17:22 / 21.11.2004 link komentarz (3) | Organizacja trzeciej RapGry weszła w decydującą fazę, odwiedziliśmy sponsorów, dogadaliśmy szczegóły (tradycyjnie najmilsza była pani z HiMountain, przesympatyczna kobieta, lubię tam chodzić nie tylko ze względu na imprezę), udało się nawet pozyskać Jakuzę - studio tatuaży obok Rynku, którego szefem jest koleś prowadzący jednocześnie sklep typu Body Building. Łysy, z łapami jak Arnold... żartujemy o nim, że daje pieniądze, a oprócz tego w ryj. Myślę, że gdyby stanął w 77 na bramce, samym wyglądem odstraszyłby potencjalnych agresorów.
Wyjątkowo uprzejmy jest też właściciel V8, drukarni, do której chodzimy. Ugodowy, miły, zawsze się uśmiechnie, sprawia wrażenie, jakby chciał żyć ze wszystkimi w zgodzie, i dla mnie to nie brak charakteru, tylko dbanie o interesy swojej firmy i budowanie jej wizerunku jako drukarni przyjaznej ludziom. Bo ja fakt, że ktoś mający do czynienia z klientem zachowuję się względem niego przyjaźnie, uznaję za oczywisty, niestety żadna w Polsce to norma, jak twierdzi moja mama, zatrudnia się znajomych, nieważne jakich. Najlepszym chyba dowodem jest babka na basenie na Sikorniku, z którą już kilka razy udało mi się pokłócić. Zniechęca mnie sam jej wiecznie niezadowolony wyraz twarzy, o akcji "podaruj komuś uśmiech" też najwidoczniej nie słyszała. W Londynie pewnie by pracy nie znalazła, u nas ma. Z kolei całkiem miłe okazały się panie w szpitalu na Kościuszki (byłem dwa razy na wizycie). Nie wiem, w tym kraju taka bezinteresowna uprzejmość chyba zawsze będzie dla mnie czymś godnym odnotowania.
Kończymy remont, łazienka zaczyna jakoś wyglądać, niestety mieszkanie wciąż nie jest mieszkaniem – to pobojowisko, przez które ledwo da się przedrzeć. "Zaproś koleżanki" – żartował wczoraj brat. Właściwie jedynym miejscem bezpiecznym i nieskażonym bałaganem jest moje łóżko. To takie schronienie: leżę, słucham muzyki, mam zamknięte oczy i nie patrzę. A później wstaję i znów zaczyna się walka z bałaganem, którą znoszę ciężko, podobnie jak intensywny zapach denaturatu wywołujący u mnie odruch wymiotny.
Poszliśmy wczoraj na osiemnastkę koleżanki, domowa impreza, wziąłem trochę specyficznej muzyki, która jednym nie chciała przypaść do gustu, drugim wręcz przeciwnie, zabawa była dobra, chociaż byłaby lepsza gdyby nie dziwne ekscesy typu kłótnie par z rękoczynami włącznie i wypijanie czyjegoś piwa. Są w ekipie pary, które nie kłócą się nigdy, są też takie, które kłócą się zawsze, jakby o to im gdzieś tam głęboko w podświadomości chodziło. „Jesteśmy razem, jest spoko, ale to ja mam rację, ja tu jestem górą i ja cię przekrzyczę, a nie ty mnie”. Motto na związek.
W „Graffiti” nie chcieli nam powiesić plakatu, bo mamy na nim logo konkurencyjnego skateshopu w Gliwic. "To ten biznes, więc hejtuj grę, a zostaw gracza".
Wracam do wywiadu z KGK.
O biznesie oczywiście.
|