Więc dziś był koniec. Rozmowa z M.(siedzieliśmy tam ze dwie godziny, zmarzłem na kość, ale wcale nie chciałem wracać,0) uświadomiła mi za co lubiłem moją klasę. Dzięki tej klasie nie zamieniłbym mojej dziewiątki na żadne bardziej klimatowe, czy "na poziomie" liceum. Byli (klasa,0) to ludzie oryginalni. Każdy czymś się wyróżniał, interesował, zaznaczył swoją obecność w mojej pamięci. Rozmowa z nimi była niemal fizyczną przyjemnością. Niby swobodna gadka o dupie Maryni, zawsze jednak błyskotliwa, żartobliwa, ciekawa. Było też kilka łbów większych ode mnie, a ja tego potrzebuje, by przydusić mój egoizm. Goście, którzy patrzyli na zadanie z prawdopodobieństwa i znali wynik bez liczenia. Laski, które pisały tak zajebiste prace na polski, że przyjemnie się czytało. Wielu także potrafiło coś w sporcie, co cenię również. Jak nie kosz to siatka.
Najważniejsze jednak, że zagnieździłem się wśród nich. Znalazłem swoje miejsce w przedostatnim rzędzie pod oknem. Ze wszystkimi miałem dobry kontakt. Lubiłem i byłem lubiany. Oczywiście jeszcze matura, jeszcze się spotkamy, ale nigdy już na matematyce-burzy mózgów, czy wosie-zwale totalnej. Szkoda. Obiecuję sobie tu i teraz, że nie stracę z nimi kontaktu tak łatwo. Nie powtórzę błędu z podstawówki. Głupio widzieć ludzi na ulicy i się do nich nie przyznawać.
--
W innej sprawie jestem z siebie lekko niezadowolony. Już wiem co zrobić, by to się nie powtórzyło. Zaufać troszkę sobie i M. Łba mi przecież nie urwie.
Poza tym mówiła dziś takie rzeczy, że miło się słuchało. Chcę jeszcze trochę tego posłuchać. Wspaniale się wtedy czuję.
|