15:01 / 16.07.2007 link komentarz (2) |
W szpitalu...było fajnie.
Najpierw jeden dzień przeleżałem bezczynnie bo czekali na wyniki badań. Zdążyłem się jedynie wkurwić na "sąsiada" ciotę i jego matkę histeryczkę-marudę.
Dnia drugiego dostałem wreszcie upragniony zastrzyk, który świadczył o tym, że jednak zabieg się odbędzie i to już niedługo. Zastrzyk spoko - czułem się jakbym zjadł krążka. Potem, w sali zabiegowej, psiknęli mi czymś do nosa i powiedzieli, że teraz będzie właściwe znieczulanie, że pierwsze ukłucie będzie nieprzyjemne ale pięć pozostałych będzie już ok. Chuja było ok biorąc pod uwagę to, że igła miała z 20cm i wbijała mi ją chyba przez kość bo konkretnie chrupało i wlewała mi do nosa i gardła jakiś płyn (pewnie to znieczulenie ;) )
A potem zaczęło się jakieś skrobanie i megadużo krwi, co zdziwiło panią doktor (mnie nie bo krew z nosa to leci mi średnio dwa razy dziennie). Skala uszkodzenia przegrody też ją zdziwiła i po 20 min grzebania mi w nosie wzięła do ręki dłuto, złapała obiema rękami i krzyknęła: "-pani Basiu, pani tutaj uderzy młotkiem" !!!
No i generalnie było fajnie i mi napchała sznurka jakiegoś do nosa (dopiero przy zdejmowaniu opatrunku okazało się, że było go chyba z 1,5 metra w każdej dziurce - mistrz!! ) .
A potem to już tylko dwa dni w szpitalu i tydzień leżenia w domu, walczenia z bolącym gardłem, bolącym nosem i bolącą głową.
A jak przyszedłem do kontroli trzy dni temu to mi kazała się jeszcze przez tydzień oszczędzać. SIC!!! Powiedziałem, że się postaram i dlatego w sobotę zrobiliśmy 1,7 litra wódżitsu z napojami energetycznymi zajebistymi z Tesco a w niedzielę megawczasy w Wilczynie z Ekipą Najlow wspomaganą posiłkami i Wują, z którym zrobiliśmy pare litrów bro, pokłóciliśmy się z Kaylą o konieczność wyprowadzania psów w kagańcach i umarliśmy ze śmiechu z prostackiego tekstu Tedego : "srasz gównem z cipska".
Dzisiaj od 9 wkurw w biurze. Znowu w tym chlewie. Brakuje mi tu jeszcze tylko mojego rudego,kwiczącego i (patrząc na pogodę) napewno świetnie śmierdzącego kompana...
|