadczy o takim pracowniku samo za siebie.W każdej normalnej
pracy już jutro by ktoś taki stracił pracę, gdyby komuś rzucił rzed
nosem chlebem czy dyskietką. A przecież tak było zawsze, bez
wyjątku, zawsze kiedy tam przychodziłem i wychodziłem.
To jeszcze nie koniec utrudniania mi pracy w publicznej i państwowej
placówce. Bardzo często , tzn. codziennie, ale z pewnymi przerwami,
siedzi jedna albo dwie bibliotekarki i patrza sie na czytajacych,
nic innego nie robią, tylko sie patrza, czasami nawet godzinami,
takie patrzenie może być niezauważone przez kogoś, ale jeżeli komuś
się robi wstręty na samym początku przyjsćia do czytelni, to
doprawdy jest to bardzo przykre jak ktos sie na kogos gapi bez
przerwy, jak jakis lump z warszawskiej Pragi na przechodniów. Siedzą
przy stoliku, ktory jest przy sciane, na srodku sali, obok drzwi do
magazynu, z ktorego co jakiś czas przychodzą zamawiane książki, ale
czytelnia jest przeciez nieduża, od stolika bibliotekarek do
najbliższych stolikow dzieli zaledwie kilka, moze dwa, trzy metry,
zatem jezeli się dostaje miejsce przy takim stoliku, który jest bok
tych pań, trudno nie wyczuc wlepionych w siebie czyiś oczu, tym
bardziej że, dochodziło do tego, że odwracałem głowe w tym kierunku
i spotykałem wlepione w siebie ślepia jakiejś bibliotekarki. Nie
oczy kogos zamyslonego, czekajacego na nowe zamówione książki z
magazynu, patrzącego ponad czytajacymi, ale własnie że nie, bo
patrzącego wprost we mnie na moja osobe. To jest więc oburzajace, że
pozwala sie na takie praktyki osobom, ktore biorą pieniądze za
siedzenie i gapienie sie na poszczegolnych czytajacych, żeby te
kobiety chociaz cos czytały, kiedy tam siedzą. Do stresujących
sytuacji dochodziło nieraz, kiedy ze wzgledów czysto technicznych
zmieniałem miejsce obok okna np. kiedy robiło sie chłodno, albo z
miejsca , ktore było słabo oświetlone i przesiadałem się na inne
wolne, wówczas, zupełnie z nagła po jakims czasie ktos podchodził i
ostrym, chamskim tonem rozkazywał powrot na miejsce, na kóre
dostałem miejsce. Skąd więc wiedział, że zmieniłem miejsce? Każdy
kto szuka swojego miejsca w tej niedużej sali jest slyszany, kiedy
przeciska sie obok krzeseł, poza tym jezeli znajdzie miejsce zajete,
to idzie po nowe, mi się to czesto zdzarzalo. Wniosek jest więc
jeden, że byłem obserwowany, że te panie brały pieniądze za to, że
obserwowały mnie czy przypadkiem nie zmienię miejsca. Miejsca
numerowane to jedna z największych zacofanych rzeczy w tej
bibliotece. Prosze pojechać do warszawskiego BUWu i zobaczyc jak
powinna wygladac normalna biblioteka, z normalna uprzejmna obsługa
m.in. bez koszarowej sztywności pruskiej, z której słynęło to miasto
przed wojną. Wojna już się jednak dawno skończyła i jest to polskie
miasto i nie pozwolę, żeby ktoś mnie po chamsku ciągle obrażał.
Jeżeli zaś chodzi o bibliotekarki z wypożyczalni, jest to temat
osobny, ponieważ dotyczy tylko ściśle określonego czasu, semestru
letniego 2004 roku. Nigdzie nie spotkałem się z tak agresywną i
niechlujną obsługą, jak u tych kobiet( poza jeszcze dziekanatem
studiów dziennych i zaocznych mojego wydziału). Na cywilizowanym
świecie to się już nie zdarza, to jest nie do pomyślenia w jaki
sposob może ktoś w publicznej placówce za pieniądze podatnika być
nieuprzejmy i odrażający. Mnie za takie zachowanie ze sto razy by
wyrzucono z pracy. Co do nazwisk zaś tych kobiet bibliotekarek, to
napisze je w następnym meilu, ponieważ nie znam ich osobiście i będę
musiał ich o to poprosić albo w inny sposob zdobyć ich personalia.
Zawiadomie o nieprawidłowościach w BUWRze wyśle m.in. do gazet,
NIKu, różnych organizacji studenckich, telewizji, innych uczelni
wyższych.
Z poważaniem
Adam Bolewski,
student filologii polskiej UWR
Na list zareagowała, jak do tej pory, Państwowa Inspekcja Pracy w
Warszawie,która wysłała mi kopie listu skierowanego do dyrektora
dministracyjnego UWR z prośbą o wyjaśnienie przebiegu pracy w
bibliotece, jak też czasopismo Odra, które sugeruje przekazanie
listu do kolejnych czasopism i gazet, co też czynie.
22 pazdziernika odpowiedź dostałem również od Urzędu Ochrony
Konkurencji i Konsumenta. W listopadzie zaś spotkałem się z szerokim
odbiorem społecznym. Nawiązał ze mną dobry kontakt pisarz Jacek
Durski,w którego powieść "Rok" jest motyw bibliotekarek, również
pisarz, autor przewodników po Tatrach, Maciej Pinkwart, żywiołowo
zareagował natomiast, tyle że po chamsku, bibliotekarz z
Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, Konrad Turzyński, który
wyjawił m.in. w liście, że wszystkich w bibliotece traktuje jak
potencjalnych złodzieji. Odezwał się również dziennikarz z
Rzeczypospolitej, Paweł Frątczak, który njwyraźniej ma inklinacje do
zimnej wódeczki i śledzika, bo radzi patrzeć na wszystko, na zimno.
3 pazdziernika br. na zjeździe 5-tego roku w gmachu przy
pl.Nankiera15 w dziekanacie dowiedziałem się, że zostałem skreślony
z listy studentów i... A przecież indeks złożyłem w terminie we
wrześniu do dziekanatu( odebrałem go z szuflady 2 października),
opłaciłem studia w terminie we wrześniu, ze względów jednak takich,
że podczas zjazdu 2 października dziekanat był otwarty od 8 do 12,(
od 23 października jest teraz otwarty od 8 do 16(!))zatem w czasie
zajęć. Nie mogłem więc dostarczyć zaświadczenia osobiście, więc
wysłałem go we Wrocławiu listem zwykłym na adres dziekanatu.
Zadzwoniłem kilka dni później z Suwałk z zapytaniem czy dotarł mój
list z poświadczeniem wpłaty, pani pracująca w dziekanacie studiów
zaocznych będąc na linii odnalazła mój list, rozdarła go przy mnie,
informując mnie o tym co robi, potwierdziła że wszytsko się zgadza
stwierdziła, że mogę przyjechać z indeksem i legitymacją do
podbicia. Ot i wszystko. Stąd moje zdumienie we Wrocławiu 23
października i wyrażone czy przypuszczone, że chyba rozmawiałem z
krasnoludkami przez telefon, skoro pani z dziekanatu nie wie nic o
tym, że mój indeks z zaliczeniami i egzaminami został sprawdzony we
wrzesniu, że dotarło potwierdzenie wpłaty, bo koleżanka nie
poinformowała jej o tym, więc Dziekan, który też nic nie wie w tej
sprawie, każe mnie skreślić. Ot i cała historia godna prokuratora.
Skoro nie wierzy się studentowi, warto zawierzyć przedstawicielom
państwa, bowiem dla mnie jest jasne, że ta sprawa z moim skreśleniem
jest pokłosiem mojego listu w sprawie uchybień w Bibliotece
Uniwersyteckiej.
Tym razem będę bezwzględny i wyślę tysiące listów do tysięcy.
Adres Dziekanatu UWR:
Dziekanat Wydziału Filologicznego
pl.Biskupa Nankiera 15
50-140 Wrocław
email: dziekanat.fil@uni.wroc.pl
tel: 071 375 2513
|
|