keb // odwiedzony 64970 razy // [gas_werk szablon nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (219 sztuk)
12:23 / 06.09.2005
link
komentarz (3)
Wybierałem się w piątek z moim przeziomem ONX'em do Mega, ale nie dotarliśmy. Następnym razem będzie się trzeba zdecydować - albo mecz, albo impreza, bo nie da się tych dwóch rzeczy pogodzić, zwłaszcza przy takim zorganizowaniu. Piłka jednak wciąga: biegasz, kopiesz, skupiasz się na grze, na wyniku, pochłania cię to do reszty i nie myślisz o niczym innym. Później spoglądasz na zegarek i okazuje się, że pociąg jest za pół godziny, tym samym szanse dotarcia do Kato maleją do minimum. Kiedyś pewnie rzuciłbym wszystko i jechał, teraz w sumie chcę (jeśli już się bawić, to przy rapie, najlepiej dobrym), ale nie muszę. Tym bardziej nie muszę melanżować do upadłego, upijać się, szaleć całą noc. Jasne, że fajnie jest spędzić piątkowy czy sobotni wieczór poza domem, ale im kulturalniej, tym lepiej. Jeszcze trochę i zacznę powtarzać: "powroty nad ranem, teraz zmądrzałem" :)
Nie no, wierzę, że w Mega było fajnie, ale co zrobić. Ostatnio opcja piłka odbywa się u nas regularnie. Ktoś chyba uznał, że skoro nie graliśmy całe wakacje, najwyższy czas wykorzystać ostatnie ciepłe dni i trochę pokopać, nadrobić zaległości. Espeoerte to jednak nie taki wielki problem, a ile satysfakcji. Dziś kolejny mecz.
Sobotnie przyjęcie wypadło lepiej niż się spodziewałem. "Secesja" to byłe Desperado, niegdyś typowa, młodzieżowa knajpa, w tej chwili elegancka restauracja, w której, pomimo mej blokerskiej natury, całkiem dobrze się czułem (głównie wtedy, gdy działała klimatyzacja, niestety później ją wyłączyli i nie było już tak przyjemnie). Zaczęło się dość chaotycznie, wynajęty kierowca mini-busa, który przywoził część gości z dworca, miał problemy z dotarciem na miejsce, nie wiedział, którędy ani dokąd jechać (pewnie zajęty liczeniem hajsu, który dostał za to zlecenie, zapomniał sprawdzić, gdzie jest ulica Grodowa), później było już miło, sympatycznie i wesoło. Przyjechały kuzynki, których dawno nie widziałem i miałem okazję zaobserwować, jak bardzo się zmieniły - 13 a 16 lat to jednak przepaść, na ulicy bym ich nie poznał. Właściwie niewiele rozmawiałem, ale nie było ani nudno, ani sztywno (poza tym miałem ciekawe, damskie towarzystwo po prawej). Cóż, dobre żarcie, dobre wino, miła obsługa (jednak nie na tyle miła, by zdradzić mi rodzaj pokrewieństwa pomiędzy szefową "Secesji", a E.B., panią profesor, którą ostatnio tam widziałem - wiem jedynie, że takowe istnieje), ale najważniejsze, że rodzice chociaż przez te pare godzin byli szczęśliwym małżeństwem.
Mecz obejrzałem w domu, z przejedzenia i zmęczenia nie miałem już siły nigdzie wychodzić (tym bardziej jechać później do Bojkowa na grilla). Szczęśliwie, ale ważne, że zwycięsko. Polska dawno nie miała tak udanej passy w eliminacjach, czekam na mecz z Walią i awans, na który ewidentnie zasłużyli.
Wyścig - musiałem nagrać i obejrzeć dopiero wieczorem, bo w niedziele jechaliśmy do Sławięcic. Pogodziłem się z kiepską formą Ferrari w tym sezonie, przestały mnie te odległe miejsca dziwić (co nie znaczy, że mnie cieszą), zacząłem za to, pomimo całej niechęci do McLarena, kibicować Montoyi. Sam nie wiem, czemu, pewnie dlatego, że to kierowca z charakterem, czy też, jak kto woli, z jajami. Jeździ odważnie, zawzięcie, nie boi się ryzykować, nie odpuszcza. No i nie jest Finem :)