10:36 / 10.03.2006 link komentarz (0) | W krainie dziwow powialo chlodem. Mala dziewczynka. Zabraklo jej zapalek... znalazla schronienie w cieplym sniegu, ktory od dawna wyczekiwany spadl na jej zesztywniale palce pokrywajac je cieniutka warstwa srebrzystych gwiazdek. Sine policzki zaskrzyly sie we wschodzacym sloncu. Snily jej sie rzeczy nieslychane... ale tak to juz bywa w tej krainie. Owinelam sie ciasniej plaszczem i pogonilam konia. Biala smierc, biale wybawienie sypalo sie spod jego kopyt, para buchala z nozdrzy. W lesie krylo sie jeszcze pare cieni, ale szybko pierzchly przegrane w starciu ze zlotymi nicmi. Sploszylam pare ptakow. Myslalam o tej zbyt dlugiej zimie, o tym jak zbyt czarne sa noce, a dni zalane niepotrzebnym sloncem, ktore nie potrafi przegnac zimna. Zimna ze swiata, z drzew, zwierzat, ludzi i ze mnie. Zaczynalam zapominac jak wygladaly kwiaty. Czasem tylko widywalam je jeszcze w snach... i na zamarznietych szybach. Tesknilam za nimi. Tesknilam za nimi, za glosem matki, za jej smiechem... i za smiechem w ogole. Ale to nie jest wazne... niewiele jest rzeczy waznych. Zaczelam zazdroscic tej malej. Zdjelam kaptur i spielam konia. Zarzal w protescie ale przyspieszyl... przyspieszal dalej poki mijane drzewa nie zaczely rozmazywac sie, a ja moglam myslec tylko o walce z wiatrem, iglach wbijajacych sie w czolo, nos i usta. Nie zamknelam oczu. Po chwili kon wypadl z lasu. Katem oka dostrzeglam paru zaniepokojonych ludzi. Zwolnilam. Jesli bede uwazana za demona nikt nie udzieli mi schronienia, a musialam sie ogrzac. Nusialam ogrzac chociaz cialo, bo jeszcze sie nie poddalam. Przede mna roztaczal sie widok na zamarzniete jezioro na brzegu ktorego przycupnelo niesmialo pare chalup. Skierowalam sie w tamta strone. Ludzie patrzyli na mnie dziwnie. Przywyklam. Nikt nie lubi obcych, a ja jestem definicja obcosci. Czasem mysla ze jestem czarna czarownica, ktora spieszy sie do bitwy i zaraz bedzie zabijac ludzi- wrogow, przyjaciol... niewazne, a ja czasem tak sie czuje. Nie wiem kim jestem. Ale niewielu ludzi to wie.. w krainie dziwow. Ja jestem dziwem. Bywalo, ze brali mnie za ducha, badz demona. Jestem demonem. Jestem duchem. Ale to niewazne. Znajdowalam sie kawalek od szlaku, ale mialam szczescie. Oszroniony znak gospody wisial nad wejsciem do jednego z budynkow. Zsiadlam z konia i wprowadzilam go do stajni. Ktos jeszcze goscil w tej zapadlej wiosce, bo dwa boksy byly juz zajete.
- Tak Panie?
Odwrocilam sie. Parobek stal w dzwiach z wyczekujaca mina. Rozejrzalam sie, by poszukac tego, do kogo sie zwraca, ale bylam tu sama. Juz chcialam sie odezwac, ale przypomnialo mi sie, ze wciaz nosze na sobie amulet maski. To w sumie i lepiej - pomyslalam. Przybralam niski ton.
- Sniadanie dla mnie i konia ile?
- 3 tole
Skinelam glowa i weszlam do gospody. Mialam na sobie czarny plaszcz, czarne, meskie podrozne ubranie i amulet... Wygladalam w nim na ok 25 letniego mezczyzne.. troche za niskiego, gdyz amulet nie mogl zmienic wzrostu, ale przynajmniej nie budzilam zainteresowania jako podrozujaca samotnie kobieta. Bawilo mnie wymyslanie historyjek do postaci, ktore tworzylam. Obecna twarz miala na imie Dom i byla anterczykiem. Anterczycy slyna w krainie jako bardzi i czasem zdarzalo mi sie nawet byc proszona o wystep, gdy mialam na sobie ta twarz. Pod postacia barda dobrze sie podrozuje, ale tez jest sie lakomym kaskiem dla rabusiow. Trzeba uwazac... zawsze trzeba uwazac. Ja bylam ostrozna. Bandyci mieli mniej szczescia.
Wzrok przyzwyczail sie do ciemnej izby bardzo szybko. W kacie siedzieli dwaj przyjezdni, a przed szynkwasem miejscowi rozgrzewali sie gorzalka przed wyjsciem na lod i zakoczowaniem nad przereblem. Przyjrzalam sie blizej parze w kacie... nad jednym unosila sie lara. Magowie nigdy nie sa dobrym towarzystwem. Co lepsi potrafia dostrzec amulety, wykryc falsz, a ten byl niezly. Jego lara byla specjalnie przytlumiona. Chcial podrozowac nierozpoznany. Bylo mi to na reke. Moze nie zdradzic, ze mam maske nie chcac zdradzac siebie. Zreszta w dzisiejszych czasach maski byly powrzechne. Nosily je damy, by przypodobac sie mezczyzna, mlodzi szlachcice, by oczarowywac damy dworu, kupcy, by miec bardziej szczere twarze... Moze pomyslec, ze jestem kims takim. Mag nie byl stary. Wygladal na okolo 45 lat, co jak na jego profesje oznaczalo nieduzo, ale wyczulam, ze jest bardzo dobry w tym co robi. Mial jasne wlosy i stalowoszare spojrzenie tak charakterystyczne, ze dziwie sie iz nikt go nie rozpoznal. Bo nikt go nie rozpoznal. Atmosfera w miejscu gdzie przebywa mag jest napieta i wszystkie oczy sa skierowane w jego strone jakby ludzie spodziewali sie, ze zaraz wybuchnie, co notabene czasem sie zdarzalo. Drugi z podroznych byl wojownikiem nieudolnie probujacym udawac kupieckiego pomocnika. Muskuly godne pociagowego konia, ciemne, krotkie wlosy - typ gorianina. Przyczajona postawa, blizny, rece stwardniale od miecza... zdziwilabym sie, gdyby umial liczyc dalej niz do dziesieciu. I oni mysla, ze kogos zwiedzie ich podrozny stroj. Rozejrzalam sie raz jeszcze do okola i zrozumialam, ze dobrze mysla. Dla tych ludzi byli tymi za kogo sie zapewne podali. To ja mam ta paskudna paranoje, czy tez talent do dostrzegania za duzo. Usmiechnelam sie podchodzac do nich. Mag spojrzal na mnie, a w jego oczach ujrzalam cien zaskoczenia, ktory szybko pokryl uprzejmym grymasem. Wojownik zmierzyl mnie, uznal najwidoczniej, ze nie stanowie zagrozenia i rowniez wygiol wargi w czyms na ksztalt usmiechu.
- Dzien dobry panom. Nazywam sie Dom z Ariens. Czy moge sie przysiasc? Jezyk mi juz skolowacial z braku rozwierania geby.
Zaczela sie zabawa. Kto wie... moze sie do nich przylacze. I tak nie wiem gdzie jechac. I tak nie mam do kad jechac. Podrozowanie z magiem moze byc ciekawe. To w koncu kraina dziwow, a jaki moze byc wiekszy dziw od maga? No.. oprocz mnie oczywiscie.
- Dokad zmierzacie panowie, ze bogowie zeslali wam tak piekna pogode na podroz?
Cel. Moze znajde go przy tym stoliku w niewielkiej wiosce nad nieznanym mi jeziorem, a moze kryje sie za stalowymi oczami tego czlowieka... zobaczymy. W koncu co mam do stracenia. Na pewno nie zycie... |