beyourself // odwiedzony 31292 razy // [city.mumik nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (495 sztuk)
01:30 / 27.11.2010
link
\"ustawiłem Azymut na kierunków milion i dalej nie wiem gdzie płynąć\"

ambicje nie daja mi zyc. wspomnienia o nich, nie daja mi zyc...
ambicja stala sie dla mnie synonimem porazki.
mialem chore ambicje lub nie mialem ich wcale.
dzis przez to nie wiem kim jestem.
dzis czy moze od wczoraj? bo nie wiem tego juz tak dlugo, ze nie pamietam czy w ogole kiedykolwiek wiedzialem.
ambicje to priorytety, marzenia, cel. jakie ja miałem? heh, bylo ich tyle ze dzis nie mam zadnego. to pierwszy paradoks. zawsze mowilem, zrobie to, tamto. i chyba nigdy niczego nie zrobilem. a jak juz robilem, to wychodzilo po .ujuhc
moj marazm trwa, jak tak sie zastanowie... dekade. choc pierwsze 4,5 lat mozna uznac jako wypadek przy zyciu... rozumiesz? bo jestem czlowiekiem z przypadku.
zylem bez swiadomosci ze mozna inaczej. dzis jak wiem ze mozna, mysle ze jest juz za pozno. paradoks, bo 5 lat temu myslalem tak samo.
kiedys jeden dobry znajomy powiedzial mi, przegrywaja zycie tylko slabe jednostki. tzn slabi psychicznie.
zgadzalem sie z nim do pewnego czasu. pomijam fakt ze uwazalem jego psychike za silna a jego samego za konkretnego zioma. znalismy sie od piaskownicy. doslownie, mam gdzies nawet zdjecie jak stoimy w jej samym srodku z lopatkami. gdy juz wyroslismy, dawal sobie rade bardziej odemnie. prawilny typ z zasadami i charakterem. do momentu, kiedy sprzedal pol osiedla na psach za... blanty... paradoks. takich przypadkow mialem jeszcze kilka ale, szkoda gadac...

wiesz czemu poruszylem ten watek o silnej psychice? bo lubie myslec o smierci. nie boje sie jej, choc mnie czesto przeraza. kolejny paradoks.
nie pamietam daty. mozliwe ze bylo to zaraz po swiecie zmarlych. a moze dlugo przed? btw, dobre 4 lata temu.
delikatnie mowiac nie bylem zachwycony soba i swoim zyciem. rok wczesniej rzucilem szkole, do ktorej juz nigdy nie wrocilem. rzucilem kompas, ktory wyznaczal moj jedyny cel. zostalem inteligentem bez matury. z ambicjami ze mozna zyc bez i zyc lepiej niz ci co ja zrobili i poszli na studia. i w sumie, prawie mi wyszlo jak tak dzis patrze na tych co koncza lub skonczyli magistra i szukaja pracy...
siedzac w pustym mieszkaniu na ursynowie, polykalem wszystkie tabletki jakie tylko znalazlem. byly bez opakowan, za to w podpisanych doktorskim piorem kopertach. bez recept, bez niczego. tylko ten pisemny belkot. bylo mi wszystko jedno. wiedzialem ze gdzies musza byc te, ktore pozwola mi odejsc bezszelestnie. silne srodki na sen, przepisane przez psychiatre mojej mamie. kobiecie ktora nigdy nie byla moja matka. paradoks.
kobiecie, ktora miesiac wczesniej wyszla ze szpitala bo za duzo myslala o... smierci. znow paradoks?
od pustych scian odbijalo sie echo dzwonow z higt hopes. napisalem w notatniku, pare ostatnich zdan. jak moj starszy kiedys, czerwona szminka na lustrze. jedno z nich pamietam do dzis. jego brzmialo: \"kocham Was, przepraszam.\" pieprzony paradoks...
moje \"jesli to jest koniec, to jest to piekny koniec.\" pinkfloydzi mi to gwarantowali. zapetlilem kawalek w winampie, notatnik zostawilem otwarty na puplicie i wyszedlem z pokoju.
wynajmowalem to mieszkanie. 3 pokoje za smieszne pieniadze, od smiesznego czlowieka. pieniadze przez ktore, historia tego i, mieszkania poprzedniego skonczyla sie tak szybko jak sie zaczela. historia ktora uswiadomila mi w tedy, jak bardzo zycie potrafi przy kurwic.
rok wczesniej, wyprowadzilem sie od babci ktorej cale zycie opieralo sie na szantazach i manipulacji. od ktorej non stop slyszalem, nie mam pieniedzy, zle sie czuje... z ktora mieszkalem prawie cale swoje zycie... ucieklem do siebie. do 4 katow ktore tak naprawde, nigdy nie byly moje. paradoks. na stare smieci, w ktorych czulem sie panem i wladca. /paradoks, bo dzis znow tu jestem.../
to bylo chwile po tym, jak zawiesili mnie w szkole za proszek i trawe... bunt nie pozwolil mi myslec o S.O.S. o czerwonej lampce, ktora powinnac zapalic mi sie w glowie. to bylo chwile po tym, jak zaczalem byc dorosly. bylo mi wszystko jedno, mialem wszystko w dupie. po raz kolejny. nie zaraz! mialem przeciez ambicje! ...

chwile zylem sam ze soba, w swoim krolestwie. w jego zakamarkach chowała sie moja najgorsza przeszlosc, moje krotkie dziecinstwo. jesli panowalo w nim szczescie, to malowane ciemnymi barwami. mysle ze jedynym wyjatkiem, byly Twoje odwiedziny. I te spojrzenie, ktore mam wciaz przed oczami i slowa ktore mam wciaz na jezyku.
\"Jestem Szczesliwa.\" bylas, przez chwile tez bylem. przez chwile w tym domu bylo wiecej milosci, niz przez te kilkanascie lat pomieszkiwania z rodzicami... paradoks?


moje mieszkanie, bylo moje tylko chwile. spedzilem w nim jeszcze pierwsze samotne sylwestra. upijajac sie 07 maksimusa przy krolu lwie i pieknej i bestii. bajkami ktore byly moja dziecieca trauma. bylem sam. czulem sie samotny jak nigdy i myslalem w tedy ze gorzej byc juz nie moze. o Tobie jeszcze nie myslalem (chyba?%), bo bylo to kilka tygodni przed pojawieniem sie komunikatu od nieznajomego numeru na gadu.
pierwszy smak glodu, kiedy w lodowce mialem tylko mleko, maslo i szron...
pierwsze maksymalne upokorzenie, gdy komornik kazal mi sie wyniesc.
i wstyd ktorego nie czulem nigdy. kiedy musialem spakowac cale mieszkanie a nie mialem gdzie go przeniesc...
dodam maly szczegol, przez ostatnie 2 miesiace, mieszkala ze mna mama...

siedzac przed reszta tabletek ktore mi zostaly, myslalem o naszym calym dobytku ktory zostal podzielony na niewiadomo ile czesci i nie wiadomo gdzie trafil. patrzylem z zazenowaniem na te resztki ktore z nami zostaly.tak dzialala wyobraznia mojej mamy. i znieczulica jej mamy, z koleji mojej babcii.
juhc w to ze miala i ma 3 pokoje i mieszkala sama. chuj w to ze jej syn a brat mojej mamy wyprowadzil sie do Norwegii zostawiajac, swiezo co postawiony dom w Łomiankach. to byla nasza wina. zasluzylismy na to. owszem, to prawda. kazdy jest odpowiedzialny za siebie, ale nie zycze nikomu czuc sie jak kundel ktory drapie w kolejna furtke.
rodzina? rodzina ktorej nigdy nie bylo.
lezalem w duzym pokoju, przy otwartym oknie. na dworzu bylo ciemno, cicho i cieplo. wydawalo mi sie, ze gwiazdy kolysza sie rowno z brzmieniem ktore dolatywalo z pokoju obok. szczescie ktore jeszcze chwile temu, trzymalem z calych sil, poprostu puscilem. myslalem ze bedziesz dla mnie detoksem od tych zlych mysli. mylilem sie. stalas sie heroina... bylem jeszcze bardziej zawiedziony, czulem sie jeszcze bardziej winny.
wypilem resztki alkoholi jakie tylko znalazlem, polykajac ostatnie tabletki... przegralem. zawiodlem siebie.
i co gorsza, zaczalem zawodzic Ciebie. nie myslalem w tedy o innych. mama i tak byla mentalnie martwa. ojciec, ktory pokazal mi czym jest smierc, pewnie by zapomnial o moim pogrzebie. nie mialem nawet znajomych, ktorzy mogli by mnie pozegnac ten ostatni raz, tak wiec jeden juhc. tzn niby ich mialem, ale jak czas pokazal, nigdy ich nie bylo... zasnalem...

nie wiem do dzis, po tych kilku latach zawieszenia, po kilkunastu gorszych paradoksach, kilku?kilkunastu?? przeprowadzkach, spania pare razy na klatce, po tych dniach, tygodniach kiedy nie mialem kasy na nic i kiedy hajs topilem nie wiadomo gdzie i na co, w koncu po dlugach z ktorych wychodze do teraz, spotkanych osobach i zerwanych kontaktach, straconych przyjazniach i zmarnowanych szansach, po Twoich lzach, szczerosci po ujuhc, klamstwach moich i Twoich, wyrzutach sumienia, kurewskich wyrzutach sumienia, nocach przesiedzianych na parapecie myslac znow o szarej pani, nocach nie przespanych przez panny ktorych imienia nigdy nie wypowiedzialem, przez dni ktore zamienilem na litry lub polowki czy chocby cwiartki, po porazkach na wiekszosci frontow czy kiedy kolwiek, kiedykolwiek awruk poznalem szczescie? czy kiedykolwiek, tak naprawde Cie poznalem?

bo jesli tak? to czemu puscilem? czy moje Szczescie okreslalo/okresla moje ambicje?
i czy to znow paradoks, bo tak naprawde wiadomo jaka jest odpowiedz?

wiesz czemu to pisze?? bo mysle znow...

w calym zyciu zaluje tylko trzech rzeczy:
nie powiedzialem Dziadkowi ze go kocham, gdy go widzialem ostatni raz.
ze wrocilem do Polski w 2000 roku.
ze pozwolilem Jej odejsc...

czuje sie jak zolf z tym bagazem doswiadczen i slysze non stop, dorosnij!?
jesli jest zycie po smierci, drugi raz nie popelnie tych samych bledow. a moze popelnie? bo popelniam je teraz??
wiecej grzechow nie pamietam...