17:50 / 08.03.2008 link komentarz (0) |
Samobójstwo
Popełniłem wczoraj samobójstwo. Było znacznie lepsze od poprzedniego. Choć też nie tak dobre jak pierwsze. Pierwsze są zawsze najlepsze. Seaquele zawsze gorsze.
To był jeden z tych feralnych, samotnych wieczorów. Siedziałem w zaciemnionym pokoju. Sam. Ty ze mną, tak niedoścignienie odczuwalnie. Nieskończenie mała odległość jednego gestu, tak bardzo trudna do przebycia, przyczyną. Zapach wczesnego poranka pomieszana z papierosowym dymem. Świeżość koloru szarości.
Chłód metalu na skroni. Chwila... i huk! I jeszcze bardziej głośna cisza. Rozdarta nagle najpiękniejszym na świecie dźwiękiem - pojedynczym brzdękiem na podłodze. I kolejnym... I jeszcze jednym. Gasnącym w ciszy. Jak życie.
Siedziałem tak w bezruchu z 10 minut. Nie myślałem wiele. Mózg zajęty spływaniem po ścianie, nie nękał mnie zbytnio. A ja nie czułem się znacząco lepiej. Nadal sam, w swoim pustym pokoju. Właściwie, to poza tym że nie żyłem, nie zmieniło się nic. Po co mi to było?!
Wstałem więc powoli. Pochodziłem trochę po pokoju, popatrzyłem na ścianę - czerwona impresja na żółtej ścianie wyglądała nie najlepiej. Kurwa, to się chyba łatwo nie zmyje. Jak przyjdzie mama to mnie zabije - pomyślałem w końcu pozostałą, lewą półkulą. Lewa to ta analityczna.
Samobójstwo uznaną metodą wyznawania miłości, której nigdy nie było. I już nie będzie. |