zmieniam się bardzo mocno, wiem to, czuję, znam ten stan, raz już to przechodziłam, ale wtedy trwało to znacznie dłużej i przebiegało niemiłosiernie wolniej. więc pojawia się już trochę inna, nowa Ja, która kupiła sobie karnet na siłownię, a na śniadanie z własnej woli zjadła nie przepyszną chrupiącą jeszcze bułkę z sałatą, szynką, żółtym serem, grubo krojonym pomidorem i jajkiem na twardo (a to wszystko pod przepyszną kołderką z majonezu, doprawione pieprzem i solą, mniam!) tylko chlebek słonecznikowy z twarożkiem, jogurt i banana.
po brzegi wypełniłam się optymizmem, uśmiecham się do świata i podśpiewuję (a jednak! dziś się na tym złapałam...) wracając z zakupami do (nadal pustego) domu. udaje mi się bez większych problemów oderwać myśli od tego, co najbardziej mnie przygnębia, a jeśli już o tym myślę, to w samych pozytywach. i sama sobie wydaję się coraz ładniejsza:)
ale dwie rzeczy uparcie się nie zmieniają: moja dozgonna miłość do mocnej czarnej herbaty z cukrem i to, że kiedy On pisze, dzwoni lub wpada na kawę, moje serce wali jak szalone, bez chwili odpoczynku, a ja nie jestem w stanie nic na to poradzić. |