babie lato
zmarzłam, pogoda w Poznaniu pokazała dziś co potrafi, kiedy dopadnie ją ciężki atak schizofrenii. najpierw się zgrzałam przebierając nogami na bardzo poranny tramwaj (6:57), potem jeszcze bardziej zgrzałam się stojąc w tym tramwaju w tłumie ludzi, potem powiał na mnie zimny zimny wiatr, taki, co przywiewa chmury, a potem je rozwiewa, ale z tych przywianych chmur spadło na mnie conieco, i zmoczyło, i pewnie będę smarkać i kichać, bo potem znów mnie zgrzało (bo wiatr przywiane przez się chmury rozwiał), w dodatku tylko po to, żebym mogła trochę już podeschnięta wejść w kolejną warstwę deszczu, by wyjść z niej kiedy tylko minę czwarty w kolejności zakręt na drodze do pestki*.
a z tych normalniejszych (czyli właściwych dla mnie, bo większość ludzi tego raczej nie robi), bardziej enigmatycznych dla szerszej publiczności, wyznań (bo to w zasadzie prawie wyznanie, chociaż nie do końca, bo On przecież wie, a może tylko mi się wydaje, że wie? ale tak, wie, bo ja przecież mówiłam, chociaż nie w tak dosłownej formie, jak to zaraz uczynię):
tak się do mnie Jego zapach przyczepił, że zaczynam go wszędzie czuć (ten zapach), a ponieważ mam jakieś zboczenie na punkcie zapachów, to mam ochotę wcisnąć nos w to miejsce, gdzie szyja łączy się z obojczykiem (bo tam mój nos się ładnie mieści, zazwyczaj) i niuchać.
bo po raz czwarty w życiu jakiś Zapach (z dużej, bo: czytaj dalej...) po prostu mnie powalił. na ziemię. z impetem. bezsprzecznie.
* dla niedoinformowanych i tych co niepoznańscy: pestka to PST - poznański szybki tramwaj; a w przejściach pod ulicami, tam gdzie są przystanki pestki, ale wcale nie pod ziemią, tylko trochę niżej niż jej tradycyjnie pojmowany poziom, tam w czasie deszczu gołębie srają na oczekujących |