12:45 / 10.06.2004 link komentarz (5) | Wypadałoby ponarzekać, poużalać się trochę, ale, cholera, nie ma nad czym. Nawet rodzinny grill w Sławięcicach wyszedł lepiej, niż się spodziewałem, wujek i ciocia w świetnych nastrojach, weseli, zadbali o pozytywną atmosferę. Humor udzielił się mnie, babci, a nawet ojcu - pierwszy raz w życiu słyszałem, jak opowiada dowcip. Cieszę się, bo brakuje w naszej rodzinie poczucia humoru, brakuje też takich spotkań. Kiełbachy, browar, muzyka biesiadna - było dobrze, bez dwóch zdań. W drodze powrotnej aż zasnąłem.
A wczoraj odebrałem świadectwo, widząc swoją klasę w komplecie zapewne po raz ostatni. Nie ma co się łudzić, wielu z tych osób już w życiu nie zobaczę na oczy, w przypadku niektórych nawet ani trochę mnie to nie smuci, a trudno wierzyć, że kiedyś, za parę lat, wszyscy się zbierzemy, by porozmawiać i powspominać, skoro już teraz na pożegnalne spotkanie w knajpie przychodzi tylko połowa. Ale dobrze, że akurat ta połowa, było bardzo sympatycznie, z czasem przenieśliśmy się do parku, na ławkę, a wcześniej na plac zabaw - świetne miejsce, ciekawie oświetlone, wypstrykałem tam resztę kliszy. "Czemu myśmy tu co roku nie przychodzili" - zapytał, z pewnym żalem, Maciek. Przez całe 4 lata nie mieliśmy praktycznie żadnego życia klasowego. Dwie wycieczki, w pierwszej i drugiej klasie (zdecydowanie najszczęśliwsze momenty całego tego okresu), później nic. Szkoła, lekcje - i każdy w swoją stronę. Teraz to spotkanie, pełne serdeczności i wzajemnej sympatii, siadania sobie na kolanach, jakbyśmy chcieli nadrobić to, co straciliśmy. Przeglądałem dziś rano dokumenty, znalazłem zaświadczenie o moich ocenach z egzaminu wstępnego wystawione przez II LO. Nie wiem, jakby mi tam było, ale wczorajszy wieczór tylko utwierdził w przekonaniu, że dobrze się stało, że trafiłem do ósemki. Rozkminiłem to sobie, wracając w środku nocy z Waryńskiego na Sikornik. Dawno nie byłem na tym osiedlu, ale jest mi na swój sposób bliskie. Znowu.
|