ciastko // odwiedzony 133306 razy // [nlog/don't waste your time buddy nlog/by/zbirkos] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (512 sztuk)
21:00 / 29.03.2005
link
komentarz (8)
...qurde...

Nie cierpię chodzenia do fryzjera. Moja wizyta u fryzjera zawsze kończy się jakąś awanturą. Żoneczka rości sobie prawo do jedynie słusznej oceny tego, co fryzjer zrobił z moją biedną łepetyną. I właśnie jej opinia jest prawie zawsze druzgocząca dla mistrza czy mistrzyni fryzjerskiego fachu. Zawsze, kiedy włos na mojej głowie zaczyna przypominać modę z czasów wczesnych Bitlesów, mam stres. I prawie zawsze moje obawy są uzasadnione. Przychodząc do domu jestem przygotowany co najmniej jedną z niżej opisanych opinii:
ŹLE!!!
FATALNIE!!!
CO TAK KRÓTKO???
O RETY!!! CO ONI Z TOBĄ ZROBILI???
lub
COŚ TY Z SIEBIE ZROBIŁ??
....
ITP. ITD.
Zawsze po mojej wizycie z salonie fryzjerskim następują „ciche dni”, a żoneczka patrzy na mnie z wyrzutem i politowaniem.

W związku z powyższym wpadłem na pewien szatański pomysł. Sądziłem, że moja przebiegłość, da mi niezawodną receptę na ostrzyżony łeb i zadowolenie żoneczki. Pomysł prosty. Wydawało by się, najprostszy na świecie. Właśnie. Sposób jest następujący. Do mistrza brzytwy i nożyczek idę razem ż żoneczką. Ja siadam cichutko na fotelu i gdy maestro fryzjerskiego fachu zadaje z uśmiechem pytanie:
- jak strzyżemy??
Ja ze swadą odpowiadam:
- Widzi Pan/Pani tą uroczą drobną kobietę, siedzącą skromnie w na krzesełku i przeglądającą leniwie strony szalenie zajmującego pisma dla pań?
Po upewnieniu się, że maestro widzi, kontynuuję:
- Otóż, to jest moja żoneczka. Żoneczka, ale nie tylko. Maestro, przedstawiam srogiego jurora, który z równym skutkiem może spowodować wdzięczność przekładającą się na szeleszczące banknoty, brzęczące wyroby tutejszej mennicy, uśmiechy, dobre słowo oraz wdzięczność dozgonną jak i burzowe chmury, porównywalne jedynie do tych, z których niegdyś spadł deszcz i zatopił ziemię. Z potopu tego uratował się podobno, jedynie niejaki NOE z garstką źwierzyny rozmaitej. Do wyroczni owej racz się maestro zwrócić o wskazówki jak moja głowa po zabiegu wyglądać powinna.
I maestro, chcąc nie chcąc po wskazówki udaje się do żoneczki, która dość konkretnie opisuje, że tu ma być tak a tu siak. A grzywka w tą stronę. Baczki tej długości. A tak w ogóle cała fryzura ma być - NIE WYSTRZYŻONA!!! (cokolwiek by to miało nie znaczyć). Już sobie wyobrażam stres maestra, gdyby tylko wyobraził sobie, że ręka mogłaby mu drgnąć i baczki po zabiegu nie spodobały by się żoneczce. Brrr.

Dotychczas nie zdarzyło się, żeby fryzjer nie posłuchał zaleceń. Sposób działał. Wszyscy byli zadowoleni. Ja, nie miałem kołtuna na łbie. Żoneczka miała spełnione wyobrażenie o wyglądzie mojej głowy. Fryzjer dostawał niezły napiwek. Wszystko grało. Wymyślony przeze mnie sposób sprawdzał się na piątkę. Ale gdyby ( tu spluwam przez lewe ramię), cokolwiek stało się nie po myśli żoneczki, ja byłbym czysty. Mówiąc z angielska „clear”. Gromy na głowę zebrałby od żoneczki jedynie mistrz nożyczek. Ja jedynie siedziałbym cichutko w fotelu i czekał na przejście burzy. A po zejściu z fotela i opuszczeniu zakładu mógłbym powiedzieć:
- Moja noga już tu więcej nie postanie!!! Nigdy!!! Tak spieprzyć fryzurę. Fu!!!
I wszyscy byliby zadowoleni. He, he. Oczywiście oprócz żoneczki i fryzjera, który pewnie musiałby co najmniej przez tydzień leczyć się z szoku.

Z chwilą wynalezienia tak wspaniałego sposobu, byłem pewny, że od tej chwili będę miał święty spokój a żoneczka oprócz zadowolenia, fryzurę na mojej głowie taką, jaką sama sobie wymyśli.

Wszystko grało do dzisiejszego dnia. Wracaliśmy z żoneczką do domu, gdy ona nagle zmierzyła mnie wzrokiem i zadecydowała.
- Jedziemy na Ursynów do fryzjera.
Czemu na Ursynów? Nie wiem. Może dlatego, że kiedyś sam tam polazłem i o dziwo pan fryzjer obciął kołtun na mojej głowie tak, że żoneczce się spodobało a przynajmniej moja fryzura nie wzbudziła wstrętu. Niekoniecznie chciałem się tam strzyc, bo fryzjer był jakiś pedałowaty. Nie to, żebym miał coś do pedałów. Absolutnie nie. Niech sobie pedałują. Ale beze mnie.
Żoneczka widząc moje niezdecydowanie z gracją powtórzyła komendę:
- na Ursynów!!!
Przyzwyczajony, że z żoneczką się nie dyskutuje, natychmiast wziąłem kurs na zakład rzeczonego cyrulika. Troszkę byłem niezadowolony, że oddam moje pukle człowiekowi o odwrotnej orientacji seksualnej. Lecz cóż. W końcu jadę z żoneczką. Mam sprawdzony sposób na satysfakcję żoneczki i wycięcie kołtuna. Cóż mi się może przydarzyć złego?
Cdn.

...end of message...

Wasz ostrzyżony WESOŁY SANITARIUSZ vel ciastko primo voto TATUUUUSS