breaking_good // odwiedzony 30334 razy // [nlog/Prozac/by/zbirkos] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (151 sztuk)
23:37 / 19.12.2015
link
komentarz (0)
Nie jestem, jaka jestem i nigdy chyba nie byłam, jaka byłam.

Odkąd sięgam pamięcią naśladowałam kogoś, a raczej wcielałam się w role i zatracałam w nich. Od najmłodszych lat wszelkie przejawy spontanicznych działań były regulowane, temperowane, a często kontrolowane, obserwowane, komentowane, wyśmiewane, karane, poprawiane, zawsze oceniane. Dla równowagi moje osiągnięcia edukacyjne oraz liczne zdolności były wychwalane szumnie pod niebiosa, a ja byłam złotym dzieckiem ze świetlaną przyszłością. Miałam być kimś ważnym, byłam przecież lepsza od innych wyjątkowa, jak to mama mówiła. Ale gdy nie pasowałam do jej wizji idealnego dziecka.. strasznie się wściekała. Wściekanie się i wrzaski nie były takie złe jak to rozczarowanie, które malowało się na jej twarzy, często pomieszane z dezaprobatą, pogardą.. lub wprost mówiła mi, jak ją zawiodłam, rozczarowałam, jak nie tego się po mnie spodziewała. Często chciała pochwalić się moimi zdolnościami przed innymi. Pamiętam tylko palący wstyd, gdy zrobiłam jakiś błąd, prześladują mnie jej wytrzeszczone oczy, zaciśnięte wargi i wrogie spojrzenie mówiące "jak mogłaś mnie tak ośmieszyć".
Byłam i jestem jedynaczką. Mama nie spuszczała mnie z oczu. Nie mogłam wychodzić na podwórko pobawić się z innymi, bo "to patologia, biedne, brudne dzieci się tam bawią", a także mogłam sobie zrobić krzywdę, mógł mnie ktoś porwać, było tam brudno i niebezpiecznie ogólnie rzecz ujmując. Czasami widziałam się z kuzynką lub kuzynem lub inną rodziną, bawiłam się z nimi w pokoju moim lub ich, moja mama wchodziła co jakiś czas kontrolować zabawę. Na kolonie jeździły "biedne i zaniedbane przez rodziców dzieci", ja zatem nie jeździłam. Jeździłam z rodzicami co roku nad to samo jezioro. Według mamy nie było sensu wybierać się za granicę, bo "ani to dogadać się, i daleko, i po co".. Do szkoły mnie odwożono i z niej także przywożono - całe 500 metrów. Kiedy wybłagałam spotkanie u koleżanki lub kolegi, także mnie wożono. Wszędzie mnie wożono. Zabawy na dworze były głównie w wakacje. W nie-wakacje siedziałam w domu albo zabierano mnie na jakieś atrakcje jak zakupy, McDonald's, plac zabaw. Z ojcem biegałam w parku, łowiłam ryby, zbierałam grzyby, grałam w nogę, pływałam na basenie, grałam w gry komputerowe i planszowe, jeździłam na rowerze i sankach.. Pamiętam, że w młodszych latach mama chodziła z nami, ale zawsze narzekała na coś, kwasiła zabawę swoimi komentarzami, w najlepszym wypadku leżała, pachniała i opalała się. Później przestała uczestniczyć we wszelkich aktywnościach. Nazywała mnie pogardliwie "córeczką tatusia", kiedy się razem za bardzo wygłupialiśmy. Bywała też urażona i płakała. Oni wiecznie kłócili się o mnie. Mam tu na myśli darcie mordy, wyzwiska, płakanie, trzaskanie drzwiami, odgrażanie się, napady histerii, itp. Później siedzieli w osobnych pokojach, a nie wiedziałam, kogo mam wspierać, kto ma rację. Byłam rozdarta, ale najczęściej byłam przy mamie, bo ona była pokrzywdzona, mówiła o ojcu straszne rzeczy. Nienawidziłam go wtedy, bo zranił mamę. Ale kiedy jej przeszło, to mówiła, jak bardzo go kocha i że tak naprawdę nie zrobił jej żadnej krzywdy, że to tylko takie kłótnie, że każdy się kłóci. Teraz wiem, że to nie były tylko kłótnie, tylko patologia. Byłam przy mamie też dlatego, bo gdy szłam do taty, to ona mnie nienawidziła, mówiła, że "jesteśmy siebie warci i że jak nam tak dobrze razem, to ona nie będzie nam przeszkadzać i zniknie"... Wracając do kontrolowania moich aktywności przez nią, w końcu nadszedł czas, żeby zacząć wypuszczać mnie z domu (choć mam wrażenie, że najchętniej by tego nie robiła). 11 lat. Terytorium i czas miałam wydzielone. Wreszcie mogłam to.. co moi rówieśnicy dobrych kilka lat wcześniej. I tak jeszcze przez parę lat nie mogłam nigdzie z nimi się wybrać, bo to było za daleko. Jak już gdzieś wyszłam, nie wiedziałam gdzie oczy podziać - chciałam zrobić tyle rzeczy, a czasu miałam tak mało. Byłam sterroryzowana przez zegarek. Gdy wróciłam, musiałam opowiadać ze szczegółami co się działo. Gdy się spóźniłam, miałam przedstawiane scenariusze, co strasznego mogło mi się stać, a także słuchałam, jak nieodpowiedzialna jestem i jak nie liczę się z matki uczuciami, jak jej strachu napędziłam, jak się martwiła, jak jej szybko serce waliło, jak musiała brać krople na uspokojenie, jak dzwoniła do znajomych, czy mnie tam nie ma, itd.. Tak, czułam się winna. Wstyd i wina - tak powinnam zatytułować swoje dzieciństwo. Na kolonie pojechałam raz - wymęczyłam zgodę na to. Musiałam dzwonić codziennie dwa razy, a także lecieć odebrać telefon od mamy i babci, które się zamartwiały na śmierć. Mama truła mi każdy czas, który spędzałam bez niej.

Ja nie pamiętam nic sprzed 7 roku życia, chyba, że widziałam to na zdjęciach. Co ona robiła ze mną od urodzenia? Strach się bać. Ale kiedy ona robiła, co robiła, najprawdopodobniej właśnie wtedy moje ego się nie zdołało.. wykształcić. A może przytrafiło mi się coś traumatycznego i dlatego nie pamiętam tamtego okresu, a moje ego rozpadło się. W każdym razie mam szczątkowe ego, na to się leczę - zaburzenia osobowości, nerwica, lęki, psychopatia. Mam 30 lat, nie wiem kim jestem, ani nawet jaka jestem. Porzuciłam moje kostiumy, by być wreszcie sobą, a od roku czuję tylko chaos i pustkę zarazem. Jestem zdezorientowana. Nie naśladując nikogo nie ma mnie. Ja nie jestem. Ja mogę wybrać jaka się stanę i uprawiać to konsekwentnie i nie wchodzić w inne role, a jeśli nie wybiorę, to zgniję w tej poczekalni, w której jestem od roku - nic się nie wydarzy, niczego nie poczuję. Nie obudziło się we mnie nic - próbowałam coś robić, gdzieś wychodzić, z kimś się spotykać, próbowałam określić się jakoś, znaleźć się gdzieś w czymś.. Nic z tego. Trudno. Może powinnam popatrzeć na to z pozytywnej strony - inni są jacy są, a ja mogę wybrać. I wiem od czego zacząć - nie chcę być jak moja matka. Nie czuję, by to jakoś mnie określało, w sensie "acha! więc jednak jakaś jesteś". Nie. To jest jak refleks, odruch nabyty. To "dziedzictwo" spoczywa pod moją skórą i truje mnie od wewnątrz, a ja wypluwam jad na wszystkich wokół mnie, i zarażam, zarażam.. i od tego zacznę, by się tego pozbyć, bo kimkolwiek wybiorę być, to ta trucizna się przebije. Nawet, jeśli wybrałabym być kimś złym, to wolę wybrać jak złym - byle nie jak ona.