13:45 / 15.05.2008 link komentarz (1) | 4
Podeszliśmy do dziury po niegdyś będącym w tym miejscu oknie. Ujrzeliśmy pędzące w naszą stronę ciemne zwały chmur, które zdążyły już zasłonić słońce. Jak na komendę zerwał się też silny wiatr. Raz po raz błyskało się i dochodziły do nas coraz to głośniejsze grzmoty. Wtem poczuliśmy na sobie grube krople deszczu i zorientowaliśmy się, że nie ma tu dachu. Nie zwlekając ani chwili chwyciliśmy gitary, resztę alkoholu i pospiesznie zeszliśmy na parter. Tam było sucho, ale za to przeraźliwie wiało.
- Ludzie, chodźcie do podziemi! - zawołałem.
- Krzysiek, masz świece? - spytała mnie Kaśka.
Pogrzebałem chwilę w kieszeniach oraz kostce i oznajmiłem:
- Niestety nie.
Na szczęście Ramirez miał w swoim plecaku trzy dość duże kawałki. Kuląc się z zimna zeszliśmy po stromych i wąskich schodkach do niezbyt dużego podziemia. Zewsząd dało się wyczuć woń stęchlizny. No i jeszcze ta ciemność. Nic nie było widać. Gdzieś koło siebie usłyszałem grzechot i trzask zapalanej zapałki. W nikłym płomyku ujrzałem Ramireza zapalającego świece. Wtedy to naszym oczom ukazał się stół nakryty białym materiałem, a na ścianie przed nim namalowano duży pentagram i dwa odwrócone krzyże po obu stronach.
- Jasny gwint! - Tomas stanął jak wryty - Jesteśmy w satanistycznej świątyni.
Trzymając jedną ze świec uważnie rozejrzałem się po niewielkim pomieszczeniu. W kącie stała nieduża skrzynia zamknięta na solidnie wyglądającą kłódkę, a nad wyjściem wisiał prawie półmetrowej wysokości odwrócony krzyż.
- To co robimy? - spytała Kaśka.
c.d.n.
|