13:43 / 29.08.2005 link komentarz (6) | Udał się RapFest i dobrze, bo będą następne, ale w żaden sposób mnie nie zachwycił, nie powalił na kolana, nie opadła mi szczęka. Rozbolały mnie za to nogi, bo ileż można stać pod sceną i słuchać ciut przydługich występów, a w przerwach między nimi dwóch kiepskich konferansjerów, denerwujących swoją nachalną gadaniną i żartami wątpliwej jakości? Taki już chyba urok festiwali - i RapFest nie jest tu wyjątkiem - że zbyt długo to wszystko trwa, szybko zaczyna męczyć, a Ty przeczekujesz bądź oglądasz od niechcenia pięć pierwszych, nieciekawych ekip po to, by później nie mieć już siły na te, które cię najbardziej interesują. Poza tym ewidentnie brakowało klimatu - trudno uznać grupę małolatów unoszących ręce w pierwszych rzędach (głównie wtedy, kiedy mieli rzucać koszulki bądź płyty Tewu) za krzepiącą, hip-hopową atmosferę. Może to też kwestia wczesnej pory i dość wysokiej temperatury (zaczęło się o 15:00), która raczej nie sprzyja zabawie, z drugiej strony na Kempie ludzie nawet w świetle dnia potrafili się zmobilizować i wydobyć z siebie maksimum energii, godzina nie robiła różnicy. No, ale to nieco inni ludzie, zresztą tutaj do momentu wyjścia Ostrego na scenę nie było na dobrą sprawę czym się zajarać. Styl V.I P. zagrali przyzwoicie, na pewno na 100% swoich możliwości, ale te kawałki zwyczajnie nie mają wykopu, można ich wysłuchać, ale ciężko o większy entuzjazm (oczywiście poza hitem pt. "Smak Zwycięstwa", ten zawsze budzi w człowieku całą jego dzikość). PIH? Pierwszy raz słyszałem go na żywo i oby ostatni. Chaotycznie, amatorsko, nieciekawie i bez kontaktu z publiką, czyli w sam raz na support. Może gdybym jarał się wulgarnymi tekstami, może gdyby "Prosto w twarz" było moim hitem lata... nie wiem. Nie miałem oczekiwań, a i tak się zawiodłem.
O.S.T.R. to świetny showman, sceniczna osobowość, raper z charakterem. Ma tyle hitów i taki freestyle (chodzi mi głównie o styl, same wersy zdają się być nieco oklepane), że ten występ musiał rozkręcić imprezę, gorzej z tym, co Ostry ma swoim słuchaczom do powiedzenia. "Kto z was skończył studia? Kto ma pracę?" pytał licznie zgromadzonych na placu gimnazjalistów i licealistów, próbując im udowodnić, jak źle się w Polsce żyje. "Co to za państwo? Chcę iść do lekarza, muszę wziąć wódkę, inaczej się nie da". "Nie idźcie na wybory, albo idźcie i zagłosujcie na wszystkich, żeby głos był nieważny. Ja tak robię". "Podnieście wysoko ręce i pokażcie środkowy palec wszystkim stacjom muzycznym za to, że promują chłam". "Ręce w górę wszyscy, którzy kochają prawdziwy hip-hop. Wróćcie tu za 5 lat, by pokazać, że kochacie prawdziwy hip-hop".
To nie było moje pierwsze starcie z jego demagogią, ale za każdym razem jest mi szkoda tych dzieciaków, dla których O.S.T.R jest idolem, bo jest anty, bo ma wszystkich w dupie, bo wszystkim pokaże środkowy palec, a do tego jeszcze wypnie się na system i nie pójdzie na wybory. Czekam, aż zacznie ludzi przekonywać, by szli i głosowali na niego (w końcu "bujaka Jamajka, Ostry na prezydenta"), ewentualnie jemu i tylko jemu powierzyli wybór teledysków, które mają lecieć w TV, bo przecież Ostry to szczerość, niezależność i prawdziwy hip-hop. Poczekam też, aż ci hip-hopowcy dorosną, przyjrzą się Lepperowi, później Ostremu, później znowu Lepperowi, może chociaż część z nich będzie w stanie wyciągnąć logiczne wnioski.
TDF'a nie doczekałem, poszedłem posłuchać z Królem jazzu w ruinach. Inne towarzystwo, inna atmosfera (dziwnie się tam czułem w szerokich spodniach), a przede wszystkim świetny, klasyczny jazz, który lubię najbardziej. Widziałem pierwszą część, później końcówkę. Nie mogłem sobie odmówić, bo była to już ostatnia edycja, a jakoś tak się złożyło, że podczas każdej z poprzednich przebywałem gdzieś poza miastem (normalnie nie ma tu co robić, a jak już jest, to kilka opcji na raz). Tedego nie żałuję, słyszałem go już z 5 razy i pewnie z 5 razy jeszcze usłyszę. Zmęczył mnie ten wieczór, zmęczyło własne niezdecydowanie i to, że nie potrafiłem zająć konkretnego stanowiska w sprawie dalszego jego ciągu. Ja się nie nadaję do decydowania nie tylko za siebie, nigdy tego nie robiłem, nigdy nikt tego ode mnie nie wymagał. Boję się odpowiedzialności, tego, że wybiorę źle, że będzie na mnie, a jak już nie chodzi o to, to sam zwyczajnie nie wiem, co chcę robić. Z takim podejściem pewnie skończę jak mój ojciec, krytykowany po 25 latach małżeństwa za to, że nie potrafi i nigdy nie potrafił ani decydować, ani doradzić.
A w niedzielę wybrałem się z rodzicami na spacer. Byliśmy w restauracji, gdzie w przyszłą sobotę organizują uroczystość z okazji 25-lecia ślubu (oby nie było drętwo ani sztywno, bo wypiję trochę tego chilijskiego wina z ciekawości i stamtąd wyjdę). Spore było moje zaskoczenie, gdy zobaczyłem przy stoliku panią profesor z naszego NKJO - najwyższy stopień i najwyższy level respektu (ta, o której La_Vie nie ma najlepszego zdania). Przywitałem się, ale jej wzrok wyraźnie dawał do zrozumienia, że mnie zbyt dobrze nie kojarzy (przy tylu studentach to nic dziwnego). Później rodzice rozmawiali z szefową restauracji. I była do E.B. tak podobna, że cała ta sytuacja to nie mógł być przypadek.
Na koniec widzieliśmy jednoosobowy spektakl teatralny w ogródku Willi Caro. Świetne aktorstwo, zabawne dialogi, mnóstwo życiowych, mniej lub bardziej czytelnych motywów, poza tym odrobina refleksji. Żałowałem tylko, że nie namówiłem na to nikogo z najbliższego otoczenia, że oglądałem praktycznie sam - zawsze mam w takich momentach ochotę dzielić z kimś swą radość. Tak czy inaczej, bawiłem się przedobrze. Czas leciał szybciej niż na jazzie, a już na pewno niż na RapFest.
|