dix // odwiedzony 35799 razy // [trez|by|vain nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (83 sztuk)
15:12 / 21.09.2002
link
komentarz (0)
No i ostatni wpis przed wyjazdem w Tatry :,0) Może w końcu uda mi się do końca opisać wyjazd w Bory Tucholskie z A. :,0) No to zaczynamy...

Po wysiadce w Tleniu zastanawialiśmy się jak dotrzeć na miejsce ManeVrów. Podeszliśmy więc do jakiejś parki idącej w stronę głównej ulicy i zapytaliśmy się o pola namiotowe. Okazało się, że są dokładnie dwa. Pytaliśmy się o to, czy są tam jakaś grupka ludzi wyglądających trochę dziwnie, albo chodzących w koszulkach z literą V na plecach, albo z przodu. Okazało się, że nie, więc spytaliśmy się, czy są jacyś ludzie pozorujący czasami walkę na miecze, albo coś w tym guście. Dalej okazało się, że nie bałdzo. Tak więc podziękowaliśmy ślicznie za chęć pomocy i poszliśmy szukać pola namiotowego na Topolowej. Oczywiście udało nam się to z łatwością. Zobaczyliśmy kilka samochodów i namiotów, ale stwierdziliśmy, że nawet jak tutaj są, to pewnie jeszcze śpią, więc nie będziemy ich budzić. Rozbiliśmy więc swój namiot. A raczej staraliśmy się to zrobić przez blisko godzinę. Dlaczego? Ponieważ ziemia w tamtym miejscu była twarda prawie jak beton. No cóż... zdarza się... ja byłem zbyt zmęczony, aby pójść pod prysznic, tak, jak zrobiła to A. Dlatego, gdy wróciła i oznajmiła iż zorgazmowała się prysznicem, poszedłem spać, a A. zaraz po mnie.
Gdy się obudziłem A. już nie było w namiocie, więc czekałem sobie spokojnie przez kilka minut nasłuchując odłosów z pola namiotowego. Kilka z nich brzmiało jakby potencjalni Valkiryjczycy. Czekając na powrót A. ubrałem się i siedziałem dalej. Po mniej więcej 15-20 minutach usłyszałem kroki tuż przy klapie namiotu, a po chwili powolne rozsuwanie suwaka przy klapie. Chwyciłem więc za drugi i... otworzyłem najszybciej jak mogłem, wychylając się przy okazji i mówiąc "bu". Oczywiście A. się wystraszyła jak rzadko kiedy, po czym śmiejąc się zaczeła rzucać we mnie ( siedzącego dalej w namiocie ,0) paczkami chusteczek :,0) Okazało się, że poszła po zakupy, jak jeszcze spałem, ale byłem na tyle rozbudzony, że gdy zapytała się o to, co ma mi kupić, odpowiedziałem, że chusteczki. Ja oczywiście tego do tej pory nie pamiętam z prostej przyczyny... spałem dalej :,0) Tego dnia zwiedziliśmy praktycznie cały Tleń, zaś w okolicach 17, może 18, usiedliśmy w bardzo fajnej knajpie. Z resztą, jedynej, w której dało się usiąść, bo było ładnie, czysto, pusto i przyjemnie. Zamówiliśmy sobie coś tam do picia i jedzenia, po czym usiedliśmy w środku i zaczeliśmy oczekiwać na posiłek. W tym czasie do środka weszli nie kto inni jak kreska_, Galhard i Ekelmann. Trójka Valkirijczyków, których między innymi oczekiwaliśmy. Okazało się iż byli jednak na innym polu namiotowym, ponieważ MMochocki znalazł lepsze miejsce. Jednak już zapłaciliśmy za pole namiotowe, więc się nie przenosiliśmy tak szybko. Pogadaliśmy sobie trochę i doszliśmy do wniosku, że damy się A. i kresce_ wyciąnąć na miescowe dicho. Jednak już w okolicach 1 na ranem musieliśmy wracać ze względu na mój stan zdrowia. Okazało się po drodze, że w Tleniu nie ma czegoś takiego jak apteka i musieliśmy następnego dnia rano pojechać do Osia. Tam niestety apteki były zamknięte, więc razem z A. udaliśmy się tam dnia następnego, gdy miały już otworzyć swoje progi dla normalnych ludzi. Oczywiście kreska_, Galhard, Ekelmann i dzień później także L., który dojechał z Warszawy, domagali się sesji w cokolwiek, więc w końcu poprowadziłem im WarMłotka i wszyscy byli zadowoleni. Przynajmniej dopóki razem z A. nie zaczeliśmy sobie robić długich spacerów i rozmów przy piwie i szampanie w lesie lub na moście kolejowym. I tak upływały wszystkie dni tych ManeVrów, gdy ja i A. sobie łaziliśmy, a reszta grała w Cyberpunka. No i ostatniego dnia jakoś ciężko wyjeżdżało się stamtąd. Mi dlatego, że spodobało mi się takie siedzenie z grupką znajomych z dala od wszelakiej cywilizacji w ciszy i spokoju, przesiadując w tej samej knajpie na każdym obiedzie. Nie wiem czemu, ale tak jakoś... A. natomiast nie chciała wyjeżdżać z tak pięknego miejsca. I chyba ją bardzo dobrze rozumiem. Miejsce miało swój własny, niepowtarzlny urok. Reszta ludzi musiała nas prawie siłą wyciągać stamtąd. Ale jakoś poszło... w Toruniu natomiast mieliśmy przesiadkę, gdyż Galhard wcześniej pojechał do tego miasta pociągiem, a ja i A. samochodem. Mieliśmy teoretycznie z A. zwiedzić Toruń, ale okazało się, że nie starczyło by nam pieniędzy na powrót dla obojga. Tak więc A. została, a ja pojechałem samochodem, pomimo moich protestów. No, ale skoro sama tego chciała, to co ja na to poradzę, co?? Jeszcze tego samego dnia wróciliśmy oboje do Warszawy i spotkaliśmy się na Polach Mokotowskich. No i tak w sumie skończył się ten wyjazd.... a teraz zaczyna się następny. Za dokłanie 8 godzin i 40 minut odjedzie z dworca wschodniego pociąg do Zakopanego... a my będziemy jechać w nim :,0)