No tak, tak. Nie nalezy sie poddawac. Za kazdym razem nalezy wstac i zrobic przynajmniej jeden krok do przodu. Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. Albo zlamie. Co wtedy? Co kiedy czlowiek staje w pewnym momencie i uswiadamia sobie ze ma dosc walki, ze moze dalby jeszcze ten jeden raz sprobowac cos zmienic, ale jest zwyczajnie zmeczony? Nie kazdy rodzi sie JP2 czy mTzK.
Kiedys mielismy, zreszta nie raz, z roznymi znajomymi rozkminke w stylu na ile prawdziwe jest szczescie np. Paris Hilton czy na ile dzieci szczescia urodzone na bogato potrafia prawdziwie przezywac zycie. Idea byla tak, ze glupiutkie, rozpieszczone panienki i metroseksualni chlopcy zyja pod kloszem, nie majac pojecia o realiach swiata. Nie doswiadczajac cierpienia, nie sa w stanie prawdziwie docenic szczescia.
Ja jestem zmeczony, moglbym byc taka Paris Hilton (wersja meska ofkoz) i miec na wszystko wyjabene. A chuj, ze nie bylbym nawet blisko zdania sobie sprawy z istoty zycia. Przynajmniej bylbym szczesliwy. Moze to szczescie byloby plytkie, ale preferuje opcje z rydzem i wroblem.