17:43 / 20.02.2005 link komentarz (6) | Sprawdził się czarny scenariusz, który w ciągu ostatnich kilku dni kilkakrotnie przemknął mi przez myśl, a nawet się przyśnił, zapewne jako odzwierciedlenie wszystkich obaw. Czasem to aż zadziwiające, jak bardzo wizja sukcesu przeplata się u mnie z widmem porażki i klęski, jak nijak ma się mój spokój, opanowanie i wiara w powodzenie przedsięwzięcia do wyobraźni, która pracuje w takich chwilach na najwyższych obrotach, raz zwiastując zwycięstwo, raz porażkę. I sam już teraz nie wiem, czy warto myśleć, zastanawiać się i malować sobie w głowie pożądany obraz, traktując to jako oznakę wiary w sukces i swego rodzaju pozytywną afirmację, która ma pomóc go odnieść, czy zostawić sprawy swojemu rytmowi i nie oczekiwać zbyt wiele, aby uniknąć rozczarowania. Każdy psycholog pewnie poradzi to pierwsze: chcesz być bogaty, zobacz siebie bogatym, chcesz być sławny, myśl o sławie, chcesz pojechać na egzotyczne wakacje, zobacz oczami wyobraźni siebie leżącego na piasku pod palmami – każdy z tych zabiegów zwiększa szansę, że osiągniesz swój cel. A co, jeśli nie osiągniesz? Jeśli każde z tych pragnień skończy się na wyobraźni i zdjęciach na lodówce? Pojawia się problem.
Nie ukrywam, rozczarowała mnie wczorajsza frekwencja na imprezie i nie chodzi tutaj już o sam jej niewypał, bo chociaż jest to w pewnym sensie moja osobista porażka, nie mogę sobie zarzucić, że zrobiłem coś źle, wszak swoje zadanie i wykonałem i nie wiem, gdzie upatrywać przyczyn (dzień? Okres? W brak zapotrzebowania na hip-hop nie uwierzę). Problem polega na tym, że wczorajsza porażka zburzyła pewien plan. Runął ważny element mojej układanki i w tej chwili nie wiem, czy jest to do zrobienia, a jeśli jest, w jakim terminie. Stoję trochę na rozdrożu, o dziwo w dalszym ciągu spokojny i przekonany o tym, że którykolwiek wariant zrealizuję, będzie to właściwe (może to dlatego, że każdy jest mi tak samo bliski). Póki co jednak odkładam kalkulator, wracam na ziemię, jadę jutro do szkoły. Może nawet się przygotuję.
|