14:18 / 04.06.2005 link komentarz (0) | Rozdział XII
Faustyneum
Dzień później umówiliśmy się na spotkanie u mnie, z tym że bez żadnych oficjałów. Nie określaliśmy konkretnej godziny stwierdzając, że się jeszcze zdzwonimy. Prezent dla Konrada był co prawda już kupiony lecz nie miałem tego problemu tak do końca z głowy. Obecnie polegał on na tym, że wiedziałem, iż należałoby wpisać jakąś dedykację, ale nie mogłem wymyślić nic oryginalnego .W końcu zdecydowałem się na wiersz, który mi się przypomniał z czasów szkolnych. Zapamiętałem go chyba dlatego, bo w przepiękny sposób mówił o bliskości dwojga kochających się ludzi – Zamyśliłem się przez chwilę. – Najwyraźniej potrzebowałem wtedy takiej bliskości. – pomyślałem. Był to wiersz Haliny Poświatowskiej, a brzmiał tak:
“bądź przy mnie blisko , bo tylko wtedy
nie jest mi zimno
chłód wieje z przestrzeni
kiedy myślę
jaka ona duża,
i jaka ja
to mi trzeba
twoich dwóch ramion zamkniętych
dwóch promieni wszechświata.”
Ledwo zdążyłem wpisać dedykację i zapakować prezent, gdy dostałem sms-a od misiaczka, w którym poinformował mnie, że za pięć minut będzie. Rzeczywiście był. Po wejściu do mieszkania Konrad zaczął mnie przepraszać, że przyszedł tak bez uprzedzenia, ale się niesamowicie za mną stęsknił.
- Miśku, jak mógłbym się na Ciebie gniewać? – zapytałem. Konrad spojrzał na mnie wzrokiem pełnym konsternacji, uśmiechnął się, a na koniec do mnie przytulił.
Po chwili poprosiłem go, aby zajął miejsce na kanapie i zaczekał na mnie chwilkę. Poszedłem do sypialni by przynieść prezent, który został staranie przeze mnie zapakowany z srebrny papier. W tym samym czasie Konrad wyjął z prawej wewnętrznej kieszeni swojej marynarki opłatek, a z lewej wyciągnął niewielkie pudełeczko i po chwili zwołał :
- Kotku!
- Słucham Misiaczku.
- Wiem, że wczoraj już raz dzieliliśmy się opłatkiem, ale... – urwał
- Ale co?
- Ale chciałbym się z Tobą raz jeszcze podzielić opłatkiem. Mam nadzieje, że nie masz nic przeciwko?
- Oczywiście, że nie. Już idę. –Wróciłem do salonu. Prezent położyłem na ławie przy jego pudełku i podszedłem do Konrada. Konrad wstał w dłoniach trzymał opłatek i powiedział :
- Kochanie, pozwól proszę, że ja pierwszy złożę Ci życzenia. Otóż, życzę Ci wiele piękna, dobra i mędrców cnoty, oraz bym był dla Ciebie wiecznym sensem życia i lekiem na wszelkie kłopoty.
- To było piękne - powiedziałem. Sądzę jednak, że pożyczyłeś już za nas dwóch. Bo ja życzę Ci tego samego, może z dodatkiem wiecznej weny poetyckiej. – podzieliliśmy się opłatkiem.
Później Misiek złożył delikatny kwiat pocałunku na moich ustach, a do rąk wsunął niewielkie podłużne pudełko mówiąc:
- A to jest dla Ciebie – Otworzyłem pośpiesznie i zobaczyłem złoty wisiorek w kształcie serca.
- Cudowny - powiedziałem .
- Cieszę się. Nie chcesz go otworzyć?
- A można?
- Nie wiem, spróbuj – Tak też zrobiłem i udało się. Zobaczyłem na zdjęciu uśmiechniętą twarz Miśka .
- Jesteś niesamowity – uśmiechnąłem się.
- Pozwól.- powiedział Konrad odbierając mi wisiorek. Stanął za moimi plecami założył mi wisiorek na szyję - To na wypadek, gdybyś chciał o mnie kiedyś zapomnieć – rzekł.
- No wiesz, jak możesz? Jeśli nadal będziesz wygadywał takie farmazony, to się na Ciebie obrażę i nie dam Ci prezentu.
- Prezent, dla mnie? Ojej, cofam wszystkie złe rzeczy, które powiedziałem –uśmiechnął się.
- Co, przeraziłeś się, że nic nie dostaniesz?
Konrad nic nie odpowiedział, ale jego mimika zradzała, że najadł się strachu. Roześmieliśmy się – No, nie. Nie mógłbym tak postąpić. – pocieszyłem go. Podszedłem do ławy, podniosłem paczuszkę w srebrnym papierze i wręczyłem ją Konradowi. Rozpakował ją, otworzył książkę, przeczytał dedykację i pociekły mu łzy ze wzruszenia.
Kolejnym szczęśliwym dniem naszego życia był Sylwester. Niby nie wydarzyło się nic szczególnego, bo poszliśmy tylko na plac Zamkowy. Nie mieliśmy ochoty brać udziału w żadnej prywatce z racji tego, że po pierwsze był to nasz pierwszy wspólny Sylwester, a po drugie już od 2 stycznia byłem umówiony z Jackiem na półroczny pobyt w Faustyneum w celu napisania mojej pracy magisterskiej. Tak więc chcieliśmy wykorzystać każdą nadarzającą się chwilę bycia razem co zaowocowało następującą przysięgą złożoną o północy w świetle księżyca i przy otwartym szampanie. Owa przysięga brzmiała tak: “Każdej nocy, gdy gwiazdy będą świecić na niebie pamiętaj, że ja przez wieczność pragnę kochać Ciebie Ty stanowisz moją teraźniejszość i moje sny, a przyszłość stanowić będziemy My. ”
*
Po tym jakże tłustym okresie kiedy nasza miłość rozkwitła niczym wonny bez, przyszedł czas na okres chudy – czas próby. 2 stycznia pojawiłem się u bram Faustyneum, gdzie czekał już na mnie Jacek .
- Wiara i miłość niech będą z Tobą bracie – usłyszałem jak tylko otwarła się furta. Poznałem od razu był to głos Jacka.
- I z Tobą bracie.-odpowiedziałem i rzuciliśmy się sobie w ramiona na przywitanie.
- Witaj! Święta Patronka, wysłuchała moich modłów.
- Jak to?
- Bo przyjechałeś.
- Przecież tak się umawialiśmy, że będę pisał pracę magisterską w tych zacisznych murach.
- Niby tak, ale pamiętaj, że “ człowiek planuje, a Bóg wykonuje”
- Niekiedy mnie zadziwiasz
- A czemu to?
- Bo, wydajesz się być większym filozofem ode mnie.- Jacek roześmiał się
- Chodź, oprowadzę Cię - wziął ode mnie jedną z dwóch walizek, a ja zarzuciłem na ramię torbę sportową, w rękę złapałem wózek, na którym mieściła się druga mniejsza walizka i poszliśmy do domu. Jacek był tak uprzejmy, że na okres mojego pobytu w Faustyneum załatwił mi celę tuż obok swojej.
Cela urządzona była bez zbędnego przepychu, jednak nie posiadała też wyglądu ascetycznego. Po przekroczeniu jej progu ujrzałem po lewej stronie łóżko nad nim wiszący krucyfiks. Poza tym w celi znajdowały się: szafa na ubrania, okno, stół, krzesło, skromna łazienka, ale najbardziej przykuwały wzrok dwa portrety wiszące na ścianie. Jeden świętej patronki, siostry Faustyny Kowalskiej, drugi, Ojca Świętego.
Zanim z pomocą Jacka zdążyłem się rozpakować dochodziła już godzina 15:00. Kochany braciszek powiedział mi, że o tej porze jest nabożeństwo w kaplicy i jeśli mam ochotę to mogę z nim pójść, by wziąć w nim udział. Zgodziłem się. Zeszliśmy po drewnianych schodach na parter, po czym skręciliśmy w lewo, przeszliśmy przez korytarz, aż w końcu minęliśmy witrażowe drzwi, na których widniały czarne litery A, Q.
W kaplicy znajdowały się dwa rzędy ławek (po 6 w każdym rzędzie). W każdej ławce siedziało po trzech ojców, którzy zwróceni byli w stronę ołtarza. Ołtarzem był krzyż na środku, którego widniało serce, a z niego rozchodziły się złote promienie. Zachwycony metafizycznością tego miejsca zacząłem systematycznie uczęszczać na wszelkie modlitwy, poza brewiarzowymi. Co więcej pod wpływem tego uduchowienia zacząłem pisać wiersze. Pierwszym jaki tam napisałem był następujący tekst :
“ŚWIATŁO
Czym jest światło dla człowieka?
Dobrem ,ciepłem ,prawdą,
nadzieją i miłością -
drogą.
Skoro tak,
to czemu człowiek
przed nim ucieka?”
Przez te pierwsze dni mego pobytu w Faustyneum pisywaliśmy do siebie dwa, trzy razy na tydzień. Listy te były głębokim studium naszego uczucia. Konrad opisywał w nich jak bardzo świat się zmienił wokół niego odkąd ja przestałem stanowić jego część. Napisał raz nawet, że stara się unikać miejsc, gdzie razem przebywaliśmy. Ponieważ, każda choć najmniejsza rzecz przypomina mu szczęśliwe chwile jakie przeżył ze mną. Co też stanowiło utrudnienie racjonalnego wytłumaczenia sobie istoty i potrzeby tejże rozłąki.
Ja natomiast obok ciągłego zapewniania Konrada o stałości moich uczuć żywionych względem niego i nieustannej tęsknocie, opisywałem odkrywane przeze mnie wady i zalety życia w murach klasztornych. Oczywiście największą wadą było to, że nie mogliśmy być razem jak również ranne wstawanie, ale z tym ostatnim w miarę szybko się uporałem dostrajając swój wewnętrzny zegar do reguł panujących w Faustyneum. Jeśli zaś chodzi o pozytywne strony mego pobytu tutaj to na pierwszym miejscu były dwie sprawy o równorzędnym stopniu ważności. Po pierwsze mogłem w spokoju zająć się pisaniem pracy magisterskiej i nie martwić się o brak materiałów, gdyż miałem do dyspozycji zakonną bibliotekę. Po drugie, kto wie czy nie najważniejsze. Mój długi pobyt z dala od Konrada był genialnym sprawdzianem trwałości naszego związku. Jeśli wytrwamy przy sobie w tych jakże trudnych warunkach to będzie znaczyło, że przetrwamy wszystko.
Poza wyżej wymienionymi dobrodziejstwami Domu Miłosierdzia warto nadmienić takie walory tej mojej “światowej klauzury” jak: doświadczenie wiary i możliwość głębszego zastanowienia nad sensem życia. Pobyt u Jacka pozwolił mi także zapomnieć o czasie. W klasztorze żyłem zupełnie innym rytmem, dzięki czemu mogłem ze stoickim spokojem i benedyktyńską dokładnością zająć się tworzeniem pracy.
Mimo wszelkich moich starań wpadłem w wir pracy i życia zakonnego, a wyglądało ono tak: Wstawałem jako jedyny z domowników o 8:00, aby zaraz potem, o 8:30 udać się na śniadanie, które cała wspólnota spożywała razem. Między 9:15 - 10:45 zajmowałem się pisaniem pracy. O 10: 45 miałem przerwę w pracy, którą stanowiła Msza Święta. 11:30 – 13:30 powrót do pisania, a chwilę potem obiad .
Od 14:15 do 15:00 zazwyczaj spacerowałem alejkami Faustyneum (najczęściej z książką) czyli dokształcałem się w celu odnalezienia dalszych materiałów. O 15:00 zaczynała się Koronka do Miłosierdzia Bożego, (która raz w miesiącu była poprzedzona Nowenną odmawianą przez 9 dni). Tak więc w zależności od tego jak długie było dane nabożeństwo stawałem się wolny o 15:15 lub też o 15:45 i znowu mogłem pisać aż do godziny 18:00 kiedy to zaczynała się kolacja. O 18:45 zazwyczaj udawałem się na półgodzinny spacer. Po spacerze miałem w końcu czas zamienić słowo z braćmi. Te rozmowy na ogół trwały około półtorej godziny, choć zdarzały się też przypadki, że przed modlitwą wieczorną, która zazwyczaj odbywała się między 20 – 21 przerywaliśmy rozmowę, powracając do niej po modlitwach. Wtedy to często przeradzały się one w Polaków nocne rozmowy. Nie należy także zapomnieć o wieczystej adoracji Najświętszego Sakramentu, w której brałem udział w późnych godzinach nocnych co kończyło mój dzień około 1 w nocy.
Przez taki program dnia rzadziej pisałem do Konrada. Prawdę mówiąc sam nie wiem jak to się stało, może się zbytnio rozdrabniałem? Starałem się jak najlepiej wykorzystywać czas, niemniej jednak zaczynało mi go brakować na tak podstawową rzecz jak napisanie listu do kogoś, kto nadał nowy wymiar mojemu życiu i dzięki komu moja egzystencja była pełna nowych wyzwań.
Po jednym z takich dłuższych moich milczeń, dostałem od Konrada następujący list :
”Kochany
Milczysz jak zaklęty
a słowa : Kocham, Pragnę i Tęsknie
utonęły gdzieś we mgle zapomnienia
burząc tym samym platońską szczęśliwą harmonię istnienia.
Przez co jestem jak ten kwiat na tamtej górze, który zakwitnąć by chciał lecz dookoła wieje wiatr i słońca brak
i nie mogę już dłużej.
Więc jeśli tylko słyszysz me powtórne wołanie przyjdź po mnie bo umrę – Kochanie! ”
No ładnie – pomyślałem. Muszę coś prędko napisać do Miśka, aby Konrad nie miał żadnych problemów na tle zdrowotnym. Boże, tego bym sobie nie wybaczył. Tylko jak tu opisać to co czuję, by nie powielać pustych frazesów. Może spróbuje tak :
“Mój kochany głuptasku,
Zawsze Cię będę kochał!
Mi też jest trudno bez Ciebie
Wiesz o czym marzę codziennie? Marzę, aby znaleźć się znów blisko Ciebie i wynagrodzić Ci to cierpienie jakie Ci zadaje tym, że nie ma mnie przy Tobie. Wiesz postaram się jak najszybciej uporać z robotą i potem pojedziemy gdzie zechcesz, a ja spróbuje już nadrobić ten czas rozłąki dbając o Ciebie i doprowadzając Cię do bram nieba.
Najpierw, jednak muszę wypełnić powierzone mi zadanie, aby móc potem budować nasze wspólne szczęście. Proszę wykaż jeszcze odrobinę cierpliwości, gdyż jak to się mówi tu w klasztorze cierpliwość rodzi różę. Pamiętaj też o dwóch rzeczach, że Cię bardzo kocham i już nigdy nie dopuszczę do tak długiego rozstania. Na koniec chcę Ci powiedzieć, że dowiedziałem się o sobie z bardzo ważnej rzeczy. Tą rzecz jest świadomość, iż jesteś największym moim skarbem .”
Po napisaniu tego listu nadszedł dla mnie najtrudniejszy czas. Czas oczekiwania na odpowiedź Konrada, który upływał mi na modlitwie i kontynuowaniu pisania pracy. To dziwne, ale modlitwa stała się nie tyle częścią mojego harmonogramu ile częścią mnie samego. W tym nastroju pełnym niewypowiedzianych znaków, gdzie na każdym kroku czuć było obecność Boga. Po upływie trzech dni Ojciec Fabian przyniósł mi list. Poszedłem więc do swojej celi i oddałem się lekturze.
“Kochanie
Dziękuje Ci bardzo za list. Wszystko to co piszesz jest piękne i bardzo się cieszę twymi sukcesami. Jednak zastawia mnie czy kopiowanie epistolarnej tradycji Jana III wpłynie pozytywnie na rozwój naszego związku?
Osobiście potrzebowałbym teraz partnera, który by mnie mocno złapał za rękę i czynem, a nie tylko pięknym słowem zapewnił mnie o jego uczuciach względem mnie. Tym bardziej, że na horyzoncie pojawił się Andrzej, który zabiega o ponowne stanie się częścią mojego świata.
Za nic w świecie nie chciałbym zburzyć tego, co udało się nam wspólnie zbudować bo jestem z Tobą bardzo szczęśliwy. Dlatego czuję się tak, jakbym zapadał się coraz bardziej w ruchome piaski. Proszę Cię pomóż mi, bo bardzo Cię kocham i to właśnie z Tobą chciałbym się z Tobą zestarzeć.
Twój Konrad”
Przeczytawszy list struchlałem. Poleciały mi łzy. Poczułem, że nagle cały świat mi się zawala. Wszystko to co dotąd robiłem straciło swój sens. Wiedziałem co mam zrobić. Należało za wszelką cenę uratować to co mam najcenniejszego tzn. Konrada. Dobrze, wiedziałem co mam robić, ale nie wiedziałem w jaki sposób miałem się do tego zabrać. – powinienem porozmawiać z Sergiuszem – pomyślałem. Przed kolacją zapytałem Sergiusza czy mógłbym go prosić o rozmowę po posiłku. Sergiusz spojrzał na mnie zaciekawiony i zgodził się.
Po skończonym posiłku zamiast pójść na spacer, udałem się do kaplicy. Tam zaczekałem na Sergiusza, który regularnie po kolacji przychodził tu, aby odmawiać brewiarz. Czekając na niego powtarzałem słowa, tak często słyszane w formie pieśni: “Mizerycordia Domini in eternum cantabo” to znaczy . Po chwili przyszedł Sergiusz usiadł przy mnie i zapytał:
- O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
- Chciałem Cię prosić o radę.
- A czemu tutaj?
- Bo chciałbym, abyś potraktował to co usłyszysz jako spowiedź.
- Rozumiem, nie musisz się obawiać.- uśmiechnął się .
- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie po latach tu w Faustyneum?
- To, kiedy powiedziałeś mi, że Ania Cię zostawiła i przez to nie będzie ślubu?
- Tak.
- Pamiętam, ale czemu o to pytasz?
- Bo widzisz, wtedy powiedziałem Ci, że poznałem kogoś, kto pomógł mi wypełnić pustkę jaką zostawiła po sobie Ania.
- No tak, wydawałeś się być wtedy szaleńczo zakochany. Poradziłem Ci więc, abyś wykorzystał dar miłości zesłany przez Boga.
- O tak, byłem i jestem szaleńczo zakochany.- roześmiałem się, a potem pociekły mi łzy.
- Czemu płaczesz? – zapytał Sergiusz i chwycił mnie za rękę.
- Z bezradności.
- Z bezradności, przecież kochasz i jesteś kochany.
- Tak ,ale...- urwałem
- Ale co?
- Nie powiedziałem Ci najważniejszej rzeczy – przerwałem chcąc wytrzeć nos, ale zabrakło mi chusteczek i Sergiusz musiał poratować mnie swoją.
- Proszę. Czego mi nie powiedziałeś?
- Nie powiedziałem Ci, że chodzi o mężczyznę.
- Ah...
- Ma na imię Konrad, chodzi tak jak Ania na anglistykę. Jest cudowny i bardzo go kocham. Byliśmy bardzo ze sobą szczęśliwi do chwili mego przybycia tutaj. Dzisiaj dostałem od niego list, w którym prosi mnie o pomoc bo pojawił się w jego życiu Andrzej, ex- partner Konrada, a ja nie wiem co mam robić. Jacek, proszę pomóż mi – rozpłakałem na dobre, a Jacek mnie przytulił.
- Cicho, co prawda Bóg w raju stworzył Adama i Ewę. Miłość jednak nie ma, ani nie zna płci. Pamiętaj też, że wielka miłość nie wybiera nie pyta się czy jej chcemy, czy też nie. Miłość po prostu przychodzi. Poza tym, wypełniasz przykazanie miłości bliźniego.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Tylko tyle, żebyś walczył o Konrada.
______________________________________________________________________________ |