biggus_dickus // odwiedzony 485446 razy // [nlog_pierwszy_vain szablon nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (1835 sztuk)
20:48 / 29.09.2014
link
komentarz (0)
Co to się porobiło? Kiedyś przecież codziennie coś, czasem po kilka razy. Dzisiaj ile? Średnio półtora razy do roku. I nawet moja własna niepisana zasada odnośnie pisania na nlogu raczej bez polskich znaków, no chyba że cytaty albo coś, w tym wpisie odchodzi w niepamięć. A zajrzałem przed chwilą na innego nloga. Czwarty wpis od góry i powiało sentymentem. Chwilę wcześniej jakiś wątek na głównym o tym, co to będzie, jak nlog przemieni się w "404". Faktycznie kawał życia tutaj jest spisany. Mnie też nostalgia ogarnia właśnie, choć w lekko innej tonacji. Wszak gdyby nie ona, to bym pewnie go nawet nie odpalił.

Do rzeczy jednak. Kiedyś był czas, były chęci, dzisiaj tego brakuje. Człowiek żyje problemami jakby zbyt poważnymi, aby o nich szczegółowo się rozpisywać w sieci. Tak na prawdę to co to za poważne problemy? Głównie i przewlekle dotyczą one pracy. Ale przecież nie będę tu pisał, że to źle czy tamto źle. Moim zdaniem i tak zbyt mocny wpływ to na mnie wywiera, czego najsmutniejszym przykładem jest poruszanie tematu pracy podczas spotkań z przyjaciółmi. Co zrobić? Kiedyś problemy dotyczyły poziomu trudności w grze czy braku 25 zł na nową książkę z ulubionego uniwersum. Mimo to byliśmy wszyscy na swój sposób szczęśliwi. Dzisiaj czytam, że w ostatnich dniach miała miejsce (polska) premiera książki właśnie z ulubionego uniwersum. I co? I nawet nie chce mi się jej wyszukać na aukcjach. Kosztuje pewnie tyle, że nawet bym tego nie odczuł. Nie ma po prostu radości z tego wszystkiego, co kiedyś tyle frajdy sprawiało. Chyba za bardzo mieszam sens wypowiedzi, więc urywam wątek.

To, co chodzi mi po głowie to pewne przemyślenia na swój własny temat. Poza oczywiście nostalgią do tego, co między "kiedyś" a "dziś" gdzieś z "dobrego" stało się niemalże "bezwartościowym", to zaczyna mnie martwić moje własne ja. Sam obserwuję zmiany mentalne w sobie. Sytuacje, które kiedyś przyprawiłyby mnie o palpitacje serca i miesiąc bezsennych nocy dziś niemalże po mnie spływają. Jakbym stawał się maszyną. Zatrważa mnie to bardzo, choć powodem trwogi powinno być zupełnie coś innego. Po prostu czuję, jak obojętnieję. Przeistaczam się w człowieka, który rano wstaje dlatego, że musi (o tym było już nie raz), w pracy myśli tylko o tym, co zrobić aby najszybciej z niej wyjść po to, by w domu zrobić jak najmniej i położyć się do łóżka najlepiej jeszcze przed 20. Dzień za dniem tak mija i jedyne w czym staję się bogatszy przy takiej egzystencji to moje finanse raz w miesiącu, bo wreszcie kurwa jestem w stanie coś odłożyć. A może odkładam dlatego właśnie, że na każdą premierę nie klikam w "kup teraz"? Chodzi mi o to, że jak godzinę temu (19.30) szedłem się kąpać i stanąłem przed lustrem, to zadałem sobie pytanie, czy to już? To wszystko na dzisiaj? Nikt już dzisiaj nie zadzwoni, nie przyjdzie (o kurwa jak ja tego nie lubię, jak mi telefon dzwoni albo ktoś przyłazi nieproszony!)? Czy nic już dzisiaj mi się nie przytrafi; nie przydarzy nic dobrego? Czy już tylko umrzeć pozostaje? Tak, doskonale wiem, że bardzo mocny w tej wypowiedzi wzorzec Miauczyńskiego. No ale po co mam sam wymyślać, jeśli dokładnie tak się czuję?

Wrzesień dobiega końca, choć trafiają nam się jeszcze słoneczne i ciepłe dni. Być może już dopada mnie jesienna niechęć do czegokolwiek. Być może nadchodząca jesień wzburza we mnie pragnienie wolności, które ucichnie wraz z nadejściem wiosny za kilka długich miesięcy. Wiem tylko, że odczuwam jakiś brak, pustkę jakąś mentalną. Problem w tym, że o ile lubi ona co jakiś czas się we mnie uaktywniać, o tyle nigdy nie mogę znaleźć sposobu na jej wypełnienie. Oto moje przemyślenia z ostatnich dni.