vincent // odwiedzony 50036 razy // [znowu_cyan nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (110 sztuk)
02:08 / 30.06.2002
link
komentarz (0)
Działa? Działa? Oby tak zostało.

Mój brat świętuje jutro osiemnaste urodziny. Jak w większości przypadków, ta data to tylko symbol, bo rzeczy zastrzeżone dla pełnoletnich robi od dawna.

Spieramy się w drobnych sprawach, wspieramy w poważnych. Ostatnia wielka kłótnia, a właściwie jedyna wielka kłótnia była na wiosnę, gdy wraz z M. zrobili nie proszony i niechciany performance w Vincent House, czyli tej chacie. Przynieśli do domu pieniek, rozłożyli wokół folię i zaczeli przy użyciu zszywacza do tapicerki obszywać pieniek papierem, a sami ubrali się w chirurgiczne maski i fartuchy. Zapytaliśmy się ich, o co chodzi, ale kazali czekać do głównego przedstawienia. Więc zajęliśmy się swoimi sprawami, bo różne amatorskie performance miały tu nieraz miejsce; nawet się ucieszyłem, że mój brat, który się w ten rodzaj "tfurczości" nie angażował, dał się zarazić pasją. Scenografia podejrzanie wyglądała na miejsce egzekucji, więc powiedziałem: "Mam nadzieję, że nie będziecie tu niczego zabijać". I., mój brat, mruknął coś w odpowiedzi. Gdy nas zwołano na "występ", niespokojne podejrzenia okazały się prawdą: M. wyjęła z worka kurę i ją położyła na pieńku, a I. szybko, kilkoma niezręcznymi ciosami odrąbał jej głowę.

Można powiedzieć, że to nic wielkiego; niestety oni, mieszczuchy, nie wiedzieli, jak się zabija kurę. M. nie przytrzymała jej dostatecznie mocno i kadłub bez głowy wyrwał się jej w przedśmiertnych drgawkach, zaczynając biegać opętańczo po pokoju, a nawet niezdarnie latać i plamić wszystko krwią, włączając w to nas, widownię. Trwało to kilkanaście sekund, zanim kura na dobre padła. Widownia, czyli ja z Acherontem, A. i S. zastygła na chwilę w szoku.

Dawno się nie zdenerwowałem tak, jak wtedy. M., która mieszkała wtedy u nas, kazaliśmy się wynosić jak najszybciej, a I. otrzymał zakaz wstępu do Domu, odwołany kilka tygodni później. Nie chodziło tylko o pobrudzenie dywanu i mebli - które musieli wyczyścić. Chodziło o zasady. Nie jestem wegetarianinem ani obrońcą zwierząt, ale uważam, że ze śmierci nie powinno się robić rozrywkowego show, nawet jeśli chodzi tylko o kurę. A do Domu mam staroświeckie podejście: to jest miejsce, którego się nie bezcześci w taki sposób, bez pozwolenia gospodarzy. Jeśli chcieli ją zjeść, niechby ją zabili w parku. Zresztą zjedli ją potem, chyba po to, by pokazać, że nie zabijali jej na próżno.

Po tym jakże dramatycznym wydarzeniu moje stosunki z I. się popsuły, ale po jakimś czasie powróciły do normy, tak że mogę iść na jego osiemnastkę bez moralnych wątpliwości.