22:16 / 15.11.2010 link komentarz (0) | * 2010-11-05 | (9:13) Kraków Główny - Warszawa Centralna (11:58) | TLK *
Para i kobieta. Chyba lekarze - kobieta i mąż. Kierunek pary - Maroko. Kobieta leci do Pekinu. Na tydzień. Jest 9:19, pociąg wyruszył z krakowskiego dworca. W przedziale jeszcze ja. Kierunek - o ironio - Błonie. Jakby krakowskie mi nie wystarczały. Przedział jest luźny. Ludzi jakby mniej, albo to wagonów więcej podstawili. Nie wierzę w żadną z tych opcji. Pogoda zupełnie nielistopadowa, wiosenna, ciepła. Jedynie słońce razi trochę mocniej. Bardziej ostro, przeszywająco, jak sopel lodu. Z zielonych liści za oknem na drzewach nie pozostały już nawet czerwienie i żółcie. Tylko samotne gałęzie, kreski rysowane na chybił trafił, rozchodzące centralnie się ku górze.
Moi lekarze rozmawiają o dzieciach. Matury, imprezy, osiemnastki, szkody i liczenie kosztów. System szkolnictwa, że osiem plus cztery było lepsze. I o likwidacji LEP, i skróceniu specjalizacji, czy też stażu. Włączyłem się do rozmowy, bo towarzystwo fajne. Mężczyzna musi postawić na swoim. Dzwoni do kolegi. Teraz przekazuje nam zdobyte informacje. Nie uśmiecha się przy tym w ten sarkastyczny sposób, tak charakterystyczny dla zwycięzcy. To miłe.
Jest 10:03. Mężczyzna nie ma obrączki. Żona ma inne nazwisko. Takie szczęśliwe współczesne małżeństwo. Taka szczęśliwa przyjacielska rozmowa o tym i o owym. A to, że technika idzie do przodu, a to, że znowu spadły dwa samoloty, a to o wspólnych znajomych. Sądy, procesy i przede wszystkim samochody. Pierwszy maluch i mercedes klasy E, i Ranger, i że stare Clio było ukochane, nie to co nowe BMW. I że sąsiedzi mieli nówkę Mazdę 6, sprowadzaną, ze Stanów, i że autocasco brak. No i ukradli złodzieje, podli. Pewnie mieli na oku już. Mężczyzna oczywiście miał i mu nie ukradli, bo inaczej by już dawno wzięli. Wyszedł na korytarz dzierżąc w dłoni stuzłotowy banknot. Konduktor się zbliża. Mężczyzna dopiero teraz dosiadł do żony. Wcześniej siedzieliśmy klasycznie, w czterech rogach. Narzeka teraz na studentów, chamstwo w pociągu, że wódka, że ciasno. I że kibice są lepsi. Śmiech na sali. "Kibice przynajmniej nie rzygają" - kwituje. Mało który z lekarzy był studentem.
Pani z WARSu sprzedała dwie kawy - białą dużą i czarną dużą. Mężczyzna wraca na swoje pierwotne miejsce. Siedzi naprzeciw mnie, przy wejściu. I rozmowa o piłce, bo Lech wczoraj wygrał i feta w Poznaniu. Gładkie przejście do polityki, że Majchrowski znów wygra, bo któż inny. Ploteczki o listach wyborczych, bo na jednej liście jedna znajoma, na drugiej druga i obie z numerem jeden. Żona śpi. Lekarze rozmawiają przy kawie. I że Kwaśniewska, chociaż Kwaśniewska, miała prezencję, ale głupia. I że Kaczyńska dusza człowiek, tylko prezencji brak. Kawa dobiega końca. Teraz Kościół, księża i wspomnienie Tischnera. Za oknem bez zmian, co jakiś czas las. Chmury, nie tak bardzo szare, pokryły całe niebo. Kobieta wyszła do toalety. Mężczyzna mówi do żony: "Ja myślałem, że to lekarka jest... Gośka - dopiero teraz orientuje się, że musi ją obudzić - Gośka - szturcha ją - ja myślałem, że to lekarka jest, a to przecież od sąsiadów..." Koleżanka jakaś w każdym razie. Może i lekarka ale znana przez sąsiadów. Kobieta wróciła. Rozmowa o psach. "Kiedyś mieliśmy pudla..." - dalej już nie słucham, powstrzymując się od śmiechu.
Jest 11:26. Pociąg nie powinien mieć opóźnień. W przedziale nastała cisza. Każdy zajął się sobą. Mężczyzna szuka czegoś w torbie, żona patrzy za okno, kobieta obraca telefon w dłoniach. Jak na lekarza przystało stetoskop pod ręką. Szuka pieczątki. "Ja mam" - mówi żona. Być może i ona jest lekarzem. Mężczyzna specjalizuje się w gastrologii. Nie wiem po co mu kalkulator. Ona ma dwie kwieciste walizki. Większą i mniejszą. On ma dwie torby - sportową i jeszcze starszą typowo podróżną. Ma ona w sobie coś olskulowego. Nie wiem po co im tyle bagażu na tydzień.
Prawda jest taka, że najgorzej wyjeżdżać na dzień, dwa. Nigdy nie wiadomo co Cię zastanie. Musisz się wstrzelić w rozkład prawdopodobieństwa. Jadąc na tydzień rzeczy bierzesz niewiele więcej. Ot, 7 par skarpet zamiast dwóch, jeśli nie chce ci się prać. Za oknem (jeszcze powoli, ale jednak) gęstnieje już zabudowa. Pojedyncze domy coraz bardziej przybliżają się do siebie. Mimo to wokół wciąż wiele nieużytków.
Jest 11:44. Mały chłopiec spaceruje z mamą korytarzem. Nie było jeszcze Pruszkowa ani Grodziska. Opóźnienie będzie, ale niewielkie. Po krajobrazie oceniam je na dziesięć minut. Na drogach pojawiają się już kierunkowskazy na Warszawę. A to jeszcze nie koniec podróży.
|