zapiski_z_ostatniego_wagonu // odwiedzony 12908 razy // [trez|by|vain nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (38 sztuk)
16:52 / 23.11.2009
link
komentarz (0)
* 2009-11-22 | (17:47) Warszawa Centralna - Kraków Główny (21:06) | InterRegio *

Stłoczeni jak nigdy. Ludzie rzucili się dziś na Kraków. Pisząc te słowa siedzę na torbie. Oprócz mnie jest tu sześć osób - dwie kobiety, czterech mężczyzn. Jeden czyta, inny słucha muzyki z komórki. Jest sympatycznie brzuchaty. Coś jak Kubuś Puchatek. Opieram się o grzejnik. Mam to szczęście w nieszczęściu. Dziewczyna nad moją głową trzyma telefon w ręce. Tłuste włosy, zielona arafatka, glany zasznurowane tylko do połowy. Na ramieniu zwisająca płócienna torba. Kobieta siedząca po lewej denerwuje się, bo ktoś z przedziału zamknął drzwi. "Wszystkie są otwarte, kurwa mać" - wykrzyczane szeptem w przestrzeń. Mi nie przeszkadza. Siedząc w przedziale też bym zamknął. Jakaś dziewczyna przeciska się między nami. Ja siedzę z boku. Nie trzeba nade mną przeskakiwać. Chłopak stojący swobodnie na samym środku przesuwa swoją torbę. Klnącą kobietę uważam osobiście za nierozsądną. Nie lubię jej. Dama obrażona na cały świat, niezadowolona z życia, z trzy i półgodzinnej podróży za dwadzieścia pięć dwadzieścia, o, przepraszam, nie ma studenckiego, za czterdzieści złotych do Krakowa. A może do Włoszczowej? Opiera się plecami o bok innego grzejnika. Głowę złożyła na ścianie. Szuka spokoju, szuka snu. Twarzą zwrócona w moją stronę. Nogi wyłożone w przejściu. Ciekawe, czy będzie dziś Warsowy Pan. Lub pani. Ciekawe czy mają helikopter? Chłopak stojący na samym środku rozgląda się za miejscem. Stoi dalej. Pewny siebie, prawe kolano ugięte, lewa dłoń w kieszeni spodni. Ludzie przechodzą w tę lub w tamtą. Dobrze, że nie w poprzek. Jestem człowiekiem wygodnym. Cenię komfort podróży. Najważniejsze, żeby było ciepło. Właściwie, tylko to jest ważne. Dziewczyna w glanach zniża się do mojego poziomu. Nie muszę oglądać już jej odsłoniętego do połowy brzucha. Poprawia włosy. Z obu stron zarzuca je na ramiona. Brodą opiera się o szyję. Dłonią trzyma się za dłoń. Poprawia pozycję. Tworzy poduszkę z opartych na kolanach rąk. Ma podkulone nogi, złączone kolana, rozsunięte stopy z torbą pomiędzy. Głowa oparta na przedramiennej poduszce chce zapaść w sen. Ciągle nie może. A to kaszel, to znowu trzeba poprawić torbę. Wciąż kaszle. Wstała. Tyle się teraz słyszy o tej grypie... Wszyscy pomrzemy. Pierwszy jej chłopak, długowłosy blondyn w okularach, z którym namiętnie żegnała się w Warszawie Zachodniej. Ona wsiadła. On został. A może to tylko seks? Tylko. Kaszel ustał. Niezadowolona z życia kobieta czyta coś z sagi Zmierzchu. Chyba. Nie znam się na tym. New Moon, głosi angielski tytuł na okładce. Kaszląca dziewczyna uciekła od nas. Puchatkowy Pan poprawia kurtkę przewieszoną przez barierkę. Bierze przykład z mojej. Wciąż słucha muzyki. Ma zamknięte oczy. Ciekawe czy umie spać na stojąco? Ja zawsze chciałem. Wstaję by rozprostować nogi. Zrobiło się chłodniej. Grzejnik jakby przestał grzać. Jest teraz w sam raz, ale wdzierające się przez bardzo szczelne drzwi powietrze może to szybko zmienić. Brr, na samą myśl. Zaglądam przez szybę do przedziału za mną. Nawet tam ludzie stoją. Jest tu jeszcze jeden mężczyzna, obecnie siedzący. Czyta Wprost lub Newsweeka. Coś w tym stylu. Może Politykę. Jest przeciwieństwem Puchatkowego Pana. Czarny, skórzany kurtko-płaszcz, czarne spodnie i czarane włosy. Dobrze zbudowany, wysoki. Wyglądający jak filmowy gangster. Albo policjant. Zależy jakie kto lubi filmy. Miałem, właściwie wciąż mam, jakże kruchą teorię, że on i Puchatkowy Pan są kolegami, tylko udają obcych. Wiecie, konspiracja, tajna misja w Krakowie, a może nawet, jak to ma miejsce chyba we wszystkich niemieckich filmach TV, w pędzącym pociągu? Tylko wystrój trochę inny. Puchatkowy Pan jest oczywiście tym z dwójki, który cięgle szuka jedzenia, zapominając o akcji. To w komediach. W filmach gangsterskich byłby od straszenia. "Gadaj, bo jak nie, to Kubuś wysmaruje Cię miodkiem." Brr. Coraz chłodniej. Ciekawe w którą stronę jest WC? Na szczęście tu gdzie stoję go nie ma. Chociaż... byłoby gdzie siedzieć. Czas go poszukać. Poczekam aż ktoś będzie szedł w jedną lub drugą. Szedł, nie wracał, jak krążący w kółko chłopak z białym psem. Nie lubię zwierząt. Są kochane? Być może. Są kochane i śmierdzą.
Przeglądam zapisane strony. Nie wiem czemu jedną opuściłem. Przypadek czy przeznaczenie?
Może podświadomie zostawione miejsce na rysunek lub - brzmiący bardziej patetycznie - malunek? Piszę w zeszycie do wszystkiego. Chyba zawsze mam go ze sobą. Zawsze, gdy można go gdzieś schować. Podpisany jako język angielski, zawierajacy trochę matematyki, czy też jak to mówią krakusy - majcy. Z tyłu schowane kilka pociągowych myśli. Gdzieś między nimi lista książek proponowanych * nieważne. W miejscu gwiazdki trafiła się zorganizowana w pół słowa wycieczka do toalety. Szedłem śladem pani konduktor podążającej za jakimś chłopakiem. Moją metodę zastosowała też dziewczyna z przedziału. Szła za mną. "Podróże kształcą" powiedział mężczyzna do jednej z kobiet gdy wracałem. Też szukała WC. Była tuż obok, a przeszła 2-3 przedziały w złą stronę. Przecież bym jej powiedział, gdybym wiedział że szuka. Wycieczka odbyła się oczywiście z zeszytem w dłoni. Powrót był już w kieszeni. (Tak, umyłem ręce!) Znów zaczynają grzać. Chyba. Coś czuję. Przyjemne ciepło płynące po plecach. Miałem zapytać, poprosić konduktorkę, ale jakoś mi nie wyszło. Widocznie jakiś dobry ktoś mnie wyręczył. Od jakiegoś czasu lansuję się z szalikiem na szyi. Piszę na stojąco. Tak też, wbrew pozorom, jest wygodnie. Siadam co jakiś czas, z nudów, by spojrzeć na świat z innej perspektywy, perspektywy mrówki. Na wyciecze dowiedziałem się bowiem, że jest tu ludziuf jak mrufkuf. Bo przecież to, że ze mną, między przedziałami jest tyle osób, nie jest pewnikiem tego, że nigdzie nie ma miejsca. Może, po prostu, trafiła się w jednym miejscu siódemka niezdecydowanych albo leniwych? Albo lubiących właśnie tak podróżować - z przygodami. Bo czyż to nie przygoda być tu opisanym? Czyż to nie przygoda móc pisać na kolanie? Ktoś przyszedł i nie poszedł dalej. Wysiada, czy spodobało jej się nasze milczące towarzystwo? Za chwilę zapewne Włoszczowa. Lub Miechów. Nie pamiętam co jest pierwsze z tej strony. Kobieta stoi. Pociąg jedzie. Kobieta jedzie. Być może, zaraz będą wolne miejsca. Rzucajcie się ludzie, bijcie. Czujcie się lepsi siedząc. Wolę stać w luzie niż siedzieć w ciasnocie. Przynajmniej mogę rozprostować nogi. Nigdzie się nie wybieram, o nie! Jest 19:30, może 31. W przedziale naprzeciwko podnosi się kilka osób. Wypływają do nas. I kto ma teraz lepiej? A jak was nie wypuścimy? :) Mam z tego dobrą zabawę. W myśli nie mogę przestać się śmiać. To kara. Wiem to. Kara za oszustwo, za podróż do Warszawy. Bo tam miałem cztery miejsca tylko dla siebie. Jak król, jak minister, ale nikt nie pytał, a ja udawałem, że śpię. Włoszczowa. Ludzie wypływają na peron. Tylko jednego nie wziąłem pod uwagę, nie chciałem brać. Wsiadają też, ale tylko kilka osób. Jest luźniej. Zróbmy sztuczny tłok, to ktoś spóźniony nie będzie się pchał. Ruszamy dalej. Tylko gdzie się podział ten Chińczyk(?) z Warszawy Centralnej. Kompletnie o nim zapomniałem. Musiał wysiąść na Zachodniej. A może gdzieś sobie poszedł? Jestem ja, Puchatek i jego kompan. Przypomina bardziej Kłapouchego niż Prosiaczka. Doszła do nas dziewczyna w brązowo-rudych włosach.
Miałem dłuższą przerwę. Po jakimś czasie wrócił chłopak, którego nie opisywałem. Właściwie teraz nie jestem pewien, czy to ten sam. Jest 20:19. Starsza pani w czarnych włosach właśnie przyszła. Będzie wysiadać. Już zwalniamy. Grzejnik altruistycznie dzieli się ze mną swym ciepłem. Wypromieniowuje je we mnie. Przyspieszamy, to trochę dziwne, ale dość często można tego doświadczyć zbliżając się do stacji. Nie pisałem, że Prosiaczek i Kłapouchy stoją po obu stronach wejścia do przedziału (nie, nie na zewnątrz i w środku, tylko na lewo i prawo). To dlatego skojarzyli mi się z policjantami. W chwili przerwy przypomniał mi się tytuł filmu Agent XXL. O tak, XXL. Zauważyliście, że ludzie XXL są DUŻO fajniejsi od L? Najgorsze są emki. Znam tylko jedną, fantastyczną m. I akurat Miechów. Gwizdek, dzwonek, wio! [jakiś czas później] Nieopisywany chłopak wyciągnął z kieszeni foliowy woreczek, zwykły, mały, jak na kanapkę, albo cukierki w sklepie. Z zaciekawieniem obserwowałem jego ruchy. Zaimponował mi. Wyciągnął z buzi gumę, zawinął ją w woreczek i schował do kieszeni. Teraz kuca. Przyszedł do nas chłopak, ubrany cały na ciemnozielono, w okularach, z czarnym podręcznym plecakiem. Wcześniej przechadzał się tu kilka razy. Właśnie znów wyszedł. Był może trzy minuty. Przyszedł na podryw do brązowowłosej. Zastosował metodę czasową - zapytał o której będzie w Krakowie. Potem się zmył. Może poszedł szukać żony gdzie indziej. Jest mniej więcej 20:43. W Krakowie mamy być około po dziewiątej. (Nie mylić z po około dziewiątej.) Pociąg skończy bieg i uda się na na zasłużoną kolację. A dziś, to mu się należy podwójna porcja.