17:19 / 31.08.2004 link komentarz (0) | Bawimy się ostatnio w różnych klubach przy przeróżnej muzyce. W piątek B3 zaserwowało breakbeat, w sobotę: house. Trochę odmiany nigdy nie zaszkodzi, ale nie są to imprezy, na które mógłbym uczęszczać regularnie i wychodzić w pełni zadowolony - za szybko, za chaotycznie, męczące oświetlenie. Można poszaleć, ale po jakimś czasie się odechciewa, pewnie dlatego, że nie jestem przyzwyczajony, albo, jak to się mówi, wkręcony. Gdyby nie pustki na parkiecie, dobrze byłoby w Promilu przy starych, bujających hitach, ale wyszliśmy do sklepu i wrócić już się nie udało (nie chodzi o bramkę, po prostu gdzieś się porozłaziliśmy). Sobotni wieczór kończyliśmy nocnym spacerem po Gliwicach, który tylko potęgował zmęczenie i frustrację wywołaną brakiem pieniędzy. Jeśli już kończyć, to kończyć i wracać do domu, a nie zamulać w Centrum bez celu. No i bawić się w jednym, konkretnym, najlepiej sprawdzonym miejscu, zamiast łazić po mieście cały wieczór (wysłuchując "żartów" SuperL o duchach i kosmitach, czyli podryw na dowcipnisia) w poszukiwaniu czegoś dla siebie.
Niedzielne popołudnie spędziłem natomiast z rodzicami (nieświadomi się śmieją?), jako że to odpowiedni czas na takie wyjście, do tego pogoda jak najbardziej sprzyjała. Podobno MC'Donalds zabija życie rodzinne – w naszym przypadku było odwrotnie, bo to właśnie lody w tejże restauracji posłużyły za cel spaceru. Zanim jednak tam dotarliśmy, trafiliśmy na wieżę kościoła Wszystkich Świętych i był to strzał w dziesiątkę. Za 3 zł od osoby można wejść na samą górę i podziwiać panoramę miasta, co przy takiej pogodzie, jak w niedzielę (zapewniającej świetną widoczność) jest ciekawym przeżyciem, zwłaszcza że przewodnik wskazuje najbardziej interesujące punkty miasta i je omawia. Polecam wszystkim – do końca września, w weekendy, o pełnej godzinie (do 18:00). Choćby z ziomami :)
Byliśmy we wspomnianym wyżej MC'Donaldsie, na mszy (ale już gdzie indziej, w kościele św. Barbary, pierwszy raz), a po powrocie do domu siedzieliśmy długo przy stole, rozmawiając, wspominając przeszłość. Jestem o tyle zadowolony, że mój kontakt z rodzicami nie ogranicza się do kłótni i brania pieniędzy na wyjścia z domu (masz tu Keb banknotów parę, idź się zabaw – tak właśnie obchodzi się ze mną moja mama...). Często rozmawiamy, sporo mamie mówię, z wzajemnością, jest dobra atmosfera. Okres buntu i odwracania się plecami dawno minął, czuję, że mam oparcie, mogę zwrócić się o pomoc, podzielić się i smutkiem, i radością. Ewenement? Może i tak. Ale nie zamierzam wstawiać znaku równości między słowa "rodzic" i "wróg" tylko dlatego, że tak robi większość i jest to młodzieżowe. Przyznam, że czekam aż mama wróci z pracy, a rano wstaję wcześniej, żeby chociaż chwilę z nią pogadać, zanim pójdzie do pracy. I dobrze mi z tym. Nawet bardzo dobrze.
|