kiedys faceci z dobrych domow chcieli sie wzenic w jeszcze lepsze domy, by piac sie w gore socjety i odnosic zawodowe sukcesy dzieki umilowanemu tesciowi poteznemu czlowiekowi dzialajacemu swa niewidzialna reka przymierza czy chocby bezcennym poleceniem rownemu sobie stanem w najbardziej wymagajacych sytuacjach. dzis swiat sie wyemancypowal, dzis chcesz tylko dostac prace w goldman sachs i rzadzic swiatem w ten subtelny wyrafinowany sposob.
walka dwoch swiatow znow, maja wojenka dwoch przeciwleglych idei odbywa sie w mojej glowie jak to zwykle co jakis czas.
kolejne starcie sacrum i profanum.
z jednej strony goldman sachs rzadzi swiatem, a z drugiej, przeciez liczy sie tylko jazz.
i ja, skonfudowany posrodku dziejowej zawieruchy, w tle grecka tragikomedia w trzech aktach zakonczona wielkim swiatowym oplakiwaniem juz niebawem, i wcale nie dlatego ze polska przegra euro.
a ja rozkraczony, na rozstaju drog, jedna noga idac w prawo, druga w lewo.
no bo przeciez moge sobie pracowac po 10 godzin w tygodniu i zyc ladnie i tak, palic jointy i grac na stu instrumentach na zmiane przez caly dzien, a zegarek z jednym czy dwoma zerami w cenie mniej dalej pokazuje ta sama godzine przeciez a poza tym po co mi wiedziec ktora godzina w ogole.
powolanie nie wybiera, musisz dzemowac sobie z ziomeczkami, zycie to jedno wielkie jam session.
a z drugiej strony, oh, what tha hell, badz jak ryan leslie; pojde do goldmana, otworzyli przeciez niedawno biuro w warszawie. 'musisz wpierw zbudowac fundamenty by moc freskami ozdabiac wnetrza, zgrabnie poruszac sie w powierzchownosci swiata w jakim zyjesz przeciez', ten glos w srodku tak mowi mi. 'to bzdury, uswiecone siedzenie i nakurwianie harmonii ciagle, bierz co mozesz od swiata poki mozesz, i tak go nie zmienisz, poza tym fajnie miec 3 auta zamiast jednego przeciez. skoncz pierdolic no bo co ty jestes, jakis natchniony?'
a moze sens jest wlasnie w tym, w tym wiecznym niezdecydowaniu, balansowaniu na krawedzi, bo moze zeby byc trzeba miec, a zeby miec trzeba byc z kolei.
moze tym jest ow zloty srodek zbladzony epikurejczyku, i 'daj spokoj, to tylko zgubna utopia, iluzoryczny archetyp miotanego inspiracjami z kosmosu artysty, mialka papka co podnieca najwyzej twoja licealna nauczycielke od polskiego.'
a na olawskiej, rozlozyli sie grajkowie w wieku licealnym, gitara, buntownik kloszard z wyboru styloweczka.. wszystko standardzik, gdyby nie cudowna PRowa innowacja w postaci drugiego kooperanta wyciagajacego z gracja kapelusz po pare zlotowek od znudzonych przechodniow, nagabujacy jednak o datki zamiast po polsku to po francusku. i te biedne polskie babcie a nawet co poniektorzy zdezorientowani turysci, nabieraja sie wszyscy, ze to francuscy odrapani artysci prosto z ulic paryza przyjechali zabawic polaczka na europejskiej prowincji. i obracaja sie na piecie, choc juz mieli przejsc obojetnie, znajda cos dla strudzonych podroznikow, rzucaja zmieszani resztki ich glodowych emerytur, brzecza sobie w kapeluszu. Nice one, sir.
moj sasiad z kolei, jak sie okazuje, jest wieloletnim przyjacielem bogusia bagsika, ktoremu z kolei maestrii
w obmyslaniu najpokretniejszych receptur na la dolce vita i dom w prowansji mogliby pozazdroscic nawet najlepiej zarabiajacy pracownicy goldmana. kolejny nikczemny zart losu, swiat jest taki maly, a jak bardzo ktokolwiek by nie byl mocny w czymkolwiek, zawsze znajdzie sie nieopodal wiekszy kozak.
i bylem sobie ostatnio, i dzemowalem raz na pianie raz na perce raz na basie, dzemowalem z jak sie okazalo bardzo madrym biznesmenem, wedrowalem sobie tak zwyczajnie znajdowalem sie ogolnie w jakims nieporzadku wyraznie, i rozmawialismy sobie potem, i ja mowie ze chcialbym grac, ze pisac, produkowac, ze to ze tamto, ze to sie wszystko laczy w jednym centralnym punkcie, blablabla typowe natchnione pierdolenie malolata co zycia nie widzial. i on na koniec mi powiedzial jedno proste zwykle zdanie, ktore z niewiadomych wzgledow jakos bardzo mnie trafilo i zaczalem je strasznie przemyślać.