16:09 / 25.02.2004 link komentarz (2) | Wróciłem. Gliwice przywitały mnie ostrą mgłą i sporą warstwą śniegu, a dziś od rana pięknie świeci słońce. Nie miałem tego w górach, ale było dobrze.
Najpierw trafiłem do Wrocławia, gdzie czekali Cess i Flint (trochę jednak potrwało, zanim się znaleźliśmy, muszę pamiętać, żeby umawiać się w konkretnym miejscu, bo pojęcie „odebrać kogoś z dworca” może oznaczać wszystko,0), spacerowaliśmy ulicami miasta przy świetnej, słonecznej pogodzie (Wrocław powoli utrwala mi się w pamięci jako miasto, gdzie ciągle świeci słońce, ostatnio było równie ładnie,0), Cess fotografowała, a ja rozmawiałem z Flintem o hip-hopie, magazynach, lekturach i Tewu (po całych czterech dniach pobytu chyba na dobre zraziłem go do rozmów o tym zespole. O to chodziło!,0). Rynek tradycyjnie wyglądał imponująco. Nie było pana zapraszającego wszystkie dzieci do Fenixu, za to stał sobowtór Towarzysza Lenina z flagą Z.S.R.R., dzielnie utrzymując ją na silnym wietrze. Zbierał hajs za robienie z nim zdjęć, chętnych oczywiście nie brakowało, nawet Cess się skusiła (o mało nie wywracając flagi. Wiało naprawdę poważnie,0). Odwiedziliśmy również hipermarket, o dziwo litrowa Cola kosztuje w 71 tyle, co w Gliwicach na dworcu, czyli 3,50 zł. Ile może kosztować u nich na dworcu? Następnym razem sprawdzę.
Poznałem rodziców Dominiki, bardzo sympatyczni, rozmowni, z poczuciem humoru. Byli z nami przez pierwsze dwa dni w Kłopotnicy, nie przeszkadzali ani trochę, ojciec polewał wódkę, wino (z tej pierwszej zrezygnowałem,0), zainteresował się Tewu, kiedy o nich mówiliśmy, objadał się ile wlezie (ciaskami, lodami, wszystkim,0), mówiąc coś o diecie. Okazuje się, że rodzice to nie przekleństwo, choćby na wyjeździe. Oczywiście największy melanż uskuteczniliśmy z Flintem, kiedy już pojechali, poszło tyle piw, że w życiu nie podejrzewałem siebie o tak duże możliwości przyjmowania alkoholu, kończyliśmy około drugiej w nocy szampanem, na którego narzekał, co rusz biorąc łyka. Po nim poległ, a ja ku swojemu zaskoczeniu czułem się wciąż nieźle, czyżby to górskie powietrze? Można pić i pić, a jednocześnie cały czas dobrze się trzymać? Zabiorę tam kiedyś Emro, a prawda wyjdzie na jaw. Nie zapomnieliśmy o freestylu, Flint tekstowo zjada na tym polu większość MC, ma wyobraźnie, pomysły, duży zasób słów i punchy (a ponoć rymuje rzadko,0), mniej pamięta o bicie, ale inna sprawa, że jest to trudne mając w głośniku nietypowe, aż nadto urozmaicone produkcje Madliba. Tak więc nawijaliśmy o Czystych Słowach, chipsach, drewnianej belce czy tym wyśmienitym, zagranicznym trunku, którego Eldo odrzuca razem z dziwkami, koksem i jaccuzi, śmiejąc się z siebie co jakiś czas. Rozmowa, która zaczęliśmy już po zaśnięciu Cess, dała mi do myślenia. A takie nie zdarzają się często.
Spacerowałem po Kłopotnicy i Rębiszowie, podziwiając kwintesencję polskiej wsi. Górski krajobraz, a przed oczami pola, drzewa, od czasu do czasu jakiś dom, zagroda (do jednej zabrała nas znajoma rodziców Dominiki, by pochwalić się nowonarodzonym byczkiem. Słodki,0), sarenki w lesie, ogółem prawdziwy kontakt z naturą. Na dodatek Sołtys Kłopotnicy jest Amerykanką, słyszeliście kiedyś zachodni akcent na wsi? No właśnie.
Graliśmy w scrabble, w karty, piliśmy grzańca, słuchaliśmy Madliba, MF Dooma, Jaya-Z do bitów Timbarlanda, czy nawet TDF’a. Walczyliśmy z chłodem, brakiem prądu, gasnącym w nocy światłem. Robiliśmy sobie zdjęcia w zrujnowanym, hardkorowym budynku przy torach (wiecie, brak szyb, brudne, zniszczone ściany, coś w sam raz na klip Tewu,0), spacerowaliśmy śladem pociągu. Odpędzaliśmy psa, który okazując na ulicy sympatię brudził nieprawdopodobnie nasze kurtki. Prawilny, zimowy, czystosłowny wyjazd. Nadal żałuje, że bez Primo, ale cóż, w końcu przyjdzie czas, że ruszymy na Północ...
PS. Polecam wszystkim monachijskie piwo Franziskaner Hefe-Weissbier (nie, nie zapamiętałem nazwy, przywiozłem butelkę,0). Jest wypasem i tyle.
|