siedze sobie, pije herbate, czytam ksiazki, mysle sobie... cos jakby insomnia, tylko ze nie mam z tym problemu a wlasciwie to mi to nawet na reke.
odczuwam ostatnio deficyt kobiet w moim zyciu. na codzien jestem bardzo cieplym facetem, niemal wszyscy moi przyjaciele to nie przyjaciele tylko przyjaciolki, mam cieply stosunek do kobiet co zawsze skutkowalo rownie cieplym stosunkiem owych do mnie. krotko mowiac uwielbiam was i wasze towarzystwo drogie panie, nie jestem zadnym lovelasem ani zadne romanse mi w glowie ale zwykla codzienna wymiana uprzejmosci czy radosny slodki usmiech potrafi sprawic ze patrzysz na zycie z innej perspektywy.
no i, do rzeczy, czy to the point jak to mowia niektorzy; wszystkie gdzies sie nagle porozjezdzalyscie, jak nie krakow to poznan, albo warszawa, albo w ogole sprawdzacie na czym polega opcja 'enjoy your life' i robicie szalone tripy odwiedzajac wakacyjne milosci z calej europy. a ja zostalem tu, nie mam z kim pogadac po nocy, nie mam z kim isc na miasto powyglupiac sie czy chocby mimowolnie wziac pod reke w ramach niewinnej przyjacielskiej wymiany czulosci. chcialbym juz znow z powrotem posmiac sie razem z wami porozmawiac o zyciu troche rozplywajac sie tak nieco delikatnie pod wplywem waszego uroku ach.