keb // odwiedzony 65041 razy // [gas_werk szablon nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (219 sztuk)
13:23 / 06.08.2004
link
komentarz (3)
Widziałem Mobb Deep. Aj, ileż wrażeń, emocji i niepewności.
Mało brakowało, a nie miałbym w ogóle po co wychodzić z domu - bardzo późno zdałem sobie sprawę, że jestem bez pieniędzy, podobnie jak moje konto w banku, z którego miałem nadzieje w razie potrzeby coś pobrać. Zawsze do końca wierzę, że hajs jakoś się znajdzie, chociażby pożyczę od brata, ale to ostatni raz, kiedy czekałem z tym do ostatniej niemalże chwili. Gdyby nie fakt, że złapałem na komórce mamę, umówiłem się w Centrum i jakimś cudem dostałem pieniądze, nie miałbym już później po co biec na ten pociąg.
Na dworcu okazało się, że jest opóźniony o 20 minut (na poprzedni, osobowy, oczywiście nie zdążyłem), co bardzo poważnie krzyżowało plany - w Katowicach miałem się przesiąść na pośpieszny do WWA, a przy takim opóźnieniu nie miałbym na to szans. Babka w informacji na szczęście uspokoiła mnie, że tamten na niego czeka, więc mogę spokojnie jechać. Ta w kasie była za to innego zdania. Sprzedała mi bilet informując, że raczej się do Katowic na tą godzinę nie dostanę.
Zaryzykowałem, nie mając już i tak innego wyjścia, i udało się. Pociąg w Katowicach czekał, więc szybko do niego wsiadłem; za moment ruszył, a mnie wydawało się, że to już koniec stresów. W Częstochowie nawet doczepili dodatkowy wagon i mogłem zająć miejsce siedzące.
Do stolicy dojechałem na czas. O 18:55 na dworcu mieli czekać Flint i Cess, niestety, ani jej ani jego nie było. Odczekałem stosowną ilość czasu i udałem się do metra. Podjechałem dwie stacje, odnalazłem Stodołę... i ujrzałem kolejkę, jakiej dawno nie widziałem na oczy. To był tłum, po prostu tłum, tyle, że ustawiony w rządek. Dobre pół godziny stania. Cierpliwość szybko zaczynała mnie opuszczać, do tego jakoś obok przeleciała wieść, że nie ma już biletów. Nie dopuszczałem do siebie tej myśli, ale kiedy usłyszałem o tym drugi i trzeci raz, postanowiłem sprawdzić na własną rękę, cały czas wierząc, że to jakaś głupia plotka. Opuściłem kolejkę i pognałem do przodu (bilety muszą być!). Znalazłem ochroniarza i zapytałem, gdzie mogę kupić bilet. Potwierdził czarny scenariusz: nie ma już (jak to nie ma? Muszą być. Dla mnie muszą!). Wchodzili tylko ci, którzy zaopatrzyli się wcześniej. Pozostałych odsyłano za barierki (to niemożliwe. Przyjechałem na Mobb Deep i chce wejść!). Ogarnęło mnie poczucie pustki, beznadziei i zdenerwowania. Stałem i czekałem (nie po to jechałem tu pół Polski, żebym teraz nie wszedł!). Gapiłem się na ludzi wchodzących z biletami i zastanawiałem się, co robić (to wpuszczajcie bez biletów, za hajs do ręki, jak w Katowicach!). Z każdą minutą było coraz gorzej, zwłaszcza, że kolejni ochroniarze nie dawali żadnych nadziei (przecież ludzi bez biletów jest tutaj sporo. Chyba nie odeślecie ich do domu???). W pewnym momencie usłyszałem, że wchodzą ci z biletami oraz ci, którzy mieli rezerwację (nie będę tu stał i bezczynnie czekał, cholera). Wróciłem do kolejki, poczekałem aż dojdę do bramki i oznajmiłem, że miałem rezerwację. Skierowano mnie do kasy, gdzie ponownie swoje odczekałem (może się uda...). Niestety, po parokrotnym przejrzeniu listy koleś za okienkiem stwierdził, że mnie na niej nie ma i biletu sprzedać nie może. Wróciłem do punktu wyjścia, ale nie przed klub (niech się coś stanie. Ja chcę na Mobb Deep!). Stałem w środku, obok kasy i czekałem na jakiś szczęśliwy traf (jestem tak blisko środka. Jeszcze tylko jeden ochroniarz). Podsłuchałem rozmowę gościa, który zbliżał się do kasy. Miał 5 rezerwacji. Zapytałem, czy nie ma odsprzedać biletu. "Nie, bo 4 potrzebuję tutaj, a jedna koleżanka jeszcze dojdzie". Stałem dalej, on też, aż po kilku minutach odezwał się ponownie: "A wiesz co, ona pewnie nie przyjdzie. Zresztą i tak jej nie lubię. Mogę ci sprzedać". (poważnie???). Podszedł do kasy, wziął 5 biletów i jeden powędrował do moich rąk. 37 zł, przedsprzedaż. (są na tym świecie dobrzy ludzie. I to wśród hip-hopowców...).
Na scenie grał Endefis. Dużo "kurwa" między kawałkami, dużo "elo" w różnych wersjach, aż w końcu: "dlaczego się nie bawicie? Wiem, wolelibyście Jeden Osiem L. Albo nie. Wiem, kogo byście tu woleli - Meezo". Na sali gwizdy...
Mor W.A., Zipera i Ewenement. Klasyka polskiego hardkoru, którą kiedyś bym się pewnie zajarał, teraz większość kawałków stanowi dla mnie połączenie słabych tekstów i cięzkich, nowoczesnych bitów. Wiadomo, że "Nie bój się zmiany na lepsze", wykonane razem z WWO to przebój, ale takich momentów nie było wiele... dlatego sporą część całego supportu spędziłem poza salą, np. w strefie piwa (straszna kolejka, cena również – 6 zł).
Aż wyszedł Mobb Deep. Dwóch czarnuchów z QB i DJ Alchemist za gramofonami (później również za mikrofonem). Stodoła oszalała. Wszystkie ręce w górze, okrzyki, euforia. Tłum pod sceną zaczął się rozbijać, parokrotnie prawie wylądowałem na podłodze. Gorąco, duszno i ciasno. Polecały pierwsze kawałki. Co to oznaczało! Poczułem się wniebowzięty, jak dziecko obdarowane prezentem, na który długo czekało (jestem tu. Jednak tu jestem!). Mobb Deep nawijał, publiczność szalała, a ja wpatrywałem się w to, co się dzieje na scenę, wsłuchując się w każdy dźwięk i słowo (to oni! Grają dla nas!). Wykonali to, co najlepsze: pierwsza płyta, druga, trzecia, kilka nowych rzeczy (te bity, te werble, przecież to mistrzostwo...). Refren – wszyscy skaczą, krzyczą, robią hałas. Bawiłem się, ile tylko miałem energii (niech trwa to jak najdłużej...).
Mobb Deep w Polsce. "Shook ones", "Quiet Storm", "Survival of the fittest" i cała reszta - na żywo. Havoc i Prodigy na scenie. A ja tam byłem...

Nieważne, że impreza skończyła się o 1:00, że do pociągu miałem dwie godziny, że później okazało się, iż będę musiał jednak wracać innym, przez Kraków, że w domu byłem dopiero w południe następnego dnia, że jechałem do Warszawy sam. Widziałem Mobb Deep. Tak, jestem fanem.