xelc // odwiedzony 20305 razy // [nlog/last day/by/zbirkos] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (50 sztuk)
23:49 / 14.11.2003
link
komentarz (2)
Czyżby to już się zaczęło?

Spojrzałem na swój poprzedni wpis i doznałem olśnienia. Czyżby... Eee chyba nie... A jednak. Zaczęła mi doskwierać samotność, poczyniłem pewne kroki, w celu odnalezienia jakiejś samicy. Straszne. Hormony silniejsze od mózgu. Jak nisko leżymy. Czy jest coś złego w tym, że nie chcę być sam? Oczywiście, że nie ma w tym niczego złego. Ale czy nie jest to złe, gdy uciekając przed samotnością, ulatnia się takie słowo jak miłość. Pozostają tylko cechy charakteru i rysy twarzy. I pytanie, które świetnie zastępuje mi uczucie. Czy z tą dziewczyną chciałbym się zestarzeć. Jeśli odpowiedź (po przemyśleniu wszystkich za i przeciw,0) jest jak najbardziej pozytywna, zabieramy się do "dzieła". Ale czy jest tu mowa o miłości? Co to za miłość, gdy oceniam dziewczynę od stóp do głów, z zewnątrz i od wewnątrz. Gdy badam ją przez jakiś czas, czy jej głos nie działa mi na nerwy. Czy wypowiadane przez nią zdania nie wywołują u mnie drgawek. CO TO ZA MIŁOŚĆ? Jak mogę pokochać kogokolwiek, gdy nienawidzę siebie. Gdy śmierć od zawsze jawi się jako ostateczne uwolnienie się od budy i zerwanie z łańcucha. Nienawidzę siebie wewnętrznie i zewnętrznie. Nie znoszę momentu, gdy się budzę. I widzę tą skorupę, która otacza mój umysł. Gdy znowu, kolejnego ranka wstaję i steruję tym nędznym ciałem. Gdy idę na uczelnię i nienawidzę siebie za to, że nie potrafię latać. I muszę tłuc się w autobusach, razem z toną mięsa poubieranego w spocone szaliki. Siedzę na ćwiczeniach z makro i nienawidzę swojego mózgu, za to, że nie zapamiętuje wszystkiego za pierwszym razem, że nie "łapie" natychmiast zależności pływów PKB i otwartego ruchu okrężnego dóbr i usług. Nienawidzę siebię, za to, że nie potrafię biec tak szybko jakbym chciał. Nie znoszę tego zawodu, który przeżywam za każdym razem, gdy znowu okazuje się, że wcale się nie wznoszę, że stopy nie oderwały się od tego PIERDOLONEGO chodnika nawet o centymetr. To ciało, ten umysł, ta pieprzona grawitacja. To wszystko mnie więzi. Chcę się z tego uwolnić. Chcę latać, przenosić się z miejsca na miejsce w ułamku sekundy, chcę być nieśmiertelny, nie czuć głodu bólu, chcę czuć wiatr. Chcę przenikać przez ściany. Chcę potrafić zapisać na trzech tablicach skomplikowane wzory z pamięci. Chcę mieć wszystko. Chwilami żałuję, że żadnego boga nie ma. Wtedy mógłbym mu to wygarnąć. Powiedziałbym mu, że mam w dupie tą jego ziemię. I że pierdolę jakiegoś Adama razem z Ewunią. Niech się jebią. I żeby oddawał mi moją wolność, a w sumie to dlaczego on jest bogiem, a ja nie... Cholera, tu zachodzi piekielna nieuczciwość. (piekielna:,0)dobre słowo,0). No bo niby dlaczego nie mógłbym być bogiem? Co? Kto pierwszy ten kurde lepszy?
Bez wątpienia to bym mu właśnie powiedział, gdyby tylko istniał, ale boga nie ma. Skąd to wiem? Przekonują mnie argumenty wypowiedziane przed chwilą.W sumie to nawet nie tyle argumenty co absurdy. Istnienie czegoś takiego jest absolutnie wykluczone. To czasem dobrze, bo nikt nie patrzy, gdy się masturbujemy, a czasem źle, bo nie ma na kogo zwalić całej winy za zło wyrządzone nam na tym świecie. No i nie ma tej fajnej nagrody pocieszenia typu: urwało mi rękę gdy byłem w tartaku? To nic! Bozia wynagrodzi mi to w niebie...