keb // odwiedzony 65008 razy // [gas_werk szablon nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (219 sztuk)
18:41 / 19.05.2005
link
komentarz (2)
Wybrałem się wczoraj z Jarkiem do Katowic na AFW'alia, posłuchać Tedego i Sistars.
Na początek trochę się nabiegaliśmy, bo J. źle sprawdził autobus i mieliśmy jakieś 7 minut, żeby dolecieć z przystanku na Rybnickiej na Nowy Świat i złapać 840 (takie błędy są u niego chyba na porządku dziennym, w drodze powrotnej pomylił godzinę odjazdu tramwaju, na szczęście bez poważniejszych konsekwencji). Nigdy nie lubiłem tej linii, podróż zawsze mi się dłużyła, zawsze bolał tyłek, o ile nie nogi, tym razem było jednak jeszcze gorzej - za nami stanął sobie żul z bardzo wysokim, wrzaskliwym tonem głosu. Na nieszczęście miał rozmówcę (czy też słuchacza), więc 3/4 podróży umilił nam swoim wydzieraniem się, które co kilka sekund wzbudzało we mnie nieodpartą chęć odwrócenia się i wypieprzenia go z autobusu. Kurde, takich ludzi powinno się od razu uciszać, nie jest w autobusie sam, drze gębę, zakłóca spokój wszystkim wokół. Tylko Jarek wydawał się nieporuszony i cały czas nawijał, chociaż momentami ledwo go słyszałem. W końcu dojechaliśmy, z dotarciem na AWF nie było problemów, 90% katowickich autobusów tamtędy przejeżdża.
Sistars zagrały całkiem miło, rzekłbym, sympatycznie. Spiewały swoje spokojne (momentami jak dla mnie nawet za spokojne) piosenki do muzyki granej na żywo z instumentów, ładnie wyglądały, przyjemnie się ruszały, wrażenia więc jak najbardziej pozytywne. Długi koncert - chyba z 1,5 godziny (hip-hopowcy rzadko tyle grają). To oczywiście dobrze o nich świadczy, ale nie będę ukrywał, że chodziło mi głównie o TDF'a. Tede wszedł i przejął scenę. Wyluzowany, pewny siebie, ubrany w ciuchy, które większe być chyba nie mogły, czapeczka z daszkiem na bok. Nie oglądałem go na żywo pierwszy raz, ale za każdym razem reaguję entuzjastycznie uczestnicząc w tym lansiarsko-baunsowym show, które potrafi zgotować; włącza mi się opcja "fan", podnoszę ręce, krzyczę refreny, jak zresztą wszyscy wokół, bo chyba inaczej się nie da. Fajnie, że oprócz bieżących hitów w stylu "Bezele kochana" (grał dwa razy) Tede nawija też stare numery od "Sportu" począwszy, a także zwrotki z Ostrego, pierwszej Molesty czy "Letniej miłości". Nie grał wiele krócej niż Sistars, ale czas dużo szybciej zlatywał. Dwa bisy. Wszyscy krzyczą "Kato", Tede i Kibełbasa wracają, grają "Bezele Kochana". Znów krzyk, znów "Kato", Tede wraca: "obiecuję wam Kato na następnym koncercie". Publiczność: "freestyle!", "freestyle!". Tede: "nie, nie będę freestylował, mamy teraz młodych kotów na WBW". I zagrał "Merctedesa".
Jedna ciekawostka: gdy Sistars kończyły występ, jedna z nich zapowiedziała Tedego i dodała, że spróbuje go namówić na wspólny numer. I chyba się jej nie udało. Ciekawe, czemu?