Mimo że bieda, to życie mi mija całkiem spoko. Co chwile coś nowego. Muszę częściej o tym pisać. Tymczasem krótka notka o tym jak zniknęła środa.
Wczoraj pospałem coś do 2:30... Wydzwoniłem Tobiasza i ustawiłem się z nim na 6stą. Plan był taki że mieliśmy pogadać o przyszłych interesach, no i w ogóle pogadać o życiu. Skończyło się tak że w południe zajechałem na sadybe najebany jak siemasz... Wiecie, nie mogę spać to dzwonie do kumpla, a że kumpel w nocy jeździ po całej Warszawie i czasem sie nudzi, to zajedzie na gibsztyla. I ostatnio tak właśnie się dzieje. Całkiem spoko. Siedzisz przed samochodem, na jednym z osiedli domków jednorodzinnych na Wyględowie i ładujesz. Jak teraz pomyśle, to w pewnych momentach urwał mi się film. Pamiętam za to, że bułka z pasztetem wchodziła bardzo. no i co. Zostawiliśmy Tobiego z Zółwiem w Piasecznie, ten mnie odwiózł, wydzwoniłem Rybsona, ten po mnie wyszedł i jeszcze po południu spaliliśmy się na szkolnym boisku. obudziłem się po 23 z ciężkim kacem...
i tak leże z kompem na brzuchu i myszkuje po sieci. trochę mi się nic nie chce..
coś tam komuś napisałem na fejsie, ktoś polubił, patrze kto, no fajna jesteś, czemu się nie znamy? troszke posiedzialem na jej profilu i kilka fajnych kawałeczków dzięki temu znalazłem, a później już na yt resztę. i tak czekam sobie już na weekend.