2004.01.07 21:35:43 link |
w związku z ostatnimi przeżyciami, taki fragment filmu mi się zajebistego przypomniał: każdego wieczora umierałem i każdego wieczora odradzałem się ponownie. zmartwychwstały. bob kochał mnie, bo myślał, że moje jądra też zostały usunięte. być tam, przyciskanym do jego cycków, gotowy do płaczu. to były moje wakacje. i ona... zrujnowała wszystko. ta laska, marla singer, nie miała raka jajników. ona kłamała. nie miała żadnych chorób. zobaczyłem ją na czwartkowych spotkaniach mojej grupy pasożytów krwi "wolne i czyste". potem w "nadziei", gdzie jestem dwa razy w miesiącu. i ponownie na "chwytaj dzień" w piątkowe wieczory. marla... wielka turystka. jej kłamstwo powodowało moje kłamstwo. i w końcu nic nie czułem. nie mogłem płakać. i znowu... ... nie mogłem spać. dorwę tę dziwkę, marlę singer, i krzyknę: marla, ty kłamco! ty wielka turystko, potrzebuję tego! a teraz wynoś się! nie spałem od czterech dni. no, i pomimo dość ostrego fragmentu, który nijak się ma do rzeczywistości to jakoś tak kurewsko mi się kojarzy, bo kto widział koniec, ten wie... hmm, co wie? wie jak się ten film dobrze skończył. |