keb // odwiedzony 65016 razy // [gas_werk szablon nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (219 sztuk)
12:55 / 07.06.2003
link
komentarz (5)
Autonomiczny melanż, tym razem z domieszką hardkoru i osiedlowych akcji. Najpierw trzeba było przeczekać ulewny, ale na szczęście chwilowy deszcz. Gdy już ustał, spotkaliśmy się na Rynku - średniej liczebności grupa z ochotą na udany wieczór, pomysłami na jego spędzenie i wystarczającą ilością pieniędzy, by przedsięwziąć realizację. Po jednym piwku trafiliśmy do meksykańskiej knajpy w pobliżu, gdzie przy jednym ze stolików zasiadał Oko ze znajomym. Przyznam, świetny lokal: elegancko wystrojony, bardzo klimatyczny, z ozdobami na ścianach w postaci kaktusów czy platynowych sombrero, jednym słowem: „to nie z mafią układy, tylko showbiznes....”. Zdecydowanie taki napis powinien widnieć obok umiejscowionego już przy ladzie, zapewne mocno zachęcającego klientów, „po jabłeczniku poczujesz się jak w Meksyku”. Oko zakupił tequille, a następnie ogromny kielich nieznanego mi trunku, pełnego, tworzących niepowtarzalny smak, owoców. Pięć wystających słomek szybko znalazło swoich właścicieli. Mniam. Potem przyszedł czas na powrót do rzeczywistości. W zdecydowanie odchudzonym składzie trafiliśmy do Żabki, a proces zejścia na ziemię polegał na dalszej konsumpcji nieco tańszych i gorszych jakościowo napojów wyskokowych. Trwały dyskusję o wyborze miejscówki, ostatecznie padło na ławki przy Zameczku Piastowskim (jakiś czas po nas wylądowali tam również Viruz i Paweł z ekipą,0). Co się działo? W obieg szły kolejne butelki, a czas spędzaliśmy na rozmowach... potwornym błędem z mojej strony było pozwolić Ani Sool uwierzyć, że wiem coś na temat recenzji jej płyty. Następnym razem będę ostrożniejszy. Chłopaki oczywiście, jak to na melanżu, zaczęły się dogadywać a propos najbliższych nagrywek. Tak, takie spotykania ewidentnie łączą ludzi i pozwalają przełamać wszelkie bariery. Po wyczerpaniu się alkoholowych zasobów Majkel z Keczapem pognali na Pszczyńską, do ostatniego, czynnego jeszcze sklepu. Jak niebezpieczna była to wędrówka świadczy ich krótka relacja, mówiąca o napotkanej grupie nieciekawych osobników. Cudem uniknęli kłopotów. Pod ich nieobecność zaczęliśmy ze Skorupem freestylować, niesamowity widok zioma z Eska gestykulującego przy tym jak mentor. A przy tym całkiem nieźle składającego słowa, aczkolwiek podejrzewam, że urok tkwi w charakterystycznym, skorupowym flow. Zarymować coś na wolno próbował też wcześniej Keczap, bezskutecznie. Grubo po północy zapadłą decyzja – uderzamy na Sikornik, do Kruka, gdzie miała się odbywać jakaś 18-stka. Po drodze okazało się, że pijany Keczap stłukł jedną z nalewek. Dramat. U podnóży alejki kolejny niepowtarzalny obraz: Skorup wchodzi do budki telefonicznej, łapie za słuchawkę i zaczyna freestylować, będąc przekonanym, że on to O.S.T.R. Zachęcał do tego również mnie i Keczapa. W tym momencie było już wiadomo, że wkręcił się w to na dobre, gdyż odtąd nawijał na wolno przy każdej możliwej okazji, ot w połowie alejki podjechał radiowóz z poleceniem, by się rozejść: Skorup lirycznie skomentował zajście. Oczywiście Keczap nie byłby sobą, gdyby nie podszedł do gliniarzy i nie zaczął swojej tradycyjnej, pijackiej gadki. Pytał, gdzie tu jest toaleta publiczna, na co przemiły policjant odpowiedział: "a co ja jestem, informacja".
Ostro zrobiło się jednak dopiero na Sikorniku. Impreza w Kruku wyglądała słabo, do tego już się kończyła (Majkel z Anią nawet nie wchodzili do środka, poszli od razu na taxi,0), wylegliśmy więc na zewnątrz, a za nami po chwili cała ludzka zawartość lokalu. W tym momencie pojawiły się, jeden za drugim, trzy radiowozy. Panowie z pierwszego nakazali po cichu się rozejść (znów Skorup freestylujący o tym na boku, znów Keczap niepotrzebnie nawiązujący z nimi zbędną konwersację, do tego swoim agresywnym tonem,0), drugi po prostu stał, z trzeciego natomiast po paru sekundach wyskoczył nadęty grubas z karabinem, oddający jeden za drugim strzały ostrzegawcze, zaczął się wydzierać, krzyczeć na wszystkich zgromadzonych przed lokalem, kazał im oprzeć ręce o mur i się nie ruszać, poczułem się, jakbym uczestniczył w ulicznych zamieszkach, a przecież imprezowicze zachowywali się spokojnie. Intuicyjnie przebiegliśmy na drugą stronę ulicy obserwując nawiedzonego, tracącego zmysły gliniarza, traktującego ludzi jak zwierzęta. Widząc, co się dzieje Keczap nie mógł się powstrzymać i począł wykrzykiwać „jeeeebać pooolicję, jeeeebać”. Gliniarze momentalnie rzucili się za nami, w tym momencie cała ekipa w nogi, w dół alejki. Skręciłem przy pierwszej nadarzającej się okazji w prawo, między bloki, cały czas biegnąc. Za siebie obejrzałem się dopiero po jakimś czasie. Nikogo już nie było.