03:17 / 02.02.2010 link komentarz (8) | zamyśliłam się,wybacz.
na czym skończyliśmy? bo widzisz,kiedy się tak zamyśliłam,nagle zrobiło się ciemno. któryś dzień się skończył i zapomniał się ponownie zacząć po nocy. chyba nie spytałam,która godzina. powinnam w końcu kupić ten zegarek,wiem. ale kiedy poszłam spać,obudziłam się nocą. spałam bądź też nie o różnych porach,w przeróżnych pozycjach i miejscach,bo może akurat tak się stanie,że obudzi mnie słońce,a nie zepsuta od lat latarnia za oknem. próbowałam doczekiwać dnia albo budzić się razem z nim. budziłam się zawsze nocą.
i wiesz,w tę wieczną noc nagle zrobiło się przeokrutnie zimno. czasami ulice bywały zupełnie puste,a innym razem tak pełne,jakby wszyscy ludzie w swoich domach jednogłośnie orzekli,że zaraz zwariują w tych betonowych czterech ścianach i trzeba je opuścić. najlepiej na rzecz czterech ścian blaszanych. tych,którzy zdali się na motorykę zamiast motoryzacji,opętał istny szał z tego zimna i - chyba z rozpaczy - próbowali rzucać się z poślizgu pod zderzaki,no przysięgam! na szczęście zostawali zamrożeni w czasie i w połowie drogi.
na czym skończyłam? wybacz,musiałam na chwilę zajrzeć do outernetu. o czym to ja mówiłam? ach tak,już pamiętam. innym razem ulice bywały zupełnie puste. pamiętam,że padał śnieg,a ja stałam w bramie jakiejś bardzo starej kamienicy. to była jak zwykle noc,tylko taka z zupełnie innej opowieści. było tak cicho,że słyszałeś swój własny oddech,bo zamarzał gdzieś na trasie płuca-nos. w tym zimnie zamarza nawet światło w latarniach. zamarza prąd w kablach. głos w gardle i krew w żyłach. pomyślałam,że to przecież centrum miasta,a słychać tu tylko,jak wypuszczam z ust kłęby dymu pomieszanego z zamarzniętym oddechem. trochę tak,jakby to miasto zamarzło.
i wiesz,to była prawie polarna noc. taka,która nigdy się nie kończy. jeszcze ten padający śnieg,który zasypał brud z błota pośniegowego na bryłach lodu poustawianych przy ulicy,jakby przeciw samochodom zmówili się wszyscy saneczkarze w okolicy,bo chcieli urządzić wyścigi na jabłuszkach ulicami Wrocławia. ten padający śnieg pokrywał ulice i chodniki idealnie gładką warstwą jak kożuch na budyniu. jeszcze nic nie zdążyło zmącić tego spokoju i nikt nie zdążył podeptać budyniowego kożucha. i wiesz,było tak pięknie i tak cholernie zimno! było tak pięknie,że chciało się,żeby ta sama magiczna siła,która zamraża oddech,zamroziła i tę chwilę. było tak,że chciało się podnieść głowę i wypatrywać zorzy - przecież to oczywiste,że tam będzie! nie ma? no trudno. tylko wiesz,takie momenty są zbyt delikatne,żeby mieć czelność je zamrażać.
która godzina? już tak późno? zamyśliłam się,wybacz - to dlatego nic nie mówię. zamyśliłam się tylko na moment,a kiedy spojrzałam przez okno,zrobił się dzień. to dobrze,że ta wieczna noc już się skończyła,nie sądzisz? pomyślałam,że jest mi po prostu dobrze. dobranoc.
Tarwater - A Marriage In Belmont. |