13:47 / 08.03.2002 link komentarz (0) | Wczoraj miałam fajny dzień. Byłam z koleżanką na spotkaniu sekty prowadzonej przez moją nauczycielkę biologii. Nurt to joginistyczno-taoistyczno-zenowski. Wszystko w jednym. Robiliśmy emisję głosu, medytowaliśmy i oddawaliśmy się masażowi shiatsu (chyba tak to się pisze,0). Ale najzabawniejsze jest to, że wiek uczestników, prócz nas rzecz jasna, nie schodzi poniżej czterdziestki. Mimo to wszyscy są bardzo otwarci, tolerancyjni i zachowują się wręcz jak duże dzieci. Mimo wieku czuję, że możliwe jest zakolegowanie się z nimi. Śmiesznie tak mieć kumpli Kasię, Basię, Justynę i Stefana, którzy są starsi od moich rodziców.
Zrelaksowałam się i wyluzowałam do tego stopnia, że mogłam pisać całą noc wypracowanie, spać dwie godziny i nie czuję się zmęczona. Poza tym trochę sobie olałam i jest mi wesoło. Rozmyślamy z Kaczuchą jak by tu na stopa do Krakowa pojechać.
W pewnym sensie jestem uspokojona, bo ostatnimi czasy straszyła mnie perspektywa, że będę musiała stać się kiedyś lewarną pracującą mamuśką, zesztywnieć do reszty i zamienić swój fioletowy optymizm, naiwność i wrażliwość na okrutny realizm, pod wpływem trudu tego życia. Tak jednak nie musi być. Niektórzy ludzie są tego dowodem.
To cholerni zajebiste, że nie czułam przed nimi skrępowania- dowód na to, że z każdym można znaleźć wspólny język. Już dawno zapomniałam, że jest to wykonalne.
Jak to Bobek śpiewa "Everything gonna be all right"
|