2015.07.12 09:59:37 :: link ::komentarz (13)

Kilka dni temu zdałam sobie sprawę z tego, że nikt nigdy o mnie nie walczył.
Przez trzydzieści jeden lat mojego życia, nikt nigdy nie powiedział "zostań, nie odwracaj się ode mnie". Zawsze, kiedy postanowiłam zakończyć jakąś znajomość, jakiś etap w swoim życiu i komunikowałam to drugiej stronie, spotykałam się ze wzruszeniem ramion. Nawet człowiek, z którym spędziłam ostatnie jedenaście lat życia, zapytał mnie tylko (smsem) czy aby na pewno dobrze wszystko przemyślałam. Kiedy odpowiedziałam twierdząco, po prostu znalazł sobie mieszkanie, spakował się i wyprowadził. Ani razu nie podjął walki o to co było. Z resztą tym charakteryzowała się ta relacja - brakiem jakiejkolwiek aktywności z Jego strony, więc nie wiem dlaczego jestem zaskoczona.
Koleżanka z pracy twierdzi, że to moja wina, pośrednio, bo bezpośrednio chodzi o mój charakter. Jestem postrzegana jako osoba zdecydowana, silna i taka która nie daje sobie wchodzić na głowę, więc jeżeli taka osoba podejmuje decyzję, że czas coś skończyć, to tak widać ma być. Że nie daję nikomu cienia nadziei na to, że gdyby spróbował, nie zostałby odrzucony. Nie wiem czy to prawda, nie postrzegam siebie w ten sposób. To że mam ciętą ripostę i mało co mnie wzrusza, nie oznacza przecież, że jestem z kamienia. Faceci naprawdę wolą słodkie idiotki? Takie, które są chwiejne emocjonalnie i ciągle potrzebują we wszystkim pomocy?

Z jednej strony jest mi aktualnie mega dobrze, sama sobie sterem, żeglarzem, okrętem i śrubokrętem jak to mawia moja ulubiona internetowa rysowniczka Magda Danaj.
Ale z drugiej strony, to takie trochę przykre, że nikt nie widzi we mnie niczego o co warto byłoby Rzym podpalić.

Reasumując i tak wiadomo, że pogardzam tym wszystkim i zajmuje mnie to tyle co napisanie tej notki.
Ale...czy na pewno?

*