to jak taniec na kasztanach. historia nas nie osadzi, historia bedzie przeklamana, moja lukrecjo.
mysle sobie tak czasem, przegladam stronice historii i znajduje ludzi podobnych do siebie. jestesmy jak oni troche, z ta nasza tulaczka, niezrozumieniem, ale i machiavelizmem z drugiej strony, ta pozorna bezwzglednoscia. robimy swietna druzyne gdy potrzeba. skuteczna, uporczywa, zdyscyplinowana. wszystko zostaje w rodzinie w koncu. so heartless sometimes. albo przynajmniej na takich wygladamy z zewnatrz czasem.
ubolewam w srodku nad rzeczywistoscia ktora mnie otacza. serio. ale, coz, jednoczesnie jestem jej czescia, zwinnie sie w niej poruszam, i wykorzystuje skrzetnie wszystkie jej niedoskonalosci, bolejac nad ich istnieniem rownoczesnie. kim wiec jestem, jakbym sam mial siebie nazwac. skutecznym bojownikiem, przebieglym rycerzem w bezkrwawej wojnie 21 wieku? dzentelmenem watpliwej moralnosci? czy majacym podwojne standardy conajmniej. moze przynajmniej zamysl pierwotny, to swiatelko na koncu tunelu pozytywne. cel uswieca srodki? business ethics, co za kpina. ponury zart pana z broda, o swojsko brzmiacym nazwisku. coz my, gojowie, w ogole tutaj. nie mamy zadnych argumentow. vanitas vanitatum et omnia vanitas
affogato i apostazja. dwa ladne slowa na a, tylko mi przychodza na mysl. w sensie, fuck the world, zyjemy po swojemu, slonce swieci kawka pachnie a my tacy niezrozumiani (w jakim sensie zreszta, dwa ladne slowa na a zestawione razem nie robia zadnego sensu). antynomia szlachetnosci (kolejne ladne slowo na a). epikureizm, czy egoistyczna hedonia?
i patrza z boku, i mysla ze to zupelnie cos innego niz jest w rzeczywistosci. bo skad niby maja wiedziec, skoro nic nie robimy zeby uczynic to zrozumialym, poniekad slusznie obojetni na opinie innych. ale niewiedza, niezrozumienie, powoduja strach. a strach powoduje agresje. i wychodzimy na tych zlych tak mimowolnie. za 100, 200, moze 300 lat. te wszystkie drobne polslowka zmieniajace postac rzeczy sie zamazuja. historia bywa tak okrutnie niewyrozumiala. tak nieprecyzyjna, kiedy male detale decyduja o znaczeniu calej sprawy. ledwie zauwazalny usmiech pod nosem. czesc mona liso
juz jada na nasz rzym, lukrecjo b.
uczmy sie od wielkich dynastii, musimy przenosic najlepsze standardy w koncu. wtlaczac najskuteczniejsze procedury. wprowadzic lad korporacyjny. ubi concordia, ibi victoria.
ech, pisze znowu kurwa jakby szyfrem jakims. kolejny wpis ktorego nikt nie zrozumie. wylewam z siebie poklady jakichs pseudomadrosci, zyciowych prawd. kim ja niby w ogole jestem, nawet nie wiem kim jestem.
tak czy inaczej, takie slownictwo rynsztokowe, panie marcinie, no co pan, to sie nie godzi.
coz to za maniery, to nie uchodzi!
hihi, uwielbiam ta fraze. 'to nie uchodzi'. ten zawarty w niej powiew dawnej swietnosci,wspomnienie minionej potegi.