keb // odwiedzony 65034 razy // [gas_werk szablon nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (219 sztuk)
10:40 / 30.07.2004
link
komentarz (4)
Jestem.

Wypoczęty, zadowolony, gotów wrócić tam, skąd właśnie przyjechałem. Jakbym czuł niedosyt, jakby te 10 dni to było dla mnie za mało. Przesiadając się w drodze powrotnej we Wrocławiu usłyszałem zapowiedź "pociąg pośpieszny do Kołobrzegu..." i miałem ochotę do niego wsiąść. Zostawić mój, nie jechać dalej, tylko udać się z powrotem nad morze. Podobało mi się, co tu dużo mówić.
Przez 10 dni gościliśmy w Pobierowie, miejscowości, jakich na naszym wybrzeżu pewnie mnóstwo (jedna główna ulica z rzędem knajp, fast-foodów i sklepów spożywczych po każdej ze stron, plus 4 dyskoteki), ale przecież nie o to chodzi. Miejsce może nie być rewelacyjne, sprzedawcy mogą nie być uprzejmi (a na takich właśnie udało mi się kilkakrotnie trafić), warunki noclegu (spaliśmy na polu namiotowym) mogą nie być nadzwyczaj komfortowe. Ale morze wszędzie jest takie samo. Wszędzie szumią falę, obijając się o brzeg, wszędzie jest plaża, piasek, wszędzie zachodzi i wschodzi słońce. Jechałem właśnie po to i nie zawiodłem się ani trochę. Może jestem minimalistą, może moje wymagania nie należą czasem do największych, ale mnie wystarczy sam widok; lubię usiąść na plaży, popatrzeć, posłuchać... niby niewiele, a jednocześnie jakże sporo, zwłaszcza dla kogoś z Południa. Dlatego codziennie wieczorem lądowaliśmy na piasku, mając przed sobą tylko Bałtyk i niebo nad nim. Nie było rzeczy, która mogła nam to zastąpić.
Pogoda dopisała. Temperatura wprawdzie nadmorska (znów okazało się, że gdy w pozostałych regionach Polski ludzie się smażą, nad morzem jest co najwyżej ciepło, no i wieje), co dawało się we znaki zwłaszcza wieczorami (a te często zamieniały się w całe noce pod gołym niebem), gdy wyjmowaliśmy z plecaków kurki, nie chcąc dłużej marznąć, ale też zaznaliśmy kilku słonecznych dni i niejednokrotnie, w godzinach popołudniowych, mogliśmy wylegiwać się na plaży, mając obok siebie pełną plażę turystów robiących dokładnie to samo. Woda niby zimna, ale kogo by to odstraszyło? Nie mógłbym wrócić do Gliwic i żyć przez następne 12 miesięcy ze świadomością, że byłem nad morzem, ale się w nim nie kąpałem. Pływaliśmy, owszem. Niektórzy nawet w porach, gdy nie jest to szczególnie popularne... i chociaż nie zaznaliśmy upałów, o jakich się na wakacjach marzy, nie mogę narzekać. Ani razu nie padało (chyba, że w nocy) i ogółem nie było tak źle, jak, słysząc niektóre prognozy, mogliśmy się obawiać. Opaliłem się, to chyba o czymś świadczy, prawda?
Życie na biwaku ma swoją atmosferę. Do dyspozycji niby tylko namiot, niski, niewygodny, z utrzymującym się wiecznie bałaganem, na co dzień liche żarcie, nieregularny sen (wyobraźcie sobie, że budzicie się rano i słyszycie gdzieś w oddali: "dzieci, na obiad"), ale jest... młodzieżowo, spontanicznie i ciekawie. Widziałem wschód słońca, pierwszy raz w życiu. Doczekaliśmy go na wieży stojącej na plaży, zmarznięci i zmęczeni po całonocnym melanżu. Resztkami sił wdrapaliśmy się nad ranem na górę, by z wysokości podziwiać, jak świat nabiera barw, budzi się do życia, w końcu słońce wyłania się ponad horyzont i ukazuje się naszym oczom. Piękny obrazek, na pewno warty wytrwałości. W Gliwicach tego nie zaznam, podobnie jak nocy przy plaży. Tak, zrezygnowaliśmy pod koniec pobytu z noclegu na polu i zabrawszy jeden tylko namiot znaleźliśmy sobie miejsce w lasku kilka metrów od brzegu, by rozbić go po zmroku i tam doczekać rana. Niesamowita atmosfera. Ciemno, cicho, żywej duszy wokoło, lekki deszcz (początkowo wydawało się, że to pokrzyżuje nasz plan) i pięcioosobowa ekipa ze śpiworami i latarką, wędrująca w poszukiwaniu niewielkiej przestrzeni na potrzeby rozbicia namiotu. Scena jak z filmu grozy, zwłaszcza moment, gdy sprawdzaliśmy plażę, a ledwo świecąca już latarka ukazywała głównie spadające krople. Do tego dreszcz związany z tym, co będzie, jeśli ktoś nas przyłapie na łamaniu prawa. No i Knapek, pełen obaw, że w takim lesie mogą faktycznie czaić się zjawy...
Obok naszego pola namiotowego stał ośrodek wypoczynkowy wyższej klasy: zaparkowane mercedesy, BMW, do dyspozycji basen i... boisko do siatki, z którego kilkakrotnie skorzystaliśmy (dzięki uprzejmości właściciela, która jednak z czasem się skończyła, pomimo iż uważaliśmy, aby piłka nie trafiała w jego S Klasę zaparkowaną dokładnie za końcową linią). Grali z nami nawet Niemcy - dwóch kolesi w średnim wieku, z żonami-polkami, które z czasem przyszły pokibicować. Niemców ogółem w Pobierowie sporo, na ulicach co chwilę znajomy język, w kioskach natomiast do kupienia niemieckie gazety (np. z podobizną Kahna na okładce). Być może właśnie dla naszych zachodnich sąsiadów przeznaczono taki ośrodek jak ten, z ceną 50 euro za dobę. Może kiedyś zamienimy namioty na coś takiego?
Ostatniego dnia zawitałem do Kołobrzegu, a było trochę czasu na zwiedzanie, ponieważ zwiał nam pociąg o 10:00. Dobrych kilka lat nie widziałem tego miasta, miło było znów spojrzeć na szeroką plażę, rzeszę turystów, czystą wodę, przespacerować się molo i wejść na latarnię, przy pięknej, słonecznej pogodzie. Kto wie, chyba dopiero teraz tak naprawdę polubiłem to miasto. Może dlatego, że dla pani wpuszczającej turystów na molo jestem studentem :)
Hardkorowa podróż powrotna: łącznie 12 godzin, zupełnie sam. Dwie przesiadki i mega ciężki bagaż, który musiałem dotaszczyć na Sikornik. Palce prawie mi odpadły.
Za sobą mam 10 dni bez stresów, problemów i... hip-hopu. Potrzebowałem tego. Muzyka ogółem jest piękna, nie tylko wtedy, gdy składa się ze stóp, werbli, hihatów, basu, skreczy i rapu. Odpocząłem. Przywiozłem sporo miłych wspomnień (bo wakacje, jak wiecie, to czas gromadzenia wspomnień, nie pieniędzy). Swoje znaczenie mają nawet drobiazgi w stylu DJ'a w jednej z dyskotek, wyglądającego jak Shrek (kupa śmiechu, zwłaszcza widok z profilu), czy gości z piekarni, którzy o 6:00 rano sprzedawali nam nielegalnie chleb (każąc uprzednio czekać 30 minut, aż odjedzie samochód). Nie zapomnę tych wakacji, a już na pewno końcówki. Peace and love. Especially love.

Szkoda, że czas wracać do rzeczywistości. W domu zastałem decyzję o nieprzyjęciu na studia i mandat PKP do zapłacenia.