09:34 / 24.04.2004 link komentarz (2) | Klaruje się powoli sytuacja w szkole, kolejne oceny z gatunku tych "na koniec" lądują za sprawą nauczycielskich długopisów w dzienniku, i okazuje się, że wśród tych ludzi, naszych katów i oprawców, są jeszcze tacy, którzy mnie lubią i są gotowi postawić wyższy stopień, nie wymagając cudów typu "zaliczaj cały semestr". Gdzieniegdzie mogło być cztery, a jest pięć, np. za sprawą referatu, którego przygotowanie zajęło mi jakieś 20 minut, wygospodarowanych nerwowo zaraz przed wyjściem z domu. Miło. Dbam o tą średnią, niech pozostanie po mnie jakieś wrażenie w szkole, z którą moja przygoda właśnie dobiega końca, zwłaszcza że bardzo dobre są w zasięgu ręki, i to bez nadmiernego wysiłku, do którego, jak już zdołałem odkryć, chyba nie jestem stworzony. Nie ma zresztą świadectwa ważniejszego niż maturalne, więc działam nie przestaję...
Czasem to aż zadziwiające, z jaką łatwością można się gdzieś wśliznąć, omijając procedurę płacenia. Przyjechała do szkoły dwuosobowa ekipa teatralna i wystawiała wczoraj spektakl w języku angielskim, za 4 zł. Odmówiłem, nawet nie wnikając, co to będzie, tymczasem los chciał, że trafiłem, na krótko przed rozpoczęciem przedstawienia, w okolice sali, gdzie miało się odbywać. Wychodziła akurat babka z angielskiego, i jako że ja i Boro byliśmy pierwszymi, których zauważyła, zwróciła się do nas: "chodźcie, pomożecie ustawiać krzesła". W ten sposób, całkowicie legalnie, znaleźliśmy się na terenie sali. Zrobiliśmy swoje, a gdy krzesła ładnie już stały, równo, w trzech rzędach, zauważyliśmy mimowolnie, że nikt jakoś szczególnie nie kwapi się, by nas stamtąd wyrzucić. Usiedliśmy więc z boku, czekając na rozwój wydarzeń: pojawiła się dekoracja, zebrali się ludzie, na scenę wyszli aktorzy... i tak oto, nie wydając ani centa, obejrzeliśmy sobie całe przedstawienie (o rybaku, który złowił syrenę, a następnie chciał się pozbyć swojej duszy, by móc z nią być,0). Godzinny popis dobrej gry aktorskiej. Warto było ustawiać te krzesła.
Jest na Sikorniku taki sklep, "Delikatesy 24h", w godzinach nocnych staje się jedynym otwartym punktem z artykułami spożywczymi w okolicy, co przysparza mu wówczas popularności, i trzeba przyznać, że spełnia swoje zadanie, a nawet bywa pomocny, jest jednak jeden warunek: cierpliwość. Kolejka, której nie da się uniknąć, choćby była najkrótsza, gwarantuje kilkunastominutowy postój i powracające pytania w rodzaju: "długo jeszcze?" Wszystko za sprawą sprzedawcy: wolnego, flegmatycznego grubasa, któremu przyjęcie zamówienia, pójście po produkt i wzięcie pieniędzy zajmuje długie minuty, pod warunkiem, że poprawnie zrozumie, że piwo ma być np. w butelce a nie w puszcze, a i to należy do rzadkości. Wczoraj zakup oranżady, papierosa i cukierka zajął mnie i Lechowi kilka dobrych minut, najpierw koleś przyniósł napój, i otwierając go, rozwalił kawałek szyjki. Dał drugi. Następnie wrócił po peta. Przyszedł, i znów z powrotem, po cukierka. Lech zaczął komentować: "5 godzin później...". A to i tak nie najgorszy przypadek, kiedyś, po piętnastu minutach naszego stania, okazało się, że typ musi wymienić pieniądze w kasie, co "chwilę potrwa". Uprzejmie podziękowaliśmy, wędrując na działkę bez zakupów. Lepsze to, niż sterczeć nerwowo przed okienkiem i łudzić się, że ten tłuścioch nabierze kiedyś wprawy i zacznie się ruszać jak człowiek, a nie jak słoń.
|