cess // odwiedzony 83798 razy // [trez|by|vain nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (140 sztuk)
21:12 / 28.10.2008
link
komentarz (0)
A.
I jeszcze do kompletu.
Wpradze w piatek jest zajebisty koncert. Zabawne, żewinnych okolicznościach przyrody nie pytałabym siebie czy chcę tam być, tylko kupilibyśmy bilety i na zabawę.
Tymczasem na samą myśl o komentarzach rodziny, u której będziemy wtedy w odwiedzinach i o tym, że mamy nasze dziecię zostawić samo z nimi,a potem słuchać tego specyficznego tonu, który znają tylko rodzice, którzy musieli kiedyś skorzystać pilnie z doraźnej pomocy mamusi... żadna impreza nie jest w stanie oderwać myśli od tego, co się zostawia za sobą na tę chwilę.
21:08 / 28.10.2008
link
komentarz (1)
Z innej beczki. Chcąc niechcąc musieliśmy wkroczyć w medyczną kołomyję, bo Dusiołek mapodejrzenie o przerost trzeciego migdała.
Trzeci Migdał zawsze brzmiał dla mnie bardzo mitycznie i legendarnie.Wszyscy mieli wycinany... a ja nichuja. Czułam się troche poza kastą.
Teraz musimy zaliczyć serię odwiedzin, z których pierwsze za nami.
laryngolog.
kolejny quest: RTG nosogardła.
po wypełnieniu- laryngolog.
w międzyczasie- rozmowa z pediatrą, należy zdobyć skierowanie na badania i na wizytę u alergologa.
potem- wizyta w ambulatorium pobieranie krwi.
potem wizyta u alergologa.
potem, wizyta u laryngologa.
potem konsultacje, ewentualnie gdzieś na końcu następuje zabieg,ale tu uwaga, dramat- są dzieci które umierają w czasie tej operacji, tak jak są dzieci,które umierają, dosłownie, na fotelu dentystycznym, więc strach, a potem... szansa na to, ze dziecko będzie zdrowe. Konsultacje, badania, rozmowy i wizyty, zabiegi i inne takie sprawy, to nie tylko koszty, bo nie czarujmy się prędzej czy później ktoś nas zapyta o książeczkę ubezpieczeniową której nie mamy, i skończą się darmowe pogaduszki bez limitu w taryfach syberyjskich . To też kolejne dni, kiedy nie jesteśmy w pracy, a Młody nie siedzi w swoim przedszkolu.
W obliczu tych drobnych spraw becikowe nadal brzmi jak obleżywy policzek wymierzony w twarz normalnym, rozsądnym rodzicom.
A co mają powiedzieć ci,którzy mają pociechy z prawdziwie uciążliwymi schorzeniami?


21:02 / 28.10.2008
link
komentarz (0)
Czasem mam wrażenie jakby to wszystko jednak z boku filmował Koterski.
To znaczy. Cała nasza- moja i Lubego rodzina ma bardzo ambiwalentne podejście do naszej pracy. "Fajnie ale" ... czas dorosnąć, ... czas spoważnieć, czas poszukać normalnej pracy.
Znamy to. Wiemy. Żyjemy z tym jakoś.
Z drugiej strony te same osoby przeżywają niezdrową wręcz ekscytację, kiedy widzą nasze felietony ze zdjęciami, albo, co gorsza nie zobaczą danego dnia mojej, czy Lubego stałej rubryki, czy-o-matko!-zrobi ją ktoś inny (co to za pinda? lafyrynda?)
Wiemy, jakoś żyjemy.
Po Lubym spływa, a przynajmniej bardzo sie kamufluje, ja natomiast przeżywam bolesnie każdespotkanie z Babcią Lubego, podczas którego to rendez-vous jestem namawiana, by wreszcie kupić sobie garsonkę, żakiecik,albo chociaż komplet z dzianiny, żeby wreszcie wyglądać jak Pani Redaktor. Czyli kto? Hanna Lis-Smoktunowicz? Nawet Monika Olejnik jak spotyka się z Marią Peszek to zakłada młodzieżowe polo... Nieważne. Żyjemy dlaej.

I te szpileczki i te psztyczki, drobne uwagi o posadzie w supermarkecie.
Rzucone mimochodem "a mogłaś iśc na farmację" ??? farmację pójdę, zaraz, albo do Tworek, jak jeszcze posłucham dłużej takiego gadania.

Nieważne. Przestaje być też istotne, że mam na przykład na głowie 4 rozmowy w ciągu dnia, w tym jedną jak właśnie wychodzę z synem z przedszkola i na prawdę jestem bardziej ciakwa co robił przez cały dzień, niż co chce powiedzieć o temacie X pisarz Y czy wokalista Z. A jednak. W jednej ręce telefon, a u drugiej wisi uczepione dziecię i pokrzykuje.
I nieważne, że najważniejsza rozmowa przypada zawsze wtedy,kiedy nie trzeba i pan W, czy N dzwoni sam ze siebie akurat jak młody siedzi w wannie, a ja mam na głowie bałagan w domu, bo moja kochana Suegra mówi "Wnusiu. Możesz sobie wyrzucać wszystkie moje rzeczy z szafy, rodzice posprzątają" i wychodzi z domu... Nieważne.
Ale ja zaczynam mieć dosyć, jak w pracy jakiś Ktoś Nienzany z nienacka podmienia moje nazwisko na inne np.pod zdjęciami, z których jestem bardzo zadowolona i nagle okazuje się, że kto inny dostanie za moją pracę hajs.
Albo. Jakaś inna Ktosia przekręca moje imię tak , że wychodzę na faceta, albo. jak dzisiaj, znów ktoś zmienił mi nazwisko. Ochujeć można.


15:55 / 28.09.2008
link
komentarz (0)
Kiedy wczoraj popołudniu dziarsko maszerowaliśmy we trójkę przez las kabacki wydawało nam się, że to już niedziela. Wszystko dlatego, że piątek był wolny, znaczy dla nas. A dzisiaj w takim razie? Mamy Ósmy dzień tygodnia.
Oczywiściekiedy pracuje się wdzienniku wolna de factojest wyłącznie sobota, co dladziału kultury częstooznacza popołudnie pełne roboty bo: fajne koncerty, ciekawe imprezy, jakieś akcje na mieście. Sumując otrzymuje sie pół dnia wolnego. Korzyści są inne. Pracujemy 6,5 dnia w tygodniu przez dwamiesiące, a potem możemy sobierobić wolne a to w piątek, a to we wtorek. Znaczy... "robić wolne", czyli nie mieć tematów, nie zgłaszać, nie podejmowac pisania.
Oczywiście praca w dzienniku oznacza też, że nie dośw3iadczamy "smętnej" niedzieli i "dennego" poniedziałku, bowiem emocje poniedziałkowe przerzucamy na niedzielę, ale zracji na magię tego dnia zostaja nieco zbuforowane, więcprzeżywamy dwa quasi-poniedziałki, bo kiedy wraz z właściwym początkiem tygodnia pracy zasiadamy do roboty, myślimy juz o wtorku.
Trochę to trudna sprawa. Jak tak człowiek na przykład dzień w dzień zajmował sięrobotą,kiedy nasz syn był na wakacjach, nigdy dokońca nie wiedzieliśmy jaki mamy dzień.
Ostatecznie jak te jasnowidzesiedzimy i piszemy dzisiaj o tym,co dzieje się jutro w czasie teraźniejszym, zaso tym, co wydarzy się jeszcze dzisiaj w trybieprzeszłym.
Na przykład.
Gdy jutro bedziecie czytać przykładowo relację z koncertu Natashy Atlas, który rozpocznie się dopiero za kilka godzin, my musimy napisać o nim teraz "Na wczorajszym występie egipskiej artystki", oczywiście uzupełniając w trakcie koncertu swoje wrażenia przez telefon.
Wracającdo telefonów. Każdy wolny dzień zawszemoże byc przerwany telefonem "Hej możesz to dla mnie napisać?" . Zawszemożna odmówić, ale to brzmi jak odmawianie sobie ciasteczka, aci co wiedzą w jakim tempie powracamy do ubrań ciążowych wiedzą, że ciasteczek nigdy dosyć:)


Reasumując. Kiedy moi rodzice pytają się co będę robić w święta i jaki mam plan na jutro, pozostaje mi kurwa antycypować, bo nie wiem, czy z nienacka nie zadzwoni telefon i nie panie sakramentalne "napiszesz to dla mnie?"
21:22 / 24.09.2008
link
komentarz (1)
Z przerażeniem obserwuję jak grupa śmierdzących wyrostków zmieniła nasz blok w ruderę rodem z getta. Wybili nam wszystkie szyby na korytarzach, okna zabili dechami... A wszystko to w ramach remontu zorganizowanego przez spółdzielnię. Niby ma być lepiej i skończą do przyszłego tygodnia (jasne, zaczęli miesiąc temu...) ale póki co można jedynie pochodzić po tluczonym szkle i funkcjonowac przy akmopaniamencie stukania mlotkow i wiercenia wiertarek.
Niemal 30 lat temu osiedle było scenerią dla serialu "Alternatywy 4", w ostatniej dekadzie powstał tu "Dzień Świra". Ciekawe czy te wspaniala betonowa pustynie zamienia kiedys na lofty:)))

Jestem akurat bardzo w temacie, bo probujemy wymusic na pewnej firmie deweloperskiej oficjalne pozwolenie na wejscie na teoretycznie skazony teren pewnej fabryki. Nieoficjalnie mozna tam wskakiwac kiedy sie chce,ale panowie ostatnio byli tak urzekajaco niemili , ze zamierzamy im nosa utrzec. Tropiac wiec szczegółowe dane dotyczące firmy, trafiłam na sporo atrakcyjnych folderów reklamowych. I dziwi mnie jak kretyńskie nazwy mozna nadać budynkom,które kurwa ostatecznie mają formę BLOKU MIESZKALNEGO. 70 rodzin (lub więcej) mieszka na kupie, jedni obok drugich, dnad drugimi, pod drugimi. Wąchają swoje wyziewy, parkują obok siebie, słuchaja swojej muzyki nawzajem, co to ma być za zajebisty luksus, tego ja nie rozumiem.
Mamy więc już w stolicy wersale podlaskie, belwedere mazowieckie, mamy tutaj rezydencje Murano, czy też Calisia(co za pieprzony absurd!) już widzę "Loft Carollcovia" czy "Usynovia Residence"
"Spa della Moccotto" , "Hacienda esplendido Ojota" , "Apartamento Bianca lenca", albo,co gorsza "El Beit dżemal Praga".
A każdy deweloper już zabukował inny dzień tygodnia, a nwystęp podwórkowej kapeli Feel, więc wszyscy mieszkańcy będą mogli słuchać Kupicha.


Kupa Kupens ad Kupicham.Amen.
17:01 / 23.09.2008
link
komentarz (0)
Taki szybki m.o.t.d.

W dniu, w którym się urodziłam:
- jest Święto Drzewa
- Obchodzony jest Dzień Zdrowa Psychicznego
- Urodził się Karol II Zły
-Przyszła na świat Danuta Stenka.
Wybaw nas panie od zła tego.
Wygląda na to, że także i w tym roku nie uda mi się godnie uczcić urodzin.
16:35 / 22.09.2008
link
komentarz (1)
Uroki macierzyństwa.
Byćmoże są takie dzieci,które same sobie wszystko ze sobą robią, a potem wszystko potrafią, zas na koniec mówią "mamo zdałam maturę i wyjeżdżam, bo nie chcę ci więcej sprawiać kłopotu".
Najprawdopodobniej takie historie zdarzają się w magicznym świecie lalki Barbie jako księżniczki w wielkim mieście.
My żyjemy w demonicznym świecie Klausa Barbie i kiedy już nasze dziecko znalazło cudowne przedszkole, które przyjmie go z otwartymi ramionami za 1000 zł miesięcznie, to co robi Młody? Rozchorowuje się na zapalenie zatok.
Ja jako ledwie już żywa matka pierwszy raz w życiu zdołałam podołać archetypowi matki-polki kury domowej i jej małego domowego przedszkola.
Dziś więc zjedliśmy wszystkie posiłki o wyznaczonych porach i zawierały dokładnie to, co powinny. Co nie jest kurwa proste. Kto z was jadł dwudaniowy obiad o 12:00? W nocy, to zrozumiałe, a w dzień, już nie tak łatwo,.
Robiliśmy obrazki z plasteliny i fasoli (o czym świadczą ślady na dywanie, ale ciiii)
Piekliśmy ciasteczka, przygotowałam drugi obiad... dla męża... zbudowaliśmy tory kolejowe dla Kubusia Puchatka i Jego Przyjaciół, obejrzeliśmy film o Pszczołach w trakcie którego spierdoliła mi się lampka nocna na twarz i wcale nie było fajnie, bo do lewego opuchniętego oka, doszło prawe podbite siłą 45 Wattów.
I jedno co mogę powiedzieć. Mam już tego dosyć. Jak ktoś to lubi, to musi być z innej gliny ulepiony.
Golem czyli. Bez obrazy, ale znowu tęsknię za pracą.
I tak mamy sukces, bo zamiast wałkować nieustannie przygody Puchatka i Przyjaciół przy Studni Życzeń, który to film otrzymał nasz potomek od babci i od dwóch tygodni jest to jego ukochany obraz, 10 gwiazdek na 10 w dziecięcym IMDB, tymczasem ja dzisiaj do kawy i gazety (a tu mnie macie, prawdziwa matka polka nie siedzi z kawa i gazeta przed telewizorem, chocby przez 3 minuty)obejrzałam z 5 minut porannego programu TVN24 i dacie wiarę, że nie było tam wreszcie nic o Prosiaczku, Króliku i Kłapouchym?
Ależ to była ulga.
Jeszcze kilka dni i trzeba będzie z pawlacza zdjąć Nagły Atak Spawacza,bo tylko oni wiedzą jak prawdziwie wyrazić osiedlowe emocje.
00:44 / 19.09.2008
link
komentarz (0)
Wczorajszy już dzień- jeśli trzymać się daty...bo jeśli poczucia czasu to wciąż dzisiejszy...- trwał niemal sto lat i wydarzeniami można by obdzielić spokojnie kilka osób. Były więc i rodzinne klimaty w tym rodzicielskie wyzwania, i tradycyjna gonitwa po mieście, przebłysk splendoru, o którym nie zamierzam pisać, przygoda, obcowanie z kultura wysoka, a na deser bardzo młodzieńcze klimaty. A w tak zwanym międzyczasie scysja z warszawiaczkiem i sprzątanie mopem podłogi w kebabie...

Zatem do dzieła.

Rano nasz osiedlowy trzy-i-pół letni gangster po raz trzeci debiutował w przedszkolu. Tym razem z powodzeniem,panie w nowym kindergartenie są zachwycone, a ja przez te dwie godziny, kiedy nasze dziecko tam przebywało spodziewałam się najgorszego od dewastacji mienia po okaleczenia osób trzecich, w tym "cioć" przedszkolnych (ci co nie mają dzieci niech się nie śmieją, nie ma już u nas pań przedszkolanek,to są wszystko ciocie).
Na szczęście nic takiego nie miało miejsca, więc Luby zabrał Młodego na specjalny podarunkowy obiad,a ja... do pracy na konferencję prasową. Potem szybkie spotkanie w naszym popisowym centrum handlowym, symboliczne przekazanie dziecka (bez śmiechów proszę, dziś następowała tu prawdziwa sztafeta) i dalszy bieg po tajemniczą kopertę do pracy.
I tak zostałam wciągnięta w miejską grę, która powstała specjalnie dla mnie, od śledzenia pewnego człowieka, po towarzyszenie pani,która wyszła z kanału...a na końcu rozmowa. Szczegóły wtajemniczeni znajdą u źródeł.
Dziś więc mamy relację enigmatyczną, a dlaczego... o tym dalej.
Następnie ponownie pojawia się motyw biegu. obowiązkowe wysłuchanie Fono Folk Band i cudownie dziś wyglądającej Yasmin Levy (a co? nie można mentalnie pofikać do węgierskich piosenek ludowych i posłuchać rzewnych pieśni sefardyjskich w najlepszym wydaniu? Ba. Jeszcze mi za to płacą!)

A potem... truchcik z kubełkiem chińskiego żarcia na wynos do Dwóch Piątek na sentymentalny powrót do przeszłości z Molestą.
Jeśli ktoś 10 lat temu (moment,czy ja tego zwrotu nie nadużywam?)powiedziałby mi, że znajdę się na zamkniętej imprezie Molesty z zaproszeniem od zespołu popukałabym siew czoło i powiedziała... "Taaaaaa. Jaaaasne". Teraz pozostaje zmienić formułę odpowiedzi. Ludzi tłum,wreszcie znajome twarze( to miła odmiana po zaliczeniu conajmniej 5 relacji z imprez emo-indie-rockowo-popowych w HRC, gdzie jedyną znana mi osobą staje się fotoreporter... i dziękuję w duchu opatrzności, gdy jest to miły chłopak,a nie buc... za przeproszeniem ).
Wreszcie nie ma zdebilałej gówniażerii z bananowa pod Starą Miłosną - bez urazy,ale jak kogoś stać na dwa piwa za 16 zł każde, to nie mamy o czym gadać.
Klimat przyjemny,ale czas mnie gonił, więc szybki browar jeden, drugi... szybka rozmowa...jedna, druga trzecia, no i szybkie oglądanie koncertu... a potem ...
Biegiem do domu, bo mi suegra już czeka, by po raz kolejny tej doby symbolicznie przekazać dziecko.

Jeśli coś wydało wam się zrozumiałe z tej notki dajcie znać. Ja nadal pozostaję, że tak powiem, w szoniu.



22:23 / 02.09.2008
link
komentarz (0)
Robilam dzis material na dachu budynku jednej z szacownych instytucji medialnych. W centrum Warszawy. Widok boski. Stalowosine chmury, dachy starych kamienic, miedzy nimi kopuly i wieze kosciolow, a wszystko poprzetykane wyzszymi biurowcami wyzywajaco wskazujacymi niebo. Miejsce definitywnie magiczne,ale cudem udalo mi sie to przezyc, bo magii tej nie mozna jednoznacznie zaklasyfikowac jako bialej. Sam dach bowiem byl nieprzygotowany na wizyty, to znaczy moze konserwatorow owszem, ale nikt tu nie ustawial barierek na brzegach. To zawsze sprawia, ze ziemia przyciaga jeszcze silniej. Tak jak dodatkowy magnetyzm kryje sie w torach kolejowych ogladanych z perspektywy skraju peronu.
Szczesliwie jakas pokretna komitywa , ktora wytworzyla sie miedzy obecnymi na miejscu sprawila, ze zeszlismy stamtad w komplecie.
A co ja moge powiedziec, stan mam... rozchwiany. Od lat prowadze zycie Pomiedzy, co prawda udalo mi sie zakorzyenic w miescie stolecznym, wrecz moge powiedziec, ze znam i kocham Warszawe, co nie neguje oczywiscie olbrzymiej milosci do Wroclawia, ktory mimo wszystko latwo pokochac, no i sympatii do rodzinneych Slaska i Zaglebia.

Gorzej z reszta. Z jednej strony praca ktora wykonuje jest na prawde ciekawa, przyjemna i na swoj sposob rozwojowa, stanowisko jednak wydaje sie nie rokowac fundamentalnych spraw typu ubezpieczenie, zus, i inne tego typu bajery. Z drugiej majac niemal czteroletnie dziecko histerycznie poszukuje pewnej stabilizacji, bo co sie stanie jak trzeba bedzie isc do szpitala? Przeciez ja nawet nie wiem jak to dziala, kiedy sie nie ma ubezpieczenia.
Szukam wiec jakiegos cieplego grajdolka, ktory by mi chociaz 1/4 etatu zapewnil. Wczoraj wiec rozdygotana pomaszerowalam na rozmowe kwalifikacyjna, doslownie zelzami w oczach, tymczasem okazalo sie, ze tam mimo dosyc szczegolowego CV i radosnie chaotycznego listu motywacyjnego jaki wyslalam, spodziewali sie kogos z innym wyksztalceniem (po co wiec to zaproszenie?).
A czemu ze lzami w oczach? Bo jak ta ostatnia wariatka panicznie boje sie tej upragnionej stabilizacji. Ze skoncza sie wakacje na 5 tygodni, wolne dni w srodku tygodnia, az zacznie sie monotonia.

Oczywiscie codziennie slucham jak przez telefon matka moja rodzona tlucze mi do glowy, ze walka (to stare haslo -wytrych znam juz od dziecka), ze niemam ambicji, ze ludzie w moim wieku to juz piaty kredyt zaciagaja szesc etatow maja i mieszkanie kupuja, a my co? Ze cieszymy sie z tego naszego mizernego zycia i wstydzic sie powinnismy bo nam za wygodnie.
Ze ogladanie moich artykulow na pierwszej stronie gazety, albo jak je w przegladzie prasy w telewizji pokazuja w kamerze to fajne, ale powinnam juz przestac zyc zludzeniami i znalezc prace normalna. Podkreslam NORMALNA.

Wpadlam w jakies pierdolone sidla trojcy. Jakby mi tu kurwa nad głową Bujka Bajka i Brawurka latały, jeszcze tylko trzeba rozgryzc ktora jest ktora;)
Bo w drugim uchu juz slysze jak dzwoni babcia Lubego i nadaje co powinnam zrobic ze swoim zyciem i z nasza przyszloscia, z kupnem domu -teoretycznym przeciez i z moja tesciowa (swoja droga ma tutaj zadziwiajaca zbieznosc pogladow z matka)

a z trzeciej strony drobne szpileczki mimochodem, a moze nawet podswiadomie wbijane przez tesciowa- a to odnosnie mojego wyksztalcenia, gorszego nieco,bo umyslowego, czym bowiem jest dzis magister filozofii? Dobrze, ze nie mam jakiegos upodobania w robieniu doktoratu, bo pewnie byloby jeszcze gorzej, i mysle,ze nawet pan Blaki nie uratowalby mi dupy przed pozostawionymi na brzegu zlewozmywaka torebkami po herbacie ekspresowej. A to, ze w gazecie bylo ogloszenie o poszukiwanej osobie na stanowisko nauczyciela etyki (normalna praca dla nienormalnie wyksztalconego? ). A to, że sa TBSy dla tych co kredytu wziac nie moga, a powinni juz mieszkac na swoim.

Ja powoli wysiadam.

Jakby bylo tego wszystkiego malo,to nasze dziecko, ktore ostatecznie nie jest klasycznym przykladem glownego bohatera serialu dokumentalnego Superniania zostalo dzis wyrzucone z przedszkola. Prywatnego dodam. Bo pani sobie nie radzi. Byl tam 5 dni. Podobno sterroryzowal wszystkich. Dziewczynki plakaly. Bo one tutaj w koronach na glowach w bialych bluzkach wyperfumowane a on do nich z lapami. A to uderzal, a to zaciskal na nich rece, a to wycieral brudna od barszczu buzie w rekaw kolezanki. No i pani przedszkolanka ze lzami w oczach oddala mi pieniadze i powiedziala juz z radoscia i ulga "Do wi dze nia". Nie wiem co myslec o tym wszystkim, tym bardziej, ze jakos mi sie kurwa nie chce walczyc.


Nie dalej jak trzy tygodnie temu Luby dyskretnie zapytal co ja bym powiedziala na jakas chwilowa emigracje, zeby sie przekonac, ze nam tu jest calkiem dobrze i niema powodu do narzekan, bosa rzeczy gorsze i lepsze, a te pierwsze to na przyklad przymieranie glodem w Norwegii i patroszenie ryb w Szwecji, te drugie zas to nasz obecny stan.

Po dniu dzisiejszym powaznie rozwazam dlugotrwala emigracje. Najlepiej w Nowej Zelandii. Nie wiem czemu tam,ale brzmi wystarczajaco daleko, by zaden z czlonkow naszych rodzin nie zechcial do nas dzwonic, a co lepsze- przyjezdzac, a co za tym idzie nasza izolacja mialaby bardzo mocne alibi.



Jamam tak zawsze przed tym, jak mnie rozlozy zupelnie jakas choroba. To znaczy nie wiem juz czy przyciagam nieszczescia i kumuluja sie nade mna zle emocje, czy po prostu to jest tak zawsze, tylko jakas mgla mi z oczu opada. Mam katar.
23:26 / 27.08.2008
link
komentarz (0)
Zrzucania palenia definitywne nici. Operacja "Tytoniowa czystka" skazana bylana porazke juz na samym etapie planowania, nie ludzmy sie wiec, zemogloby to byccoswiecej jak tylko czcza gadanina. Trudno nie palic w pracy, jeszczetrudniej, gdy praca polega na chodzeniu na imprezy. Na przyklad koncerty. Nie jest to oczywiscie katorga, bo gdyby tak bylo, nie poszlabym. A co. Niemniej jednak sa takie miejsca pozornie fajne, ktorych odwiedzac nie lubie. Jestich w Warszawiecalkiem sporo. jedne sa za daleko, inne saza bardzo trendowe, jeszcze inne zbyt pseudoalternatywne, jednak szczytem wszystkiego jest moja ukochana rock- cafejka, w ktorej powoli moge sobie flamastrem (jesli Tola Sz. nie wykupila wszystkich na osiedlu, nie?) zaznaczyc stale miejsce, w ktorym w niektore wtorki ogladam roznych ludzi produkujacych sie na scenie. Mowie niektore, bo szczesliwie sa takie wtorki, kiedy nie musze tam byc. Sa tezwtorki kiedy jestem tam z przyjemnoscia. Na przyklad ten, kiedy grala Baaba Kulka. Genialny wystep, chce go miec w domu.
HRC jest bowiem miejscem wyjatkowo dziwnym. Maja bardzo fajny patent nato, zeby sciagac na scene ciekawych , glosnych, albo po prostu jakichs tam rozpoznawalnych w pewnych blizej nie okreslonych kregach artystow. To jest spoko, bo kazda inicjatywa polegajaca na animowaniu stolecznej sceny jest okej, bylebym nie musiala we wszystkim uczestniczyc.
Teoretycznie jest to lokal dla mlodych,przynajmniej duchem, glodnych innej muzyki. Ale zarazem jest to lokal dla glodnych hamburgera za 35 zl i innych fast foodow w topendowych cenach.
Sam fakt, ze scena, kibel, kuchnia i majtki Shakiry saw tym samym zakatku pokazuje z jakiego typu miejscem mamy do czynienia.
Ale nicto. Czasem tez publicznosc bywa nie najlepsza. Nieco przypadkowa, albo nazbyt zfreakowana- to znaczy z indywidualizmem wykupionym za gruby hajs w markowych butikach. Albo ludzi za wszelka cene starajacych sie utrzymac swoj image smutasa i outsidera, ktorzy jednak przychodza z przyjaciolmi i skacza pod scena jak jebane szynszyle.
Raz tlustymi wlosami smierdzacymi szamponem rzepowymipotem wymachuje mi przed nosem jakis nerd w swetrze. Innym razem grubas w skurzanych spodniach z dlugimi wlosami robi "wroooaaaaaahhh" gdzies za moimi plecami. Albo taki jeden. Lat ledwo 18,twarz dziecka z Willi Laguna w Pyrach, biala koszula zapieta pod szyje i piersiowka ostentacyjnie wetknieta w kieszen. jeszcze tylko ostatnie rozczochranie grzywki na czole i juz moze nerwowo podrygiwac do indie.
Nie mam nic do indie,woleindie odrock dinozaurow, wazne zeby tylko dwa zespoly roznily sie czyms od siebie (poza makijazem wokalisty... zartuje, nie wszyscy sie maluja i to ich wyroznia ) no i umowmy sie, fajnie jak zespol przed wydaniem debiutanckiej plyty jeszcze sie nie wozi.
Niestety jestem juz za stara na robienie indierocka, i spiewam znacznie gorzej niz wiekszosc chlopcow, ktorzy nieumieja spiewac,wiec nie ma o czym mowic. Natomiast ostatnio roztaczalam przed znajoma wizje indie-rock-revivalu. Wyobrazcie sobie tych anemicznych chlopcow za 30 lat. Patyczaste nogi scisniete w waskich spodniach zakonczone lakierowanymi trampkami, a na nich zatkniete faldy brzuszne, zdarty glos, siwe wlosy, oblesne parchate ryje i teksty o zgnilej milosci, ktora przemija lalala.
Wracajacdoteamtu warszawskich lokali. Najgorszym miejscem nakoncert jest pieprzony Torwar. Po rodzinnej atmosferze na 50 cencie nic mnie nie zaskoczy, aletez nic nie zacheci by sietam pojawic. No moze Outkast.
Tymczasem rozwazam sensownosc organizowania koncertu Rootsow w Arenie Ursynow.
Bylam tam na jednym epokowym wydarzeniu,amianowicie zabralam syna na "KubusPuchatek Live" ale dawali czadu. Napierwszy rzut oka jednak od Torwaru Arena niewiele sie rozni, to znaczy nie jest, do chuja, sala koncertowa, tylko cholernym boiskiem, z krzeselkami i parkietem. Tam to polski Gnarls Barkley moglby sobie teledysk krecic,a nie porzadny koncert grac, no ale... Jakos nie widze w tym miescie dobrego miejsca na rasowy koncert.
Przez moment wpadla mi do glowy Stodola, ale pamietam az za dobrze rzeznie jaka tam panowala w zeszlym roku na Wu.
Amfiteatr w parku Sowinskiego? Jakos dyskretnie omijam to miejsce i nigdy nie udalo mi sie tam trafic.
Park praski? Japierdole.
...
Sala Kongresowa? nie ma nic gorszego. atłasowe krzesełka i konferansjer, który przed koncertem wyjasnia zgromadzonym czytajac z kartki, ze dzis wystapi wielka gwiazda, ktora nagrala wiele singli, z ktorych kilka bylowielkimi przebojami,z ktorych niektore byly w czolowcelist przebojow... bla blabla... no i oczywiscie zawsze pojawia sie mily akcent w stylu "witamy i pozdrawiamy naszych dzialaczy partyjnych i zaprzyjaznione wladze miasta"

Fabryka Trzciny? Jakos na Swaya nikt dupy nie ruszyl, kochani, wstyd. wiecej osob ogladalo mecz.
Ale Emilie Simon wypadla super, nawet ludzie z Instytutu Francuskiego troche zaszaleli i dziko klaskali w przerwach, zaloze sie, ze w trakcie utworow mentalnie pogowali.

No ale na Boga. To ma byc Europejska Stolica Kultury 2016?!!!!!!!!! Zrobmy cos.
17:11 / 15.08.2008
link
komentarz (2)
Więc moja nowa pasja wyglada tak. nastawiam sobie budzik na wczesną godzinę poranną, czyli w okolicach 8:30. Wstaję, myję zęby (to jeszcze nie ta nowa pasja, robie to odkąd mam zęby), łaps za śrubokręt i skręcam meble.
Kupiliśmy też wiertarkę i sobie wiercimy, borujemy, i wkręcamy, bo ma opcję przykręcania śrubek.
Radości nie ma końca, choć dzisiaj, alleluja, planujemy zakończyć nasze małe przeprowadzkowe piekiełko. Stare meble zostały przekazane ludziom, nowe meble w 90% gotowe. Z przerażeniem jednak stwierdziłam dzis rano, że nie moge oddać się swej nowej pasji, albowiem pokój, z którego wyprowadzała się teściowa jeszcze nie jest pusty. No i co tu robić.
Zabrałam swój śrubokręt do kuchni, zaparzyliśmy sobie herbatę, przyniosłam młotek do towarzystwa, wpadły też śrubki i był miły biforek, jakby to nazwał chaciński znawca slangu młodzieżowego. A potem na dyżur do pracy. To miłe mieć zajecie kiedy inni mają wolne, zwłaszcza kiedy pada.haha! A oznacza to także, że bedziemy mieć wolne, kiedy inni pracują i będziemy mogli pójśc do galerii (nie handlowej) do kina. Na piwo no i robić wszystko to, czego oni dzis nie moga robić, bo jest święto narodowe. Cud nad Wisłą, co polega na tym, że nawet Żabka na osiedlu jest nieczynna.

Poza tym tkwię w szponach francuskiego. Oczywiście języka. Nie fizjologicznego, tylko mówionego. Na starość postanowiłam sie nauczyć. Zapisałam sie do szkoły takiej. Kupiłam książeczkę z kolorowymi obrazkami, gdzie główni bohaterowie prowadzą ambitne rozmowy na zasadzie
- Czego pani trzeba?
- Trzeba by mi było dwóch bułek.
- Mamy dwie bułki z jabłkiem.
- Zatem poproszę dwie bułki z jabłkiem.
- Dziękuję
- Ja również


Niestety po polsku się tak nie da. Chyba. Kiedy biedny zagraniczniak chciałby przeprowadzić rozmowę modelową w sklepie typu Boulangerie - Patisserie, zbiłoby go z tropu już pierwsze "czego?". No bo jak tu odpowiedzieć schematem?
"Tego!" z werwą, imponującą pani sprzedawczyni, potrafi powiedzieć tylko Polak ze średnim niepełnym lub niżej. Tak jak pani z Klubokawiarni nie potrafi zawołać "Flaky z pulpetamy raaaz!" tak, jak robi to Pani Halinka z Mlecznego.

Siedzimy zatem w pracy.
(to taki powrót do tematu, by nie sugerować, że w pracy zajmuję się swoimi fascynacjami lingwistycznymi)
Z jednej strony słyszymy medal dla Majewskiego, z drugiej cepeliade na defiladzie. W przerwach między pracowaniem myślę o francuskim, bo po francusku jeszcze nie umiem.
Niestety nie słychać stąd pochrząkiwania oficjeli oraz szumnie reklamowanego w prasie ogólnopolskiej huku samolotów, zwłaszcza tych superhiper F16.
Widać natomiast na ekranie telewizora obertasy wywijane przez przaśne zespoły tańca ludowego do akompaniamentu żewnych zaspiewów. I to ma byc jakieś wojskowe święto... Jakoś mi się to w głowie nie mieści. Szczęśliwie obchody Powstania Warszawskiego potrafią być życiowe.
Chociaż kiedy zdarzyło mi się ostatnio rozmawiać z prawnukiem pewnego znanego niegdyś piosenkarza, zjeżył się na rzucone przeze mnie hasło "moda na Powstanie Warszawskie". Oczywiście moda dziś jest używana w znaczeniu pejoratywnym, ale co zrobić, kiedy młodzi ludzie czują ducha, podśpiewują sobie piosenki powstańcze, zwłaszcza na punkowa modłę i noszą okreslone sybole, by podkreślić swój pogląd na sytuację?

I tak nasz syn wyrośnie na prawdziwego powstaniowarszawskofila:) W muzeum PW był już kilka razy, ma tu swoje ulubione zakamary, dostał też powstańcze memo, na którym uczy się o barykadzie, znaku Polski Walczącej i otym jak wygląda budynek PAST-y, a "Pałacyk Michla" to jedna z jego ulubionych piosenek.
Oi.
18:30 / 11.08.2008
link
komentarz (0)
Porażające jest to, do czego skłonic może człowieka odwyk od wychodzenia na papierosa w pracy. Więc z tego odwykania wyszło to, że znużona oglądaniem na youtube chińskich raperów sprawdziłam, czy mój własny nlog jeszcze dycha, czy już może jakiś skryty fan przejął onego i użytkuje szalując me imię. Szczęśliwie dla onego nie. Nieszczęśliwie dla mnie. Bo i hasło pamiętam i jak widać czasu zawsze wystarczy by conieco srkobnąć, bo przecież nie trudno dziś o frustrację.
OK dosyć koronkowych konstrukcji. Inspirowane najlepszymi informacjami prasowymi, jakie dziś spłynęły do naszego grajdołka. Jak z didżeja zrobić Platona za gramofonami? Tylko pani z pewnej skromnej organizacji kulturalnej wie. Nie na darmo trzy godziny przeredagowywała dostępną w internecie, nic nie mówiacą notkę. Piękno i prawda dzieki temu już na zawsze zostaną wpisane w ideologie turntablistyczną. Co? no właśnie.
Z każdym dniem obcuję z ludźmi którzy to co rozmyte zlewają do szklanek, by uwyraźnic rozlanego charakter, a z drugiej strony to, co już dawno w szklankach ustałe wylewają, by nie mówić tego samego bez ustanku.

A my nadal mieszkamy z teściową. To jest motd. Bo nasze dziecię już czwarty rok życia w wigilię ukończy i wie nawet jak i kiedy używać prasłowiańskiego pozrowienia "Kurwa, No!", a my wciąż na garnuszku babci. Znaczy ja pośrednio poprzez Lubego. bezpośrednio zas doświadczam reperkusji bycia synową z dzieckiem. Ale to zupełnie inna historia. Więc nasz radosny Emil idzie we wrześniu siać spustoszenie w przedszkolu, a my, korzystając z jego chwilowej nieobecności realizujemy przeprowadzkę.
W ramach pokojów oczywiśie. Znaczy Emil wyprowadza sie od nas za ścianę. Zza ściany teściowa wynosi sie do dużego pokoju, a duży pokój przenosi się do nas. W ten sposób znamy już doskonale CH Trgówek, które jak sama nazwa wskazuje jest w Markach, w imię zasady najdalsze centrum meblowe najbliżej twojego serca.
Nauczyliśmy się forward and bacward Ikei, która jak wiadomo ma układ labiryntu fauna. Znamy tex asortyment wszelkich sklepów od Emilii po Park Smaku, w którym ostatecznie nie zagościliśmy (a to ci!)
Kupiliśmy dużo fajnych mebli, a teraz będziemy je sobie skręcać.
Nie kupujcie szafek z Jyska, bo jux mam pęcherze od ich krzywych nawiertów. Tak już jest, ja sobie lubię pomajsterkować, a mój lby na przykład pasjami czeka na zatrzymanie filmu na DVD aż będzie jakas okrągła liczba. Np. 1h 20 min 00 sekund. I nie ma że boli.
Bo to Polska właśnie.
16:00 / 04.07.2007
link
komentarz (0)
TAK CZYLI NIE
Tygodnik "Polityka" wybrał przy współudziale językoznawców, artystów i czytelników polskie antysłowo roku. Ja mam swoje własne,brzmi "NIE".
I codziennie przekonuję się, że rację miał premier Kaczyński (musiałam to oczywiście przemyśleć conajmniej 3 sekundy, bo ostatecznie nie mam nigdy pewności który jest który), że nikt nas już nie przekona, że białe jest białe a czarne jest czarne. Granica tolerancji na wybryki polskiej polityki rokrocznie jest przesuwana. Zaakceptowaliśmy obecnośc polityków-złodziei. Są, kłamią, no dobrze, no kłamią i są, no trudno, może za rok się coś na to zaradzi, a póki co radzimy sobie jak możemy z tym, co mamy, bo jak się nie ma co się lubi to się lubi , co się ma. Zaakceptowaliśmy marszałków-kryminalistów. Ostatecznie kryminalista to takie słowo, które w sejmie nie ma racji bytu, sama obecnośc kogoś w szacownym gronie parlamentarzystów jakby neguje podstawę definicji kryminalisty, nie ten zakres, inne definiendum, coś jak istnienie niebytu, tak? Więc nie można powiedzieć polityk A lub B to kryminalista, bo to słowo nieadekwatne, nie ma związku, a dodatkowo obraża polityka, godzi w jego godność, jego wolność jego fundamentalną prawdę bytową, dziury robi, rani, perforuje zamienia w durszlaczek? Niestety, a szkoda, bo podstawą zdrowej egzystencji w normalnym świecie jest nazywanie rzeczy po imieniu.
6 lat temu obiecywałam sobie, że jak Lepper dojdzie do władzy, co znaczy, że stanie się kimś więcej niż szeregowym głosowaczem, to ja wyjeżdżam. Jasne. Ilu jest takich jak ja? 6 lat temu Roman GIertych był niegorźnym pieniaczem, dziś nobilituje nam kolejnych DObraczyńskich, ułaskawia nieuków, ubiera w mundurki grzecznych i tych mniej grzecznych, a tych naprawdę niegrzecznych zamyka w szkoło-więzieniach. Wyjechaliśmy? Nie. Wyszliśmy na ulice w ilości większej niż 200 uczniów? Nie. I tak sobie potulniejemy. Nie dość tego, są tacy, którym się to wszystko podoba i zupełnie nie rozumieją tych białych miasteczek, głodówek lekarzy, wyjazdów do Londynu, że dzieci nie rodzimy, że ogólnie jacyś tacy anty jesteśmy.
I tak kiedy jednego dnia minister edukacji (!!!!) mówi "nie, ja nić nie zgłaszałem, żadnego obniżania progu wyborczego , ja nic nie wiem", drugiego dnia zgłasza taki postulat jako jedną z kart przetargowych.
Jednego dnia ksiądz mówi "ja nic nie donosiłem", drugiego dnia krzyczy "donosiłem, ale nie szkodziłem".
I jak tu się poruszać w tym świecie? Jednego dnia mówią "nic się nie dzieje" drugiego " no przecież mówiliśmy, że katastrofa".
Kiedyś nam puszczą nerwy. Czekam na przejście z fazy bezkrwawej rewolucji do etapu totalnej dekapitacji. Gdzieś kończy się chyba tolerancja na to przesuwanie granicy, na to zamazywanie, zacieranie, zamydlanie.
Baj baj obłudny kraj. W butelkę zwiń do kibla wrzuć.
17:23 / 01.06.2007
link
komentarz (0)
Ostatnio mamy jakies takie kulturalne dni. Duzo obcowania z szeroko rozumianą sztuką wyższą, po której wizyta w Realu nie wydaje się wystarczająco odchamiającą, bo, wiecie, największych prostaków można spotkać w muzeum albow teatrze. Maskują się chamy, żakieciki od wólczanki maskujące kupują, uniformki z plakieteczkami noszą, że niby kustosze, i komórkę niby tylko za pomocą męża umieją wyłączyć, ale gdy światła gasną się zaczyna prawdziwy spektakl. No bo spacerujemy sobie po Muzeum Narodowym w Warszawie, bo czemu by nie. Miejsce dobre jak każde inne na spacer z dzieckiem, tylko piaskownicy brak, więc i psich kup nie mozna znaleźć pod złocistym, sypkim przykryciem. Zwłaszcza, że jest cudowna wystawa prac Alfonsa Muchy, a ja jestem bezgranicznie i ślepo zakochana w sztuce secesyjnej, w plakatach, obrazach, w jej kompletności i pięknym utylitaryzmie. Reklama bletek dziełem sztuki? Czemu nie. Dzbanek do parzenia i patrzenia- jak najbardziej. Urzeka mnie wszystko- symbolika, kształty, motywy. Jak wchodzę do miejsc takich jak Casa Lis, albo Muzeum w Płocku, dostaję klasycznego pierdolca, biegam, wzdycham, promienieję, mogę rozdawać wszystkim uściski, całuski, buziaczki papatki i inne emotki.
Chodzę więc cała w skowronkach, EMil dzielnie podskakuje swoim 16-kilowym cielkiem na moich plecach, pije soczek z kbczka-niekapka, nagle kubeczek spada na podłogę i kilka kropli soku plami jakże szlachetny parkiet najcudowniejszego z muzeów świata- Narodowego w Warszawie. I kłopot. Kto to posprząta? No ja próbuję. EMil protestuje, więc żeby za dużo hałasu nie było robimy to wszystko powolutku- on u mnie na barana, ja z serwetką i rozglądam się znacząco wypatrując jakiejś ochrony, która zawiadomi 'służby sprzątające'. Chuja tam służby. Podchodzą dwie starsze panie z panem, wyciągają chusteczki, zwracając się do towarzyszącego im mężczyzny per "panie profesorze", i pomagają mi wycierać. Ja, oczywiście zakłopotana, mówię,że przecież zaraz powinny tu przyjśc służby porządkowe. Jasne. Zza zakrętu wyłoniło się prawdziwe gestapo (dziś takie dosadne kryptonimy i pseudonimy są w modzie, nieprawdaż? )w błękitnym mudurku bląd staroć. I z mordą "ja od początku chciałam pani powiedzieć. Jak to tak z dzieckiem? Z napojem? na wystawę? kto to widział? No kto?!"
Starsze panie uprzejmie zwracają jej uwagę, że już sprzątamy, powycierane, nic się nie stało. A gdzie tam, jak to się nie stało
"NIEDOKŁADNIE POWYCIERANE, PANIE TO MUSZĄ DOKŁADNIE WYTRZEEEEĆ!!!!"
Zamurowało nas w tym naszym nobliwym gronie.
Panie starsze uprzejmie zauważają, że nie są sprzątaczkami
"JA TEŻ NIE!"
No cóż, wyjęłam (z Emilem na karku) spod wózka chusteczki nawilżane i dawaj, wycieram.
Gestapo poszło, ja zaczęłam dziękować panim i przepraszać z uśmiechem za to, że im się przez nas dostało, a panie z uśmiechem
"Na chamstwo, proszę pani, nie ma lekarstwa, niestety... proszę się nie przejmować".
Kiedy Luby się dowiedział, miał ochotę wrócić do przybytku uciech artystycznych zwanego Muzeum Narodowym i spuścić regularny wpierdol babsztylowi.

No nic. Poszliśmy wczoraj do teatru (pierwszy raz podczas naszego długiego i jakże owocnego pożycia partnersko-małżeńskiego)... Dzięki naszym znajomym wyrwaliśmy się na "Wagon" do Współczesnego. Umówmy się, że nie jest to najlepsze przedstawienie na świecie, najgorsze też nie. Ma zabawne momenty, dwa-trzy na prawdę dobre, kilka dłużyzn, ale ogólnie sam fakt powrotu do teatru jest miły.
Dreszczyk podniecenia spowodowany całkowitym live-actem i tym, że jak kogoś na przykład przerosło wyłączenie komórki, to stanie się jakaś niezręczność, albo , że jak tam aktor kwestii zapomni to mi będzie strasznie wstyd, bo ja empatywna jestem i zawsze bardzo wczuwam się w przezycia innych... No i jeszcze fajne wrażenie z siedzenia w pierwszym rzędzie, jak stopami dotykasz sceny, a aktorzy grają najpierw dla ciebie, widzisz dokładnie co piją, jak się całują, jak patrzą, kazdą zmarchę na twarzy, każdy grymas można dokładnie obczaić... fajnie. Nie mniej jednak siedziała za mną jakaś KOBIETA, w wieku MOJEJ MATKI i nadal nie wiedziała, że w teatrze, jak już ci aktorzy tam na scenie są i grają, znaczy mówią, to ona nie może rozmawiać z mężem, wymieniać uwag, komentować na żywo nie wypada jej już. Ja ostatnio po prostu wybucham więc pewnie jakby jeszcze tak godzinę szeptała i chrząkała, wstałabym, przeprosiła artystów i dopiero scenę zrobiła. Bo ja tak długo długo nic, a potem robię AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA ŚMIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEERĆĆĆĆĆĆĆĆĆĆĆĆ!!!!!!!



No i wracam do tezy, że po takich traumatycznych przeżyciach nawet wizyta w Realu nie jest wystarczająca, by się odchamić. Wierzcie mi.
A dzisiaj idę z pracy na Placebo, w sensie ja będę tam pracować, żeby nie było, że jakieś bony mamy i chodzimy za darmo na koncert dla relaksu. Ja za to pieniądze dostaję. I już nie wiem, pewnie publiczność będzie się umiała zachować ( no, nasi polscy die-hard-fans ... już się boję, bo pamiętam jak kuzyna zabrałam na Pokemony do kina i tam 5-letni die-hard-fans wykrzykiwali imię każdego pokemona jaki pojawiał się na ekranie- to jest coś...) i obsluga będzie kulturalniejsza niż w Narodowym... Nie?
16:25 / 24.05.2007
link
komentarz (0)
Wideoinstalacje kojarzyły mi się zawsze raczej z kupą niż ze sztuką, aczkolwiek kupa dziś nie jest już wyłącznie beztreściowym ekskrementem, bo w zależności kto, gdzie, kiedy i z jakim natężeniem ją uwalnia, może to być a) happening (studenci na juwenaliach) b) rozrywka dla mas (dirty sanchez) c) sztuka wysoka (galerie, ja nie mówię od razu o Tate modern, wystarczy nasza Kordegarda), więc jeśli ktoś każe mi zapierdalać po schodach 1,5 piętra w dół niosąc na barkach dziecię z wózkiem, a następnie oglądać jak nagrane na jakiegoś vhsa, czy tam telefon typu "sam-bądź-swoim-operatorem-pstryg-pstryg-pstryg", jak ludzie chodzą - od pasa w dół, albo jak jedzie pociąg, z tym, ze do góry nogami i z filtrem na to nałożonym misternie, także jawi się nam ten pociąg do góry nogami jako neonowy potwór pędzący przez spikselizowaną noc, a tytuł instalacji jest "bez tytułu" to proszę was bardzo, sami sobie chodźcie oglądać takie rzeczy.
Takwięc z wideoinstalacjami, głównie dzięki CSW, mam same złe doświadczenia- gówniana jakość, gówniany przekaz, gówniana ideologia akurat na nasze gówniane czasy.
Do dzisiaj... Wybraliśmy się, jak te sępy, na darmowy czwartek do Zachęty, żeby popatrzeć na Billa Violę i jego wideoinstalacje (żeby sobie pokontestować, czy tam, żeby dziecko się mogło wyszaleć w klimatyzowanym pomieszczeniu, Zachęta zawsze ma coś ciekawego w ofercie, więc lubimy odwiedzać przynajmniej raz na 2-3 miesiące, szkoda, że nasz prezydent nie lubi, bo w kwestii prezydentów Zachęta zawsze miała dobrą tradycję). No i szok. Nie wiem, czy korzystacie z wejśc dla niepełnosprawnych i ludzi z dziecmi w wózeczkach, ale o ile są przewidziane, to zazwyczaj polegają na szlajaniu się po zapleczu takich galerii, oglądaniu biur, różnych ogłoszeń wewnątrzklubowych typu "Pani ZOsia wie najlepiej- nie dyskutuj z działem kadr". No i na koniec wychodzi się specjalnym kodem na salę. Naj[ierw więc mieliśmy okazję popatrzeć na obrazy typu żółte, albo szare, albo czarne i nazywa się "bez tytułu". DOsyć kojąca opcja, prawie jak test psychologiczny- jak widzisz ukrzyżowanego penisa, znaczy, że masz krucesfallusartesfobię, czy tam 'saski crescent' (do dziś nie mogę uwierzyć, że mogli tak nazwać biurowec. ja rozumiem, że jest Galeria Ursynów, czy tam Mokotów, że można nazwać wieżowiec Poltegor - prawie jak jakiś duch, ale opcje typu 'ParkPlaza', 'Saski Crescent' czy 'Babka Tower' -mój ulubiony!!! to już jakieś kuriozum), a jak widzisz na tych obrazach że idą dwa robaczki takie, tylko,że fioletowe, a na koniec przylatuje kosmiczny pawian w formie feniksa, i wszystko zamienia się w rzodkiewkę, znaczy, że musisz wrócić do galerii jak minie wpływ środka odurzającego.
Tymczasem po kontestacji płacht malowanych woskiem weszliśmy w... LASBIRYNT MROKU (uuuuuuuuuuuuuuu. *błysawice* )
Na poważnie. Już druga instalacja - na pierwszej załapaliśmy się na bąbeli w wodzie i dopiero pan ochroniarz powiedział, żeby wrócić na początek, bo będzie mocny i drastyczny- o topielcu- była świetna. Każda kolejna utwierdzała mnie w przekonaniu, że to nie chodzi o ogólną negację wideoinstalacji jako formy wypowiedzi artystycznej, tylko dotąd oglądaliśmy to, co normalni pomyleńcy wrzucają sobie na youtube, zamiast od razu się afiszować po świecie jeździć, wernisaże z darmową wyżerą i winem uświetniać swą osobą.
U Violi wszystko jest najlepsze na świecie;)
Kompozycja obrazów, światło, barwy, dobór postaci, jakość nakręcenia materiału, no i konkretna wymowa, znaczy wiadomo, że sztuka jest konkretna o ile oglądasz Panoramę racławicką, ale chodzi mi o to, że ja jako człowiek prosty, dziewczyna z zagłębia (ale i w połowie ze śląska) to lubię sztukę, co ma tytuł, jakąś ładną formę, daje do myślenia, no i generalnie nie polega na samym tle bez tytułu.
Więc wyszłam urzeczona twórczością Violi, no i sobie obiecuję, że w następny czwartek wrócę jeszcze raz popatrzeć.

Szkoda, że nie mozna sobie takiej Zachęty z wystawą Violi odtworzyć w domu normalnie na zasadzie - pstryk i masz.



14:51 / 23.05.2007
link
komentarz (0)
wielki reentrens linguapatologii
Ministerstwo Propagandy i Ministerstwo Wojny mówią nam kim jesteśmy, o naszej koncepcji osoby wiedzą wszystko.
Kiedyś byłam trudną młodzieżą, przed którą drzwi normalnych szkół powinny być zamykane.Dziś zostałam telepracownikiem. Formalnie jestem nim od 2,5 roku, ale prawo wypowiedziane teraz nie działa wstecz, więc spróbuj nie posłuchać, a pójdziesz do piekła. Pani A, mówi, że to prawdziwa szansa. złapałam szansę za nogi i zapierdalam. Co prawda moja pani promotor, która jest apoteozą paralelą i interpolacją własnej matki w wersji inteligo, powiedziała, że w ostatnim rozdziale pracy uprawiam patologię językową, oraz, że widać, że mało czytam i nie lubię literatury, ale zapierdalam dalej. Pani B co prawdazauważa, że telepraca degraduje więzi międzyludzkie, że poprzez telepracę młode matki, niepełnosprawni i cały ten margines społeczny, który na wskutek becikowego bedzie się nadal namnażać, więc poprzez telepracę wszyscy ci ludzie nie mają kontaktu z kolegami z pracy. Ma rację, coś w tym jest, bo ostatecznie przez to, że mogę sobie popracować, kiedy dziecko śpi, to potem nie jadę z wózeczkiem do redakcji, nie wpierdalam sie do newsroomu, gdzie moi nieznani mi dzisiaj, a byćmoże wówczas znani i witający z otwartymi ramionami koledzy redakcyjni przygotowują nowy numer naszego dziennika, mój syn zaś nie stwarza niezobowiązującej atmosfery demolki. NIe ciągną za mną tabuny innych młodych matek i niepełnosprawnych, którym jest ostatecznie o wiele trudniej wyjśc po schodach z podziemi, zwłaszcza gdy winda nie działa, albo też hipotetyczna winda, którą byćmoże zainstalowano by tam, gdyby telepraca niepełnosprawnych i młodych matek nie zatrzymała w domu, zamiast wymusić ową instalację (czy to jasne?) , no więc i ta hipotetyczna winda nie działa. I nasze koleżeńskie relacje usychają, gniją, kruszeją. A tak moglibyśmy razem pojechać gdzieś po pracy na piwo, dzieci skakałyby radośnie- te młodsze przyssane do piersi, te starsze zrzucające kufelki z paluszkami ze stołów, niepełnosprawni mogloiby sobie "ziuuuu" jak po zjeżdżalni, o ile mają wózki, to po tych teoretycznie zbudowanych wówczas podjazdach, ktuórych dziś nie ma, bo my- My bezczelnie uprawiać będziemy telepracę, która nieodwracalnie dekonstruuje naszą tożsamość na atomy nieśmiałości wtórnej. Zamiast żyć prawdziwym życiem WIGów, Wydarzeń, w których raperzy gwałcą dziewczyny w wieku swoich starszych sióstr, to my zyjemy swoim światem pełnym teletubisiowego kremu i tłoczonych cyrklem obrazków z napisem "pozdrowienia z Lasek".

Każda Praca w Polsce degraduje naszą Godność. Wypowiedzmy wszyscy strajk. Politycy mówią, że praca lekarza nie może się koherentnie procentowo równoważnie odnosić do pracy polityka na poziomie adekwatnym do standardów UE, bo primo UE nie akceptuje obwodnicy przez dolinę Rozpudy, zatem ich koncepcja społeczeństwa jest opozycyjna do naszej, bo ich jest oświeceniowa, a nasza chrześcijańska, secundo- odpowiedzialność lekarza jest mniejsza- może zabić w pracy tylko jdnego, góra dwóch ludzi na raz, politych może uśmiercić całe państwo, zatem nalezy mu się około 20 razy więcej za sam fakt obciążenia. Poza tym politykiem jest się całe życie. Wyjdziesz z cyckami na plażę i nadal jakbyś w pracy była. A lekarz.. kogo obchodzi lekarz z cyckami na wierzchu, zwłaszcza, że zamiast do taniego Egiptu, to siedzą w tych miastach zapyziałych swoich i zamiast gdzieś wyjechać to kłują w oczy, odbierają telefony prywatnie w domu po godzinach pracy i wypisują te recepty mimo, że już mają wolne.
Bo całe państwo to polityka, a polityka to koncepcja człowieka, nic ponad. nasza polityka ma wiele alternatywnych koncepcji człowieka, albowiem żyjemy w postkomunistycznym postmodernizmie, dodatkowo niedostosowanym do standardów postlustracyjnych. Mamy afirmujacą życie koncepcję osoby jako dobra najwyższego 1000 złotych za urodzenie do naturalnej śmierci. Mamy też konserwatywną policyjną postawę negacji dla niszczenia zycia, dlatego należy wprowadzić dodatkowy zapis do konstytucji o ochronie życia poczętego do naturalnej smierci, za wyłączeniem zabójstw karanych śmiercią. Naturalnym poczęciem nazywamy zgodnie z katoimperatywem powinności wolitywno-intelektualnej samą myśl o poczęciu- gdy mężczyzna i kobieta pomyślą w tym samym czasie o poczęciu, lub samej procedurze poczęcia osobe ludzką uważa się za poczętą i należy jej życie chronić. Pod karą smierci.

Wypowiedzmy zatem wszyscy strajk. Od jutra. Wszyscy ludzie. Nie odbierajmy telefonów, nie czytajmy poczty. Nie róbmy zakupów, nie otwierajmy oczu, ani telewizorów. Nie wideokamerujmy siebie, nie esemesujmy uczuć. Nie sprzedawajmy. Nie kierujmy samochodami. Nie zakładajmy krawatów. Zróbmy antyrewolucję, strajk od bycia pracownikami swojego urzędu, swojej firmy, swojej redakcji, swojej powinności, swojego ciała. Może Rosja nie zacznie nagle kupować naszego mięsa, ale coś powinno się zmienić!

disclaimer: oczywiście, że żartuję w kazdej kwestii, nie można przecież być poważnym, nie będąc człowiekiem, co prawda znam księdza, który ochrzcił kota, ale ten biedny zwierz z namaszczeniem został potrącony przez samochód następnego dnia, a to o czymś świadczy. Zatem jako matka nie jestem reprezentatywna dla ludzkiego gatunku, aczkolwiek i tak jest lepiej nż w ciązy, bo KPC, KPK oraz prawo prasowe i etos pracownika Tesco- wszystkie one mają problem z zakwalifikowaniem dychotomii człowieka zachodzącej w ciężarnej kobiecie oraz hierarchizacją dóbr - kto lepszy lobby nienarodzonych dzieci kontra lobby matek po skrobance? No więc prosta implikacja wskazuje, iż powaga nawet w możności nie przysługuje. Nie stanowi. Nie będzie się aktualizować, nie tyle, że nie jest zarejestrowana wersja Windows office, ale, że ogólnie to nie ten system opweracyjny. Jak jabłko i sok 100% horteks, zupełnie inna kategoria ontyczna, inna przyczyna sprawcza.

Czy teraz jawi się to tobie jako rzecz sama? Czy wziąłeś już w nawias swój mózg i zredukowałeś transcendentalnie fasolkę po bretońsku podawaną na obiad w barze studenckim żaczek, albo student, albo mlecznym powiśle? Czułym matkojebcy?(wem, tam nie dają fasolki po bretońsku).

W takim razie czas załączyć super stację.
14:59 / 28.02.2007
link
komentarz (0)
Nasz syn ma nowego idola, jest nim Franklin, kiedy więc próbujemy przekonać Emila o słuszności sprzątania po sobie pytamy co zrobiłby Franklin. Kiedy Emil robi coś dobrze mówi "Emil jak dorosły chłopiec" czasem "jak Franklin". Wieczorem po kąpieli, gdy zbliża się pora czytania bajek Emil skacze po łózku i krzyczy "FAKIN FAKIN FAKIN!" i bynajniej nie wyraża tym nihilistycznej postawy wobec świata, zasypiania i całej reszty, tylko z radością czeka, aż mama i tata będą mu czytać nowe wspaniałe przygody Franklina. Problem pojawa się gdy przepojony seksem i przemocą umysł rodzica odnajduje drugie dno historyjek i dopowiada je sobie w myślach, lub półgłosem. Wtedy wszyscy dostają śmiechawy. Włącznie z "bardzo chętnym do zasypiania" Emilem, który chichra się wtedy, kiedy zaśmiewają się rodzice.
Przepojenie seksem i przemocą zaś ostatnio czerpię nie z gier komputerowych (nigdy nie grałam w gry, zwłaszcza te o seksie i przemocy), nie z telewizora (jeśli jedyny seks jaki oferuje TVP w porze między 19:30 i 20:00 to seks Łyżwińskiego i Leppera, albo seks pięciolatków sprzedawanych przez matkę-pijaczkę pedofilom- to wybaczcie, ale nie przesiąkam, tylko przełączam) a z książek.
Primo- reportaże. Gdzie seks, choćby tylko ten podziwiany przez bohaterów na ekranie jest oddechem od przemocy- bezbłędny opis darmowych seansów "Emmanuelle" w Jeszcze dzień życia, a przemoc to walki niepodległościowe, wojny językowe, czy grecko-perskie zmagania, które okazały się być de facto walką o dominację kultur w obrębie Morza Śródziemnego. Są więc różne obdzierania ze skóry, ojcowie z córkami, synowie z matkami, sąsiad z sąsaidem- jak to w hellenistycznym postmodernizmie;)
Secundo- kryminały. Za sprawą lubego do naszej sypialnianej biblioteki zawitały nasze własne kupione własnoręcznie kryminały. Dotychczas w moim postrzeganiu kryminału pokutował jakiś taki prl`owski stereotyp szmiry (btw, kto czytał "Szmirę" Ch.B., ten wie conieco o stereotypach gatunkowych). Że nawet jak dobry, to lepiej poczekać, aż ktoś inny kupi i wtedy dopiero pożyczyć. Tak było z AKuninami, których udostępniał sąsiad z podwórka. Tak też było z Krajewskim, który wpadł mi w ręce we wrocławskiej łazience.No i właśnie do Krajewskiego zmierzam.
Pech chciał, że zaczęłam od środka. Od środka kwadrologii oczywiście, bo chronologia wydawnicza wskazuje na coś zupełnie innego. Poznałam więc, jak pewne większość czytelników, bohatera w dużej mierze ukształtowanego. Bo, nie wiem jak reszta, ale jestem gorącą zwolenniczką narracyjnej koncepcji człowieka, zatem, kurwa(żeby nie było nazbyt naukowo), niech nikt mi nie mówi, że tak można, że dostaję do ręki trzecią książkę z serii jako pierwszą i ma być fajnie?
Więc pożyczyłam ją sobie od mamy, jak dotąd bezzwrotnie, przeczytałam z przyjemnością, ale nie przyszło mi do głowy, by dokupić sobie resztę. Dopiero przed świętami Luby nabył gustowny 3Pak z mapką, co pozwoliło poznać rsztę losów Mocka- przeszłość i przyszłość.
Teraz Luby przytargał do domu Magnetyzera Lewandowskiego, po którego sięgam z przyjemnością w przerwach między Awicennami i Kapuścińskimi.
No i wbrew wszystkiemu bedę pewnie bronić zdania, że Krajewski to Krajewski, a Lewandowski to Lewandowski.
Mimo, że obaj budują dwa nieistniejące już dziś miasta-
ostatecznie Breslau to nie Wrocław moi mili, choć wiele budynków ocalało, Krajewski musiał odtworzyć atmosferę, bo po pierwsze nie ma już tych ludzi, którzy tworzyli ówczesny Breslau, po drugie nie ma ulic, a po trzecie, choć forma budynków pozostała często niezmieniona, większość pełni inne funkcje. Co do Lewandowskiego zaś i jego Warszawy- ludzie chyba też są inni, napływowi;), i choć nazwy ulic się zgadzają, to najczęściej brak tamtych domów.
U obu panów mamy obraz środowisk akademickich. U Krajewskiego nieznośne epatowanie łaciną, bo do cholery, czy raz na jakiś czas nie możnaby napisać zamiast passus cytat czy coś.Wiem, że jak ktoś raz zostaje filologiem klasycznym to nigdy nie przestaje nim być, no ale w ramach terapii odwykowej. U Lewandowskiego z pewnym rozżewnieniem spotykam Łukasiewicza, to postać autentyczna moi mili, taki pan od logiki, filozof, a ponieważ Drwęcki zdaje się być uciekinierem z wydziału filozofii szkoły lwowsko-warszawskiej, pewnie zamiast passusów będziemy mieć jakieś logiczne implikacje.
Czekam też z niecierpliwością na opisy uczt warszwskich, tak jak z tęsknotą trzewi chłonęłam opisy uczt w Breslau,a potem biegałam po sklepach w poszukiwaniu głowizny i jęczałam Marcinowi, że zjadłabym znów taką goloneczkę w piwie.
nie mniej Warszawa zdaje się być mniej "noir", aczkolwiek pierwsza opisana przez Lewandowskiego ofiara "wygląda" równie "apetycznie" co pierwsza ofiara Festung Breslau... zobaczymy. Drwęcki na tropie. A jak wydawca potem wyda jakąś wcześniejszą historię komisarza, to osobiście wykończę odpowiedzialnego za kalendarz wydawniczy gnoja. AMen.
Ale gdyby go ktoś zabił na serio- to nie ja!
00:37 / 21.02.2007
link
komentarz (0)
Dzis mialam zostac w domu i ogladac spokojnie film o dwoch Palestynczykach, ktorzy chca sie wysadzic w powietrze, a potem o jednym takim kolesiu, co sie zakochal w Scarlett Johansson, ale ozenil sie z Emily Mortimer, i najpierw gral w tenisa, potem w ping ponga, a potem juz nie wiem co sie dzialo, bo sie Emil obudzil i chcialam ten film zacny doogladac (nie piszcie wiec co sie dalej stalo). Niestety. Maz muj Luby powiedzial "Idz kochanie na te impreze i reprezentuj" Wiec poszlam. Przykaz byl jeden- Lata 80-te. W zyciu nie ubiore na siebie leginsow, poniewaz raz kiedys mialam takie, matka mi kupila, i nie sa fajne, wrecz przeciwnie i nie widzialam nigdy dziewczyny, ktora fajnie wyglada w bluzie i leginsach (tylko nie piszcie, ze Vanessa Paradis). Kiedy dotarlam na miejsce, okazalo sie, ze moja dyskretna charakteryzacja a`la Ladek Zdroj to nic, w porownaniu z tym, co dzialo sie na dole w klubie. Poza tym, ze sie nic nie dzialo, to generalnie przypomnialy mi sie znalezione kiedys w szafce pod telewizorem w domu zdjecia z wyjazdu mojej mamy na kuracje do uzdrowiska. W sensie zielone cienie do powiek, opaski "na Rambo", dresy. Spoko. 2 godziny krecono teledysk (dwie godziny, slownie, ludzie, rozumiem, ze mamy ciecie kosztow , pojscie na zywiol i inne takie hasla maskujace pewne braki w tasmie, bateriach, przygotowaniu, ale...), potem urwalam sie do domu. Jednak Luby wiedzial co robi zostajac na Batmanie:powrot, co prawda ujecia weterana rapu z weteranem polskiego disco-new-romantic sa bezcenne, ale o 21:00 byla wspaniala premiera filmu o dwoch Palestynczykach ktorzy chca sie wysadzic w powietrze!
10:29 / 11.02.2007
link
komentarz (1)
Czego oczy nie widzą temu sercu nie żal, a wczoraj nieopatrznie spojrzałam i spaczyło się moje patrzenie od tej potworności.
Nie wzrosło u mnie poczucie buntu patriotycznego, gdy rząd apelował "mniej nas coraz, idźcie i mnóżcie się", nie powiedziałam "tak, cesarzu".
Nie wymachiwałam gniewnie orzełkiem wyjąc słowa Roty kiedy powernictwo pruskie wystawiało rachunek za kosztowny transfer Polska-Niemcy.
No i w kilku innych przypadkach też jakoś patriotycznie się nie zachowałam, znaczy nie obrzuciłam jajkami Kuklińskiego, nie podpisałam petycji o zerwanie z grobów rofesorów czasu minionego wykutych przy nazwisku tytułów "prof.dr.hab." i tak dalej. O Miłoszu też złego słowa nie mówiłam.
Ale wczoraj się zagotowałam i było mi wstyd i mogę nawet 20 razy rotę zaśpiewać i wywiesić flagi i wogóle portrety MatkiPolki w oknach koszulki JP2 i inne patriotyczne precjoza, bo ja nie pozwolę na taką obrazę polskości.

Bo to, co wczoraj stało obok Barrosy to nie była kulka suchego sera tylko wypasione kuliszcze conajmniej sera włoszczowskiego. Wyraźny brak kobity w domu zaowocował typowo proletariackim strojem nawiązującym w swej prostej elegancji do klasycznego mundurka przedstawiciela klasy średniej pracującej, pod tytułem "garnitur od ślubu już nie pasuje".
Bardzo to przeżywam. Nawet nie wiecie jakie problemy człowiek może sobie wynaleźć jak ma za mało własnych:)



Ach, moja nowa praca, czyli praca dorywcza, poszerza horyzonty. Przede wszystkim przełamuje opory w rozmowach telefonicznych. Kto próbował się do nas dodzwonić wie ocb. Raz- muszę zadzwonić do pewnej popularnej reaktywowanej skandalizującej gazety popkulturowej, bo zalegają mi z pieniędzmi i do niedawna 80 złotych to były jakieś filmy, książka muzyka, a teraz, to jest 80 złotych czyli podstawowa dewiza służąca do zakupu dóbr podstawowych typu mleko ser wino kiełbasa czosnek (polski jazz!).Druga sprawa, że ostatnio robiłam tak zwany phoner. Sam phoner to normalna sprawa, bo do nas do domu dzwonił już Guru z Gangstarr kiedyś i było "siema-siema" , tylko sam stres przed jest niezdrowy, bo a nuż "za 5 dwunasta" zadzwoni chora babcia pożalić się, że mogłaby umrzeć, a my byśmy się zorientowali. No jak to byśmy się nie zorientowali, jakby nam się sekretarka przestała zapłeniać w tak szybkim tempie. Albo byćmoże moja matka, że o boże moje dziecko przepracowujesz się, oddajcie mi małe dziecko.
No poza tym poszerzam choryzont bo phoners dotyczył Emilie Simon, i każdemu polecam, bo muzyka ładna, dziewczyna też ładna, teledyski ładne. Aż zobaczyliśmy wczoraj "Marsz Pingwinów", znaczy nie, żeby dewotki już szły pod kościół zajmować dobre miejsca na dzisiejszą mszę, tylko prawdziwe pingwiny "kle-kle", szły się pieszczochać w odwiecznym miejscu ich pieszczochania i Emilie Simon grała im na swoich komputerowych organkach. Polecam. Współczesne dokumenty to prawdziwa przyjemność oglądania, a nie "Rak madagaskarski właśnie rozpoczął swoją metaboliczną drzemkę , letarg potrwa przez najbliższe 4 godziny, w tym czasie przyjrzymy się zjawiskowym plamom pojawiającym się na dolnej części jego chitynowego pancerzyka oznaczającym fotosyntezowanie". Więc sprawdźcie Emilie.
15:10 / 09.02.2007
link
komentarz (2)
Koniec świata w Warshau.
Najpierw umarł Kapuściński. Znam doskonale mechanizm medialny, bo piszę już drugi rok tę swoją wspaniałą pracę magisterską i o tym też tam jest, i o Tobie, co czytasz też jest, i o Twojej matce- bójcie się! Zatem wiem, że ta informacja jest już niegorąca i nawet mikrofala nie pomoże, bo wystygło i koniec, nie ma pokolenia RK, nie ma defilad. A mnie zajęło tydzień, żeby móc sięgnąć po wszystkie dzienniki, które musiałam sobie na bierząco kupować po odejściu Pana Ryszarda. Tydzień klasycznych objawów po śmierci przyjaciela... Przyjaciela, którego nigdy nie spotkałam osobiście, ale towarzyszył mi w podróżach małych i dużych. W Turcji, w Hiszpanii, w Maroku. W klimatyzowanych pociągach, zakurznych autobusach, w niewentylowanych pokojach z oknem na korytarz.
Smutek, złość, niemoc. Niewiara w ostateczność. Obalona dopiero argumentem kluczowym , jakim jest obecność przy grobie. I znów smutek, że to nazwisko już się więcej nie pojawi na nowej książce, tylko tu będzie tkwiło. Zrzucona z chmur kotwica. Jasne, że jeszcze kilka książek się ukaże. Tylko śmierć nakręca dziś taką koniunkturę. Inaczej przecież wszystko działoby się swoim tempem.No nic.
Inny koniec, to koniec "Ślizgu". Oczywiste jest to, że było źle. Ja nawet jak tam pracowałam na miejscu i pensja moja oscylowała radośnie wokół 2.000 złotych na rękę, to słyszałam od księgowej, że 'jestźle' i 'ojezu'. To co dopiero teraz, jak nawet pół średniej krajowej nie wyrabiałam, a i tak nie było regularnych wypłat. Spodziewać się też można było, że koniec nastąpi w sposób mało spektakularny i daleki od norm etycznych i innych. Nie wiem co wolno mówić, czego nie na te tematy, więc nic nie powiem. Ciekawe ile osób zorientuje się, że Ślizgu już nie ma.
Liczę po cichu, że wyjdzie na lepsze, zmotywuje mnie do znalezienia bardziej rozwojowej redakcji ,a tam powitają mnie czerwonym dywanem, szampanem, kawiorem, i powiedzą "prowadź bogini najmądrzejsza" bo przecież tak mało dziś mamy dziennikarzy, zwłaszcza kulturalnych, znaczy nie kulturalnych- "dzieńdobry, proszę, dziękuję" , tylko tak po empikowsku kulturalnych, czyli "prasa-film-książka-muzyka-teatr". No po prostu już się o mnie zabijają headhunterzy. Czujecie to?
15:02 / 19.01.2007
link
komentarz (3)
Nie ma czasu, nie ma czasu.
Pewnie jest o tym jakiś piękny wiersz Stasiuka może. Żeby jeszcze "Kurwa" było. Po literacku.
Lubięwiersze Stasiuka. Od małego. Jak skończyłam lat 14, więc to już będzie z 10 lat, zatem od małego.
Jak i Charlesa Bukowskiego i Wojaczka. Dekadenckie. Nieprawdaż?
A przy tym wszystkim z nieskrywaną przyjemnością czytam sobie Leśmiana. I tych rosjan, nie poetów, pisarzy. Fajne chłopaki.
Ale to nie o to chodzi. Po studencku, rozkminiam pozytywistyczne zakwestionowania metafizyki od Comte`a do Koła Wiedeńskiego i gdzieś na boku znalazłam wzór na uczenie się. Co ma jedno z drugim? Nie pomoże mi skuteczniej się nauczyć, bo ja swoje już umiem, a , że dostanę 2+ na przykład to nie z powodu nieumienia, tylko błędnego umienia, jasne. A jak widzę wzór matematyczny na każdą pierdołę, od fotosyntezy (kto miał takie ładne slajdy matematyczno-fizyczne o fotosyntezie, z takim kołem, w liceum niech podniesie rękę na raz, teraz. ) po ilośc planet w kosmosie zamieszkałą przez istoty inteligentne Franka Drake`a książkę- kto czytał, ten wie).No ale potrzeba matematycznego kodowania całej wiedzy jest ścisłym efektem pozytywistycznej koncepcji nakowości. Całe liceum zastanawiałam się kto jest winny zmatematycyzmowaniu zamatematycznieniu zesraniu wzorzystemu całej naszej encyklopedycznie ściśniętej licealnej wiedzy? Pitagoras? Euklides? Inny chuj z Miletu? Nie. Banda brytyjsko-niemiecko-austriackich zwyrodnialców, którym zbrzydł romantyzm, obmierzła intelektualna anarchia post FrancuskoRewolucjonistyczna .
Ja mam słabość do Brytyjczyków, nie taką, jak moja licealna koleżanka córka znanego, ale nie tak abrdzo reżysera, do Włochów, ale narodowi Brytyjskiemu jestem skłonna wiele wybaczyć i w wielu kwestiach faworyzować, ale chłopaków od XIX wiecznego empiryzmu przydałoby się wysłać do Australii. Nabraliby tam ogłady, pokory, uszanowania dla duchów i nauczyliby się fanego, luzackiego języka. I odechciałoby się.

Matematyka jest absolutnie zbędna w moim życiu. ZNaczy wiem, że teraz jak piszę na klawiaturze, to magiczna moc matematyki zamienia moje uderzenia na ciągi zer i jedynek w impulsach elektrycznych i tam się różne cuda cudeńka dzieją w srodku niewidzoczne gołym okiem i to wszystko on-line i w stereo na moim monitorze i zarazem w internetowym notatniczku się pojawia. Wiem też, że to nie skurczone stado muzyków siedzi w radiu, tylko matematyka z fizyką, i te wszystkie płyty dvd i cd. To też matematyka i jak oglądam zdjęcia moje aparatem zrobione to matematyka wszystko zrobiła, bo już nie ma błony światłoczułej, córki fizyki, tylko takie różne matematyczne piksele.
Ale za to jak ide do sklepu to nigdy nie wiem ile pieniędzy zapłacę w kasie, chociaż mam ceny produktów na półkach, nie jak w Maroku, i cyfry po zsumowaniu tworzą liczby, a one jeszcze większe i większe, narastają w miarę jeżdżenia wóżkiem obciążanym z każdą mijaną alejką, no ale nie umiem się skupić na cyfrach. Umiem się skupiać na literach, fenomenalnie skupiam się na dźwiękach artykułowanych paszczowo (po tygodniu przebywania za granicą umiem mówić zagranicznym językiem, pod warunkiem, że nie jest to Maroko), ale na cyfrach nie umiem. Straszne są. Jeszcze z tymi plusami, spoko, ujdą, ale te z tymi kwantyfikatorami, całkami, funkcje nawiasy kanciaste. Przerażające. Jak mam wysoką gorączkę i zamykam oczy widzę śnieżące tło a na nim matematyczne wzory. Po amfetaminie to samo się działo. Bardzo traumatyczna jest cała matematyka. Jest tyle ładnych języków, a te wszystkie działania to dla mnie "kurwa ja pierdolę"- zupełnie zbędny wybryk. Jednych to cieszy i uważają, że w odpowiednich proporcjach to jak poezja, inni bez tego języka żyć nie mogą, a ja cenzuruję swoje życie z tej matematyki. Jasne?
15:36 / 21.12.2006
link
komentarz (0)
Świąteczny pierdolec w tym roku nas nie dotyczny. Nie w takim stopniu jak zazwyczaj, bo... Jutro rozpoczynamy operację "Wileńska Wigilia". Będziemy jeść takie potrawy, jakie sami sobie w naszym małym rodzinnym gronie przygotujemy. Nie 13, nie 20, nie 48, tylko AKURAT. Barszczyk, Karpik, pierwszy raz będę przygotowywać kulebiaka, kutię i kisiel migdałowy. EMil dostaje pierwszy "dorosły" tort w swoim życiu. Na drugie urodziny świeczki zapłoną na tortowej ciężarówce (po krótkiej debacie zrezygnowaliśmy z Tubisia, bo ostatecznie chcielibyście w swoje urodziny kroić i jeść ulubionego bohatera filmowego?). "Spakowani". Jedyna histeria dopadła mnie wczoraj przywysyłaniu paczki z prezentami dla rodziny. Wszyscy "moi" spotykają się w górach, więc zebraliśmy prezenty dla każdego i chcieliśmy je "puścić kurierem". Pomijając przykrą sprawę, że kurier wyniknął z powodu jednego bardzo ważnego prezentu dla bardzo ważnej babci. Zamówiliśmy jakiś czas temu kalendarz ze zdjęciami Emila. Inny Emil na każdy miesiąc. Najpierw 3 dni zajęło dogadywanie się z KodakLabem, by na koniec kolejny z obsługujących mnie tam panów powiedział, że i tak nie zrobią mi 12 stron z 12 miesiącami. Trafiłam więc do znielubionego Fotojokera. Dostałam ładny paragon z datą odbioru. Ustalonego dnia zgłaszam się po odbiór (a paczka z prezentmai czeka, a święta coraz bliżej...), A PAN, z idiotycznym uśmiechem mówi "Hheheh nie ma heheheh, mówiłem, że może być po 17:00 hehehehe", "a będzie dziś po 17:00?" "Hehehehe nie hehehe bo laboratorium ma opóźnienia hehehehhe". No i wymiękłam. Jak tu krzyczeć na debila? No jak? Nijak. Ze zgrzytaniem zębów wróciłam do domu bez kalendarza. Obdzwoniłam firmy kurierskie, które teraz i tak nie obsługują swoich stałych klientów, i skończyło się na Pocztexie. No cóż mogę dodać. Pierdolone pocztowe ssijżylce portfelowe. Drożej chyba być nie mogło.
No i to jedyna rzecz, która wyprowadziła mnie z równowagi, a tak... upajamy się możliwością spędzenia czasu z dzieckiem jak należy. Trochę odpoczynku, trochę kolędowania... Z resztą kolędujemy już drugi tydzień, przetestowaliśmy kilka płyt z tymi jakże zacnymi piosenkami i tylko krew zalewa człowieka, że nie ma już płyty, na której ktoś wykonuje kolędy NORMALNIE. Albo "na ludowo", w opcji hardkorowej "z góralskim przytupem", albo "Na Edzię G" czyli za wolno, a wyjcowato, no sami wiecie, albo wogóle jakiś postindustrial kolędniczy, a żeby jakoś normalnie zaśpiewano "Bracia spójrzcie jeno", czy "Lulajże Jezuniu" to nie ma tak dobrze.
Bo każda Józefina Zebrzydowska i Zenon Mlaszczywór musi mieć solóweczke w stylu "UOJJAAAAAAEEEEEEEEEEEZZOOOOOUUUHHHHHHAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII"
"ooohh "aaaahhhh" "uuuhhhhhhh" ("rozpal mój namiętny brzuch")
No nic. Mamy już za sobą wigilię półrodzinną w wersji "z moimi" , dzisiaj 30-minutowa wigilia półrodzinna "z Lubymi", a potem już tylko nasza mała rodzinna wigilia.
Tęskno mi za kontemplowaniem świąt, ale to pewnie przypływ emocji związany z rychłym (mam nadzieję) końcem studiów.

Ostatnio często chodzimy na basen (cyli byliśmy dwa razy w ciągu jednego tygodnia) a wszystko za sprawą EMila, który w kółko tylko mówi "idziemy na basen, dzisiaj, będzie fajnie, podobało się Emilkowi, będziemy pływać, idziemy na basen, razem, MARCIIIIIIIIIIIIIIIIINNNN!!!!!!!!!!!!"
Każdy by uległ takim namowom.
15:09 / 07.12.2006
link
komentarz (3)
Macierzyństwo napawa frustracją. Przynajmniej mnie. Przynajmniej w Polsce. Emil jest z nami już niemal 2 lata i chyba jest naturalne, że chcielibyśmy uniknąć wszelkich niebezpieczeństw, które mu grożą. Nie chodzi mi o trzymanie dziecka pod kloszem, typu "nie przechodź sam przez ulicę" "ale mamo ja mam już 28 lat" albo "nie pojedziesz sam pociągiem z Warszawy do Katowic, bo to niebezpieczne" "Ale mamo, mój syn będzie czekał na mnie na dworcu".
Raczej chodzi o inną skalę niebezpieczeństw. Nienormalna drabinka oświatowa powodująca patologiczne sytuacje. Samobójstwa. Nasz brak hajsu.
Ostatnio założyliśmy Emilowi miłą polisę w jednym z towarzystw ubezpieczeniowych. Raz w roku wpłacamy pieniądze, równe mniej-więcej jednej mojej pensji (najniższej) a syn dostanie część pieniędzy w wieku 19 lat, drugą część w wieku lat 21. W ten sposób nie zostanie goły na starcie w dorosłość, nie będzie miał też poczucia, że cały zebrany przez rodziców hajs wydał od razu na jakieś chujowe studia, a potem już nie ma nic:)
Prawda jest taka, że moi rodzice przez lat naście ciągle powtarzali mi, że ciężko dla mnie pracują i to wszystko jest moje, dla mnie, żeby było lepiej, a za studia często płacę sama, lub płaci Luby, opłaty mieszkaniowe robi teściowa, z która mieszkamy, a żywimy się we czwórkę sami. Od czasu do czasu rodzice wyszperają 300 czy 500 złotych, przy czym słucham, że nie mają pieniędzy, że jest ciężko(uwaga pomocny cytat, rap naucza: "każdemu jest ciężko to nie jest żadne tłumaczenie") i tak dalej i tak dalej. Więc to mnie dodatkowo motywuje w oszczędzaniu dla dziecka. Podobnie jak alarmujące głosy suicydologów, że rodzice, którzy gonią za lepszym materialnym jutrem dla swoich dzieci robią z nich dzisiaj sieroty.
Wiadomo też, że nie mamy własnego mieszkania. Żyejmy z teściową, która jest cudowna i mam z nią lepszy kontakt niż z matką o ile wogóle można w moim przypadku mówić o kontaktach z kobietami i jakimkolwiek otwarciu się przed inną kobietą w spotkaniu bezpośrednim. Teściowa pracuje zazwyczaj długo, więc też nie w tym rzecz, że sobie na wzajem włazimy na głowe w m-3 na 11 piętrze ursynowskiego bloku. Problem polega na tym, że mam małe obsesje, że przez jej totlne podporządkowanie się Emilowi wyrośnie mi pod bokiem mały tyran, że to nie ja jestem jego najlepszym przyjacielem i najważniejszą osobą, bo instynktownie wybiera do zabawy babcię, która go nie zmusi do kąpieli wieczorem i nie każe mu iść spać o godzinie 21. Że nigdy nie nauczy się samodzielnie zasypiać, bo jak tylko zostawię go w łózeczku to skacze i op pewnym czasie chce iść do babci no i tak dalej i tak dalej. Oczywiście są to błahostki, które przybierają postać problemów monstrualnych, kiedy pada deszcz, na dworze albo gdzieś we mnie.
Kiedy myślę, że gdybym chciała być prawdziwą polską katoliczką, musiałabym odstawić na bok pigułki, biegać o 23:00, kiedy EMil już zaśnie, do Lubego z termometrem oznajmiając mu "nie dzisiaj", lub ewentualnie zaskoczyć siebie i resztę świata po badaniu USG na którym znów zobaczymy szarą, 3-centymetrową fasolkę w czarnym sosie, potem po bożmu urodzić taką dzidzię, walczyć kilka miesięcy ze wspaniałą depresją poporodową (który z panów od becikowego wie jak to miło mieć nacinane bez znieczulenia narządy rozrodcze, a potem przez 10 miesięcy myśleć tylko "jest mi źle, wszystko jest takie czarne, chcę umrzeć"), która z tych miłych kokot o twarzy bazyliszka, które tak wspierają 10-osobowe rodziny da nam potem pieniądze na wychowanie dziecka, który z tych miłych ludzi potem znajdzie miejsce w przedszkolu na ursynowie dla dwójki dzieci i da mi ciepłą, miłą posadkę, która pozwoli zaprowadzić i odebrać dzieci z przedszkola o normalnej godzinie(nie jest fajnie lądować w przedszkolu o 7:00 rano, pamiętam do dziś jak zadręczałam panią woźną, jedyną obcną o tej godzinie, swoimi umiejętnościami, na przykład"dzisiaj policzę pani od jednego do stu", nie jest też fajnie zostawać z tą samą woźną do późnego wieczora, bo ona umie opowiadać tylko brzydkie bajki o dzieciach srających w majty...). Pewnie żadna z tych medialnie wypielęgnowanych osób nie zagwarantuje mi, że moje dzieci nie zostaną rozjechane, postrzelone, zgwałcone, poniżone w szkole, pod szkołą, w drodze ze szkoły do domu itd. (mamy szkołę jakieś 500 metrów od domu, wszystko w obrębie osiedlowych alejek, ale przynajmniej 3 razy jakiś kretyn by nas tam rozjechał, bo on musi przejechać spod domu (LB1) do kolektury lotto (LB12) samochodem, koniecznie).No i o to mniej-więcej chodzi. A potem mojego syna wezmą do wojska na przykład, bo cośtam, cośtam i każdy student z wydziału takiego a takiego ma iść w kamasze, i wyślą do jakiegoś Libanu, bo za 18 lat to pewnie będziemy razem z Bratem Ameryką toczyć wojnę z każdym krajem na wschód od Ukrainy i na południe od Bułgarii.
I po co rodzić dzieci?
Dla własnej satysfakcji- nie w Polsce, poród rodziny jest miłą fikcją, kiedy nagle zamkną 5 szpitali i jest wigilia i tak trzeba rodzić grupowo, duma rodzicielska jest wspaniałym uczuciem i dobrze wiem, że mój Emil jest wyjątkowy i robię wszystko, żeby pielęgnować jego zdolności intelektualne, ale potem pójdzie do podstawówki i usłyszy, że nie chodzi o to, żeby być dobrym w literaturze i historii, ale żeby być dobrym we wszystkim i HWDP za tę dwóję z fizyki i analfabetyzm matematyczny, na margines z nim, do kąta, kubeł na głowę i foto komórką do internetu.
A potem Polska go zeżre i wypluje zgnuśniałego nieroba-cwaniaka, albo cynicznego hejtera.
Dla kraju, patriotycznie, niech rodzą inni, ja jak myślę o przyszłości to chcę uciec do innej Polski, bo mnie ogólnie nie przeszkadza, że żyję w kraju moich przodków, choć de facto musiałabym na raz żyć tu, to znaczy, nie Tu w Warszawie, tylko na Śląsku, gdzieś w Niemczech i gdzieś w Rosji. Nie przeszkadza mi też język i czuję pewną satysfakcję jak inni przyjeżdżają do nas i nie potrafią, nie rozumieją logicznych zasad gramatyki (ha ha) ortografii (ha ha) i w ogóle, ja też nie umiem i nie rozumiem, pan z telewizora nie mówi po Polsku, nasi politycy też nie i wogóle tylko Miodek i Bralczyk mówią po Polsku, taki mamy zajebisty język.
Chodzi o Polaków tu i teraz, no i chodzi o system, przecież to jasne (hip-hop uczy "system to zło, system to zaraza").
Będą nas zachęcać do patriotyzmu poprzez przemilczenie (no nie uczmy dzieci, że miasta powstawały na prawach niemieckich, a uniwersytety na wzorze paryskim czy praskim, bo to podkopuje ich wiarę w Jedną, Wieczną i Doskonałą Polskość), poprzez Przeinaczenie (oj to nie chodzi, o to, że macie rodzić dzieci przez przypadek bo metoda kalendarzykowa nie zadziałała, tylko chodzi o Jedyną Słuszną i Katolicką, Zdrową i Mądrą Antykoncepcję Naturalną), poprzez Niedofinansowanie (Kochaj Polskę, bo nie stać cię na Anglię- zobaczycie, jeszcze przyjdą takie czasy, że na bilet autobusowy do Londynu będzie stać tylko najbogatszych, odechce się wam emigracji zarobkowych) z Przymusu (nie kochasz Mateczki Polski? Znaczy zdrajczyni. Genetycznie uwarunkowana antypolskość tak? Dziadek był Czerwony tak, na usługach rosjan wspierał górnictwo tak? Pradziadka masz w Wehrmachcie, walczył z Rosjanami, bo mu kazali tak? A kto powiedział, że jak tatuś z mamusią walczyli przeciw Polsce Ludowej, to ty słoneczko nasze nie będziesz walczyć przeciw Rzeczpospolitej Demokratycznej- walka z krajem, to walka z krajem- zdrada i hańba. Nie podobają się pikniki z fantazyjnie ułożonymi ogniskami? Nie podoba się zamawianie piwa całą dłonią? Konkursy piosenki patriotycznej cię mierżą? Fe.)
Ciekawe kiedy do Faktu dołączą poradnik, jak wychować dziecko 0-18 lat za 1.000 złotych, sprawdź już dzisiaj- praktyczny poradnik jak z niemowlęcych pieluch tetrowych uszyć modną kurtkę dla nastolatki. Za tydzień: jak z łóżeczka ze szczebelkami zrobić laptopa na komunię.
A do przedszkola przyjmą tylko te dzieci, które z pamięci wyrecytują:
Boże, coś Polskę przez tak liczne wieki
Otaczał blaskiem potęg i chwały,
Coś ją osłaniał tarczą swej opieki
Od nieszczęść, które przygnębić ją miały.

Bez refrenu, bo jest nazbyt rewolucyjny i wywrotowy.

22:53 / 21.11.2006
link
komentarz (4)
Ostatnio jestem wyjątkowo pro-społeczna, o czym może chocby swiadczyc ponowna chec pojawienia sie na nlogu. Tygodnie przed ślubem, tygodnie po slubie, miesiac w Maroku i drugi miesiac mozolnej aklimatyzacji w Polsce zrobily swoje. Totalna separacja i formalizacja kontaktow na zasadzie"donies jeszcze ten papierek na parafie" "przywieź zaświadczenie z urzedu" "tak" "tak" "przysięgam" "Amen" "jak wyglada niby ta polisa ubezpieczeniowa 'globtrotter'?" "marhaba l uahed hubz" "marhaba passport żurnalist muzik ślizg hotel unknown" "kes kese wjąd?" "nic do oclenia" "gdzie jest nasz bagaż?" i tak dalej i tak dalej...
Aż wreszcie coś pękło. Tuż przed pojawieniem się na studiach. Najpierw odżyła chęć poesemesowania do niewidzianych od 5 lat znajomych. Potem wciągnął mnie na dobre MySpace, co jest tym dziwniejsze, że od niemal roku mam już tam swój kąt. No więc wszystkie duperele, slideshowy, poszerzanie grona przyjaciół o ludzi spoza muzyki.Ba... wyszukiwanie ludzi z Polski. Potem na studiach wyjątkowo wzrosła chęć na bratanie się z młodszymi rocznikami (znaczy 4 rokiem, który dzieli z nami monografy). No wszystko super. Nawet dziś w sklepie jakaś pani, która czekała za mną w kolejce po konfidencku zagadnęła "psst... zbiera pani punkty?" "ni" "a może mi pani nabić swoje zakupy na kartę?" "czemu nie". Przecież 3 miesiące temu powiedziałabym coś w stylu "hemhym mnem blem mem" i udała, ze więcej nie słyszę...
Dziś w ogóle pękły wszystkie bariery, przestały istnieć dla nas świętości i poszliśmy wybrać sobie ciuchów za 1200 złotych w pewnym popularnym młodzieżowym sklepie skejtowym. Nie polega to na tym, że nie mamy co robić z hajsem i dlatego kupujemy sobie przyciasne ubranka z wieśniackimi logówkami wyszywanymi złotą nitką. Raczej kwestia "bonu z pracy" na jeden konkretny sklep i określony asortyment w ramach tegoż miejsca. Dziarsko rzuciliśmy się na wieszaki, ale nasz entuzjazm opadł w chwili, gdy zdaliśmy sobie sprawę, że nie przesadzałam mówiąc, iż sprzedają tam ciuchy dla trzynastoletnich dziewczynek bez piersi i anorektycznych chłopców co nie jadają w domu obiadów, bo mama z tatusiem zamiast dbać o pociechę gonią za hajsem. Oczywiście, że to z zawiści tak mówię, bo strasznie kombinowałam jak tu wybrać sobie tyle odpowiednio mało ciasnych sweterków i kurteczek, żeby wydać tam wirtualne 600 złotych, ale fakt jest faktem, że jakś durna męska kurtka przeciwdeszczowa kosztuje ponad 200 złotych. Ludzie. Natomiast widok piszczących 14-stek wymachujących różowymi polarkami biegających od przymierzalni do stojaków jest bezcenny. Siła reklamy. Siła Kena. A może siła Jet Set. Mój syn rzucił się oczywiście na plakat tego przemiłego rapera z Chicago czy z innego srago po czym zrzucił go i czmychnął w jigga-weary.

Żebyście wiedzieli jaką satysfakcję sprawia mu zrzucanie płyt z szafki pod radiem. Albo uderzanie rączkami w klawiaturę. Wtedy mówi "Eeeemylek cięśszko pyjacuje". No i powiedzcie, że nie.

A Maroko jest jak bratni kraj dla Polski, tylko w polityce spokojniej i mieszkania tańsze- z tym, że poza mediną. No i zawsze znajdzie się jakiś osioł, który podwiezie Twoje zakupy z sąsiedniej wsi.
A najważniejsze- król jest przystojniejszy od byle prezydenta. Nie chcę tu wyjśc na wywrotowca i trafić do więzienia, by podledz politycznym represjom, co pozwoli mi wieźć w przyszłości cudowne życie ofiary systemu, ale mój własny syn w okolicach święta niepodległości biegał po placu Teatralnym krzycząc "Kaczki, kaczki do domu!!!!". A starsi panowie tylko odwracali głowy z pełnym dezabropaty dla liberalnego wychowania Emila spojrzeniem. Jedno jest pewne, jeśli wprowadzą przedszkola poprawcze do 2008 roku, to jednak chyba wyjedziemy do Anglii, gdzie niby młodzież ta sama, nawet język podobny na ulicy słychać, ale przynajmniej seriale lepsze i z premiera wolno się śmiać otwarcie.

buziaki przesyła Cropp cheek- tak mam napisane różowym pluszem na mojej nowej obcisłej bluzie.

następnym razem kupimy sobie buto-rolki.

14:06 / 26.07.2006
link
komentarz (3)
WRESZCIE SĄ!

NOWE ZDJĘCIA EMILA



a wszystkim tym, którzy od rania wiercą na naszym korytarzu serdecznie hwdp;)
10:23 / 23.07.2006
link
komentarz (2)
Ileż ja mam mięśni w różnych dziwnych miejscach, a jak one wszystkie bolą...
Wczoraj popołudniu kumple wyciągnęli nas do Lublina na narty wodne. Nikt z nas nie miał pojęcia co i jak, dodatkowo wszystkim wydawało się to takie proste. Ziuuu i jedziesz. Jasne. Zacznijmy od tego, że za pierwszym razem ja poleciałam sobie Ziuuu, a narty zostały na podjeździe. Potem udało się nam (mnie i nartom)zjechać z podjazdu, a potem raczej już pojechać gdzieś dalej. Tylko potem wszyscy się pytali "no ale dlaczego nie wstałaś?" Jak to nie wstałam. Na koniec nawet się udało trochę wyprostować nogi... Nie moja wina, że nie przyniosło to pożądanego efektu.
Koniec końców udało mi się dopłynąć do pierwszego zakrętu. Najgorsze poza momentem startu okazało się wpełzanie do motorówki. Wyglądało idiotycznie. Karpik wrzucany do ładowni. I każdy tam tak lądował. Prawie każdy.

Potem poszliśmy lub pokuśtykaliśmy na spacerek po starówce Lublina. Urokliwa. Zniszczona, tak, ale tylko miejscami, następnym razem nie będę słuchać zrzędzenia różnych warszawiaków, że tam nic nie ma, bo jechałam tam z takim nastawieniem, jakby to były conajmniej Żary. Nie chcę tu nikogo z Żar urazić, ale chyba wszyscy mają świadomość, że składają się głównie z betonowych bloków...

11:35 / 22.07.2006
link
komentarz (0)
Wczorajszy wieczór okazał sie być nad wyraz szokujący. Obfitował w szoki wszelakie. Szok wyobcowania: nie czuję się w warszawie jak w swoim mieście pod tym względem, ze wychodzę na podwórko i poza paroma osobami nikogo nie znam. nie wspominam więc o wychodzeniu na miasto, bo nie oczekuję, że ktoś znienacka wyskoczy z jakimś "O CZEEEEŚĆ". No i ten brak oczekiwań wczoraj uśpił mą czujność. Albowiem. Stoję sobie w toalecie zawierającej się w Multikinie. Ochlapuję twarz zimną wodą, bo już chyba cieplej być wczoraj nie mogło (szok termiczny). AŻ TU NAGLE... Zza pleców... "Czeeeeść! Na czym jesteście?!" . Absolutnie nie byłam na to gotowa, zatem nieomal przeskoczyłam na drugą stronę lustra. Dobrze, że do niczego takiego nie doszło, bo zamiast Królowej Kier możnaby tam spotkać Kilkoro miłych ludzi w białych kitlach, którzy zszywszy mi twarz właśnie rozmawiają o apetycznym obiedzie.
Kiedy już usiedliśmy wygodnie w fotelach kinowych doznałam prawdziwego szoku pokoleniowego. Ale to jest dłuższe opowiadanie. Oglądamy sobie spokojnie reklamy przed filmem, a wokół zaczyna unosić się woń trawionego alkoholu. Jeżeli to nie ja trawię alkohol, jest to woń nad wyraz niemiła. Rzygać się chce od niej najzwyczajniej w świecie. Zaczynam sie nerwowo rozgladać, ale nie widzę potencjalnego woniotwórcy.
Zaczyna się film. O piratach. "Z karaibów, bo tam Karaiby są blisko i dlatego się tak nazywają". A woń wzbogaciła sie o intensywną nutkę moczu i potu.
Wyciągnęłam z torebki jakieś ulotki. Z dwojga złego wolę wąchać farbę drukatrską, przynajmniej miło się kojarzy (oczywiście jest jeden wyjątek, kto ma oryginalnego Gnarlsa Barkleya, niech się sztachnie wkładką, co za smród). Luby mówi- chodź z tej strony jest wolne miejsce. No nie... jakoś wytrzymam. Ale jak się pojawiły potwory z głębin. krakeny i inne. Wymiekłam. Obraz w połączeniu z zapachem... Kino interaktywne. Jestem na nie. Z tym, że nadal nie mogłam zidentyfikować woniotwórcy. ostatevcznie koło mnie siedzieli dwaj chłopcy. W tym ten tuż obok miał ze 12 lat,nie przeszedł jeszcze mutacji, ledwo odrósł od ziemi i... zaraz zaraz. trzyma w ręku piwo, jest nieprzytomny i przytula sie do swojego wyższego kolegi. Błagam. już dawno nie widziałam tak napierdolonego dziecka.
Szok estetyczny. Wróciliśmy sobie po filmie do domu, lekko zirytowani, że zamiast drugiej części trylogii obejrzeliśmy pierwszą część drugiej części dylogii;), ściągnęlismy sobie po chmurce i włączyliśmy telewizor. Tam to dopiero były krakeny. Hity na czasie. Karol- jakiś cud polskiej chirurgii plastycznej. Groove Coverage- kto jej pozwolił wyjść do ludzi? Ascetoholix- bo dobrą muzykę można promować nawet na pikniku Country . Czadzik, luzik, wypas. No i mój ulubiony radioprezenter, Pawelec-elec-elec. Formuła programu- zagrajcie po dwa utwory i tak nie macie w swoim dorobku więcej hitów. po raz kolejny unaocznił się doskonały i przemyślany plan spełniania MISJI telewizji państwowej. Jakieś "wokalistki" występujące w dżinsowych majtasach, z twarzy starsze od bronisława Wildsteina. Markowski, któremu powinni dzieci ocenzurować i wydac oficjalny dekret zakazujący wychodzenia im z domu. Szkoda, że Pospieszalski nie przyszedł pośpiewac kolęd. Warto by o tym porozmawiać. I dziwię się, że Sylwek-Sylwek nie reżyseruje tego pokoleniowego wydarzenia, a Cacy-Cece-kaka nie rozmawia z prawdziw publicznością, z prawdziwych małych miejscowości, która NA PRAWDĘ czuje prawdziwą muzykę, ma flow i zajawkę.
Jakby to powiedziała Nina T.:
ja piełdolę kułwa mać.
12:40 / 20.07.2006
link
komentarz (0)
09.07. 8:29

Jesteśmy od wczoraj , od godziny 19:30 we Wrocławiu. Co za przyjemna wolność. Swoboda korzystania z pustego domu, który zna się niemal na wylot, możliwość łażenia i jeżdżenia tam gdzie się chce o godzinie, o której się chce. Coś przemiłego.
Po krótkiej kąpieli w całkiem obszernej wannie (oczywiście nie jest to jacuzzi, ani basen) wybyliśmy na miasto. Wcześniej jednak walczyłam z pralką, która nie chciała współpracować, ale jako jeden z niewielu sprzętów w domu, jest w stanie niezmodyfikoanym przez ojca. Internetu brak, dvd podłączone do całej olbrzymiej wieży wzmacniaczy sraczy nie nadaje się do odtwarzania filmów, bo bardzo sprytnie kanał , na którym zarejestrowane są wokale nie hula. Nie ma go. Może zabrakło kabelka, albo złączkę tata źle przekształcił... No nic. Najważniejsze, że na rynku było miło. Udało się nam nawet znaleźć niedrogie miejsce, w którym nieprzyzwoicie się nawpierdalałam i wypiliśmy smakowite drinki, a dodatkowo mogliśmy oglądać mecz na dużym telewizorze. Zanim to nastąpiło oczywiście zdążyliśmy na chwilę przysiąść w pizzerii na rynku, potem przenieść się do Kalambura, ale niestety jak tylko stanęłam obok projektora coś strzeliło i mecz szlag trafił (najpewniej była to lampa czyli jakieś 6 tysięcy złotych zrobiło psssyt, BUM! I odpłynęło do miejsca, w którym odpoczywają wszystkie przepalone żaróweczki), nie pozostało nam nic innego jak również się ulotnić, coby komuś nie przyszło do głowy, że mielibyśmy za to wszystko zapłacić. Poszliśmy po sąsiedzku do Kalogródka, ale jeśli dało się siedzieć i oglądać, to na pewno nie dało się nic zjeść, a głód był chwilowo silniejszy i tak skończyliśmy w barze Uno, który pamiętam jeszcze z czasów, gdy w swoim menu miał pizzę, na którą zabraliśmy ludzi z wymiany polsko-włoskiej. No i nie chodźcie tam, kiedy jesteśmy we Wrocławiu, bo jeszcze się spotkamy, albo broń Boże nie mówcie znajomym, bo jeszcze miejsca zabraknie, ceny podniosą i chuj. Chociaż jakiś czas temu po stu latach odwiedziliśmy Samirę, która nas w pewnym momencie zniechęciła do się wysokimi cenami. Zbyt wysokimi cenami w porównaniu do oferty smakowej jaką prezentowały zamawiane dania. Chujowo się zrobiło. Zaczęła się złazić banda dziwnych ludzi, a potem coś zaczęli przebudowywać. No i dopiero 3 czy 4 lata później postanowiliśmy sprawdzić jak tam się miewa Samira, no i miewa się nienajgorzej. Wreszcie wybrałam sobie nie to, co jest w menu, bo dziwnym trafem w menu nigdy nie ma kombinacji potraw, które leżą ładnie wyeksponowane na ladach. Więc wybrałam indywidualnie dziwną sałatkę i wybór pierożków i było smacznie. Emil podjadł tatusiowe danie i też był zadowolony> Zwłaszcza, że wcześniej dostał lizaka.
Tęskno nam już za nim. Wczoraj jechaliśmy w pociągu z 2,5 letnim chłopcem bardzo otwartym na ludzi. Więc przez całą drogę z Warszawy do Poznania, gdzie wysiadał ze swoją mamą, bawił się z nami swoimi samochodami, zaadywał nas, kazał się brać na ręce, przytulał się. Było i trochę tęskno, ale i miło, bo jakoś mogłam skanalizować część macierzyńskich uczuć...
W chwili obecnej zaś przygotowujemy się do wycieczki do Kłodzka. Luby na ten przykład w celu dobrego nastawienia się do wyjazdu śpi, ja wyładowałam naczynia ze zmywarki, zlustrowałam dokładnie lodówkę, zaparzyłam sobie całkiem obleśną kawę i w sposób równe pedantyczny, co wczoraj, gdy przygotowywałam to w wordzie- spisuję rozkład jazdy pociągów relacji Kłodzko-Wrocław do telefonu. Z równymi odstępami, w kilku eleganckich wierszach. A co.
Może nie jestem przywiązana do porządku w świecie rzeczy materialnych, ale słowo to słowo, jeśli mam z niego korzystać, to kodyfikacja na nośnikach musi przebiegać metodycznie i estetycznie. (ci co pożyczyli moje notatki z notatek –i nie oddali!!!!- wiedzą o co chodzi)

12.07.

Zaraza w czasach miłości? Jaaasne. Jaka miłość taka zaraza. Jaka zaraza taki pomnik. Ku chwale gołębi otrutych w imię ptasiej grypy, z miłości do wznoszenia na cokoły byle zwierza mamy już łabądka na bulwarze filadelfijskim i kaczora na piedestale sali obrad.Czadowo.
Ciekawe czy można wysyłać esemesy na ten temat wyświetlane na sejmowym monitorze afiszującym wyniki głosowań.

Cierpię na niedostatek spokoju. Umówiliśmy się, że już jakoś zniosę samotność w cierpieniu. Na wczoraj zaplanowałam jakiś klabing, na dzisiaj nocne tworzenie pracy magisterskiej. Chuja tam. Klabing był uciążliwy. Sam fakt, że siedzę w klubie z door selection wzbudza u mnie wysypkę. A zwłaszcza w klubie gdzie faceci nie puszczają przodem kobiet, kobiety popychają kobiety „E RUUSZ SIEEE”, wszyscy siedzą na krzesłach Ludwika szesnasteko poobijanych jakimiś pedalskimi zasłonami w zygzaczki, albo baunsują między wiktoriańskimi stoliczkami do reggae. To jakaś paranoja. Wolałam już siedzieć przy blasku świec na wiklinowym bujanym fotelu przy drewnianym podeściku a`la japońska herbatka, mając na wysokości czoła wydatne popiersie jakiejś śiwy. No tak. Nawet Wrocław zciociał. Jacyś kolesie siadający przy stolikach i wieszający sobie szubieniczkę nad stołem. Obserwuję was. Wy wszyscy. Za rok pewnie wszędzie będą organizowane bary mleczne i restauracje typu Lotos przy Dolnej. Tylko, że Lotos jest spoko, bo nie powstał wczoraj i nie ma tam jeszcze jakichś nerdów na siłę. Przynajmniej nie w porze obiadowej. Tylko sami smętni kolesie z setką wyborowej, więc luz.
Ale tak na prawdę brak mi słów na instytucje kościelne. Na tych młodych rycerzy wiary, co tam z mieczem prawdy gorejącym i tarczą złożoną z kartotek stoją na straży wszystkich wzniosłych idei. No nie poradzę mamy inne podejście do pewnych rzeczy. Do wielu rzeczy. Mamy tego samego Boga i ten sam zestaw miliarda przykazań i to samo Pismo Święte, w którym są takie same literki, no ewentualnie ja mam jeszcze ładne zdjęcia ziemi świętej, a oni może tam jakieś obrazki palonych czarownic, ale nie ma dyskusji. Jeszcze jakbym nie wałkowała na studiach zagadnień z zakresu filozofii Boga, czy filozofii religii. Nie. Moja przyjaciółka nie może być matką chrzestną, bo nie chodziła w liceum na religię. Nieważne, że co niedziela nie z obowiązku, nie z jakiejś idiotycznej chęci pokazania się, czy z innych pobudek, tylko z potrzeb czysto religijnych chodzi do kościoła i nie jest ważne, że postępuje tak a nie inaczej, ważne, że nie chodziła w liceum na religię. Chyba jak każdy z wychowanków księdza F. , który zajmował się katechezą w naszej podstawówce, a pochodził z tej właśnie problematycznej parafii. No i dramat.
No ale nic.
Ja tam słyszę co chwila jakieś pretensje od mojej rodziny o wszystko. Jedna osoba, szczególnie mi bliska wydzwania traz codziennie z jakimś „ale”.
Ale nie dałam zawiadomienia, że nikomu z naszej rodziny nie zostanie opłacony hotel (my z Lubym i mama Lubego płacimy za nocleg gości)
Ale nie podałam numeru telefonu
Ale bez sensu bilecik o chrzcinach
Ale muszę znaleźć nową matkę chrzestną swiadkową
Ale to i tamto.

Wytrąca mnie to z równowagi. Śmiertelnie tęsknię za Lubym i za Emilem, ale jakoś nie chce mi się nawet zostawać za długo w górach. I tak wiem, że nie napiszę ani zdania więcej w mojej pracy magisterskiej podczas tych wakacji. Za dużo rzeczy wszyscy chcą ode mnie. Nie ma się kiedy wyluzować. Dzisiaj na przykład miałam spędzić upojną noc nad pierwszym rozdziałem( pierwszy w planie, drugi w kolejności powstawania, bo szczęśliwie ten jeden już jest... nie całkiem zamknięty, bo zawsze się znajdzie jakiś dobry tekścik, który można tam dodać, no ale ...), ale nie. Bo tatuś przyjeżdża i żeby były pomidorki, masełko, świeży chlebuś, obiadek (drugi już dzisiaj). Piwko zimne, kawa srawa. Nie mam siły.
Nie znoszę ludzi.


20.07
Co roku zabieram zestaw foto , żeby sportretować starych ludzi z naszej szalonej wsi. Co roku plany spełzają na niczym. Normalka. Teraz kursuję na linii Warszawa-Wrocław-Wieś-Wrocław-Warszawa. Urząd Stanu Cywilnego-Dział Ewidencji Ludności- Parafia- USC-DEL-P-HWDP-JWP-HC.I tak to wygląda. Znaczki-sraczki. Papierowe motylki. Świstki. Akty. Metryki. Pozwolenia. Licencje. A czemu nie chodziła Pani na religię w Liceum? A czemu nie ma Pani Dowodu Osobistego? A JAKWAM NIE WSTYD!!!!!!grzmi ksiądz. A jak WAM nie wstyd?grzmi wewnętrzny głos. Za cicho. No i dobrze. Jeszcze tylko dzisiejsza wizyta na parafii. I potem wizyta na parafii we Wrocławiu. I koniec formalności. O ile się uda. Bo przecież zawsze może być jakieś ale.
Próbowałam wrócić do pracy. W sensie zacząć chodzić do redakcji, ale najzwyczajniej w świecie nie ma tam dla mnie miejsca. Nie ma stołka, komputera, zajęcia. No na odczepnego mogłabym zrobić cośtam zamiast naszej sekretarki. Zmyć szklanki. Coś uporządkować. Coś przejrzeć... Wiem, wiem. Dlatego się nie upominam. Siedzę w domu. Zbieram materiały do pracy magisterskiej. Jasne, stara śpiewka, a samej pracy jakoś zacząć nie mogę. Bo młotek. Bo wiertarka. Bo nowy e-mail. Bo świetny pomysł na opowiadanie. Bo ból głowy. Telefon od babci.
W przestrzeni półotwartej trudno jest wyłapać rozbiegane myśli.
Hitem lata stał się wspaniały utwór „Gwiazdy dymią”.

10:28 / 07.07.2006
link
komentarz (0)
Lubie Ursynow, zwlaszcza Natolin i w tej chwili nie wyobrazam sobie zycia z dzieckiem poza nim, n chyba, ze w Hiszpanii, nad morzem, w przytulnym domku z basenem, ale nie mowimy o takich opcjach, tylko o realiach. Jest tylko jeden problem. Ludzie tutaj maja pierdolca na punkcie remontow. Ostatnio przeszli sami siebie. Pimijajac juz naszych nowych sasiadow, ktorych zobaczylismy w niemilych okolicznosciach- kiedy blokowali obie windy swoimi gratami, a jak ktos mieszka na 11stym pietrze, to nie jest szczesliwy nawet jak musi przez takich ludzi tylko zapierdalac na dol, zwlaszcza, kiedy czeka podstawiony samochod... No ale nicto. Mamy tez sezon remontow na balkonach, zatem od godziny 7:30 do godziny 9:00 no gora 9:30 jacys psychopaci juz trzeci dzien napierdalaja mlotem pneumatycznym w celu zerwania terakoty i glazury. Perfidne.
Mnie to wkurza jeszcze bardziej, bo akurat Emil wybyl na wakaje i mam chocby cien szansy, zeby sobie pospac rano, ale nie... skad...
No a Emil z moimi rodzicami szaleje w gorach,nam jest smutno, ale jak widze, ile mialam do zrobienia w tym tygodniu, to sobie mysle, ze nawet lepiej. Nie musialby przezyc sesji fotograficznej na rakowcu, Bitwy o Maly Dziedziniec, no i tysiaca innych strasznych wydarzen. Mowie to oczywiscie zartobliwie, bo ostatecznie Bitwa o Maly Dziedziniec byla znacznie ciekawsza od tegorocznego finalu WBW. Pomijajac juz to, co sie dzieje z Lipsieux, bo z roku na rok jest coraz bardziej zryty i powoli przestajemy miec mozliwosc mowienia o nim per raper, a coraz bardziej mozemy mowic o nim per performer czy cos. No tak czy siak zdrowo sie usmialam, z tym, ze nie z powodu zalosnych fristajlowcow, a z powodu, ze sie dobrze bawilam.
Zawile.
SMutne jest to, ze odkad Emil jest na wakacjach mam tysiac razy wiecej zajec, bynajmniej nie z wlasnej woli. ZNaczy poniekad. Sama powiedzialam "tak" jak zadzwonil kolega, zeby do niego do gazetki zrecenzowac dwie plyty, i sama chcialam sto lat temu zrobic zdjecia pewnym ludziom, czego potem gleboko zalowalam.
Za to nie zaluje wczorajszej fotosesji, bo bylo milo.

W kazdym badz razie w tym tygodniu mam gleboka potrzebe przeklinania, ksiazki, ktore czytam sa malo rozrywowe, w bibliotece narodowej wchlaniam tysiac informacji na raz i dopoki ich sobie w zaciszu domowym nie przeleje na klawiature, to lzej mi na pewno nie bedzie.
No i jeszcze ten slub.
Ja pierdole ile to jest zalatwiania.
zaswiadczenia, metryczki sryczki akty chrztu, a ja jestem dodatkowo bez dowodu, mieszkam tu bez meldunku, bo nie moge sie zameldowac bez dowodu, pol dokumentow jest w Sosnowcu, drugie pol we Wroclawiu, mozna oszalec. A za kazdym razem jak idziemy na parafie to dostaje nerwicy, nie zeby bylo tam niemilo, ale na sama mysl ile jeszcze mamy zrobic i za kazdym razem mamy tlumaczyc siebie, ze zyjemy z dzieckiem bez slubu, ze Marcin nie przysiega przed Bogiem, ze to, ze tamto... O rany.

No i jeszcze ten garnitur.
Zaproszenia wstepnie rozeslalismy, oczywiscie okazalo sie, ze zapomnielismy wpisac tam DATE SLUBU(!!!!!!) Zaproszenie na chrzest jest malym uroczym kuponem, bo wszystkie oficjalne zaproszenia na chrzest wygladaja oblesnie. No i wszystko stoi na glowie. Chce miec to juz za soba. Nastepnym razem nie wezmiemy slubu pol-koscielnego
07:54 / 24.06.2006
link
komentarz (2)
potęga słowa, potęga pisma...
sejm zebrał się, popatrzył(?), pomyślał(?!) i uchwalił- w polsce nie ma nietolerancji. Bo wykres, bo analiza, bo badanie opinii publicznej przez telefon. Wszyscy kochamy się na wzajem, zwłaszcza braci mniejszych, bardziej "kolorowych", albo kochających bardziej braci... Tak? To jakby jeden z drugim machał do nas ręką z sejmowego korytarza i krzyczał "jestem thorgal i sram na was z wieży!". No czy jest coś bardziej frustrującego jak wszyscy widzą, że tak nie jest, a mówią, że jest. Skrajny relatywim- tobie człowieku wydaje ci się to niebieskie przez niedoskonałość twego umysłu, złe odczytanie kodu, my mamy analizę, która wyraźnie mówi o żłótym. i koniec.
Rodzice od dziecka mnie wkręcali jak chcieli coś osiągnąć. Żeby koleżanka szybciej wyszła do domu, mama powiedziała "idziemy w gości do Michała", a że lubiłam chodzić w gosci do Michała koleżanka szybko sobie szła i był nudny smutny wieczór z Dynastią. Piotem nagadali mi o wyjeździe do Paryża i nie zabrali... Pamiętam to do dziś. No i masa nic nie znaczących epizodów, które zbudowały moją wizje obiecanek, że ja też mogę obiecywać kolegom koleżankom.
Ale to inna bajka.
Chodzi o to, że jak ognia unikam pisemnyh wypowiedzi sprawdzających wiedzę, bo co jest napisane, to jest napisane. Sowa zawsze można odwołać, można powiedzieć, że sie miało cos innego na myśli, można mówic niewyraźnie, albo do mistrzostwa doprowadzić sztuke mówienia ogólnikami pasujacymi do wszystkiego. A jak się już raz napisze to będzie. To jest taka elementarna wiara, która wykształciła sie we mnie przez to całe "pisanie" . do tych całych "magazynów". Jakby te zapisanego słowa nie można było odwołać. Jasne, że trudniej zatrzeć ślad, bo ostatecznie nie każdy jest Truman Capote, żeby pamiętać cudze wypowiedzi z dokładnością do 80 czy 90%, ale większośc jeszcze potrafi czytac, część nawet ze zrozumieniem, więc zawsze mozna pójśc i przeczytać jeszcze raz. A tu psikus, bo napisali, że jest pokrzywdzony, ale pewnie tylko dlatego, ze jest legendą, ale bohaterowie naszych czasów wiedzą, że ył tylko marionetką. I tak dalej. Gdyby to prasa tradycyjna, czyli papierowo-internetowa relacjonowała nam mecze naszej reprezentacji pewnie mozna by było podtrzymać mit dzielnych i walecznych, i nawet ja sie dałam uwieśc magii kreacji medialnej buntowników z wyboru i tych z szansą, bo w sumie chciałam, bo fajnie wierzyć, że jak już się doszło do etapu gru[powego, to zawsze jest szansa. E tam. Smutek i nostalgia, gówno -prawda. I gdyby tylko wszyscy wyrzucili telewizory i przestali wyglądac za onko w domu, w tramwaju, w samochodzie(zwłaszcza to ostatnie- moja niechęć do kierowców rośnie z wiekiem, jeszcze kilka lat i zbuduję silną ideologię wyjaśniającą dlaczego n9e zamierzam zdawać egzaminu z prawa jazdy- "ojej a przecież tak ładnie jeździsz samochodem") to świat byłby lepszy, bo by nam go zrelacjonowano jak trzeba. Nasza praca, jeśli chodzi o artystów zagranicznych jest jak najmnioej źródłowa. Prioste- nie stac nas na to, by spędzić tydzień z krewnymi i znajomymi Królika oraz samym Królikiem gdzies w Atlancie, nowym Jorku, czy St Louis. Nie mozemy osobiscie siedzieć z mamą fiftisenta i oglądac zdjęć z rodzinnego albumu, wspiominać jak na 5-te urodziny dostał plastikowy pistolet i lukrowane ciasteczka. Nie możemy spacerować z kulkifem po jego mózgu z innej galaktyki. Siłą rzeczy opracowujemy to co zostało napisane, sami tworzymy iluzje, że wiemy dużo, na tyle, by odtworzyć klimat, którego nawet my nie znamy. To smutne, dokładanie swojej cegiełki. No ale chuj z tym, zepsułam wam zabawe z czytania. Bo pewnie wszyscy myśleli, że flinston na prawdę przeżył lata osiemdziesiąte w stanach i widział historię hip-hopu "in-making"...
Oczywiscie żartuję. Ale w sumie tęsknota za tym, by wreszcie pracować z żywymi, ciekawymi dla mnie (bo nie mówię o jakichs wypierdkach z kompleksem małego miasta, którzy udają, że robia przebojowa muzykę z rapem, a kurwa robią chujnię bez wartosci i nie ma ich o co pytac, chyba, że "a twoja mama jest z ciebie dumna?") ludźmi i opisywac prawdziwe problemy jest spora, tylko, że ja się wstydzę. Jestem skrajnie niesmiała, krępuję się pytać o zniżki, ulgi promocje, boje się narzucić cos komuś no i dramat jest w związku z tym. DRA-MAT. śmigiełko wyciepane za okno na ścierce.
tak właśnie.
przynajmniej dziecka nigdy nie okłamuję, a jeśli nawet to nieświadomie. Jak mówię, ż4e idziemy cos zobaczyć, to idziemy tam. Bo to by była skrajna niesprawiedliwośc tak oszukiwac takiego małego Emila.
16:33 / 10.06.2006
link
komentarz (5)
Kiedy staję za drzwiami zaraz mała rączka dynamicznie je przymyka i woła "TO TAM?", więc odpowiadam "TO JA, A KTO TAM?", dziecięcy głosik odpowiada mi "TO JA" drzwi się uchylają i na ułamek sekundy wyłania się zza nich złota czupryna i zakatarzony nochal, po czym drzwi znów się zamykają i znów ta sama procedura.
Emil jest na prawdę rozkoszny. i kiedy wróciłam dziś ze szkoły przytuptał z zaciekawieniem jak tylko usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. kiedy nie marudzi, kiedy nie rozpacza i nie wpada w swoją histerię która jest osobnym stanem świadomości i nic nie jest w stanie go wyrwać z okrzyków "NIE NIE NIE NIE NIEEEE!", to jest słodyczą. I to zadowolenie, że tak szybko nauczył się czegoś, co zaledwie godzinę temu mu pokazałam po raz pierwszy świadomie i z pełną instrukcją.

No nic. Duma rodzicielska jest fajna. A lekkie rozczarowanie z czwórki z egzaminu jest niezdrowe więc rozmawiam ze sobą na ten temat. I wyjasniam sobie, że to nie ma sensu.
To tak jak wkurwienie, że ktoś, kto nie umie robić zdjęc kupuje sobie cyfrowego eosa 350 z matrycą 8 milionów. A ja nie mogłam wrzucić swojego zdjęcia na okładkę bo było za słabe jakościowo i ogólnie aparat jest spoko, ale smutno.

Od wczoraj, od godziny 16:20 Natolin jest osiedlem wyludnionym, gdzieniegdzie przemykają kobiety z siatami zakupów rozmawiające o kalafiorku w bulionie, nieszczęśliwi tatusiowie z córami, którzy mówią pod nosem "a teraz (Haniu, Kasiu, Zosiu) idziemy pokopać piłeczkę, dobrze?" no i jacyś super wyemancypowani kolesie którzy próbują swoją postawą pokazać, że Mundial ich wcale nie obchodzi i wcale nie wiedzą, że właśnie się zaczyna.
Z resztą do wczoraj rano z pewną dozą obojętności mówiłam "Hej przecież nawet nie wyjdziemy z grupy" i gdzieś tam się podśmiewywałam z tej akcji typu wywieśmy-flagę-pomóżmy-naszym. No ale rano mnie wzięło. Jak zobaczyłam budynki, które są bardziej oflagowane niż na święto moajowe, wszystkie samochody z zatkniętymi chorągiew2kami trąbią na skrzyżowaniach do siebie... Te tytuły w gazetach i te rozentuzjazmowane twarze... Pomyślałam sobie "cholera, może ja się nie znam i w tej drużynie tkwi jakiś potencjał, którego nie widzę". No ale wszyscy wiemy co się okazało, jedyne mistrzostwo świata jakie zdobędzie Janas, to dodatek "Sport" do "Dziennika" za 1,50 zł w kiosku. janse?
Szkoda, bo wczułam się aż za bardzo i z nerwów musiałam zając się czymś dodatkowo. Proszę was. Smutno było.

I dalej jest smutno. Chcę być obywatelem Brazylii, albo chociaż hiszpanii, albo chociaż Anglii, szkoda, że mój faworyt Runiej nie gra.
17:19 / 30.05.2006
link
komentarz (1)
Luby nie wytrzymał i rzekł do mnie „Kobieto ! Pisz-że w Wordzie”. Bo cóż ja mogę uczynić ze swym śmieciowym językiem flash-notes, kiedy najczęściej mam na głowie spraw miliardy, a jedna uporczywa myśl wraca natrętnie- „szybciej! Szybciej! Bo zaraz obudzi się Emil” a jeszcze nigdy się tak nie zdarzyło,żeby w domu było wszystko ogarnięte jak trzeba. A to kupa prania, a to kupa prasowania, a to kupa kurzu, a to kupa nqczyń, albo najgorsza z wszystkich kup- kupa notatek ze studiów, no i prze-kupa, wręcz wprost nazywana gównem, czyli kwestie muzyczne. Oczywiście żartuję, gdybym nie lubiła tej muzyki, to bym się już dawno nią nie zajmowała. Bo są takie cudowne momenty, że włączam płytę i wiem dlaczego to robię, ale to jak normalnie dni płodne u słonicy- dwa dni co cztery lata. A później pozostaje tylko smutek i nostalgia.
Oczywiście innym cudownym pomysłem Lubeusza było włączenie mi rano w ramach alternatyw dla programu telewizji polskiej (wybaczcie, ale nie znoszę prasować w samotności, a program Kuby Strzeczkowskiego „Za a nawet przeciw” doprowadza mnie do szewskiej pasji, bo nigdy jeszcze nie udało mi się dodzwonić, a to co ludzie mówią wzajemnie się wyklucza- swoja drogą nie myślałam nigdy , że takie bzdury będą mnie wyprowadzać z równowagi, co prawda jest coś gorszego , czyli teleturniej „Gra w ciemno” nie mogę oglądać licytacji z kopertami bo mam ochotę wszystkich udusić) wspaniałą płytę „100 twarzy grzybiarzy”. I pojawia się kluczowe pytanie, po co taka płyta na półkach polskich sklepów? Znaczy to nie jest żaden apel o natychmiastowe wykupienie jej, tylko... ostrzeżenie.

Odnieśliśmy ostatnio kilka znaczących sukcesów. Udało się zarezerwować i zapłacić za bilety do Agadiru i z Malagi, bo w naszą podróż poślubną wybieramy się na objazdówkę po Maroku. Udało się znaleźć dla mnie wymarzoną i niedrogą suknię ślubną, w której wyglądam jak na siebie całkiem zgrabnie. Udało mi się uzyskać nową kartę płatniczą i przepuścić natychmiast całą wypłatę( na co? Cholera wie... Może na żarcie, w tym ekskluzywne sachichio- mam do niego słabość- za 6 złoty 100 gram, może na zabawki dla Emila- prezent na dzień dziecka w 3 częściach? A może... jednak cholera wie...). Udało mi się też w około 30 godzin opanować największą ilość materiału „pamięciowo” i dostać 5 z egzaminu (to już druga 5 w tym roku- co przy zeszłorocznej średniej coś koło 3,0 świadczy o jednym, że im więcej zajęć, tym łatwiej sobie wszystko rozplanować). No i co tam jeszcze? Udało się złapać naszemu Emilowi infekcję. Teraz smarka na potęgę, marnie śpi i jest śmiertelnie zmarudzony i zmęczony cały czas. Jednym słowem- nie do życia. Aczkolwiek kiedy wykazuje momenty troski o rodziców jest boski. Na przykład Kiedy siedzę w wannie przynosi mi syropy, myje mi zęby i wrzuca swoje ulubione zabawki, a dzisiaj zaczął mnie karmić fasolką. Na widelec, potem z widelca do rączki i z pełnym miłości spojrzeniem ku mamusi, buzia „aaaa” i „ma” „ma”
Tyle radości dostarcza tylko rodzicielstwo;)
13:22 / 16.05.2006
link
komentarz (0)
najpopularniejsza piosenka w naszym domu? (oczywiscie zaraz po brawurowym wykonaniu przez Lubego "hips don`t layyyyyyy!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!")
Piosenka z infolinii Air Berlin (und Nikki, wilkommen). Taka pani tam spiewa "unsere erberliin" i takie rozne o fluganiu flugcojgach i tak dalej.
Kolejny dzien z rzedu probujemy sie dogadac no i chyba wlasnie nastwepuje finalizacja transakcji- Luby drugi raz pobiegl do banku, zeby sie z tym uporac. Macie pojecie ze sa takie rzeczy jak i-ban i s.w.i.f.t. ze sie je na przelewie podaje i jak to powiedziec ma polak niemcowi po angielsku przez telefon. A potem jak niemiec polakowi po angielsku ma przeliterowac saatwinklerdamm str. ?:)

No smiesznie jest. Ale mam nadzieje, ze bedzie spoko.
natomiast poki co nie ma lepszej perspektywy na dogadanie sie z moim bankiem. Czekam od kilku godzin na telefon, ze szef przybyl do placowki. Wiem kim chce byc w nastepnym zyciu. Szefem placowki banku na natolinie. Rozdawac cukierki matkom z dziecmi i miec nienormowany czas pracy jak teraz, tylko miec inne zarobki.
Oczywiscie zartuje. Nigdy nie chce byc na odpowiedzalnym stanowisku. Wystarczy bycie matka. orajt?


Ostatnio mialam taka mistyczna niedziele. Spalam w sumie 2 godziny, potem , po 7 godzinach sluchania o Uniwersytecie Paryskim w XIII wieku i o tym jaak Franiszkanie zanim zdjeli potepienie na Tomasza z Akwinu , doliczyli sie 60 dusz w pojedynczym czlowieku, a potem o tym , jak kantowskie aprioryczne formy zmyslowe i intelektualne doprowadzily do adopcji dzieci przez pary homoseksualne w Hiszpanii, i ze przez kanta jest nagonka na Radio Maryja, wytrwalam do dyskusji o tam wirtualnych czasteczkach i kwantach i o roznych interpretacjach zasady nieoznaczonosci Heisenberga, gdzie uzyskalam plastyczna sugestie odnosnie pytania ktore dreczylo mnie od dziecinstwa.
A mianowicie- co bylo przed wszechswiatem i co jest poza wszechswiatem. No bo jak piecioletnie dziecko ma sobie wyobrazic nieskonczonosc.
Teraz juz wiem jak sobie wyobrazic nieskonczonosc. ale zaraz o tym. Wiem tez ze moj syn nie dostanie ksiazki o fizyce z zachecajacymi obrazkami na swoje czwarte urodziny. Bo potem zamiast pojac rzeczy proste, jak bilans cieplny czy tam schemat z zaroweczka i kiedy ona sie pali a kiedy nie ( uwierzycie, ze facet od fizyki w koncu po 4 godzinach dal za wygrana i wpisal mi te dwoje, bylebym juz wiecej nie miala do czynienia ze schematami z zaroweczka?) , bedzie sie pytal o rzeczy fundamentalne.
No wiec siedze i wyobrazam sobie wszechswiat zamkniety, taki zakrzywiony w trojwymiarze. Prawdziwa jazda. jak po wypaleniu solidnego zdrowego skreta.
Wizja wszechswiata jako planszy z tym takim wężem co w nokii były kiedyś, że normalnie jak wychodził przez lewą ścianę to wracał przez prawą-nieskończonośc uzyskana przez zakrzywienie przestrzeni- albo coś jak skarpetka, tylko wywleczona na lewą stronę, dzieki czemu wszystko to co jest wokół jest także zawartościa skarpetki. W jednej z części "Autstopem był taki wariat, który mieszkał w domu wariatów, a ten dom, był taki właśnie wywleczony na druga stronę.


To była dygresja niewyspanego człowieka.
Po zajęciach poszliśmy na kebab/falafel koło nas, a potem do Lunaparku, który rozłożył się obok targowiska typu Na Dołku. I wiecie co, strasznie się zmieniły te obwoźne wesołe miasteczka. Owszem ceny są takie troche szokujące jak się wchodzi pierwszy raz, ale za 6,50 zł mozna przeżyć co to znaczy poczwórna grawitacja no i nie móc wyciągnąć przed siebie nogi, kiedy się człowiek kręci w takiej beczce. Albo za 10 złotych można przeżyc mistyczne objawienie i milisekundowy brak grawitacji, kiedy swiat , slonce, bloki i cala reszta kraza wokol. No i obiad wola " chce na spacer".
I potem wszystko zwalnia, przez nastepna dobe chce sie rzygac i do dzis na przykład mam tę dziwną ochotę, by poleciec kiedyś w kosmos i po pierwsze- zobaczyć jak wygląda ziemia z góry, bo gugle erf już mi nie wystarcza 9ale poznaznaczalismy sobie ciekawe i ulubione miejsca pinezkami, także nie zdziwcie się jak kiedys nagle z satelity takie cos wystrzeli obok waszego domu- jesli tylko mieszkacie poza Polską), a po drugie poznać, co to znaczy, że nie ma przyciągania i taksobie pływac w powietrzu.


no to by było tyle.
jutro bedzie bardziej zrozumiałe.
19:00 / 11.05.2006
link
komentarz (0)
Normalni ludzie wygineli w epoce jaskiniowej. Obecnym przedstawicielom gatunku cywilizacja rzucila sie na umysl.
nasza sasiadka z naprzeciwka- z tym, ze nie ta drzwi w drzwi, tylko obok- zamiast przyjsc i powiedziec, ze nasz recykling jej smierdzi, ze drazni ja zapach makulatury, plastiku i szkla, zostaswia karteczki o tresci "lokal 66 prosze wyniesc smierdzace smieci". A przeciez suczi dobrze wie, ze wystawiamy recykling dla spoldzielni ejkon, ktora tenze recykling zbiera, no i potem wywozi zolta ciezarowka do miejsca, gdzie odchodza wszystkie recyklingi, zeby zostac zrecyklingowane.
Sasiedzi z dolu, pietro nizej urzadzili sobie jakas pierdolona spawalnie na korytarzu i od 8:00 rano piluja, tna spawaja, mlotkuja i smierdza.
A ja przezywam biurokratyczna gehenne, odkad moj portfel z wiekszoscia dokumentow zostal skradziony.
Chcialam, zeby w banku wydali mi nowa karte platnicza. poszlam wiec z kwitkiem z policji i z paszportem.
wniosek o wydanie nowej karty przyjeli.
przyslali mi przedwczoraj nowy PIn, wiec z usmiechem na ustach poszlam odebrac nowy plastik-hajs.
Jaaasne.
Pan wzial moj paszport i mowi
-ale pani tu nie ma numeru PESEL
-bo nie wpisali
-nie moge pani wydac karty na ten dokument
-nie mam innego
dobra. Wyszlam zrezygnowana. Nie moge chwilowo zlozyc podania o nowy dowod, bo musze to zrobic OSOBISCIE we Wroclawiu, czyli pojechac tam, czyli ze teraz odpada bo mam egzaminy.
Moge tez zlozyc podanie tutaj, na Szolc-Rogozinskiego, ale pani mnie uprzedzila, ze wtedy papiery do Wroclawia beda szly kilka miesiecy, a ja przeciez w sierpniu biore slub i zmiweniam nazwisko-ergo bede i tak potrzbeowac nowego dowodu.
Jednakowoz wieczorem naszla mnie mysl genialna, ze przeciez mam rozne takie papierstwa, gdzie jest moj pesel. Wzielam wiec komplet papiorstw, poszlam rano do banku. Awaria systemu. Poszlam dwie godziny pozniej, czekalam z malym Emilem 40 minut. wyciagnelam dokumenty...
-ale powiedzialem Pani, ze na ten paszport nie wydam karty, on jest niewazny bez Pesela.
-ale mam tu odpis z dowodu osobistego
-dobrze... (wpisuje pesel)
-ale prosze nie wpisywac numeru dowodu, bo on jest w ewidencji policyjnej zgloszony jako skradzony, niech pan wpisze numer paszportu
-nie moge... zadzwonie do centrum informacji
-dobrze...
-niestety, gdyby pani miala prawo jazdy...
-to by mi je ukradli razem z portfelem...
-czemu pani jeszcze nie zlozyla wniosku o dowod?
(gleboki wdecz)
-zeby zlozyc wniosek o dowod musze pojechac osobiscie do Wroclawia. Zeby pojechac do Wroclawia musze miec pieniadze. Zeby miec pieniadze musze miec dostep do konta. Zeby miec dostep do konta potrzebuje dowodu osobistego. Zeby miec dowod osobisty musze pojechac osobiscie do Wroclawia. Rozumie pan?
(nie chcialam juz wtajemniczac w jakies inne tegesy... czarno na bialym. Fakt. Superexpress.)
-aha...
-ja prosze pana zyje teraz za pozyczone pieniadze. Ksiegowa nie przeleje pieniedzy na konto, do ktorego nie bede miec dostepu.
-dobrze, dobrze. To prosze przyjsc jak bedzie kirownik oddzialu.
A kiedy szef bedzie?
-w tym tygodniu juz nie.
-a w poniedzialek rano?
- moze okolo 9:00 Kierownik ma nienormowany czas pracy, prosze do nas zagladac.
No i adieu rzodkiewko.
sragladac.
no i co ja na to moge?
mogę sobie cicho w kątku pierdolić system.
siema, siema, wszystko zaczęło sie od dema.
Wyobrażam sobie, jak w rownoleglym swiecie lapie te sucz co mi ukradla portfel wtedy i jej tak z polobrotu, a potem nie wiem. Grzalka elektryczna, czy cos. albo... wysylam ja do banku z paszportem bez pesela. Niech sobie radzi.
13:10 / 10.05.2006
link
komentarz (0)
Moje sny... tak dwie refleksje na ten temat, po pierwsze jak sie snia takie rzeczy to az strach zasypiac, a po drugie, choc w dziecinstwie w to absolutnie watpilam, sa wrecz podrecznikowa projekcja podswiadomych lęków.
Ale po kolei. Zaczac wypada od historii z syndromem pierwszego opowiadania. To jest tak, jak mlody pisarz wysyla pierwsze opowiadanie do znanego czasopisma i z jednej strony dobrze wie, ze go nie opublikuja, a z drugiej czeka jak na szpilkach, ze zdarzy sie ten cud, ze zostanie wybrany, ze tak! tak! wlasnie on jest tym wspanialym talentem i jak cudownie, ze przyslal swoje wspaniale dzielo! no wlasnie... Wiec przygotowalam krotki tekst, fragment naszej podrozy po Hiszpanii. i wyslalam sekretarzowi jasnie panujacej pod nami redakcji. Pol dnia chodzilam dobrze wiedzac, ze z tego nie bedzie nic, a z drugiej strony czekajac, ze wlasnie dostane mejla o tym, ze "O moj Boze, druga Hanna Krall! blogoslawiona niech bedzie klawiatura na ktorej piszesz krolowo!" oczywiscie celowo przesadzam, bo nie liczylam na az tak entuzjastyczna reakcje, no ale oczywiscie jak sie okazuje czasem lepiej nie dostac odpowiedzi, niz uslyszec, ze "bardzo nam przykro, ale pani material nadaje sie do czasopisma podrozniczego". no i adieu rzodkiewko.A potem w nocy snilo mi sie, ze nasz szef wydawca z tym wlasnie redaktorem naczelnym przyszli do nas na kolegium i powiedzieli "Niestety wasze czasopismo nie moze sie juz ukazywac, oczywiscie niektorzy beda mogli znalezc zatrudnienie u nas, chyba, ze beda chcieli pisac sobie JAKIES PAMIETNICZKI Z PODROZY!" (i tu znaczace spojrzenie w moja strone). Kiedy opowiedzialam Lubemu o tym snie po prostu parsknal smiechem, a mnie wcale nie bylo wesolo.
Drugi sen oczywiscie zwiazany ze studiami. Jakbym sie nie przygotowywala, to przeciez zawsze sie musze stresowac, prawda? Wiec czeka mnie egzamin u mojej promotorki. Pani Mega-Erudycja-Tak-Znam-Te-Ksiazke-A-Muzyka-Bacha-To-Glos-Boga
osobiscie bardzo szanuje ja i jej gigantyczna wiedze, z tym, ze trudno mi podolac opinii ktora ona sobie o mnie wyrobila. No i snil mi sie ten egzamin. W naszej sali do biologii z podstawowki (tej numer 71, bo wczesniej chodzilam do 9-tki). na polkach stoja niesmiertelne formalinowe truchla. Na przyklad rozwoj plodowy owcy(wiecie jak sie czuje 11-latka kiedy ogladajac taka potwornosc uswiadamia sobie, ze potrzeba bylo conajmniej osmiu malych owczych plodow, zeby stworzyc taki schemat? i one tam tkwia, takie martwe?). no i ona sie mnie pyta o "dobroć woli", wiec jej odpowiadam, a ona "a u jakich innych filozofow znajdziemy ten termin?" "niewiem" i ona mi tu sypie jakimis nazwiskami, ktore pierwszy raz w zyciu slysze.
A potem dodaje "ostatnio mowila pani, ze ma pani te ksiazki, tylko zapomniala ich z domu. OKLAMALA MNIE PANI! musze postawic pani JEDYNKĘ!" a potem "a za Nietzschego bedzie 3, bo widze po zakladkach w ksiazce, ze pani czytala".
absurd studenckiego zycia.
Ostatnio mnie krew zalewa, bo jak widac nie ma nic lepszego nad dobrego pana chmurka, czy tam zefirka, lub jak wolicie zapowiadacza pogody. Dostaje szalu, kiedy widze jak Zubilewicz zasuwa na lodzi po blekitnym morzu srodziemnym, w tle piekne chorwackie gory, male biale domki, slonce swieci, a on mowi, ze jemu jest bardzo prykro bo na mazwoszu popoludniu przewidywane sa opady deszczu. Tak. przemawia przeze mnie zawisc.

I jeszcze jedno. Nigdy nie wierzylam w cudowny urok wiosny. Dopoki nie przezylam najgorszego stycznia w moim zyciu. Rok temu. No i dopoki nie bylo z nami dusiolka. Teraz juz drugio raz zachwycam sie majem. Tym jak cudownie wygladaja kwitnace drzewa. Jak wspaniale pachnie bez, swiatlo jest mega-cieple, zielen soczysta, niebo blekitne, pora wymarzona do zdjec plenerowych.

oczywiscie o ile nie fotografujemy jakiegos wkurwionego-ulicznika bo wtedy osiagamy efekt groteski, a ulicznik staje sie bardziej wkurwiony i nagrywa potem utwory o pierdolonych mediach;)... i zacina sie i nie ma flow z tej zlowsci.
A potem czyta negatywna recenzje. I nagrywa cala plyte o pierdolonych mediach i pedalskich recenzentach... A potem wypowiadaja sie o nim negatywnie na forum internetowym.... I potem on nagrywa dwa mixtejpy o pierdolonych mediach, pedalskich recenzentach i chujowych idiotach z internetu na forum, co nie znaja prawdziwego zycia.
A potem... przychodzi list w WKU. Albo komornik. Albo trzeba isc do pracy w Zrembudzie. Albo w Mostostalu. Albo w Hucie Luccini. I trzeba placic Zus. I opiekowac sie ojcem pijakiem. no.

to byla taka zyciowa historia na zakonczenie. tak zwany entertejner.
21:38 / 24.04.2006
link
komentarz (1)
takie haiku o prawdziwym zyciu

kawa ze smutkiem
kotlet z mikrofalówki
i telewizor

Czyli Nobel dla Ibisza, superwiktor dla Ewy Drzyzgi, a Pospieszalskiemu oskara za najlepszą piosenkę drugoplanową "niewarto rozmawiać"

Czekam na Lubego, wcale mi się nie chce zebrać i zacząć się uczyć, z pracy ciągle nie ma nowych wytycznych, a nie umiem robic niczego "na zapas", to znaczy zawsze jest to słabo napisane i niedokończone, więc nawet nie zabieram się za takie rzeczy. Z przyzwoitości nie czytam książki "wypoczynkowej", żeby potem nie mówić sobie "no i tych dwóch do egzaminuś nie przeczytała, boś dyrdymałami się zajmowała" a tak to niby cośtam sobie robię, jestem demonem klejenia. Rozebrałam zepsuty samochód Emila, wyjęłam z niego przydatne części i przykleiłam je do innych samochodów- mniej zepsutych. Potem skleiłam dziurę w dmuchanej rybce, a potem przykleiłam odpadające kółko od ciężarówki. więcej pomysłów na klejenie nie mam. No moze jeszcze taka o- obręcz od kalejdoskopu. Jesli zaś Lubeusz nie przybędzie to zacznę zbierac wyłamane ząbki z pudełek na płyty i je przyklejać. Bo czemu nie. Z wlączonego telewizora korzyśc jest jedna, zobaczyłam sobie na żywo Mroziewicza, może w końcu sięgnę po tę "Ucieczkę do Indii", która mnie tak jakoś zniechęciła rok temu? No i cóż. Muzyki, poza nowymi "Streetsami" jakos jmi się nie chce słuchać. Forfan zaczyna mnie irytować, bo pod pretekstem wysmiewania puszcza to samo gówno co inni, a nawet gorsze. Znaczy raz dla zgrywy można, ale co włączę w naszym telewizorze kanał 23 gdzie gości forfan, to tam ewa sonnet, czy queens, albo jet set. I co zrobic, bo MTV miało niby byc takie fajniejsze od teraz, a tam ciągle reality, a na vivie leci ugrzecznione techno bez elementów przemocy.


Patrzenie na to jak mój syn ostatecznie przestał być "dzidzią" i już sobie chodzi tam gdzie chce jest takie...z jednej strony zachwycające, a z drugiej... Zastanawiam się w jakim celu, czy lepiej do czego wychowuję swoje dziecko? Wydaje mi sie, że do tego, by zostało zadowolonym z siebie świadomym obywatelem, bo kiedy zadaje sobie pytanie do czego moja mama mnie wychowała, to jakos wszystkie jej działania podszyte msą jedna potrzebą- żeby sie miał kto nią zając na starość(w myślach sobie mówie "takiego wała", ale pewnie jak będzie trzeba, to z czystej moralnej powinności bede jej tam nie wiem prześcieradełko zmieniac i papkę przyrządzać. Tak to widzę). Jeszcze jestem w takim wieku, że bardziej zależy mi na spokojnej starosci z Lubym, w hiszpanii oczywiście, co juz dawno ustalilismy, tylko ciagle nie mamy odpowiedniego miejsca(jest wiele odpowiednich miejsc) , niz tym, zeby mi syn basen przynosił jak bedę sobie wegetowac na koszt państwa.

prawda?
21:38 / 23.04.2006
link
komentarz (0)
Dzień frajera,
miłosierdzie-osierdzie. Ledwie Luby wyjechał za granice Mazowsza a juz jakaś blada suka ukradła mi portfel. A ponieważ zdarza mi się to pierwszy raz w życiu wciąż nie wierzę w swoje szczęście. Kochani, jesli pracujecie na wysypisku smieci, etatowo grzebiecie w kubłach, albo lubicie wiosną buszować w krzewach na Ursynowie, i traficie na mój dowód osobisty, legitymację,Lukasbank-kredyt-w-15-minut-kartę patniczą, pierdyliard kart lojalnosciowych klubów nokiów, bipiów, kodaków ekspresów i multikinów. Błagam, oddajcie mi. No bo co ja teraz muszę zrobić? Został mi indeks i paszport i za pomoca tych dwóch dokumentów muszę zrobic tak, żeby nowe dokumenty wyrabiać sobie tu w Warszawie, a nie tam, we Wrocławiu.
A na komendzie panowie krawężnikowie zapytali pana recepcjonisty "no ale co my mamy z tym zrobić?" "no jak to co, panowie, macie obejrzeć taśmy z kamer ochrony, przepytać świadków, przeszukac miejsce zdarzenia" jaaasne. ja wiem to i ty wiesz to na pewno, ze nic z tego nie będzie. tylko pozostaje pytanie dlaczego nagle idylliczna sielanka ursynowskich rewrów uspiła mą czujność? Skad ta wiara, że matek z dziecmi sie nie okrada?

Nieważne. jak już zauważyłam na wstępie jest dzień frajera.


14:01 / 20.04.2006
link
komentarz (3)
Aha.
I jeszcze jedno. ostatnio latwo wpadam w zlosc. W sensie tak smiesznie podskakuje krzyczac i robie "koliberka" i rzucam przedmiotami, a potem mam skurcze roznych miesni wieloglowych. znaczy sie , ze czas zrobic sobie wolne, pytanie tylko od czego.

Na swieta dostalam uroczy prezent od lubego czyli takie dvd ze skeczami kabaretowymi, tym razem "Mumio", chociaz z "Potem" tez juz jestem ze dwie plyty do tylu. No ale nie o to chodzi, chodzi o to, ze juz dawno nie krztusilam sie ze smiechu. Conajmniej 6 lat, bo chodzi o to, ze ja mam mdlosci od samego zapachu marihuany od kiedy ciotka przywiozla jakis straszny towar z holandii i zjaralysmy to na klatce schodowej u mnie w domu we Wroclawiu i potem prawie umarlam z powodu uduszenia. I dlatego teraz kultywuje slowianska tradycje relaksu przy piwie no a prawdziwie i szczerze smieszy mnie na przyklad takie cos jak to "Mumio".
Bo ja nie mowie o podsmiewaniu sie z czyjegos kalectwa rapowego, bo to tak troche styl kazimiery Szczuki, z tym, ze hip-hopowcy sami nas napastuja swoimi nagraniami, a jej nikt nie kazal radia wlaczac.

A teraz na powaznie. Ta czesc duszy odpowiedzialna za uodobanie miejsca zamieszkania i przywiazanie do niego lezy rozjechana na drodze krajowej, pewnie gdzies na wysokosci piotrkowa Trybunalskiego, w kazdym badz razie w drodze miedzy stolica i Wroclawiem, bo nie jestem w stanie ukryc ulgi i radosci z powrotu do "domu", tylko przy najblizszej rodzinie mowienie o naszym skromnym mieszkanku na ursynowie "moj dom" czy uwzywanie fraz typu "wracam do siebie" jest krepujace i wywoluje niepotrzebna agresje.
13:44 / 20.04.2006
link
komentarz (1)
Emil wreszcie sie przelamal i sam chodzi. Co prawda na krotkich dystansach, ale daje rade. Przezylismy wczoraj prawdziwy szok z Lubym jedzac obiad, kiedy to nasz syn po prostu puscil sie fotela i podszedl do nas. A wszystko to z powodu winogron, ktore tak uwielbia:)


WRESZCIE.

Teraz juz jest prawdziwym duzym dzieckiem,a nie bezwolnym dzidziem.
Chociaz charakterek to on ma, nie da sie ukryc. kiedy patrze na inne bezwolne, ciche, spokojne dzieci to tak sobie mysle, skad w Emilu taka sila woli, w tak mlodym wieku.
14:33 / 19.04.2006
link
komentarz (0)
Uwaga, poniewaz magazyn sie juz drukuje, moge uchylic rabka tajemnicy, bo i tak lada dzien wszystko bedzie normalnie do zobaczenia...

Juz dawno nie mialam tyle roboty do Ślizgu. Napewno odkad sie urodzil Emil, a i wczesniej rzadko sie to zdarzalo.Nie mowimy tu o "...dzielnicy", bo to jak robienie zdjec na wycieczce, tylko, ze zqmiast jakiegos palacyku habsburgow, czy kamienia, na ktorym usiadl Mao Tse Tung trzeba bylo "pstryknac" jakies bloki,gdzie sie nago opalala sasiadka rapera jakies laweczki,gdzie jakis raper z kolega costam zrobil, czy jakies boisko gdzie wszyscy raperzy z okolicy kopali pilke, zanim urosly im piwne oponki, tylko mowa o kilku regularnych materialach, do ktorych sie trzeba bylo jakos przygotowac i psychicznie tez opanowac sie. Osobiscie nie uwazam swoich czytelnikow za dysintelektualistow i staram sie ich nie traktowac protekcjonalnie, stad jesli rozmawiam z Fiszem, to nie pytam o to skad taka ksywka, a teraz z przyjemnoscia zadreczalam Endo, przy czym bardzo ubolewam nad jej zabieganiem, bo pomeczylabym ja jeszcze... Duzo kosztowalo mnie ogarniecie sie z okladkowym tematem, czyli Eldokiem i jego nowym m"Czlowiekiem, ktory chcial ukrasc alfabet", bo to taki wywiad zycia jest. nie, ze najdoskonalszy czy cos, ale jak kazdy mam swoje slabosci, i odkad wyszla "Epka' jestem grouppie i zawsze chcialam zrobic wywiad, ale nie takie pieru pierdu o hip-hopie czy cos, tylko o czyms wazniejszym. No i nowa solowka Leszka byla genialnym pretekstem. Rozmawialismy sto lat. dwiescie lat potem to spisywalam, a Lubemu zajelo pol dnia przycinanie tego do formy przgotowanej przez szatana. No i emocjonalnie to mnie troche wypompowalo, dodatkowym stresem bylo robienie sesji zdjeciowej. bo jestem znana z tego, ze wszystko mnie stresuje. nawet zanim zadzwonie do mamy to chodze i obgryzam paznokcie po katach. W efekcie przy ktoryms z rzedu dniu wytezonej pracy, w ktorej niezmiennie towarzyszyl nam rownie podminowany Dusiolek, doszlam do stanu, w ktorym nie chcialo mi sie wysciubiac nosa poza obreb kilku otaczajacych nas blokow. Do piaskownicy jakies tam zamki pobudowac, myk do domu i spokoj. Wylaczyc telefony, nie sprawdzac mejli, zamowic sobie jakies jedzenie typu imam bajdli czy falafel no i nic nie robic. siedziec i czytac nowy numer 'Polityki". No ale nic to. Emil jak na zlosc wyczuwal oja irytacje i niespecjalnie spal, ani sie zachowywal jakos, a dodatkowo czekal nas kurs nna plan Pakamery, zeby dorwac takich jednych slazakow. No nic. naklelam sie na to jak juz sie dawno nie naklelam na bogu-ducha-winnych raperow. nawet z lenistwa i ludo-wstretu bylam sklonna dac aparat Lubemu, zeby za mnie odwalil czarna robote, ale jakos tam udalo mu sie nas wypchnac z domu i mile zaskoczenie (bo jakby teg bylo malo nasluchalam sie w autobusie, ze moze tam beda jacys mili ludzie z wielkopolski, czy tam z bialegostoku taki charyzmatyczny raper). Czasem milo jest zobaczyc ludzi, choc moze nie jakos szczegolnieblisko z nami zzytych, ale sympatycznych, jak fristajlowcy reprezentowani glownie przez Siemiatycze, ze normalnie o prowadzacych nie wspomne, bo w tej chwili trudno nie lubic Wujka i Cne. Ale tak spaceruje z wozkiem po calym kompleksie hal filmowych na Chelmskiej, posrod takich roznych studiow, gdzie kreca na przyklad serial "Kochaj mnie, kochaj"- wiedzieliscie, ze jest taki serial? ja nie, az musialam zajrzec do gazety telewizyjnej, czy tam nie wiem 'Glina" jakas. Absolutnie nie na czasie jestem z tymi sprawami. I spaceruje tam wlasnie, "az tu nagle" przejezdza jakis samochod i jacys ludzie sie usmiechaja. No dobra. Nie jestem z Warszawy, nie mam tu sto-lat-niewidzianych znajomych, malo mam takich innych tez, wiec zastanawiam sie co jest grane. Tymczasem przyjechal jak-zawsze-wylewny Ostry i Kochanem. A z Projektorami z kolei przybyl Fokus, no i jakos tak wszyscy sie zebrali d kupy w jednym miejscu i bylo milo, co udowodnilo mi, ze czasem poza Natolinem moze spotkac czlowieka cos milego. Potem jakos tak juz byly swieta zatraz. Postanowila poswiecic sie dla idei swiat rodzinnych i zostawic lubego w Warszawie, a wybrac sie do Wroclawia tylko z Emilem. (zajebiste rozumienie rodziny). Przez dwa tygodnie mialam senne projekcje, o tym jak krzycze do matki, ze ja nienawidze, o tym jak musze wrocic do liceum i zaliczyc test z matematyki no i takie tam rozne.Myslalam wiec, ze nie moze byc zle, bo zawsze jak sie negatywnie nastawiam, to wychodzi dobrze( takie motto nawet mielismy wypsane w naszej sali do matematyki w liceum "zawsze jest inaczej niż myslisz", stad wiekszosc klasy dostawala ze sprawdzianow najczesniej "ndst" ;) )
Sraty-dupaty.
Nie przespalam spokojnie ani jednej nocy, dnie spedzalam w lozku usilujac odespac noce, z tym, ze bylo mi makabrycznie niewygodnie, na dworze potworny halas, w domu zaduch, nerwy zwiazane z jakims takim ciaglym strofowaniem "za gruba jestes moja panno" "nie rozjasniaj tak wlosow, bo masz taka bryle zamiast twarzy". Rany kurwa boskie, Zero jakiegos wczucia religijnego, chociaz tyle sie nasluchalam o istocie tych swiat w naszej rodzinie. jak powiedzialam przez telefon, ze bede zbyt wykonczona, zeby mi sie chcialo przyjechac, to wlasnie mialam takie tyrady, ze ktos (moja babcia w domysle) moze umrzec, ze to sa wazne swieta, i inne takie pieprzenia. dobra. Spakowalam nas z Dusiolkiem w plecak i postanowilam tam troche wypoczac po meczacym miesiacu na studiach (3 egzaminy konczace wyklady) i w robocie. JAAAASNE.
Emil byl zly marudny, mial problemy z brzuchem , a w drodz4e powrotnej nawet zarzygal siebie i fotelik. Pomyslalam sobie, ze nie bede sie poswiecac, zeby moi rodzice mogli spedzic sobie rodzinne swieta. Nie takim kosztem, ze moje dziecko to odchorowuje potem.
Oczywiscie z mojej winy w duzym stopniu, bo gdybym sie tak nie stresowala, to pewnie by tez sie mogl troche bardziej rozluznic, ale nie umiem jakos tego przezyc, ze mimo 22 lat na karku ciagle jestem niewolnikiem mojej mamy i nie umiem sie jakos zbuntowac. Wychodzi z tego tylko tyle, ze potem wszystko wyplakuje Lubemu, a on chodzi nabuzowany po domu.

No nic. Wvczoraj w nocy bylo prawdziwe pandemonium. Jak juz narosla we mnie frustracja zwiazana z miejscem i forma naszego wesela zaczelam wyc , ze ja nie chce i najchetniej natychmiast w przyszla niedziele bez gosci w kosciele obok domu tylko my i swiadkowie.
No ale panowie (moj ojciec z lubym) usiedli przy piwie i cos tam uradzili.
Ja sie nie nadaje do tego swiata.

13:40 / 05.04.2006
link
komentarz (1)
Jestem właśnie w stanie, który można nazwać wczuciem sie w klimat. Mianowicie jestem w trakcie pochłaniania "Z zimną krwią" -między innymi dlatego, zeby nie być gołosłownym w pracy magisterskiej, bo przeciez nie mogę napisać, ze ten a ten napisał cośtam ważnego, kiedy tego nie czytałam, streasznie głupia cecha. Nie mniej to jeszcze nie obliguje mnie do lażenia do kina na "Capote`a" i słuchania w międzyczasie tak zwanym johnego Casha, no ale trudno. Więc sobie tam nucę teraz pod nosem rózne takie "frankie and johny were sweetharts" czy tam "...I`ve killed a man in Rhino...".
Cóż, ale wcześniej usłyszałam najbardziej chore gówno na wschód od missisipi, a mianowicie Dubbledge z gościnnym udziałem Orifice Vulgatron (wszystkie słowa, które mają w sobie "tron" brzmią złowieszczo i psychodelicznie, nieprawdaż?) "Bollocs".

Mój tato się troche zasiedział, przyjechała nawet mama. nie mniej trzeba mu przyznać, że był pomocny. Co prawda nie mogłam sie skupić przy gotowaniu i notorycznie coś mi się oważało, coś się przypalało, coś kipiało, nie wiem od czego to zalezy, może to z powodu tego, że nie musiałam robić dwóch rzeczy na raz...

Byliśmy w niedzielę na wieczornej przechadzce z naszym sekretarzem redakcji i jego dziewczyną. Na winie, piwie i ppizzy (w ich przypadku) i przyznam, że był to całkiem sympatycznie spędzony wieczór. Wczoraj zaś wybralismy się z Lubym na wspomnianego kapota do kina. Ale to było takie prawdziwe luzackie wyjście do kina. Najpierw zjedlismy małe conieco w Lipton Hot Spot, potem obejrzeliśmy film, a po filmie wybraliśmy sie do Empiku i niestety wydałam 100 złotych na "uzupełniacze" do kolekcji lektur Nabokova.

A "Capote" nie jest rewelacyjnym filmem, i kazdemu, kto nie czytał książek tegoś autora Truman może sie wydac na tyle antypatyczny i cyniczny, ze zniechęci do własnych dzieł. ja bym po obejrzeniu tego filmu na przykład wcale nie miała ochoty przeczytac "Śniadania u Tiffanyego" i pewnie cosbym tam w zyciu straciła, bo to swietna książka.

no trudno.
Dusiołek jest boski, ma niesamowite wyczucie rytmu i uwielbiam patrzeć jak tańczy. Czasem wystarcza mu pierwsze takty jakiegoś utworu, a czasem tylko jedno słowo, które kojarzy mu się z piosenką, na pszykład "autobus" "słońce" albo "pieski" i juz buja sie rozesmiany. możnaby go jeśc łyżkami, całowac i tulic. Pod warunkiem, że nie jęczy. jak on jęczy to ma się ochotę cały świat zdetonować. Powaznie.

A wizyta taty pokazała, że jak się ma dom, dziecko, studia i pracę, to dwie osoby w domu sprawiają, że zycie staje sie prostsze. Oj i to jak... Aż szkoda, że musi wracać:)
15:27 / 30.03.2006
link
komentarz (0)
Albo do dluzszego czasu jestesmy swiadkami jakichs manewrow przed prymaaprylisem, albo juz totalnie wszystko zwariowalo.
W niedziele strach wyjsc na spacer, albo na zakupy, zeby sie potem z zaskoczeniem nie dowiedziec, ze rzad sie rozwiazuje, nowe wybory,i telewizor relacjonujacy jakas konferencje prasowa, za pomoca tysiecy malych lampeczek czerwono-zielono-niebieskich wyswietla nam nowy, lepszy swiat... Rambo VIII, XIX Rzeczpospolita, oraz Pokolenie JP3000.
Zeby Prezydent kraju sie tak kompromitowal, bo albo , kurwa, podpisuje i nie czyta (!!!), albo to nie on sie podpisuje, z imienia i nazwiska, wiec co to jest? Zeby ministra bardziej obchodzily jakies afery sprzed 16 lat i to kim byl nieurzedujacy juz polityk jak chodzil do liceum, a nie mial pan minister pojecia o tym co sie dzieje tuz pod jego nosem teraz. Ze3by jeden z drugim p[olityk powiedzial wprost, ze jego interesuja konkretne stanowiska w rzadzie. No ja nie wiem. Poziom ich cynizmu osiagnal stopien totalnej bezczelnosci. I chyba w tej sytuacji bezpieczniej juz wlaczyc dziecku telewizor o 7:00 rano w niedziele (kto nie wie co jest wtedy na 1 programie telewizji publicznej, znaczy, ze jeszcze nie byl w IV RP), niz o 7:40 w dni powszednie, bo jeszcze od ogladania teletubisiow zostanie syn nasz lumpenliberalem gejowskim.
A ja zamast korzystac z chwili nieobecnosci dziecka w domu i pojsc sie uwalic z ksiazka, to siedze "na internecie" i robie cos absolutnie gowniarskiego. Nie jest to ani sciaganie pornoli, ani wpisywanie glupot na forum pod zmyslon ksywka, tylko jest to ogladanie stron internetowych ze zdjeciami aktora, ktory na dzien dzisiejszy dla mnie jest wogole najprzystojniejszy i chce, zeby mnie zaprosil na kawe. To zachowanie plasuje sie tak pomiedzy kupowaniem bravo i wyrywaniem zen plakatow, a zbieraniem wszystkich filmow, w ktorych wystepowal. No ale kazdy moze miec ochote na chwileczke zapomnienia;)

Dzidzi poszedl z moim tata na spacer. Ano tak. Moj tata przyjechal, zeby mi pomoc uczyc sie do egzaminow (z tym, ze jakies 3/5 juz za mna, w tym najgorszy z "metodologii nauk filozoficznych" a scislej "metody filozofowania do XX wieku". No i w ten sposob zamiast siedziec i jakies tezy tam sobie czytac, to albo internetuje, albo czytam "Chlopakow Anansiego", bo juz mi nerwy puscily i stwierdzilam, ze tez mi sie nalezy nagroda przed egzaminem. Ostatnio za to przeczytalam "na falszywych papierach w Chile" no i ksiazka jest swietna. Jakos tak sie milej na sercu robi czytajac znow znajomo brzmiace nazwy ulic, nie mowie, ze kiedykolwiek bylismy w Chile, chodzi raczej o to, ze prawie-jak-w-Hiszpanii. Nigdy nie uczylam sie hiszpanskiego, kiedys zdawalam na iberystykee na UW, choc jasne bylo, ze zabraknie tam dla mnie miejsca (ostatecznie na co komu 75 zlotych?), ale jakos bliskie sercu sa kraje iberyskie i iberoamerykanskie. Tak jak Anglia. Chociaz Anglie znam lepiej. Przynajmniej Anglie sprzed potopu polskiego. Mysle, ze teraz moglaby mnie rozczarowac, bo pewnie nie ma juz w ludziach tyle zyczliwosci co te kilka lat temu, no male nic to.
wracam do ksiazek.

Najlepsze odkrycie ostatnich czasow to K-Os. "Joyfull rebelion" sprawilo, ze miesci sie w pierwszej 10-tce. To sie nazywa styl+pomysl+talent+wykonanie = 10pkt/10 mozliwych.
Zakochalam sie w tej plycie.

A tak poza tym, to wracam sobie do Taja, czyli TY. Slonce wreszcie grzeje jak nalezy.


aha... moj tata , ktory jak przypominam przyjechal dzis rano zeby zajac sie Emilem, zebym ja mogla sie uczyc wzial mojego syna i powiedzial niby do niego, ale w efekciedo mnie tuz po przyjezdzie "to my sie pojdziemy pobawic, a mama zrobi nam herbaty..."
A wiecie co powie na to moja tesciowa? "a nie mowilam?"
14:33 / 21.03.2006
link
komentarz (1)
-przytul mnie
-pozniej
-w nastepnym zyciu?

Jedna z najfajniejszych ksiazek- leksykonow, to chyba "Egotrip- książka o rapie". Prawdziwa skarbnica anegdotek dla wszystkich, którzy nie umieją ze swoimi znajomymi rozmawiać o niczym innym, jak o rapie. Na przykład teraz Luby zamiast z 50-cioma osobami rozmawiac na ten sam temat, z kazda moze pokonwersowac o innym fakcie wymienionym we wspomnianej lekturze. Przynajmniej mam taka nadzieje...Nie wiem czy ci wszyscy smetni ludzie z rapbiznesu sa w stanie zauwazyc krzyk rozpaczy w moich oczach jak po raz setny slysze rozmowe o wszystkich tych rzeczach, o ktorych wszyscy chca rozmawiac, choc wszystko zostalo juz dawno powiedziane " a co myslisz o camey studio" "a co myslisz o bezelach" "a co myslisz o mezo".
A ty co o tym sądzisz Dominiko? Nic, kurwa, nic. Czy to jest kurwa życiowo ważne?
11:15 / 21.03.2006
link
komentarz (0)
Od dziecka przesladuje mnie gleboka potrzeba zmieniania swiata, poczucie obowiazku uszczesliwiania innych. Nic z tego nie wychodzi, wrecz powstaje groteska, a w rodzinnym bagienku pograzam siebie i pociagam za soba innych. Jedyne co w zyciu robie chyba jakos niezle dla innych to ubogacam ich wiedze (chyba? mam taka nadzieje...) w bardzo waskim zakresie, ktory i tak im sie nie przyda do niczego. Nie beda przez to ani bardziej najedzeni, ani nie beda miec lepszych stopni w szkole, wiecej puinktow na maturze, nie naucza sie dzieki temu jezdzic samochodem i wychowywac dzieci. Wiedza, ktora nie przeklada sie na nic. Beznadzieja. Kazda rzecz za ktora sie lapie nie zostaje spelniona w 100%. Rozbudzam jedna pasje, a potem zycie sprawia, ze nie za bardzo mam co z nia zrobic, i moze znalazloby sie odpowiednio duzo checi, ale pewna hierarchia waznosci zmusza, by zajac sie czyms bardziej prozaicznym...
I konczac swoje studia tez chyba niewiele zrobie.

Pozostaje trzymac kciuki za syna. Wciaz nie chodzi sam. Kombinuje jak moze, zeby tego nie robic o wlasnych silach. Dostal wczoraj od nas auto-chodzik-jezdzik, ale najchetniej chcialby, zeby go popychac, trzymac za raczke, jak pcha auto. Strasznie duzo mowi, mozna go w tym zrozumiec. Za kazdym razem , kiedy ide do szkoly i wracam po kilku godzinach do domu zauwazam, jak bardzo sie zmienil... Taki juz zniego wielki mezczyzna. Ma swoje zdanie. Jest nawet na swoj sposob asertywny. Wie gdzie chce isc, czym sie bawic, kiedy go przytulic, a kiedy nie. I chociaz ma dopiero 14 miesiecy (no za 3 dni 15...) to juz od pewniego czasu calkiem niezle idzie mu dopasowywanie klockow w tak zwanym "sorterze" Nawet takim bardziej skomplikowanym. Jest niezle bystry, az zaskakuje mnie czasami. Na przyklad nigdy nie uczylismy go kolorow tak jak uczylismy go pierwszych slow- ustawicznym powtarzaniem i pokazywaniem, ale sam doskonale umial je wskazac na swojej tęczowej piłeczce. Albo kiedy bierze zabawke a ja mówię "to jest gryzak, doby do gryzienia' to bierze do swojej malutkiej buzi i swoimi ząbkami-szpileczkami kąsa... Albo mówię "a ta zabawka wisi" to podnosi ja do góry. No po prostu mały, niefizyczny intelektualista...
10:11 / 19.03.2006
link
komentarz (0)
Zamiast chodzic na demanify sryfy i podrygiwac wsrod jakichstam fanow kanalu audytywnego i ckod, to trzymam dzisiaj kciuki za bialorus, choc szczerze powiedziawszy nie wierze, ze wybory cos zmienia. Bezkrwawa rewolucja mozliwa jest tylko w telewizji, a nawet tam potrzebny jest wyrazny przywodca opozycji, ktorego mozna sprzedac, za ktorym mozna pojsc. Za haslem to podazac mozna rozwiazujac krzyzowki, a tak w zyciu to jak nie ma jakiegos materialnego czlowieka, to niespecjalnie, a kandydat na prezydenta Bialorusi nawet nie mogl sie pokazac pewnie, bo jeszcze by go aresztowali za obrazliwe chodzenie po trawniku... Z najwiekszych odkryc XXI wieku to mamy demokracje totalitarna. A obserwatorzy stoja sobie z boku 4000 kilometrow od epicentrum i mowia "fe fe fe, nieladnie, jak tak dalej bedziesz robil ty niegrzeczny chlopczyku, to postawimy ci minusa". A tam ludzie sa przesladowani.
A u nas to strach w sobote wyjsc na zakupy, czy w niedziele przespacerowac sie do lasu, bo wracasz do domu a tu rozwiazanie sejmu.jeb. No to jest dopiero poroniona sytuacja. Stoja sobie na krawedzi przepasci panowie i co chwila jeden do drugiego "buuuu!" popycha, potem lapie i mowi "zartowalem", az w koncu za 10 czy 15 razem zrobi "buuu!" i nie zlapie.
Taki zarcik. Co to za metody. Zamiast sie skupic na czyms konkretnym to tylko systematycznie wszystko dewastuja. Proponuje by godlem IVRP byl buldozer z korona na lemieszu.

A ja jestem w kropce. Co zrobic ze swietami. Nie mam ochoty spedzac ich z moja matka. Nie mam ochoty ruzac sie z domu. Czeka mnie kilka stresujacych tygodni, kilka waznych wydarzen, a potem nie mam ochoty sluchac przykrych slow. Z kolei wczoraj odbylam rozmowe, ktora mnie absolutnie zdolowala. Moj tata po prostu nie wiedzxial co ma powiedziec na te informacje. A jego akurat mi zal. I nawet nie chcialo mi przejsc przez usta, ze nie jest mi przyjemnie spedzac "rodzinne" swieta z mama. I co mam zrobic? Znow sie poswiecic i byc w 1/3 szczesliwa, bo zostawie w Warszawie mojego najukochanszego Lubego- ostoje i wsparcie, oraz bez mala promyk szczescia, ale bede z tata i nie sprawie przykrosci mamie (znoszac w milczeniu jej przykrosci, powiedziec to, co mi lezy na sercu od lat (a na co nie mam sily) i pograzyc sie w otchlani spalic mosty, czytez oczekiwac nieoczekiwanego w zwiazu z tym, albo zostane tu z Lubciem i sprawie duzo przykrosci rodzicom.

Od rodziny nie da suie uciec. I trudno jest zrozumiec, ze gnebi mnie ocean smutkow, i "tradycyjne" swieta to zamiast religijnego przezycia, przezycie osobistej traumy, gdzie to, co w Wielkanocy nawazniejsze jest zepchniete na plan trzeci z idiotcznych powodow, bo ja to bo ja tamto.

Snilo mi sie, ze bylo tak zle, ze w srodku nocy uciekalam z wozkiem z Wroclawia na piechote. A kiedy zaczelo dniec i poranne zorze rozswietlily horyzont, moim oczom ukazal sie.... Wroclaw.
Nie ma ucieczki.

chcialabym, zeby ktos wzial mnie za reke, jak dziecko i przeprowadzil przez ten straszny trakt.

Ale to tylko takie chcenie.
Nie umiem zawierzyc Temu, ktory moglby przeniesc mnie ra swych ramionach, za to dsama musze przeprowadzic swojego synka tak, zeby nie nabral urazu do rodziny, bo przeciez to nie jest jego problem
16:42 / 15.03.2006
link
komentarz (0)
Wiosna, panie sierzancie...
Im jest lepiej tym gorzej, codziennie zdobywam mistrzostwo swiata w czarnowidztwie. Ogarnia mnie jeszcze wieksze wewnetrzne lenistwo, ktore wyrywa sie na wolnosc przy kazdej mozliwej okazji. Na przyklad wieczorami nic mi sie nie chce wogole. Ani jesc, ani nie jesc, ani ogladac nowych filmow, ani w cos zagrac.
Chociaz... bylismy kilka dni temu na swietnym filmie w kinie, ze sie nazywal "C.R.A.Z.Y.", to powiem, i dodam jeszcze, ze byl jak przypowiesc.
Kiedy snuje sie bez sensu po Ursynowie to mam sto mysli na minute, kiedy siadam wreszcie w spokoju w domowym zaciszu pozostaje mi jedynie bol glowy i niechec, zeby cokolwiek zrobic.
Emil postawil juz pierwsze samodzielne kroki, wiec temat chodzenia na razie w rodzinie nie jest juz na topie. Tymczasem Dusiolek nadal nie moze sie przelamac i woli usiasc, niz isc dalej...

Wkurza mnie juz siedzenie w domu, nie chce mi sie.
Wyjsc tez mi sie nie chce, blisko domu jest syf, a daleko jest juz za daleko. Na swieta tez mi sie nie chce jechac.
Wszedzie te same smierdzace psie gowna wyplywaja pod sniegu. I ci sami ludzie, radosni, jakby wyszli z obrad sejmowej komisji sledczej. I juz na placach zabaw, ludzie po domach i w samochodach znow mowia, ze jest jeden winny. Oj dobra, rzygac sie chce od tego.
Jedni powiedza, ze jak mial 5 lat to odkladala mu babcia co sluzyla u Niemcow czy tam Bolszewikow pieniazki na komunistyczej ksiazeczce oszczednosciowej, a potem druga wyjscie i wybelkota ze to "bałdzo nieładne i niełoztłopne"
White man is a fuckin devil.

A z ksiazek do czytania, a nie do uczenia mam nowego pupila, czyli Nabokova, bynajmniej nie Lolite, tylko inna- Maszeńkę i ksiazka jest tak napisana, ze sie rozplywam, bo jest w niej wszystko co uwielbiam u rosyjskich pisarzy.
12:49 / 07.03.2006
link
komentarz (1)
atak-wogle, to wczoraj w nocy, zamiast porzadnie sie odespac po dwoch jeszcze bardziej zarwanych niz zazwyczaj nocach i dwoch bardzij niz zazwyczaj meczacych intelektualnie dniach, poszlam sobie, z wlasnie obudzonym przez bol brzucha synem na gale oskarowa. Zalapalismy sie mniej wiecej na wszystkie istotne kategorie, czyli tam three-6-mafie, i skandal z jeansami, no i ostatni, dosyc zaskakujacy werdykt tez. Tlumacze nie powinni jednak tych zarcikow tlumaczyc, bo z tego nic dobrego nie wychodzi i najczesciej konczy sie na tekscie "i...Shaft, czyli... uznajmy... ze... po polsku pręt" . albo myleniu plci osob, o ktorych wlasnie prowadzacy opowiada anegtotke, jak to mialo miejsce ze trzy lata temu.
jesli zas chodzi o studio oskarowe to postuluje o usuniecie Torbiszona ze stanowiska prowadzacej za rok. Pomijajac, ze chyba najchetniej to by zmolestowala Sthura mlodszego, to wogole jej tryskanie erudycja bylo... przyszlo mi do glowy tysiac niesmacznych porownan, wiec zebrawszy je w jedna spojna calosc, powiem, ze samo w sobie bylo nieapetyczne i tyle.
Chacinski tak, potem Stanko tez na tak, moze jeszcze jedna osoba do towarzystwa, na tle ktorej mozna blyszczec, Sthur, jak zetnie tego czeskiego pilkarza , zeby bylo atrakcyjnie wizualnie i zabawnie, a reszta won.

Ostatni miesiac obfitowal w sluchanie hip-hopu, wiec tez mam taki nastroj, ze raczej mnie irytuje, a jak ktos chce mnie ostatecznie podkurwic, to moze zejsc na temat LL cool J`a.
Pewien polski producent wykazal sie absolutnym brakiem stylu, zeby wypuszczac w drugim obiegu takie smiecie, to wstydu trzeba nie miec i boga w sercu tez.
Jneiro Jarel wcale nie jest takim goracym kotem jak niektorzy mowia, a utwor w ktorym jest historia jak tam raper sluchal de la soul i innych takich tam z lat osiemdziesiatych klasykow, ze sie na tym wychowal, wywolal wysypke u mnie. Ile mozna. Podklady spoko momentami, ale wole juz chyba to co sie dzieje w UK.
A to co sie zaczyna wyrabiac w tych wszystkich telewizjach muzycznych napawac zaczyna wstretem. Ostatecznie smutne stalo sie wymienienie Szajewskiego na Bezeli, ktorych przede wszystkim nie da sie zrozumiec, czym moge tlumaczyc czesciowo brak reakcji na ich przezabawne anegdotki. mamy tez samochodowke, bedziemy miec tramwajowke, pytanie tylko czy na koniec nie przyjdzie tirowka i nie zje ich obu w pojedynku na gole klaty.


Na koniec skarga. Zaczelismy robic porzadek w pokoju, ostatni taki porzadek byl robiony chyba 1,5 roku temu. Tylko, ze wcale dzieki temu nie znalazlam swojej ksiazki tak mi obecnie potrzebnej. jednej i drugiej. Wniosek nasuwa sie sam. nastepne wczolgiwanie sie pod lozko i tarzanie sie w 3-centymetrowej warstwie kurzu nastapi za lat conajmniej 30-sci, albo jak zginie nam na przyklad nie wiem... czek na milion dolarow u.es.a.
08:54 / 06.03.2006
link
komentarz (2)
Wychodzisz z metra i pierwszy krok, ktory robisz na powierzchni konczy sie w kaluzy snieznego gresu, probujesz salwowac sie ucieczka, jedna noga laduje w grzaskim blocie, a druga slizga sie po lodowej pralce. jak tylko udaje ci sie utrzymac rownowage podnosisz glowe i widzisz zielony neon "Niedlugo wiosna" a obok ten durny dwukropek i zamkniety nawias. jakby tam siedzial jakis ironiczny skurwysyn z kubkiem aromatycznej herbaty i ksiazka w reku i co jakis czas patrzyl na sytuacje na dworze wysylajac wkurwiajacy komentarz.

Ostatnie dwa tygodnie obfite byly w nieznosne studenckie rozterki, ktorych az szkoda przytaczac, powiem tylko, ze w bolu rzezbilam pierwszy rozdzial pracy magisterskiej, ale udalo sie. Jeszcze 1000 drobnych poprawek, 2000 dopowiedzen i bedzie zamkniety, bo ilez mozna dopisywac.
napisanie go sprawilo mi nie tyle satysfakcje, bo caly czas zylam w leku przed nasza promotorka, ktora nalezy do osob, ktore promieniuja erudycja i lubia punktowac DOSADNIE niewiedze i brak umiejetnosci u innych. Obylo sie bez jakiegos tam ponizania na szczescie, ale lepiej umartwiac sie przed faktem niz czuc upokorzenie po fakcie.
Za to satysfakcje dostarczyl mi wyjazd sluzbowy. Nie z powodu niewiadomo jakich tam materialow, ktore z niego przywiozlam, bo sa to tylko zdjecia, ale z tego powodu, ze po raz pierwszy pojechalismy w delegacje z dzidzia, pociagiem. Bez niczyjej narzuconej pomocy, bez jakichstam wyrzeczen, typu to-ty-jedz-kochanie-bo-ja-musze-zostac-z-dzieckiem.
Mozemy jechac sobie teraz wszedzie, gdzie tylko dojezdza kolej, odzyskalam poczucie wolnosci, ktore gdzies tam sie zatracilo w osmym miesiacu ciazy, kiedy wydostanie sie z podziemi metra musialo nastepowac za pomoca windy, bo inaczej trwalo 15 minut i towarzywszylo mu sapanie, stekanie i potworne zmeczenie, a potem objawialo sie tym, ze nie za bardzo jak mozna bylo sie ruszyc z miasta, bo albo rodzina narzucala sie z samochodem, przy czym oznaczalo to rodzaj podarunku wiazanego "zawieziemy was, tylko przyjedziemy po was we srode, wyjedziemy z wami w piatek, a potem musicie zostac u nas tydzien" , bo przeciez nie bedziemy wozic dzidziusia pociagiem, co prawda to nasz wybor, ale nie ma chyba takiego zyciowego przymusu, zebysmy razem gdzies jechali?

Dziwne, ze sie tym przejmowalam? Teraz tak, ale dawniej bylo to po prostu pfrustrujace.

Emilowi bardzo podobalo sie w pociagu, zwlaszcza na krotszych trasach typu wwa-poznan i poznan-wroclaw, chociaz kiedy wracalismy do domu byl bardzo dzielny. Tuptal po korytarzach, zaczepial pasazerow, ogladal swiat za oknem, bylo mu chyba calkiem niezle.

Duziolek ciagle nie chodzi sam, wiec wiekszosc rodziny chodzi po "znajomych lekarzach" i dzwoni z dobrymi radami, wspominajac, ze ten-a-ten juz dawno chodzil, a od-sasiada-ma-roczek-i-juz-biega. No nic.
A Emil je jajecznice i racuchy i ma to w dupie. Chodzi symbolicznie trzymajac sie pojego pmalego palca, ale najchetniej ogladalby caly dzien TVN turbo.Jestem na bierzaco z nowinkami motoryzacyjnymi, mniej wiecej wiem czym sie roznia jesli chodzi o parametry aygo i 1007, znam juz histrie ladrovera i razem z synem moge juz swiadomie kupic drobne elementy karoserii na rynku czesci uzywanych.

lepsze to niz szeroka wiedza z zakresu bohaterow bajek dla najmlodszych typu "jak ma na imie koparka boba budowniczego" czytez "jak sie nazywa syn listonosza pata"...
18:20 / 14.02.2006
link
komentarz (1)
Wyjazd do Wroclawia wiazal sie z wielkimi planami. Jak zawsze. I jak zawsze wiekszosc spalila na panewce. Impreza u loza byla bardzo udana, zwlaszcza, ze spora czesc zeszla nam na wspominkach starych dopbrych czasow (ale zezgredzialam, spotykam sie ze swoimi kolegami i rozmawiamy o starych dobrych czasach, a zeby poswiadczyc dodatkowo zezgredzenie dodam tylko, ze rozmowy obdywaly sie przy Tequilli). Oczywiscie Luby niebylby soba, gdyby nie sprosil tuzina obcych ludzi biednemu Pawlowi do domu. Bo akurat jeden taki truskulowy raper byl u swojej dziewczyny, a taka jedna raperka przyjechala nagrywac plyte, no to czemu by nie? No nic. Bylo bardzo wesolo, no i dowiedzialam sie kilku ciekawych rzeczy, ktore moze kiedys by mna wstrzasnely, a dzis wywolaly usmiech na twarzy, albo zadowolenie:)

Moje kolezanki nie maja czasu... Moja przyjaciolka miala, mimo chorej babci i sesji na dwoch uczelniach, co jest krzepiace, bo pogadalysmy sobie o wielu milych rzeczach, o filmie i literaturze.

Moi rodzice grali mi na nerwach. Mama. Glownie mama. Ale dom sam w sobie tez. Ludzie, tam nic nie moze byc normalne. Drzwi do lazienki zamykaja sie pod warunkiem, ze sie wetknie papierek miedzy drzwi a framuge, internet dziala jakby chcial a niemogl, wiec po odwaleniu slizgowej roboty nawet nie pomyslalam o beztroskim surfowaniu (co wyszlo na dobre mojej przyszlej pracy magisterskiej). Cieplo jest miedzy 22:00 a 6:00 i 13:00 i 15:00, w podobnych godzinach mozna takze zrobic sobie swieza herbate, ugotowac obiad, a nawet wziac kapiel, co jest nikla przyjemnoscia tak czy siak, bo kiedy podgrzewacz przelaczony jest na * woda jest letnia, a gdy jest przelaczony na ** jest GORACAAA! albo LODOWWWWAAATTTTAAAAAAAAAA! W pozostalych godzinach jest podwojna taryfa na prad, zatem nalezy spozywac herbate z termosu i cierpliwie czekac okutawszy sie w swetry. Nice one brotha.

Nie moglam sie doczekac powrotu do Warszawy. Niestety rodzice postanowili pomoc nam nie tylko w pilnowaniu Emila, gdy bede na zajeciach, ale i przez nastepne 24 godziny, o czym poinformowali moja tesciowa w ostatniej chwili(uwierzycie, ze nie skakala z radosci?).

Szczesliwie reszta weekendu czyli sobotnie popoludnie, niedziela i... poniedzialek:) byly cudowne. Kiedy luby wyjezdzal z Wroclawia nie chcialo mi sie wierzyc, ze kilkudniowe rozstanie jakos nam pozwoli od siebie odpoczac, bo wydawalo mi sie, ze nie zmeczylismy sie soba.
I choc nie bylo zle to teraz nasza milosc przezywa renesans. Wczoraj bylismy na cudownym spacerze po Kabatach do Powsina. Tam male grzane piwko z widokiem na zdjecia z Chin. Aura wspaniala, bialo i cieplo, proszacy snieg. Urokliwie.
Obsypujemy sie drobiazgami, i nie mam tu na mysli garnuszkow pokryweczek, kubeczkow i nozykow, tylko rozne ksiazki, komiksy i inne takie przyjemnostki, wczesniej tez to robilismy, ale teraz jakos tak milej...

Emil ma coraz wiekszy zasob slow, coraz lepiej mu wychodzi chodzenie, a kiedy podchodzi do mnie, mowi "MAMA!" i przytula sie, to jest to najcoduwniejszy moment... A potem raczkuje do spiacego taty, wczolguje sie na lozko i wola" TATA!" wgryzajac sie Lubemu w bok.


Macierzynstwo...
10:04 / 02.02.2006
link
komentarz (1)
Życie po 29 styczniajest zdecydowanie inne. Nie roztrzasam czyja to tragedia, czy prywatna tragedia tamtych ludzi, czy ogolnopolska tragedia nas i naszych ulubionych stacji telewizyjnych (a moze powinnam w odwrotnej kolejnosci wymienic?). W poniedzialek nabylam wszystkie mozliwe gazety od tych mniej brukowych, do najwiekszych szmatlawcow- prawdopodobnie beda mi potrzebne do pracy magisterskiej. Prawdopodobnie, bo po wstepnym przegladzie na razie nie czytam. To jak wszyscy ci ludzie, ktorych w ogladaniu zmagan z zyciem malej dziewczynki o poparzonym ciele najbardziej interesowaly zblizenia na twarz. Im bardziej sie zaglebiam w publikacje odnosnie etyki mediow i reportazu, tym ma bardziej dosyc gazet i telewizji. Szczerze powiedziawszy w tej chwili to ja przyswajam okolo 40 minut emizji telewizyjnej dziennie, na przyklad kilka dni temu polowa yo mtv raps to byly fajne teledyski brytyjskie, co z przyjemnoscia obejrzalam(druga polowa byla gowniana). Poza tym czycham z pilotem na "pila tango", z tym, ze najczesciej nagle znienacka wskakuje tuz przed bez cenzury i chuj w babki strzelil.

czekam z utesknieniem na jakies wyjscie do kina, czy cos. Mam juz dosyc zimy, albo piekna pogoda i mroz taki, e nijak nie da sie z Dusiolkiem wyjsc, albo jest na tyle cieplo, ze nie jestem wiezniem w swoim domu, z tym, ze pogoda jest najgorsza i nawet nie da sie przejsc od domu do metra wzdluz belgradzkiej bo mamy namiastke plazy- a mianowicie grzaskie bloto posniegowe z duza domieszka piachu i co jakis czas malo przyjemny szum wody w koleinach.

Wybieramy sie jutro do wroclawia, zalatwic slubne formalnosci. tak moi mili, jak wszystko dobrze pojdzie pod koniec sierpnia bedziemy oficjalnie, panstwowo i koscielnie uznani za malzenstwo. No ale teraz nie o tym, tylko o rozrywce, bo po cichu licze na jakas impreze, nawet mialam na ten temat psychodeliczny sen, no ale projekcje umyslu tez zostawiamy. No wiec 3 lata temu byloby nie do pomyslenia, ze brakuje mi wyjscia na impreze, ale nie w opcji "tylko wrocmy szybko bo sie nie wyspie", ale w opcji "tylko wypijmy duzo, spalmy pole marihuany i rzygajmy w miejscach publicznych". no moze przesadzam, bo chyba juz sto lat minelo odkad ostatni raz cos takiego sie dzialo, ale, zbey przyblizyc skale oczekiwan wobec imprezy to wyolbrzymiam.

Czekam takze na spotkanie z ludzmi z liceum, jednym ludziem w zasadzie, plci zenskiej, no ale mysle, ze i tak skonczy sie tym, ze przez dwa tygodnie bede miec czkawke czy costam takiego, krosty na jezyku, bo beda mnie obgadywac w swoim klasowym gronie. po 4 latach niewidzenia kazdy by poplotkowal o kolezance, prawda? i to jest straszne.


10:50 / 26.01.2006
link
komentarz (2)
Syn z dnia na dzien jest coraz slodszy. Stoi teraz obok mnie i opowiada cos tulac glowe do mojej reki. Nie moge sie doczekac kiedy bedzie sam chodzil, wogole nie mozemy sie doczekac kiedy bedzie starszy. I tak lzej sie zrobilo, kiedy zaczal sam siedziec, a od kiedy raczkuje ja mam troche wiecej czasu.
Najgorsze, pierwsze dwa miesiace sa jak te "ciemne wieki" trwaly tysiac lat, a teraz zostalo po nich samo zle wspomnienie, choc pewnie byly i mile chwile...
Poki co zadne pieniadze nie sklonia mnie do ponownego porodu, ale coraz czesciej pojawia sie mysl, ze moze kiedys, taka mala coreczke... czemu nie.

A na razie cieszymy sie kazda chwila z synem, choc przyznaje, ze jak mam duzo na glowie to trace szybko cierpliwosc i nie umiem w sobie chwilami wykrzesac entuzjazmu.
Nie ma opcji "hurra jak fajnie ze obudziles sie znow o 3 w nocy z potwornym bolem dziasel a ja moge wreszcie wyjsc z cieplego wyrka i troche pomarznac, zeby ulzyc twym cierpieniom". Nie ma tez sytuacji "Jak fajnie, ze znow wyplules wszystkie syropy przeciwbolowe i uspokajajace oraz antykolkowe i moge dac ci je jeszcze raz, zamiast oddelegowac cie do wanny z tatusiem", no ale najczesciej jest milo.

Cos z zupelnie innej beczki. teraz juz wiem co sie stalo ze wszystkimi (uwaga wyrazenie prawdopodobnie niepoprawne politycznie, przynajmniej w III RP) murzynami, ktorzy nie graja w naszych klubach pilkarskich. Ogladalam nasze propozycje do eurowizji- otoz oni (ci murzyni) kiwaja glowama w sposob charakterystyczny dla egipskich galernikow(odginaja rytmicznie- w takt werbla glowe do tylu i rownoczesnie spogladaja w dol, rece zalozone ma piersi lub wsparte na kolanie, gdy siedza) a we wstawkach robia truskul typu "komą komą seksi gerl troł jor hends ap in di er" . Porazajace doswiadczenie.
prawie jak wlaczyc Forfan w pierwszym tygodniu ferii i zobaczyc co nowego dzieje sie w swiecie densu. A powiem wam, ze nic. Stahurski nadal wyglada tak jak wygladal, sztunie z majtkami na wierzchu i delikatnie zwilzonymi wargami nadal spiewaja "ooo maj looow, giw mi a kisss dont let mi goooo, ooooo" a sekcja taneczna wykonuje taniec hip hop polegajacy na bujaniu kolanami i rytmicznym klekaniu oraz wyrzucaniu rak przed siebie w opcji "strzasamy raka z palca".
I w tych warunkach " laffy taffy" staje sie rzeczywiscie debiutem roku spelniajac wszystkie oczekiwania odbiorcy rapowego ktory i tak potajemnie wysyla esemesy, zeby zobaczyc tokio hotel, durśfal monsun, jeszcze raz.

durśfal to pierwsza przypadlosc chorobowa, ktorej nazwy po niemiecku wszyscy u nas w szkole nauczyli sie najszybciej. byla prawie tak zabawna jak nasza kolezanka, ktora z zazenowaniem mowila "iś g...g... GEJE nach hauze"
14:08 / 23.01.2006
link
komentarz (2)
Slonce swieci tak, jak rzadko mu sie zdarza zima, przynajmniej u nas. Mroz tez jest taki, jak rzadko sie zdarza zima... przynajmniej u nas, choc radiowi reporterzy spiesza do nas z informacjami, iz pan X lub Y Staszek lub inny Zenon z Podupcewa powiedzial do reporterskiego mikrofonu swym zwirowatym glosem, ze jednak kiedy on byl mlody to bylo zimniej, minus czterdziesci. w sloncu. I teraz mamy szerszy obraz. Obiektywizm meteorologiczny. Z tego wszystkiego mam tyle, ze siedze w domu i nie moge sie ruszyc nawet do sklepu pod blokiem, Luby, jak kazdy prawdziwy mezczyzna z reklamy przynosi mi zakupy, a mnie juz nawet nie kreci podgladanie polskich telenowel, bo i tak sie okazuje, ze nie ma dla nich alternatyw wiec juz lepiej nie wlaczacd telewizora. No chyba, ze Emil oglada TVN turbo. Ma dosyc szowinistyczne upodobania, absolutnie nie jara go swiat przyrody, natomiast swiat motoryzacji wywoluje mala dziecieca ekstace. Warczenie ryczenie machanie rekami i nogami oraz wykrzykiwanie "ta to" (auto) "ba" (jeep) "iiijaaa ijjjaaa" (pojazd uprzywilejowany). Teraz stoi oparty o fotel, oprzezuwa buleczke i rzuca uwodzicielskie spojrzenia na prawo i lewo.
Mnie z wiekiem coraz trudniej zrozumiec potrzebe ogolnorodzinnej asymilacji. Po co sie spotykac z babciami srapciami, po co rozmawiac codziennie z matka,. kto wymysla takie obowiazki bezsensowne. Dlaczego nie mozna powiedziec jednej z druga, ze sie nie chce. Nigdy nie starcza asertywnosci na to, zbey sobie szczerze porozmawiac, i tak zawsze szczerosc bedzie jednostronna, a wolnosc krotkotrwala.

przetrwalismy swieta, nie bylo zle, choc musielismy dochodzic do siebie przez nastepne kilka dni.
Sylwester byl mily, taki zdziadzialy z punktu widzenia wszystkich zadnych przygod klubowiczow. Za to mielismy najpiekniejszy widok z okna.

Powolutku planujemy podroz poslubna, niestety sierpien okazuje sie byc swietnym miesiacem na wyjazd do bawarii, ale mozna zapomniec o wiekszej egzotyce. Deszcz, upal, robaki.

Kiedy tak przedzieralam sie przedwczoraj i wczoraj przez zasnierzony las idac na zajecia zatesknilam troche za zimowymi wyjazdami snowboardowymi, od 4 lat ani razu nie udalo sie wyjechac w gory. Matka mowi "jedz z nami", niestety wyjazd w gory dla mnie laczy sie z pewna z gory okreslona konwencja, ktora nie zawiera punktow typu "rodzice" "dlugie sniadanie" "dlugi obiad" "dluga kolacja" "krytyka wagi" "krytyka ubrania" "spanie z ludzmi powyzej 40-stki w jednym pokoju" "kretynskie odzywki typu'joł joł'" "nudne wieczory" "biadolenie". Poczekam wiec az moj syn podrosnie i wyjade z nim.

mamy coraz wiecej milych "swoich" miejsc na Natolinie. Robimy sobie krotkie wypady, kiedy Mlodzian juz spi. Idziemy na kebab do Aramu, albo na tiramisu do Cafe Melanz, ktora jest swietnym miejscem i od 1 grudnia tez milo sie nam kojarzy. To mily sposob na odrobine przyjemnosci, w warunkach, w ktorych trudno zrobic cos szalonego.
17:18 / 19.12.2005
link
komentarz (0)
Luby mowi "jak bedziesz miec chwile to poczytaj sobie komiks taki a taki*" (*wstaw w dowolnej konfiguracji Daredevil, Wolverine, Electra, Hulk, Fantastic Four, X-men,... VS Daredevil, Wolverine, Electra, Hulk, Fantastic Four, X-Men,... lub What if..., lub jakis inne Origin albo 2030). Ja oczywiscie wcale nie "mam chwili" tylko uciekajac od zdan typu "Ostatecznym kryterium poznania filozoficznego jest intelektualna oczywistość wewnętrznego doświadczenia i zasad logicznych, co pozwala przezwyciężyć subiektywizm i relatywizm, a dojść nawet do tez niekonstruktywistycznej metafizyki", bo jak tu nie uciekac od tak zsyntetyzowanego opisu (na 40 stronach maszynopisu zawarta cala historia metod filozofowania, podkreslam slowo CALA), znow trafilam w przeszlosc, bo jakby inaczej moglo byc. Odbylam wiec pozdroz sentymentalna po stronach, ktorych dawno nie odwiedzalam (no, jakies 2-3 lata) i psikus, bo z calej galerii krewnych i znajomych krolika, kolegow moich kolegow, czy "czesc-jestem-wojtek" na imprezie u "czesc-jestem-ola-dziewczyna-Patryka", albo "a-to-tlen-do-mojego-kumpla-tez-robi-pocztowki", no to z calej tej menazerii ocalal zdaje sie tylko www.differenthuman.com ,ale przynajmniej tam jest na czym oko zawiesic...

Z innej beczki to dwie mysli w zwiazku z odwiedzinami w Moim banku. 1.Kupili mnie dzisiaj tanimi gadzetami, jak dyrektor tego oddzialu, ktory wcale nie okazal sie byc pizda-Basia dal mojemu dziecku cukierka typu "krowka", a pani od wysylania mojego przelewu wcale nie chciala mi wcisnac po raz 50-ty karty kredytowej (na ktora i tak mnie nie stac), w celu wyrobienia limitow oddzialu. No to teraz im ufam do pierwszej 30-stki odciagnietej karnie za przekroczony o 2 zlote limit.
2. Ciekawe kiedy moje dziecko przyjdzie z przedszkola i zapyta "Mamo a co to znaczy Gauleiter?", oczywiscie slowo na "g" jest tu symbolem tego, co aktualnie znajdowaloby sie na tapecie w rozmowach u rodzicow wspolprzedszkolakow. Bo dzisiaj w banku, tym Moim wlasnie pewna mala dziewczyna radosnie plasajac po calej placowce nagle wypalila do swojej mamy "Mamo-mamo-mamo-mamo, ten mocherowy beret sie przed nas wepchnal" pokazujac na jakas biedna zasuszona babunie, co pewnie przyszla wziac kredyt swiateczny a/k/a pozyczka-w-15-minut, albo splacic rate na czas, bo inaczej KARA BOPSKA PLAGA EGIPSKA a/k/a tak-powinno-byc-w-kazdym-banku.

No i co? Wysmienita machorka?
11:10 / 15.12.2005
link
komentarz (2)
Z dziecinstwa pamietam jak cala zenska czesc rodziny zbierala sie przed telewizorem i na przyklad ogladalysmy Kaszpirowskiego, ktory sprawil za pomoca telewizora, ze jedna dziewczynka zamknela oczy i juz nie mogla ich otworzyc, a kulawy przestal utykac. I tenze Kaszpirowski zawsze wyciagal rece i bylo "adin, dwa, tri..." a babcia ze wzruszenia ocierala oczy i mowila do mnie "bedziesz kardiologiem i wyleczysz babci serduszko".
Albo w pierwszy dzien swiat cala zenska widownia rodu Kozinskich musiala oczywiscie wzdychac nad dola i niedola panienki Scarlett.
Albo... wszyscy, niezaleznie od plci przezywali wzloty i upadki Richarda Chamberlaina jako Shoguna.

Ciekawe co mojemu synowi zostanie w glowie z najwczesniejszych lat telewidztwa, bo bedzie trzecim pokoleniem w rodzinie, ktore mialo w mlodosci do czyniena z tym cudem XX-wiecznej techniki.
Moze zostanie mu w pamieci krol cyganow, moze rybka z kanalu mini-mini (czy jak on sie zwie), moze teletubisie, a moze to, ze jak teraz, cholera, wlaczam stacje muzyczna to akurat napierdala do mnie Jedker ,ze jest Minorum gentium czlowieku, a zaraz po nim Sokol napierdala, ze moze umrzec na Ejc. I nie uwierze, ze dzieciaki specjalnie tak glosuja, ze te dwa klipy lataja w kolko po sobie. I o ile juz sie przyzwyczailam do dziwnego beatu na singlu Wojtka-pseudonim-narrator, to Luby tak dlugo chodzil po domu pokrzykujac "To minorum gentium czlowieku, niszczy rzad artystow-poetow" ze zdazylam znielubic singiel Jedkera zanim wszedl na maksymalna rotacje. Poza tym co to za opcja z usuwaniem polskich klipow za przemoc?

Niewazne. Ostatnio do snu slucham Jean Grae, bo w koncu udalo sie ja znalezc. Jesli myslicie, ze w domu dziennikarzy muzycznych panuje nienaganny porzadek w plytach, to nigdy u nas nie byliscie, co ma wiele pozytywnych aspektow. U nas plyty sa wszedzie, ale te, ktorych akurat potrzebuje , nie ma nigdzie. Przyszedl jeden z drugim Kaszpirowski zrobil swoje adin-dwa-tri i nie ma. Mozna z tym ogwizdziec.

Moj cudownie uzdrowiony sila polskiego pieniadza laptop wrocil do domu po dlugiej rekonwalescencji, ale nie poznaje kolegi. Jakis obcyjest, system niesprawny, powolny, wszystko trzeba na nowo instalowac, pracowac na razie sie nie da. No ale beda swieta, bedzie troche czasu...Jasne. A swieta juz za chwile, za tydzien i dwa dni i to jest przerazajace, bo rodzinne swieta brzmia jak jakas straszna choroba, ktora trwa 3 dni, ale rehabilitowac sie trzeba pozniej pol roku...

No nic. dwie wiktorie.

11:02 / 09.12.2005
link
komentarz (6)
Ostatnio lubie zakonczyc dzien jakims milym akcentem typu butelka wina plus ser. Jak zrezekne sie sera na rzecz drugiej butelki wina trzeba bedzie pomyslec o jakiejs milej pracy fizycznej i o tym, by zbierac wrazenia z upadlania sie by w przyszlosci, najpewniej posmiertnie zostac uznana pisarka. A tak na powaznie, to do tego wina jakis mily film, na przyklad wczoraj udalo mi sie obejrzec prawie w calosci "A long goodbye" Altmana i przyznaje, ze swietnie sie bawilam. Oczywiscie ostatnie 40 minut przed zasnieciem wole spedzic nad ksiazka wiec czmychnelam do wyra wsluchujac sie w mila plyte, ktora byla swego rodzaju wycieczka we wspomnienia, a pamiec niestety to raczej koronki utkala niz gobeliny, zatem duzo dziur w obrazach z przeszlosci widze, nie mniej jednak... Wlasnorecznie i bardzo niechlujnie(dzis Luby jest juz wiekszym pedantem przy tej okazji) skompilowana plyta best of George Turnau. I sie rozzewnilam. Zwlaszcza przy wersach Baczynskiego "Znow wedrujemy cieplym krajem/ malachitowa laka morza/ ptaki powrotne umieraja/ wsrod pomaranczy na rozdrozach". Sluchal;ismy z Lubym tej plyty podczas wspolnego wyjazdu do Klopotna. Im jestem starsza tym bardziej luibie klopotno jako miejsce, natomiast mam dosyc wakacji z rodzina w komplecie, dlatego marzy mi sie spedzic tam tydzien z Lubym i Emilem, BEZ babci, BEZ mamy, BEZ kuzyna, BEZ wujostwa z Niemiec, BEZ BEZ BEZ! Natomiast Lubego absolutnie nie kreci taka perspektywa, wiec przynajmniej na jakis czas musze odlozyc swoje pragnienia na polke w biblioteczce. Sam tekst z kolei kiedy go sobie przedstawiam w obrazach, przypomina jak zywo wschod slonca w Llanes. Wszystko sie zgadza i malachitowa laka morza i pomarancze powiedzmy, w kazdym badz razie robi sie cieplej na sercu. "Linoskoczek" natomiast kojarzy mi sie z jeszcze inna opcja i tu wracam do punktu wyjscia historii, a mianowicie do wina. Otoz do firmowych win zdecydowanie sie dorasta. Owszem mam juz za soba upijanie sie tanim winem, czy tez nalewka i to wlasnie wtedy kiedy poznalam faceta z marzen, przystojnego, troskliwego, takiego, co to wysyla smsy o tresci "widzimy sie juz za 159 minut" a po pieciu minutach "widzimy sie juz za 154 minuty". I tenze facet mial mnie za porzadna dziewczynke, a przynajmniej chcial takowa ze mnie uczynic zakazujac mi picia alkoholu i palenia papierosow, a ja wowczas bardzo lubilam pic alkohol i palic papierosy, myslec o smierci sluchac strasznych czarnuchow i tylko wieczorami, kiedy ogarniala mnie melancholia w kazie pokoju wlaczalam sobie jakies Grechuty jakies Turnauy, bo jak mi murzyn krzyczy "Niga" "Bicz" "Smouk UID" to troche nijak do nastroju sie miewa. (oczywiscie ubarwiam i koloryzuje, bo moze przez dwa miesiace w zyciu sluchalam Onyxu i Geto Boys, no ale to juz cos, bo to akurat te dwa miesiace wtedy). No i niestety chodzilismy wtedy wszyscy do takiego klubu, ktory sie nazywal katakumby i byl tuz nad Odra. Jego niebywala zaleta byla sprzedaz alkoholu nieletnim, natomiast wada byl absolutny brak kibli. Zatem kiedy mowilam mojemu wspanialemu chlopakowi , ktorego mi zazdroscily kolezanki, ze ide sie odlac na zewnatrz to szlam i pokazywalam kolezankom jak ladnie umiem pic wino "na hejnal" czyli do dna za jednym zamachem, udzielajac przy tym instrukcji, w miare jak znikaly kolejne butlki. Potem wracalam a moj chlopak mowil "daj buzi" a potem sie bulwersowal i mowil jak te kobiety w dramatach co leca w niedziele na polsacie "Znow pilas".
No oczywiscie. Im bardziej on byl dla mnie i im bardziej nie chcial, tym bardziej mnie sie podobalo. Umawialam sie z kolegami (jeden juz swietej pamieci ale na zawsze w naszych sercach) na palenie marihuany (uuuuu) na boisku legendarnej szkoly LO numer 9 i na picie winiakow domowej roboty. No i coz, moja milosc odeszla zadzwoniwszy uprzednio do mojej matki, ze palilam wspomniana marihuane(uuuuu) a potem jakby picie wina marki wino samo przeszlo i po dwoch latach wogole nawet nie pilam alkoholu i tak mi zostalo na czas jakis. No ale co to ma do "Linoskoczka", tyle, ze potem jak sie rozeszlismy to wygrzebalam gdzies plyte i sluchalam do znudzenia, az mi zbrzydlo i w odwecie sciagnelam z internetu, bo wtedy wszystkie fajne albumy byly tylko w internecie, albo u kolegi na cd-rach (z internetu w mp3 wypalonych na audio) wszystkie nastrojowe utwory Krusha i SHadowa, ktorych dorobek na tamte lata nie byl tak imponujacy jak teraz.
Ale skoro juz o tym mowa, to kolega z pracy pozyczyl mi, ale tylko na okolicznosc recenzji dj`a Kentaro no i jest on niezlym kotem. Zwlaszcza dodatkowe DVD dolaczane do "On the wheels of solid steel" rzadzi. Ale ja od zawsze w calym turntablizmie najbardziej jaralam sie beat jugglingiem, stad ten dodatek z opcja multi-angle zrobil na mnie najlepsze wrazenie. Wiec polecam.

Synowi tez sie podoba jak dj robi plyta takie piski, juz nawet umie nasladowac, i robi wtedy iiiaaa iiiaaa, w odroznieniu od momentu, w kotrym nasladuje straz pozarna i robi ijjjaaaaijaaaaaijaaaaaaa
09:46 / 06.12.2005
link
komentarz (3)
Mój syn ma już 11 miesięcy i 1,5 tygodnia, natomiast nie potrafię sobie już wyobrazić życia bez niego, czy przypomnieć jak to było beztrosko przed tym jak się urodził. Teraz wstajemy rano 7:30 akurat na Teletubisie. Siedzi zahipnotyzowany i zjada sniadanie. Mam takie traumatyczne wspomnienie z chmurnej-durnej młodości, kiedy to po jednej z solidnie zakrapianych imprez rano obudziły mnie idiotyczne okrzyki "Teletubisiowy kreeeem! teletubisiowy kreeeeem!" Nie ma nic gorszego niż obudzić się rano na kacu, stwierdzić, że jest niedziela a nad głową pokrzykują w kółko to samo jakieś skretyniałe stwory. Stąd nastawianie budzika w telewizorze nie jest zbyt dobrym pomysłem. Okazuje się jednak, że jest to program skierowany idealnie pod określony target, bo wszystkie dzieciaki koleżanek ze studiów uwielbiają Teletubisie, no i od kilku dni Emil też dał się wciągnąć. Trudno, jakoś to przeżyjemy.

Dziś mikołajki, oczywiście prezent już od dawna był wybrany i kupiony- wyszperałam dla młodego kolejkę. Oczywiście zapowiedziałam się w rodzinie odnośnie planów prezentowych na mikołajki i na urodziny. I co zrobiła moja własna matka? Stwierdziła, że dokupi Emilowi drugą taką samą kolejkę, a urodzinowy prezent, z którym się zaanonsowałam jakiś czas temu (koń na biegunach) stoi już u nas w domu, bo moja własna matka kupiła go niedawno tak o, bo dziadkowie z niemiec przyjechali. Czy coś. Może strzelić człowieka kurwica, ale to dobrze jak się nie ma innych poważniejszych zmartwień. No chyba, że mówimy o tym, że mam 2 złote i nic ponad to.
Zawsze starczy na bujane autko w Galerii Ursynów. Emil je uwielbia, codziennie musimy iść na plac zabaw- na zjeżdżalnię i na stworki bujane, a potem do galerii do samochotu. Potem jest dramat bno nie da się ruszyć.

My już mieliśmy swój prezent, otóż od kilku dni jestem szczęśliwą panią narzeczoną Lubego. Było romantycznie, tak jakby sobie tego życzyła każda niewyzwolona kobieta. Kolacja w przytulnej knajpce obok, wino i wszystkie te drobiazgi składające się na klimatyczną całość. Luby jest po prostu najlepszy.

Natomiast teraz oprócz tego, że się psychicznie nastawiamy na BAAAAAARDZO rodzinne święta u nas w domu, to jeszcze czas zacząć pisać pracę magisterską. Tymczasem stwierdzam pewne braki w lekturach i ni chuja nie ma jak ich uzupełnić póki co. Tym bardziej, że nie mam warunków do siedzenia w naszej czytelni, gdzie człwoeik nie może ze sobą wnieść torebki, a co dopiero krzyczące dziecko. Nie mówię, że Emil jest jakiś szczególnie nieznośny, ma po prostu potrzebę przemieszczania się. W domu ganiamy się wokół foteli, albo wspina się na moje nogi mówiąc "mama!". człapie pacając rączkami o podłogę w przedpokoju podążając w stronę naszego pokoju i mówi "tata" co oznacza tatę, auto i statek, albo ewentualnie coś jeszcze, o czym nie wiemy. W każdym razie mamy uciech sto i tym nas czasem ujmują w restauracjach, że myślą o najmłodszym klijencie. Kiedy poszliśmy do meksykańczyka na andrzejkowy obiad kelner specjalnie przyniósł Emilowi wafelek i wogóle był miły więć na pewno tam wrócimy, zwłaszcza, że jedzenie serwują wyborne..

A teraz wrezcie mam chwilę relaksu. W wannie z książką i kompotem ze śliwek. Niestety żyję po to by jeść i dieta cud oczyszczająca i jeszcze tam jakaś wprawiała mnie w bardzo zły humor, wręcz depresję i zniechęcała do wszelkich działań, mogłam tylko wziąc Akunina i czytać nawet mi się nie chciało wstawać rano z łózka. Wszystko jednak wróciło po tych strasznych 13stu dniach.
15:27 / 17.11.2005
link
komentarz (1)
jeszcze raz na chwile. ŚNIEŻYCA!!!!!

Dwie rzeczy.
Pierwsza- ponieważ od dziś jesteśmy z Lubym na diecie pt. "kawa-szpinak-jajka-wołowina" ktora ma uczynic z nas polish hiphop press slim superstars a nie grrrrubasow, ziom, musialam sie udac po wszystkie polprodukty najwyzszej jakosci. Swiezy szpinak (wow, moze raz na zawsze zapamietam jak sie pisze swiezy, co bedzie zastraszajacym przelomem w mojej edukacji ortograficznej, jak mowi Luby- im wiecej czytam, tym wiecej robie bledow), pani odmierzyla dokladnie 800 gramow ani mniej ani wiecej. podbudowana faktem doskonalego wywarzenia zielska poszlam do naszego chujowego samoobslugowego Globiego kupic miesa wolowego i tu moje niedoczekanie, albowiem pan za pomoca sklepowego Atariego sprzedal mi zamiast 800 gramow wolowiny jak stoi w dietowym menu tylko 710 i ani mniej ani wiecej, bo mu sie tak , kurwa, ukroilo.
One Love.

Druga rzecz. Moj syn to geniusz, i tym sie musze pochwalic, albowiem dzis dobral sie do naszej biblioteki, gdzie ukrylismy okrutny samochod na baterie, ktory swieci i spiewa "Aj onli tic tic tic uen de dzagel stac uooo uoooo" a z dachu wysuwa sie wlochaty ludzik z niebieskim laserem. No coz, wiec mnie nie pozostalo nic innego jak zaczac dyskretnie zasuwac drzwi do biblioteki. Moj syn szybko sie polapal w czym rzecz pokazal palcem na moja reke, potem palcem na drzwi a kiedy ich dotknelam zaczal bic brawo. Kiedy jednak nie zaczelam ich odsuwac pokrecil glowa robiac "nie nie nie" i pokiwal palcem. Bystrzacha, nie?
11:39 / 17.11.2005
link
komentarz (2)
Gdyby moje liceum bylo w stanie cos dla mnie kiedykolwiek zrobic bylabym najmlodszym zawalowcem w rodzinie. Bo przeciez nie. Bo kolezanki z Bloniow Otwockow czy innych Milanowkow moga miec zaswiadczenie o czymstam ze swojego technikom, a moje kurwa zajebiste w chuj piate liceum jakuba jasinskiego wogole dac mi moglo tylko uzaleznienie od kilku uzywek i poczucie wlasn3ej bezwartosciowosci.
A ci, co uwazaja etap liceum za najpiekniejsze lata zycia zostana pochlonieci przez ciemnosc wiekuista.
No dobrze to mam juz za soba, juz dawno, przez dwa lata meczyly mnie pozniej koszmary senne, a potem przez kolejne dwa poczucie satysfakcji ze mam to juz za soba mieszalo sie z wkurwieniem ze 4 lata pieknej mlodosci zostaly tak zatrute.

Ale juz.

Kiedy trwalismy w sewj tulaczce po Hiszpanii zarzekalam sie, ze mam juz dosyc tego nieustannego martwienia sie, ktorym zjazdem mamy zjechac na jakas pipidowe gorna zwana od rzeki i jakiegos swietego dygdy, tak, zeby trafic do jeszcze mniejszej pipidowy gdzie zobaczymy urzekajacy preromanski kikut i splyna na nas mistyczne doznania. A potem martwic sie jak pojechac przez miasto ulozone zlosliwie na modle
ogolnoeuropejska w platanine jednokierunkowych uliczek i to tak, by trafic na tani parking strzezony, najlepiej podziemny i blisko noclegu, najlepiej taniego i ladnego, najlepiej blisko zabytkow. A potem stres o to, czy zdazymy na pociag, czy autobus na pewno przyjedzie, czy kierowca mowiac, ze tak, ze ten jedzie do naszego celu nie zmieni na koniec zdania i nie bedziemy musieli biec do innego autobusu i innego kierowcy, ktory z kolei pokaze tam "spoko spoko" miedzynarodowy gest ludzi dobrej woli i duzego zapasu czasu. Bo on, kierowca "spoko spoko" ma jeszcze przeciez 5 minut i moze zrobic kupe, wypic kawe, rozwiazac swoje sudoku i zadzwonic do swojej hiszpanskiej zony.
I tak dzien w dzien. Tak brakowalo mi malej stabilizacji, jak w Madrycie, tak, zeby choc 3-4 dni spedzic w jednym miejscu, miec poczucie, ze budze sie rano, wychodze z hostalu, a wieczorem wracam do niego wlasnie, a nie szukam nowego, w nowym miescie, ktore jest zupelnie obce i okaze sie przyjazne jak wiekszosc, albo nieprzyjazne i wtedy bedziemy moknac w strugach deszczu calujac klamki kolejnych hostali, albo wedrowac cla noc po dziwnych dzielnicach by skonczyc w malym, ciqsnym , jednoosobowym pokoiku bez okien, bez wentylacji, za to z milymi sasiadami, co o 4:00 rano prowadza swoje zycie w bardzo zywiolowy sposob. jeden kaszle, drugi krzyczy na swoja kobiete, ktora wlasnie sie pakuje w sposob bardzo ostentacyjny i wynosi rzeczy do przedpokoju, jakas prostytutka robi sobie kolacje, a dwoch jarajacych szlug od szluga imigrantow z Peru oglada sobie mecz na malym telewizorku...
No i z tego zarzekania, ze juz nigdy-nigdy wyszlo tyle, ze z przyjemnoscia za rok, bo po kilkudniowej aklimatyzacji w Polsce i stabilizacji w domu juz przeszlo zmeczenie a wszystkie miejsca, ktore widzielismy stopily sie w jedna wielka hiszpanska metropolie pelna sielskich widoczkow, porazajacych zabytkow architektury, lasow palmowych, wspanialych kolekcji malarstwa no i pysznych kolacji, a takze wspanialej goracej czekolady i smacznego salchichio.
I fajnie. Zdjec mamy strasznie duzo, nawet po wstepnej selekcji, i drugiej selekcji, zostalo ich ponad 300- tak do wywolania. NO i mamy w ten sposob dwa albumy zapelnione plakatami ( a co, wydac 600 zlotych na zdjecia z wakacji to nie grzech:) ) i teraz kazdy kto sie nam nawinie cierpi ogladajac rustykalne kolumnady, gotyckie maswerki, i romanskie freski.

Wiem teraz jaki to bol, bo ogladalismy zdjecia moich rodzicow z wycieczki "zamki bawarii" i zdjecia babci lubego z wycieczki "rejs po nilu". Z tych pierwszych wylonil sie obraz pt. "zfotografowalem wszystko, co sie ruszalo i co sie nie ruszalo, o popatrz popatrz to moja reka jak zaslania dym z grilla" "a tutaj poklatkowe ujecie jak woda leci z wodospadu, popatrz popatrz, i cyk i cyk, i cyk i cyk i cyk...". Z tych drugich zas wyniknelo glownie tyle, ze wiemy juz jak wygladaja hotele, w ktorych kwateruje sie polakow na wycieczkach do Egiptu. Na prawde jak w folderze. Fikusne bungalowy, wwoda, baseniki, dupersznity, pan Henryk z Zona schodzi po schodach, a tu wszyscy rzucaja sie na lyzeczke...
No coz, laczymy sie w bolu z naszymi ofiarami, ale nie ma poblazliwosci.

Kiedy Emil zostaje spacyfikowany (a nie poddaje sie bez walki), mam jedna z tych nielicznych chwil, kiedy moge robic co chce, wiec glownie zaszywam sie pod koldra z ksiazka, bo strasznie zimno mamy teraz. I leze i czytam sobie. Perwersyjne przejsca, od Akunina do Bukowskiego, a na deser Lewis, przy ktorym zasypiam od razu, co ma sie nijak do tego poprzedniego, bo dwie noce spedzone nad ksiazka nadobnego Charlesa to dwie noce nieprzespane niemal w calosci.

Mam taki stosik plyt, ktore czekaja na przesluchanie, ale jakos mi nie idzie. Przywiozlam sobie z Hiszpanii nowa Jean Grae, mamy tez jakas sympatyczna skladanke p-funkowa i nowego Wondera. Wczoraj zasnelam przegladajac wkladke do "a time to love", wiec coz moge powiedziec wiecej... Slucham w ciagu dnia radia. Zet, bo tylko takie sie udalo ustawic w pokoju- nie mamy anteny do radia, a synowi do zasypiania sluzy cichy szmer w tle i walkowanie w kolko tego samego. Gdyby nie nowa Madonna to pomyslalabym, ze nadal sa wakacje. Tegoroczne, zeszloroczne, a jak wlaczam na przyklad Trojke i Niedzwiecki zapuszcza muzyke, to nawet te wakacje, kiedy poznali sie moi rodzice na przyklad (choc wiem, ze nie poznali sie w wakacje, tylko moj tata byl didzejem na urodzinach mojej cioci czy cos w tym stylu). Na prawde. Smetne przeboje, a nie kurwa czule granie. Jesli ktos czuloscia nazywa
to jak panna z solarium mowi do swojego schabowatego chlopaka z silowni "misiaczku ty moj" a on do niej "ty moja pizdko ruchatko" to moze wtedy rzeczywiscie jest w radiu zet czule granie, a tak to mamy romantyzm rodem z kanalu tv romantica. No i jak tak dalej pojdzie to znajde w koncu antene. Bo przeciez dziecko nie moze sluchac tyle Tego Typa Mesa i Szybkiego Szmalu, a to sa plyty, ktore notorycznie znajduje w odtwarzaczu w naszym pokoju, albo w lazience... A nie jestem z tych co lubia zastac Mesa w swojej lazience, i szybki szmal w sypialni.
18:01 / 10.11.2005
link
komentarz (5)
Dużo mam myśli, za dużo. Jak w fabryce, każda zatrzymuje się na chwilę, sprawdzam czy fajna, po czym odjeżdża w niewiadomym kierunku. Nie da się ich dogonić, a wszystkie są w miarę spoko. Wczoraj miałam absolutnie idiotyczny problem z napisaniem leadu do wywiadu tak, że musiałam poturlać w stronę Lubego kłębek słów a on z nich wyplątał sensowne zdania. I teraz cała jestem przytłoczona takimi kłębkami, tylko coś z nich jeszcze wysupłać, choćby jeden sznurek dłuższy niż stąd do początku, na prawdę ciężko.

Pierwsza myśl- jestem chora. Świat jakbny się ode mnie odsunął i wszystko jest zdystansowane. Że prasuję niby ja, a jednak nie ja. I ja- nie ja noszę Emila na rękach kiedy walczy ze snem. Też taka niby-ja siedzę w wannie w naszej świerzuteńko wyremontowanej łazience pełnej motyli i się relaksuję, ale tak trochę na niby. Przychodzą niby to mnie do głowy takie myśli- niemyśli. A gdyby tak zjeść obiad bez sztućców, albo wyrzucić szklaną butelkę z balkonu, cos tu zbroić, bo skoro tak jest wszystko daleko i dotykam wszystkiego tylko na niby, to konsekwencje też będą nie takie całkiem bliskie.
A to przecież tylko przeziębienie. Małem, niewinne, jesienne przeziębienie. Rybia ospa.

Druga myśl. Syn jest w najlepszym wieku. Jest rozkoszny. Ludzie mówią różne rzeczy, że poród jest piękny, że liceum jest wspaniałe, że niepalenie jest trendy, i że jak dziecko zaczyna się samo przemieszczać to już nie jest tak fajnie. Chuja tam.
Mam teraz więcej czasu. Możemy się ganiać po całym domu. Raz ja jego, raz on mnie. Możemy robić tak, że Emil się bawi obok sam, albo prawie sam, a ja siedzę i piszę. Wreszcie nie trzeba go wszędzie zanosić. Dużo do nas mówi, dużo pokazuje, uśmiecha się , zaczepia i generalnie mamy najlepszy miesiąc z tych 11, które już za nami.

Trzecia myśl. Miasto wygląda najgorzej. Reprezentuje styl biedy. Deszcz. Mgła. Syf. Niemili ludzie. Pierwszego dnia, kiedy udało mi się dojechać do centrum pożałowałam swojej lekkomyślnej decyzji. Pałac kultury schował się w chmurach, hotel- nowotel (srotel, ten który był żółty) w ogóle się stopił w jedną cało9ść ze stalowym niebem i straszył przechodniów swoją nieopisaną brzydotą. W sklepie pani była niekompetentna, w windzie znów ktoś się zeszczał, metro się zepsuło no i Babilon zatriumfował. I ta palma jak obelga. Lubię ją, poza tym dniem wtedy właśnie. Stała i drwiła z nas wszystkich jak karykatura. Śmiała się nam ww twarz mówiąc "patrzcie jaka jestem sztuczna i nieprawdziwa". I wszyscy podziemni ulicznicy powinni ją już dawno wykopać bo pozeruje na rondzie. Udaje Hawanę. JHawaje. Honolulu. A przecież to tylko zasrana Watrszawa. I nie, że zasrana, bo jej nie lubię, tylko zasrana, bo wszędzie jakieś gówno się czai, jakieś śmiecie, jakieś syfy. Hotel nowotel.

Wakacje zrobiły mi w głowie porządek o tyle, że już przynajmniej nie tacę tak szybko nerwów, nie mam myśli samobójczych, nie mam tego poczucia że wszystko robię po nic.
Teraz robię wszystko z zajawki, słucham muzyki z przyjemnością, chłonę telewizyjne ścierwo zafascynowana tym, że jednak mniej jest na naszym mtv dadi janki i innych superlatinoz. Za to całkiem jest sporo polskiego hardkoru. To oczywiście nie jest nowość, bohema uwielbia taki prawdziwy hip-hop, no ale rano dostałam smaczne kombo i pomyślałam, że może ta gazolina głupia jest, ale przynajmniej rytmiczna.
A tak na poważnie, to jaram się płytą Mesa z małymi wyjątkami jak 'pół żartem pił serio" i tymi disami na Mezo (btw, w jakiejś gazecie dla kobiet polecają mezoterapię). Ile kurwa można jeździć po Mezo w tym samym tonie , że "ty mi ukradłeś ksywkę, a ja już na maturze miałem dres, i jestem fajniejszy". Spoko, teraz nie to jest trendy przecież. Teraz fajnie jest być za Pe albo za Pihem.
Z innych płyt, to szczerze powiedziawszy całkiem udany numer Łony z Lilu na składance wielebnego ojczulka oldskula i oczywiście jeszcze kilka rzeczy, o których zapomniałam.


Czekam na coś, sama nie wiem na co, ale widać i bez celu można sobie czekać dla czekania. Prawda?
15:24 / 03.11.2005
link
komentarz (3)
I juz po wakacjach.
Ponad 3 tygodnie przemieszczania sie z miejsca na miejsce, masa wrazen, ktorymi niesposob sie z biegu podzielic, moze kilka kilo mniej, a wszystko to po to by uciec od codziennych zgryzot i przemeczenia psychicznego. Udalo sie.
Przywiezlismy ze soba kilka hiszpanskich przysmakow, ponad 800 zdjec, wsrod ktorych trzeba przeprowadzic pewna selekcje, by ogladajacy je nie umarli, no i 2 plecaki brudow. Owszem mielismy okazje skorzystac z pralni , raz, w Madrycie, bylo to niesamowite przezycie- polecam je wszystkim upalonym. Wirujace pranie moze byc ciekawsze od niejednego filmu moralnego niepokoju.Niestety nie co dzien czlowiek ma ochote isc do pralni zamiast obejrzec jakis zabytek czy cos. Wiec znieslismy te sterty brudow do domu a tu psikus, bo pralka niespecjalnie dziala. Wiec dopada nas, a przynajmniej mnie, jakas taka stagnacja, ze niby cos by sie zrobilo, ale nie zq bardzo jest jak. Wszedzie walaja sie toboly nasze i Emila i nie za bardzo chce mi sie z tym jakos uporac. Cieknacy wezyk od pralki to swietna wymowka, ot co.
Tymczasem Emil przemierza swiat na czterech konczynach, wszedzie ciaga ze soba zabawki, wiec jest ich pelno w calym domu. Z olbrzymich plusow pobytu u dziadkow moge wymienic samodzielne spanie we wlasnym lozeczku. jakos tak nam luzniej bez tego malego obywatela. Z minusow przede wszystkim to, ze stal sie straszna plaksa, no i juz dawno matka nie zachowywala sie w taki przykry sposob. Ze niby juz zapomnialam jak sie zajmowac dzieckiem, ze nie wiem jak go karmic, ze nie umiem go uspic, no ale jakos wyjechali i nie ma z tym najmniejszych problemow, choc pewno w duchu woleliby, zeby byly, co jest pewnego rodzaju przekora, bo przeciez to ich ukochany wnuk i chyba nie ejst fajnie jak cierpi, no ale tacy juz sa. Moze sie czuja niedocenieni i mieli swoje 3 tygodnie triumfu. A moze kurwa sama nie wiem, ale poki co przez najblizsze 16 lat nie mam juz ochoty zostawiac z nimi Emilastego. Zwlaszcza, ze zrobil sie strasznie melaholijny.

Korzystajac z okazji, ze wreszcie nie parzy go lozeczko i chce nawet swoja popoludniowa drzemke spedzic wlasnie w nim slinie sie do nowego aparatu fotograficznego, ktory ma wszystko to, czego nie ma moj obecny(a poprzednik ogladanego) i wszystko to, co cenie sobie w swoim analogowym aparacie. Luby stwierdza, ze to juz zboczenie, zwlaszcza, ze w pracy zamiast wiecej , mam coraz mniej okazji, by cos zrobic, wiec nie mam szany sie nawet wykazac, czy rozwijac zawodowo w tym kierunku, ale jeszcze przyjdzie czas. Z wyszukiwania bardziej "powaznej" pracy na razie niewiele wychodzi, przed wyjazdem rozeslalam z pewna doza rezygnacji listy motywacyjne cefalki i inne takie srortfolia dupofolia, no ale doskonale wiemy wszyscy, ze to nie tak sie odbywa, ze jeszcze trzeba miec kilka innych dodatkowych czynnikow sprzyjajacych, albo sie kurwa dwa lata pcha wozek z korespondencja do dzialu ksiegowosci i redaguje stopke redakcyjna. No ale nic. Wiem, wiem, przyjdzie jeszcze czas.

Generalnie boje sie spojrzec do gazety czy na jakis program telewizyjny, zeby sie jeszcze bardziej nie sfrustrowac. Wrocilismy do Polski a tu dol nad dolami. W kwestii politycznej, no i w ogole, tyle tu Polakow. Tak, wiem, skoro sie nam tak nie podoba, to mozemy sie wyprowadzic. Z mila checia, ale dopiero po tym, ajk skoncze studia. Poza tym humanistom trudniej kopac rowy- sa mniej systematyczni, bardziej sklonni dom zadumy i nie potrafia wypracowac szybko Metody.

Dodatkowo taka Hiszpania- kraj gdzie chce spedzic emeryture, strasznie jest brudna na przyklad, wiec nie wiem, czy ja bym tak mogla. NIemcow nielubie, za to, ze sa tacy niemieccy. Francuzow nie rozumiem, Wlosi sa chaotyczni, a u Brytyjcvzykow wstydzilabym sie pracowac, poza tym tam tez jest tylu Polakow. NO i chuj w babki strzelil, bo tradycyjnie i tak zle i tak niedobrze. Kontestacja swiata zawsze wychodzila nam najlepiej.

Od razu widac, ze bylam na wakacjach. Pelen optymizm.

07:26 / 07.10.2005
link
komentarz (3)
6:50 siadam do komputera. Nawrót choroby spowodowany powrotem w złe środowisko? Jak ćpun po 4-letniej kuracji, spotykający nagle kolegę dilera podczas krótkiej wizyty w rodzinnym mieście.
Mglista noc, własny pokój, nieograniczony dostęp.To kusi. Spać nie mogę od 2 godzin. Turlam się, czytam książkę i nic.Nie zasypiam. Za dużo myśli, za dużo wrażeń.

Przy Kapuścińskim wymiękłam jakieś 30 minut temu.Narastająca kaskada myśli, frustracja i wściwekłość nie do powstrzymania smusiły mnie do odłożenia na szafkę, czy jak mówi moja babcia etażerkę "Autoportretu reportera".Czytając przygotowuję się do swojej pracy magisterskiej z etyki reportażu. I nie mówię, że Rysio jest zły,bo jest świetny i właśnie dlatego nie da się go czytać o 5:00 rano. Wstałam z mocnym postanowieniem wysadzenia w powietrze siedziby TVN24 ze szczególnym uwzględnieniem studia "Rozmów w toku" oczywiście, bo ostateczną wizytówką banalizacji świata stały się pointy Ewy Drzyzgi (kto by kurwa przypuszczał, że każda moneta ma dwie strony- tę z cyferką i tę z orzełkiem, co nie? -do tego się to metaforycznie sprowadza).
Smutna myśl, że mając wspaniałego męża i cudownego syna nigdy nie bedę korespondentem zagranicznym, do niedawna był to mój plan awaryjny na wypadek klęski miłosnej. Specjalizacja- kraje arabskie. Ale teraz juz nie ma klęski miłosnej. Jesteśmy my dwoje i nasze dziecko i już tak zostanie na dobre, na złe, na chujnie i zajebistość (jakby to napisali postmoderniści- mam już dosyć tej literatury, dosyć przekleństw jebania, ruchania, gwałcenia, pierdolenia, smrodu, żydówek, zajebanych pracodawców i chuj wie czego jeszcze, dlatego cudowną odtrutką staje się na przykład Dubravka Ugresic).
I nie ma opcji, żeby spędzić kilka lat na tułaczce po Syriach, Jordaniach, Libiach i innych, żeby w praktyce wykazać się znajomością arabskiego na poziomie podstawowym (czytanie+piasnie+rozumienie+mówienie). Koniec. Przez najbliższe 15-20 lat mogę pisać o wsi polskiej conajwyżej i to maksimum egzotyki na jakie osoba z rodziną może sobie pozwolić. W zasadzie nie osoba, precyzyjniej- osoba płci żeńskiej z dzieckiem i mężem. Ostatecznie kobiety nie porzucają męzów i dzieci dla swoich chmurnych-durnych ideałów(pomijam oczywiście literackie wyjątki, motywy femme fatale w literaturze rosyjskiej mogą stanowić doskonały kontrprzykład).

Teraz myślę o ostatnim dniu z synem takim jaki jest. Wczoraj po raz pierwszy wspiął się po kanapie i staną na swoich chybotliwych nóżkach. Dwa razy. Zapewne, kiedy wrócimy będzie już przmeykał na czterech i dwóch nogach. Z asekuracją, lub bez niej. Będzie mówił więcej niż "mama" "tata" "dada" "da" "au" "bah"(nieme ha). I nie pytajcie czy to ludzkie. HWDP. Ja mam swoje mozliwości psychiczne- wyczerpały się w lipcu zeszłego orku i od tego czasu ledwo jadę na rezerwie. Przeszłam przez półroczną depresję poporodową, co oznaczało zasypywanie marzeniami olbrzymiej wyrwy, przepaści, która ni stąd ni zowąd pojawiła się w środku mnie i ZIAŁA. Ciągle pracuję, studiuję, oddałam nawet indeks w pierwszym terminie. A teraz chcę odpocząć. Od syna juz najmniej(jako niemal dorosły mężczyzna, który już prawie chodzi jest jeszcze cudowniejszy niż był w chwilę po urodzeniu), choć początkowo- w styczniu- dałabym wszystko, by nie musieć być matką na pełen etat. Kto tego nie doświadczył niech zamilczy, bo wszelkie komentarze są nie na miejscu... Muszę się zregenerować, bo inaczej rozpętam krwaką rewolucję na ulichach stolicy.

Czas na chillout, czas na odrobinę szaleństwa. W pierwszych dniach wyjazdu wypadają moje urodziny. Już 22-gie. Większość prezentów otrzymałam wcześniej. Najcudowniejszy od Lubego- ostatni RJD2 oraz pack Kill-Billa. Oczywiście zawsze mógłby to być pierścionek zaręczynowy, ale już tak jest ten świat pomyslany, że kobietom wiecznie się wydaje, że już czas, a mężczyznom, że jeszcze nie.

Cały zeszły tydzień spędziłam na iście babskich przygotowaniach do wyjazdu. Byłam na zakupach z teściową, dostałam dwie spódnice, kupiłam od babci płaszcz, rozjaśniłam włosy, wszystko po to, żeby być całkiem-całkiem w naszej podróży przedślubnej. Oczywiście matka lustrując wszystko stwierdziła, że jasne włosy są beznadziejne i lepiej mi w ciemniejszych, że w spódnicy wygladam na 10 kilo więcej, a wogóle to wszystko na opak i nie powinnam (tradycyjnie to powtarza) nosić do tego takich sportowych butów. Kurwa. Ależ by się sprawdziła jako selekcjonerka na bramce jakiegoś bohemiarskiego cafe-klubu. No ja pierole. Przez jeden tydzień w roku człowiek zmaienia się w stereotypową kobietę, a na koniec taka przykrość.

Następnym razem nie będę tracić pół godziny na rozczesanie włosów i 10 minut na wyprasowanie ubrania, tylko będę wyglądac normalnie i jak codzień (jakaś ty niechlujnie ubrana, gruba, nieumalowana, rozczochrana, nie możesz wygladać jak kocmołuch).
Przeżywam to, naprawdę.

Ale już dobrze. Wystarczy o mamie.Na koniec i tak przyjdzie i wyjęczy swoje "Moooja biedna mała córeeeeczka"

Beeee. Beeee.

Dobrym lekarstwem jest po prostu włączenie sobie czegoś przyjemnego. "Sice we last spoke" to jest to.

Chcialam przepełnić się irytacjąpatrząc jak stan mojego konta uparcie wynosi -8 zł, ale neistety wspaniały wirtualny portal mojego banku umożliwiający mi połączenie się z każdego miejsca na świecie nie działa.

Na takie sytuacje mam gdzieś stary onyx, nie żebym była zajarana warstwą liryczno-muzyczną, ale po prostu ma duży ładunek energetyczny i można odreagowac świetnie to wszystko.
Że media kłamią, ze ludzie są złośliwi, że sen jest wredny i nie przychodzi juz do mnie nad ranem i tak dalej. ale jutro o tej porze będziemy już w drodze do Genewy, pojutrze, do Barcelony, popojutrze będziemy spać, a popopojutrze... (ups, jeszcze nie nauczyłam sie planu wyjazdu na pamięć, cóż za niedopatrzenie- idę zakuwać)
10:08 / 30.09.2005
link
komentarz (2)
Rodzicielstwo na tym wczesnym etapie łączy się dla mnie z oczekiwaniem. Najpierw, kiedy Emil siedział jeszcze w brzuchu, było czekanie aż zacznie kopać. I zaczął zupełnie znienacka, kiedy przepisywałam z dyktafonu rozmowę z Lexusem. Potem te niecierpliwe ruchy, gdy szliśmy na USG, żeby się dowiedzieć, jakiej w zasadzie płci jest nasze, jak się okazało, syniątko.
Następnie nerwowy 9 miesiąc, kiedy spadły na mnie wszelkie nieszczęścia- duszności, wysypki, bezsenność, rozstępy na brzuchu. Ostatni tydzień przesiąknięty był myśleniem o tym, jak bym już przytuliła naszego Dusiołka, a nie tak ciągle tylko ten brzuch i brzuch.
Potem dłuuuuugie 20 i pół godziny skurczy i zasrane 14 godzin na porodówce w wigilijny wieczór zakończone najgorszym bólem świata, którego jeszcze wcale nie zapomniałam. A potem czekanie, aż nas wypuszczą, aż Emil pierwszy raz się uśmiechnie pełną gębą (24 stycznia), złapie pierwszy raz grzechotkę (7 marca), aż wyrośnie mu pierwszy ząb (14 maja)...
Dopingi, żeby wreszcie przewrócił się z plecków na brzuch i odwrotnie, przy czym tak strasznie cierpiał, wściekał się i stękał, że wydawało nam się, iż nigdy to nie nastąpi.
Później były tęskne spojrzenia na dzieci, które już same siedzą, a nasz synal ciagle tylko leży i ma pretensje o to, bo chce być na rękach, żeby wszystko widzieć- ostatecznie tyle się dzieje...
Wczoraj po raz pierwszy zrobił jakieś konkretne ruchy przypominające już raczkowanie, a nie pełzanie(do tyłu). Dwa małe susy w zasadzie, ale już wiemy, że nasze (zapewne nieświadomie radosne- nieświadomie, bo jeszcze nie wiemy co oznacza mobilne dziecko) wyczekiwanie musi znaleźć sobie nowy cel. Może chodzenie?
W każdym bądź razie jeszcze noigdy na nic tak nie czekałam, bo jeszcze nigdy to coś nie było osiągane takim trudem:)
teraz usiłuję wyjaśnić synoiwi zasady pytania "gdzie jest?", póki co ze wszystkich trzech opcji (pies, żyrafa, kaczka) psy są najbardziej interesujące, więć zawsze wybiera psa.

przekonuje sie, ze dziecko jest slodkim stworzeniem (kiedys mnie to nie ruszalo).

W dodatku lubi muzyke... O ile w towarzystwie Taty ograniczamy sie zazwyczaj do hip-hopu, a i tak w wypadku rzeczy, ktorych sluchamy slowo "ograniczanie sie" jest jednak niestosowne. Ostatnio z przyjemnoscia wrocilam sobie do Lewisa Parkera- plyty, ktorej nasz domowy egzemplarz ma zadziwiająco bogatą przeszłość. Nie jest oryginałem, a szkoda, bo mogłaby się jakąś cudowną mocą zamienić, ale zanim trafiła do Lubego, należała do Noona. Z Naszą wspólną historią też bardzo się łączy, bo gdy na wczesnym etapie związku (1-2 dni) przychodziłam odwiedzać swego faceta, rytuałem było jego picie wódki na śniadnie i moje puszczanie Parkera na sprzęcie.
Dekadencko, prawda?
Dodam jeszcze, że mieszkanie, w którym przebywał odnajmował od przyjaciółki dziewczyny, która właśnie wtedy z nim zerwała, i pełne było formalinowej, odchodzącej w niepamięć przeszłości- rupieci po zmarłej niedawno babci.

Słuchamy też nowego Blackalicious, które wreszcie jest i jest dobre. nie umiem więcej powiedzieć, bo to mój ulubiony zespół, poza tym nie chcę sięwypisywać przed ukończeniem artykułu.

Z koniecnzości znamy też już na pamięc utwory na płycie Nowatora...

A wieczorami z przyjemnością słuchamy sobie do poduchy Questlove`a i Eryki Badu.
A na pochmurne poranki serwujemy sobie powrót, do szalonej młodości i kiedy nikt nie patrzy skaczemy z Emilem przy RATM i ADF.


No to by bło z grubsza tyle, a jutro pierwszy dzien studiów i pomyślałby ktoś, że to dla mnie taka radocha...
09:30 / 22.09.2005
link
komentarz (0)
Wyobraźnia robi ze mną co zechce.
Byłam dzisiaj u lekarza, bo akurat tak wypada kontrola. Niedokładnie tak, bo wypadała miesiąc temu, ale co zrobić w państwowej służbie zdrowia... Po dwóch zmianach terminu (bo pana doktora nie ma) i jednej zmianie doktora udało się mnie "załatwić" dzisiaj. Rano. Dla mnie to noc, bo normalnie wstajemy z 1,5-2 godziny później z racji na to, że syn nasz jest definitywnie nocnym markiem i nic tego nie zmienia. Ani kładzenie spać tuż po 20:00 (co owocuje zabawą do 2:00 w nocy), ani "zmęczenie" go (to owocuje histerią i walką ze snem) nic nie daje- on po oprostu zasy[ia o godzinie 23:00 góra 24:00 i już. Więc cichaczem wymknęłam się rankiem z łózka, a tu oczywiście 6 zmysł małego dziecka wyczuł zagrożenie`, w związku z czym nawet jak wychodziłam z osiedla do metra słychać było jak wyje z rozpaczy, 3 razy zawracałam się z drogi, i 3 razy tłumaczyłam sobie- spoko, został z tatusiem, dadzą sobie radę, nić mu nie będzi3, to naturalne. Oczywiście jak tylko przestałam słyszeć płącz Emila, to dopowiadałam sobie resztę.
Ponieważ państwowa służba zdrowia oznacza głównie czekanie, na którego końcu na szczęście zawsze spotykam, przynajmniej ja osobiście miłych ludzi z powołąniem (w przeciwieństwie do prywatnych gabinetów, z którymi mamy złe wspomnienia- skurwiały PAN doktor na Francuskiej i USG 3D z którego mieliśmy pożytek taki sam jak z państwowego, ale zapłaciliśmy 4 razy więcej niż za państwowe), miałam duużo czasu na wyobrażanie sobie co złego może się przydarzyć w domu i bynajmniej nie dlatego, że nie ufam Lubemu, ale z tego powodu, że zawsze mam stres, że mojemu dziecku dzieje się krzywda, a mnie przy nim nie ma.
Lekarz, który mnie przyjmował, miły gość, ale straszny gaduła oczywiście nawiązał rozmowę "a pani ma jakieś powinowactwo z tą aktorką?" "nie? Wie pani straszna tragedia, ma córkę uszkodzoną, ona się uszkodziła normalnie, w domu się zakrztusiła. Los jest okrutny widzi pani, to się może zdarzyć każdemu, zawsze w domu, w każdej chwili". No i jak tu siedzieć spokojnie u lekarza? Jak?
Jeszcze musiałam odbębnić swoje czekając w laboratorium na pobranie krwi. A potem prosto z gabinetu zabiegowego z wacikiem pędem do emtra i do domu.
Ostatnie metry były klasyczną traumą, a wyobraźnia już kreśliła łzawe scenariusze.
Wchodzę do domu,a tu panowie śpią...
I tego najbardziej nie lubię.

No nic, część zdenerwowania zrzucam na karb wczorajszego dramatycznego popołudnia u babci Lubego. To nie jest to, że nie lubię ludzi, wręcz przeciwnie, jak są warci lubienia i dają się lubić to ich bardzo lubię, może nie codziennie mam na to ochotę, ale zawsze, ale to zawsze chcę, żeby wszyscy byli zadowoleni. Ale kurwa to, co ja przeżywam przed każdą wizytą u tej kobiety, to, co się ze mną dzieje podczas takich wizyt i to, jak później odchorowywuję nie jest grą wartą świeczki, a sztuką będzie nie nastawić syna źle do prababci.
Nasz Emil, nie dość, że nie je wszystkiego, co babcia chciałaby mu zaserwować- a Tomaszek nie (Tomek akurat jest chłopcem, który urodził się w sierpniu zeszłego roku w rodzinie babci Lubego) płacze (kiedy ona chce go wziąc na ręce, a on ma akurat potrzebę robić coś innego), a Tomaszek nie, jeszcze nie raczkuje, a Tomaszek już tak, a pozatym, mimo, że urodził si.ę tak, jak Tomaszek 24, to jeszcze nie skończył roku.
Tak to można odbierać. Bo Tomek je już pulpety, a my Emilowi zabraniamy na noc dać żurawiny. Kurwa, kurwa, kurwa nic mnie bardziej nie wkurwia, jak wpierdalanie się w nasz system wychowawczo-żywieniowy, zwłaszcza, że nie robimy nivczego na złość dziecku, to nie ejst kurwa powieść Dickensa, ani żadna pierdolona "Mała księżniczka" czy "zaczrowany ogród". Jak ktoś ma 9 miesięcy to trudno, żeby zajadał się bez problemu lodami czekoladowymi i dorszem wędzonym.
Ale nic to, gdyby jednak w pewnym momencie przyniosła tych żurawin wykonałabym szereg czynności, o które by mnie zapewne nie podejrzewała.
1. Uderzyła ją w twarz
2. Nakrzyczała
3. Ubrała dziecko i zabrała je do domu.

Na szczęście zabrakło tej jednej małej kropelki.

Nic to, przynajmniej mam olbrzymie pole do popisu przy realizacji zawodowej, bo sporo pracy mi spadło przy nowym numerze. mogę się wkurzać, że jest ciężko, ale jak mam coś do roboty nie wpadam w depresję. Zabawny mechanizm.
Teraz już nawet nie cieszę się jak nowy numer przywożą z drukarni i Luby przynosi do domu, najważniejszy i najbardziej radosny moment jest wtedy, kiedy piszę mejla do Kubanosa i wysyłam w załączniku gotowy tekst. To jest nowe stadium choroby zawodowej. Poza tym myślałam, że z radości będę skakć po całym domu, gdy dowiedziałąm się, że studia zaczynają mi się 1-2 października. Zawsze cieszyłam się na nowy rok (oczywiście "zawsze" obejmuje okres po liceum, które mnie wogóle nie cieszyło, a nagminne wagary odbierały mi radośc z weekendów i wakacji) ale teraz cieszę się w trójnasób. Za dwa lata przy dobrym wietrze będę magistrem i chyba z konieczności zaspokajania nieznośnego głodu wiedzy będę musiała znaleźć inną szkołę.
Syn zapowiada się na równie ciekawego świata co rodzice, a może nawet bardziej. Już teraz jest niezłym bystrzachą. może nie raczkuje od urodzenia i pierwszym słowem po wyjściu z brzucha nie była "eschatologia", no ale cudownie sobie radzi z różnymi zabawkami, patrzy na wszystko tymi mądrymi oczkami, wydaje się być taki poważny na sój wiek. Owszem śmieje się, uśmiecha, ale nie jest tak, że byle pieroła go bawi. Ciekawi owszem. Ale, żeby to było aż takie śmieszne to już nie. I zawsze jak coś dobrze zrobi czeka na nasze radoszne okrzyki "BRAWOOOO" i mwtedy się cieszy, ale nie "hihihi" tylko świecą mu się oczy 9ale nie jak tym zwierzakom z nalepek) robią dołeczki i powtarza taką czynność. Umysłowo jest mistrzem:) Wiem, każdy uważa o swoim dziecku, że jest najlepsze...
19:23 / 08.09.2005
link
komentarz (0)
Wrocławia nie da się nie lubić. Jak ktoś go nie lubi, to zdaje się, że w ogóle nic nie lubi, na czele ze sobą samym. Ludzi nie cechuje jakaś szczególna przypadłość, a miejska zabudowa ma odrobinę z każdego stylu architektonicznego.
Lubię tu chodzić na spacery i do pubów na piwo. A zwłaszcza teraz, kiedy nareszcie po roku z górką wypoczywam psychicznie i fizycznie. Alleluja.

Dziś syn został w domu z dziadkami, a ja wymknęłam się na kilka godzin do kina. Wybór może nie był ambitny, ale w tak pięknym dniu nie ma sie ochoty oglądać pseudotraumatycznego kina antyakcji. Poszłam na Fantastyczną Czwórkę i sie mile rozczarowałam. Widać twórcom potrzebny jest kiepski komiks. Uskrzydla ich byćmoże świadomość, że gorszego gniota niż papierowy oryginał nie da rady stworzyć (halo fani komiksu F4? są jacyś?). No i wyszło zgrabnie. Zamiast ratować świat i kraj (My fellows, Americans), ratują własne dupy i ogólnie ani nie są za mało pogłębieni psychologicznie ani za bardzo, bo robienie z filmu o superbohaterach traktatu metafizyczno-psychologicznego jest złamanego chuja warte. No więc dostałam porcję dobrej, dynamicznej rozrywki, i tylko 4 czy 5 razy pomyślałam, czy z Emilem wszystko gra, czy nie płacze tam nazbyt za mamusią...

A on sie bawił z dziadami w najlepsze, więc wszystko spoko. Uśpili go nawet w łóżeczku, co mnie osobiście się nie udało od czerwca.

ja za to mam obsesję, że wypadnie z balkonu. Tu, czy w Warszawie, wpadam po prostu w panikę, jak ktoś go wynosi na balkon, więc proszę tego nie robic w moim towarzystwie.

Byłam dzisiaj z nim w gościach u mojej przyjaciółki i przyszłej matki chrzestnej Emila. Oczywiście z Dusiołkiem. Był wzorem grzecznego dziecka. Bawił się śmiał, dał się nosić na rękach i Julii i jej babci. Dziecko-anioł. Nie wyobrażajcie sobie, że w domu jest jakiś nieznośny, po prostu raz- wykorzystuje swoja rpzewagę nade mną i woli spać przy mnie i jeść mleko zamiast sztucznego pokarmu z butelki, a dwa- nie przepada za przebywaniem u kogoś w gościach, i dużego zamieszania. jednak Julę i jej babcię z miejsca polubił.

Jula nam wyładniała, a jej babcia z kolei cierpi, bo jej drugie wnuczę- mój pierwszy "chłopak" wyjechał dziś do zakonu i sajonara. Prędzej bym go posądziła o rytualne samobójstwo, zwłaszcza, że pamiętam jego nadmierną fascynację Wojaczkiem i Stasiukiem. Ale zakon? Podziwiam decyzję, i współczuję rodzinie, zwłaszcza, że był oczkiem w głowie...
16:49 / 07.09.2005
link
komentarz (2)
"Zjedz winogron"
5 minut później
"Zjadłaś już winogron?bo on w końcu się zepsuje..."
5 minut później
"a może Emilowi zrobić kaszkę?"
5 minut później
"A może Emil zje ryż i mięso?"
5 minut później
"A może zetrzeć mu jabłuszko?"
5 minut później
"Zjadłaś już ten winogron?"

HWDP winogron.
Dostaję na obiad za mało mięsa przez co robię się agresywna.
Potem w nocy śnią mi sie koszmary. Oczywiście to nie jest znowu takie proste "jeżeli A to B".
Dostaję na obiad za mało mięsa, zatem jestem głodna, zatem jestem zirytowana, zatem na rynku
wieczorową porą zamawiam golonkę do piwa marki 'Czarny kozioł' zatem idę spać wypełniona negatywnymi kaloriami,
zwłokami jakiejś Bogu ducha winnej świni i szatańskim napitkiem, zatem mam koszmary.
Przyśnił mi się straszny film. Dom, ja i mój syn za około 3 lata, przedpokój oddzielony od reszty mieszkania witrażami
drzwi wejściowe też z witrażami- motyw roślinny, secesja w stylu Witkacego. Ktoś stuka. Morderca. Wygląda jak nasz sprzedawca szaf.
Mały, gruby okularnik z infantylnym usmieszkiem. Mówię m, żeby sobie poszedł. Więc poszedł.
Kilka godzin później, to samo mieszkanie, tylko inaczej wygląda- trochę jak dom we Wrocławiu.
Ktoś próbuje otworzyć drzwi. przekręca się zamek. Zakręcam zamek. On się znów przekręca, a ja go znów zakręcam.
To znów ten sprzedawca szaf, tym razem wrócił z kolegami- monterami szaf. Chcą nas zabić. Niby tacy bogaci ejsteśmy, wychodzi marcin i chce
ich pobić, otwiera drzwi a w tym momencie z kuchni wychodzi czwarty morderca.
I w tym momencie się budzę stwierdzając, że już nigdy więcej golonki na kolację...

Chyba, że dzisiaj, trochę chudszą, co?

Emil nauczył się dziś robić "pa-pa". Moja babcia za to uczy go bić innych. To są jakieś zapędy tego pokolenia wojennego. Babcia Lubego robi to samo, ale jak każą mu robić smalec z psa na przeziębienie i rzucać kamieniami w Niemców zacznę się na prawdę irytować, na razie mówię, że w razie czego będziemy go przysyłać babci, żeby wyładowywał na niej frustracje robiąc "a ty- a ty", no i potem będzie "ija-ija" jak w tej piosence didzeja teraz polska i hajdi "idę sobie ulicą a karetka robi ija ija"
Słucham muzyki trzecież świeżości, bo od czasu Quality nie ściągałam na ten komputer żadnej nowej płyty, a wszystkie cd zostawiłam w Warszawie. mam więc nieśmertelnego RJD2, Planet Asię, Kweliego i Tworzywo w głośnikach. Czas się zatrzymał.

Wczoraj czekając na ojca pod pocztą zostałam wpadnięta na się przez kolegę rapera, który, jak się okazuje, pracuje tam w banku.
Pogadaliśmy sobie dłuższą chwilę. Pomyślałam, że może jakbym nie wyjechała za miłością do stolicy nie umarłaby we mnie zajawka i może bym wreszcie coś dobvrego nagrała, ale koelga wyprowadził mnie z błędu mówiąc, że owszem, coś tu się dzieje, ale wciąż jest więcej gadania, niż robienia, a znajomi tylko nagrywają od nowa kolejne wersje swoich nielegali.
Wszyscy producenci emigrują do Anglii (szykujcie się na nową Bitwę białasy, Ślizg już za... 10 dni w kioskach, czy coś kolo tego). No nic, teraz przymierzam się do nagrania synowi wierszyków i kołysanek, żeby miał do słuchania, kiedy my będziemy zapierdalać po Hiszpanii.
Dziś rano udało się nam sfinalizować zakup biletu w easy jecie. Wracamy do Berlina 31 października. Evviva. Nasz kolega Arecki, z którym jedziemy dostał odrobinę dłuższy urlop, nie będziemy więc oponować, by rozdzielać się na dwa pokoje. Ja osobiście potrzebuję już intymności...
10:37 / 06.09.2005
link
komentarz (0)
Genetyka jest zadziwiająca. Tak samo jak mojej mamie robią mi się straszne policzki i zapasowa broda. Nie mogę wyciągnąć swoich kosmetyków w łazience, bo używamy podobnych perfum, podobnego szamponu i odżywki. Kiedy przygotowuję obiad na przyjazd rodziców w zestawie takim, jaki lubię tata zaciera ręce, bo uwielbia i zupę i drugie danie. Z resztą on uśmiecha się jak dziadek, chodzi jak dziadek i zawiesza się jak dziadek dryfując gdzieś poza tu i teraz w świecie swoich spraw. Emil z kolei śpi w sposób niebywały, ale podobno ma to po mnie.
Przyjechałam na tydzień do wrocławia, wreszcie wypoczywam, ale ejst tyle do zrobienia, a w dodatku wczoraj zupełnie rozsypał się nam wózek i musimy coś wymyślić(wreszcie!). Powiem szczerze, że nie lubię awaryjnych urządzeń. Może po prostu nie odnajduję w sobie sado-masochistycznego funku, albo zezgredzialam, ale nie jara mnie to. Jeśli jakaś rzecz psuje się dwa razy- jest skreślona, po trzeciej awarii jestem skłonna zapłacić komuś, żeby dokonał jej eksterminacji. Nasz wózek zepsuł się po raz trzeci, a nawet czwarty jeśli liczyć pewna wadę ‘wrodzoną’ i przypieczętował tym swój wyrok. Może moi rodzice zechcą go używać- ja nie. Jestem obrażona. Pierwsza usterka to fakt, że wózek zbacza na jedną stronę, w zależności od tego jak ustawiona jest rączka. Druga usterka to hamulec, który uszkodził się z powodu zimy. Trzecia usterka to sparciała dętka która znienacka zaczęła puszczać powietrze, a czwarta- ta wczorajsza to DWA spadające koła. Ja.Mam.Tego.Dosyć.
Swoją drogą nikt sobie nie zdaje sprawy z tego jakich ma zawistników-materialistów w rodzinie, dopóki nie ma dziecka. Pomijając już licytację typu „a ja mu kupiłam łóżeczko” „a ja mu kupiłam wózeczek” „a ja mu kupiłam fotelik i autko” „a ja mu kupiłam klocki i basenik” i tak dalej, jak samonapędzające się katarynki bojowe wydalające iperytowe słowa... Musimy dokładnie zapamiętywać które ubranka synal dostał od kogo, a ma ich sporo, żeby później ubierać go adekwatnie do gości. Oczywiście jak mam zły humor przekornie ubieram go w coś od „konkurencji”, ale przecież ta duma „to ode mnie ma te spodenki”. Albo telefon w środku nocy „cześć kochanie widziałam zdjęcia w internecie, a czemu Emilek nie ma na żadnym z nich tego pajacyka od nas?”. A zjazdy rodzinne? „Patrz do mnie się uśmiechnął” „a ja mu lepiej śpiewam, bo babcia nie umie” „a u mnie się uspokaja” „a ja go mogę nakarmić” „o popatrz popatrz jak mu babunia pomoże, to on już sam się obraca z pleców na brzuch (dodajmy, że robi to od 3 miesięcy...)”, „jak ja go utulę, to już potem nie będzie chciał być u drugiej babci”. Rozumiem batalie między dwiema rodzinami, w sensie moja rodzina wersus rodzina Lubego, bo tacy już są Polacy, więc mnie to nie zaskakuje. Ale żeby moja mama z jej własną mamą, a co gorsza ze mną stawała do jakiegoś pierdolonego wyścigu? OK., wiem, ona wszystko traktuje w kategorii walki, ale nie znoszę tych drobnych geścików mających nam coś udowodnić. Moja babcia mówi do mamy, że mama nie umie go tak ukołysać, bo fałszuje nucąc kołysankę”, a moja mama podbiega do łóżeczka z władczym gestem, wygiąga dziecko i mówi „jesteś mój, mój kochany, tylko mój jesteś”. Kurwa, można dostać chuja na czole od tego.
No ale odpoczywam, poważnie. Większą część wczorajszego dnia Emil zdecydowanie wolał spędzić z moim tatą, który niestety nadwyrężył sobie łokieć i skończyło się. Popołudniu poszliśmy na spacer z naszym znajomym wydawcą, jego dziewczyną i ich dwumiesięczną córweczką i było naprawdę sympatycznie. Emil w ogóle nie chciał spać, podrywał Hanulę i swoim zwyczajem łapał najpierw za główkę, za rączki, za policzki a potem CAP i za oko... Cały ten spacer w przemiłym plenerze Ostrowa Tumskiego (okej, jedni mówią Ostrowia, więc znów ejst powód, żeby się przyczepić, co nie?) pokazał mi, że muszę znależć sobie jakieś miłe towarzystwo do spacerów w Warszawie. Jakąś fajną koleżankę dla Emila, czy coś. Kwestia jest tylko jedna- z moimi problemami asocjacyjnymi po jednym takim spacerze mogę już nie chcieć więcej, a niestety- ursynów jak wielki by nie był w obliczu wroga okazuje się być tylko jedną, małą dzielnicą...
Brak mi tu przede wszystkim zapracowanego Lubego, windy, sprawnego wózka i byłoby już zupełnie git.


09:25 / 29.08.2005
link
komentarz (2)
Nie lubię niedziel, bo są smutnym zwiastunem poniedziałku, ale jakoś dzisiejszy poniedziałek nie jest taki zły. mam zadanie do wykonania, mam zebrane materiały, czekam tylko na jeden e-mail i mogę przystąpić do pracy. Dodatkowo kolejnym zadaniem będzie napisanie następnego odcinka Bitwy o Anglię, który to cykl sprawia mi dużo radości(byleby tylko nie zapeszyć).

W sobotę wybraliśmy się z naszym kolegą Arkiem do Kazimierza. Ponieważ tereny wokół Warszawy i legendarne lokacje w promieniu 200km są mi najczęściej obce, byłam tam pierwszy raz i z miejsca się zakochałam. Piękne miasto, tylko te pieprzone komary... Pal sześć, że ja jestem pokąsana, ale Emil wygląda jak kartka do gry w statki. Zwłaszcza na buzi. T%ylko dlatego, że prowizoryczną moskitierę wykonaną z tetrowej pieluchy po prostu zdejmował. No trudno. Przez pół dnia dawał nam w kość. Musiałam go wnosić na basztę i nosić po zamku. Potem zasnął, a my przespacerowaliśmy się do Janowca sympatyczną promenadą wzdłuż Wisły, potem promem i dalej przez wioskę na zamek, który okazał się być dość spory i niestety dośc zniszczony. Pogoda była cudowna. Potem uprawialiśmy zbieganie ze skarpy z wózkiem i dialogi na 4 nogi z bufetową w smażalni ryb.
Coś w stylu "Proszę Pani, a ta Mirena to dobra jest? Jak ona smakuje?" dziwne spojrzenie ze strony pani "... Smakuje jak ryba"
Cóż, co prawda oczekiwałam recenzji w stylu "delikatny smak" albo "intensywny smak" itp. ale jak widać to, co pani powiedziała wystarczyło. Zamówiłam, zjadłam, żyję, powiem więcej było nawet smaczne.
Wczoraj za to mama lubego miała urodziny. Siedzieliśmy przy stole zastawionym ciastami i ciasteczkami podskubując to rożka z budyniem, to ciasto toffi i oczekiwaliśmy nagłego przyjścia babci. Na szczęście to jeszcze nie był ten dzień...
12:23 / 26.08.2005
link
komentarz (1)
W takich sytuacjach, jak ta wczorajsza, odnoszę wrażenie, że Luby do perfekcji opanował sztukę powrotów do domu...
Przeczekał wszystkie stadia- wkurwienia na niego, wkurwienia na koleżankę z pracy, wkurwienia na rapera, z którym jechał nakręcić dokument, smutku, histerii, desperacji i zjawił się akurat w momencie absolutnej rezygnacji, kiedy było mi wszystko jedno , co zrobił, byleby wrocił cało i zdrowo do domu...
I wtedy wyszedł z windy z wieeeeelkim bukietem kwiatów i ze skruchą na twarzy obiecał, że już nigdy-nigdy.
No i co głupia i naiwna żona wybaczająca robi? Absolutnie o wszysatkim zapomina- oczywiście do czasu, no ale już trudno, jesteśmy modelową filmową rodziną od A do Z... Tylko kwestia kto jest reżyserem, prawda?

Dziś miła pani z Wizzaira zadzwoniła i powiedziała, że z przyczyn ekonomicznych październikowe loty do Barcelony i spowrotem zostały odwołane, ale oferuje nam wylot 3 września. To bardzo ciekawa propozycja, ale nie dla nas. Zostaliśmy przez nich cokolwiek na lodzie i teraz na ostatnią chwilę musimy od nowa szukać środka transportu... Tak czy siak jakoś to będzie. Zawsze możemy powiedzieć, że lecimy do Hispanii, a w efekcie wybrać się do Kambodży. i chuj. ALbo w upragnioną objazdówkę po krajach arabskich, by podszlifować swoje umiejętności językowe...
12:07 / 25.08.2005
link
komentarz (3)
mój chłopak nie wrócił na noc z delegacji. Uciekł mu ostatni pociąg. i nie to jest takie straszne, ani to, że pojechał na delegację z koleżanką z pracy. najghorsza jest nieznośna przewidywalność.
Jaki będzie scenariusz? Ptrzyjedzie do domu o 16:00 może 17:00 powie
-Kwiatuuuszku przepraszam, kocham cię
-wiesz, że ten pociąg uciekł nie z mojej winy
-nie chciałem jechać następnym, bo byłbym w domu o 7:00 rano niewyspany
-zmusili mnie do wypicia, nie miałem odwrotu
potem kilka zabawnych aluzji do aktualnej sytuacji w kraju typu "umierałem razem z Wisłą" czy "Zalałem się jak Cieszyn"
potem opowie jak było na imprezsie, ponarzeka na Poznań, rzuci troche kurew, przybloguje i powie, że przynajmniej ma karę- boli go wątroba. Słowa, słowa, puste słowa. A już mi nieźle szło i całkiem dobry humor miałam, zwłaszcza, że choć ufam swojemu chłopakowi, to na każdą delegację obrażam się strasznie, denerwuję i robię wszystko jak rasowe dziecko

Z opcji weselszych- byłam z Emilastym na Wojnie Światów. No i ten Kruz sruz to spoko udaje nieudanego ojca, i film nie ma tak idiotycznej warstwy emocjonalnej jak Pojutrze, no ale wątek kosmitów to chyba im pisała Samoobrona. Nie wiadomo po co i dlaczego już nie, logicznie to wszystko jakoś sie nie układa, no chyba, że po prostu formuła baby-kina nie pozwoliła mi się skupić na problematyce wojny ziemsko-kosmicznej. No ale nie była to przynajmniej taka sztampa i nuda jak państwo Smif
15:04 / 18.08.2005
link
komentarz (1)
Z dnia na dzien wstaje z lozka coraz bardziej zmeczona i wypalona. Radosci sa coraz bardziej chwilowe i ulotne, szybko wymazywane i przyslaniane przez ogolne przygnebienie i niechec do zycia. Probuje wykrzesac cos w sobie. Tak trudno to zrobic, trudniej w obliczu calkiem udanego zycia. Bo przeciez nie mogę narzekac, wrecz przeciwnie, powinnam się cieszyc, a tu jak na zlosc jakas skurwiala hydra siedzi mi przed nosem i lbami zaslania wszelka radosc. Urwiesz leb takiej, wiadomo, dwa jeszcze gorsze się pojawia.
I tak smutne staja się poranki, wnerwiajace poludnia, melanholijne popoludnia i histeryczne wieczory. I siedze z jedna mysla. Dosyc, dosyc, dosyc. Chce siie wyrwac gdziekolwiek. Tak strasznie mi smutno nie oc się rozpromienic na widok wlasnego dziecka, czy nie czuc [przyjemnosci przy wlasnym mezczyznie. Wszystko jest jakies do dupy, nie chce mi się robic planow na przyszlosc, ani do pracy, ani w domu. Nie chce mi się sprzatac, gotowac, kilka dni temu zasunelam w sypialni rolete i do dzis nie podnioslam jej. Dzieki temu jest to jedyny pokoj w którym chce mi się siedziec. Wszystko jest na Tak i na Nie. I dobrze i zle. Można okurwiec z takim samopoczuciem. Czytam ksiazki, to dziala jakos zbawiennie. Im wiecej cudzego zycia, tym mniej wlasnego, tym lepiej. Wychodze na spacery, laze bez sensu, probuje zlapac się jakiejs pogodnej mysli, lato potrafi prawdziwie zdolowac czlowieka.
I te nieustanne wyrzuty sumienia. I ten koronny argument- przeciez miliony ludzi na swiecie maja zle, ja mam dobrze, wiec co? Od 3 dni nikt nie zmienil plyty w odtwarzaczu, w kolko leci 9th wonder z buckshotem, a pozniej Jimson. Od tegom tez można zwariowac. Zwlaszcza od tych chujoszkow goscinnych.
Rodzicow wogole nie chce sluchac, nie odbieram telefonu, matka gra mi na nerwach ze swoim bojowym i pelnym pretensji nastawieniem do zycia. Telewizja ssie. Kalifornijskie lesbijki, Donie, oraz Crazy Frog- ostateczny dowod skurwienia ludzkiego gustu. Jak to jest kurwa możliwe , ze dzwonek telefoniczny z popierdujaca zaba stal się hitem muzycznych list przebojow, ze postala cala plyta dzwonkow telefonicznych opartych na dograniu do chujpowych przebojow pierdow i gegolenia zaby... wirtualnej zaby. Ja pierdole. Koniec swiata. Krach mentalny.
No dobrze, rzeczywiscie nie jest tak, ze mysle o smierci i zarastam brudem pilujac zyly kawalkiem drewna, bo nie chce mi się wstac po zyletke. Jak wspomnialam sa takie krotkie chwile, ze jest nawet OK. Synal jest raczej zdrowy i radosny. Calkiem niezle siedzi, przeglada swoje ksiazeczki, choc i tak uwaza, ze te moje bez obrazkow sa smaczniejsze. Nie pcha już kazdej rzeczy do buzi, sa takie, które tylko oglada. Stara się pelzac, chociaz trudno znalezc dla niego odpowiednio motywujacy przedmiot. Sam z siebie przeciez nie będzie się ruszac, nie?
Uwielbiaswoja grajaca ciezarowke, uwielbia tez wyrzucac swoje zabawki z wozka, czy z fotelika, ale najbardziej na swiecie, chcialby urwac wszystkie liscie z naszej jukki, popisac troche na klawiaturze i wyrwac kabel od naszej nocnej lampki...
Kiedy się usmiecha i kiedy spi jest najcudowniejsza ludzka istota, jaka kiedykolwiek widzialam, idealna synteza milosci dwojga ludzi. Ale niestety nauczyl się tez strasznej miny pt. „chinski smok”, kiedy wyglada jak Deobe na koncercie i wtedy nie ejst już taki ladny...

Nie jest tak zle, w koncu przeciez jako kobieta mogę mieć wielokrotny orgazm, a jako szczesliwy posiadacz telewizora zawsze mogę popatrzec na glodne dzieci z Etipoii(choc podobno to jedna wielka mistyfikacja i zyje im się tam calkiem niezle).

A jak bedzie juz zupelnie fatalnie, zawsze jest Verba z Rezerwatem "Zaopiekuj sie mna", teraz juz wiem, bo dostalam na ten temat piekny list elektroniczny... CUDOWNIE.
13:14 / 11.08.2005
link
komentarz (0)
Sa pewne rzeczy, ktore moge robic godzinami

Moge wylegiwac sie w lozku z ksiazka- z rana
Albo wylegiwac sie w lozku z moimi chlopakami i sluchac dobrej muzyki- popoludniu
gapic sie na miny i harce jakie wyczynia Emil
To sa takie przyjemnosci, na ktore moge sobie pozwalac, chociaz nie zawsze

Natomiast rzecza, ktorej nie jestem w stanie robic godzinami to trzymanie jedna reka osmiokilogramowego zyjatka.
A musze to teraz czynic, bo niespokojny dzieki trzeciemu juz zebowi wydostajacemu sie na wolnosc i wielkiemu krwiakowi na dziasle Emil akurat zasnal blogo na moim ramieniu...
13:31 / 09.08.2005
link
komentarz (0)
Snilo mi sie ostatnio wiele durnych rzeczy, wodny supermarket, missy eliot z fiutem, moje drugie dziecko, oraz to, ze ojciec czyta na biezaco bloga.
Co do wszystkich tyvh rewelacji, jak mniemam (pelna nadziei) tylko pierwsza moze miec cos wspolnego z prawda. Moge wiec spokojnie wylewac gorzkie zale dotyczace wlasnej rodziny.
Najwyzej raz na zasze wszystko sie wyjasni i oczysci atmosfere (aha, aha ). W kwestii chrztu don Emiliano nie ma pospiechu. Po rozmowie z calkiem sympatycznym ksiedzem z naszej parafii (czemu w tym bloku nikt nie wpuszcza ksiezy po koledzie?!)
doszlismy do wniosku, ze wczesniejszy plan z ochrzczeniem naszej pociechy po slubie jednak jest logiczniejszy i zgodniejszy z doktryna. Nie mniej jednak matka chce wprowadzic mojego syna w swiat wiary bocznymi drzwiami, do czego osobiscie nie
jestem przekonana. Bo jeśli gdzieś wchodzić na całe życie, to porządnie, a nie chyłkiem jak drab jakiś, niecnota.
A nie?
Ostatnio jestem zakochana w XIX-stowiecznych pisarzach europejskich, i oczywiście w świecie literackim wykreowanym przez nich(oczywiście dopuszczalna jest także opcja współczesnych pisarzy odtwarzających tamte realia).
Zwłaszcza pisarzy rosyjskich... Oczywiście mam pełną świadomość, że wcale nie było tak pięknie i świat to nie tylko pięknie przetworzone ulice Petersburga, ale miło zagłębić się w "swojską egzotykę". Swojską, bo taką naszą, słowiańską, gdzie bohaterowie nie zachowują się totalnie irracjonalnie, ale jednak egzotykę,
bo przecież to jednak zupełnie inny świat.
Poza tym ciągle mam ochotę na więcej i jeszcze więcej książek. Uwielbiam moment, kiedy włąśnie skończyłam czytać jedną powieść i zależnie od nastroju mogę wybierać. Wybór jest ostateczny, musi być więc przemyślany, noie porzucam raz zaczętej książki- zdarzyło się to dwa razy. Raz kiedy w złym nastroju sięgnęłam po 100 lat samotności i drugi raz już nie pamiętam co i jak, ale wiem, że było:)
Głód czytania jest dobry. Nakarmiona, a wręcz utyta za sprawą cudzych opowieści lepiej funkcjonuję.
Odkąd skończyła mi się sesja (czas jest nieubłagany, to straszne, jestem już na czwartym roku studiów...nawet mam już wybrany temat pracy magisterskiej...czym ja się będę zadręczać jak skończę szkołę?) na spacerach z dzidzikiem albo czytam, albo wreszcie rozmyślam. Wybieram sobie przybliżoną trasę spaceru, wymyślam jakiś przedmiot do zdobycia- np. swiezy imbir, brukwie, albo zabawka do kapieli dla Emila, zadaje sobie jakis temat do obmyslenia i wedruje.
Gapie sie na ludzi, zjadam wzrokiem witryny sklepowe, co doskonale zastepuje mi kupowanie coiuchow, bo najbardziej na swiecie nie lubie wyrzutow sumienia po kupnie nowej bluzki. Zawsze wtedy w myslach przeliczam to na sprzet fotograficzny, na cz`esci skladowe nowego dyktafonu, bo nasz stary nie domaga... I az sie odechciewa potem ubierac. A tak przejde kilka razy obok czegos i w efekcie stwierdzam, ze nie jest to wcale takie ladne. Za krotkie, za waskie, za niebieskie. Za drogie. I po klopocie.
Nie dziala to nigdy w wypadku zakupow internetowych. Za kazdym razem kiedy pojawiam sie na Merlinie widze wiecej i wiecej rzeczy godnych zakupienia. ostatjkiem sil, a w zasadzie zrzadzeniem losu nie udaje mi sie ostatnio sfinalizowac zadnej transakcji. I dobrze.

Bo kobieta nie jest od czytania, czego wyraznym sygnalem jest wreczanie mi ksiazek o 100 sposobach przyrzadzania miesa, czytrez maszyny do szycia.

Poniewaz ostatnio cierpie katusze tworcy niedocenianego za zycia postanowilam sladem kolegow z branzy stac sie specjalista. Poniewaz dziennikarz od wszystkiego jest do niczego, bo nie mozna mu wytknac ani tego, ze jako znawca waskiej dziedziny nie wie o reszcie swiata, ani, ze powinien wiedziec cos o czym nie wie ze swojego zakresu. A dziennikarz nie jest od wiedzenia, tylko od znajdowania, no ale nic to, eksperci sa teraz modni. Wiec jestem teraz ekspertem od brzmien brytyjskich co zapewne skonczy sie tym, ze jakis Zdzislaw z Pyzowickiej Woli
wysle mi bardzo wulgarny w tonie e-mail, ze artysta A wcale nie jest czlonkiem grupy B, tylko tymczasowym przyjacielem wystepujacym na wszystkich albumach i wymienianym jako jeden z..., ktorej to subtelnej roznicy nie umiem wychwycic, wiec nie powinnam byla w ogole brac sie za pisanie artykulow o czymkolwiek. Luby mowi, ze taka jest cena slawy, nie zaprzeczam, ani nie potwierdzam, na razie hipotetyzuje.
Luby zas niespelna tydzien temu zagoscil na falach rozglosni Bis radio polskie w absolutnie jalowej dyskusji dotyczacej konca hip-hopu. Wazne jest to (chociaz teraz dzieki naszemu koledze z Poznania strach powiedziec "wazne", zeby nie bylo posadzenia o agitacje polityczna), iz po pierwsze pan Michniewicz przylansowal SLizg na wszelkie mozliwe sposoby, po drugie udalo mi sie nastawic radio Bis we wszystkich radioodbiornikach w domu, a co za tym idzie sluchalam go, a dalej- doszlam do smutnego wniosku, ze to jakies popluczyny sa a nie radio, po trzecie- uslyszalam straszna audycje denzhalowa, i strasznego prowadzacego, ktory wywolal u8 mnie negatywne ciarki
i depresje sluchowa, a okazal sie byc panem Konca, pieszczotliwie zwanym przez Pe "Tomeczkiem", co mnie absolutnie zaskoczylo, bo przeciez w osobistym zetknieciu sprawia wrazenie calkiem normalnego czlowieka.
Podobno , jak zawsze, wszystkiemu winne jest sito.
Jedno jest niezaprzeczalne. Nie ma dzis dla mnie zadnego radia, ktorego moge sluchac.
]
Ale za to wreszcie widzialam pozadny film z gatunku kina akcji. Mial wszystko, co najlepsze. genialna obsade, ktora grala, az milo bylo patrzec, zajebista(nie bojmy sie uzyc tego brzydkiego, acz popularnego wyrazu- nawet jesli dziecko spi w drugim pokoju) dramaturgie, ktora trzyma w napieciu do ostatniej minuty, dobry scenariusz, dialogi, szczypte humoru, nienahalny watek milosny, pewna dbalosc o szczeguly i logiczne wynikanie jednych rzeczy z innych, umiarkowane wykorzystanie efektow specjalnych, no i haryzmatycznego bohatera. Mowie o Batmanie. Wyszlam z kina tak zajarana, ze az skrecilam kostke i rozwalilam sobie kolano niezauwazywszy rychlego konca chodnika. Brakowalo mi jednego- scenografii z Burtonowskich czesci, albo chociaz jakiegos Pitofowego filtra, zeby kolory byly odrobine przeklamane, ale bardziej odpowiadajace wydarzeniom, chociaz nie powiem, sceny koncowe na wyspie, dymy unoszace sie wokol Arkham- to wygladalo dobrze.
Polecam, mimo, ze wszyscy wiemy, ze Batman przezyje ( JAK TO?! KTO MOGLBY PRZYPUSZCZAC!), a Gotham nie zostanie zniszczone (NIEE, to teraz nie ma juz sennsu isc do kina), rozwoj wydarzen w filmie nie wydaje sie byc taki oczywisty...

awe.
12:01 / 01.08.2005
link
komentarz (0)
bo w zyciu nie moze byc za dobrze...

Kiedy syn nasz stal sie juyz dzieckiem najlepszym, przesypial noce w lozeczku i grzevcznie sie bawil sam
pojechalam z nim na tydzien wakacji. Teraz mamy dodatkowego lokatora w lozku, kompana w kiblu i towarzysza w kuchni, bo
jak mama znika z horyzontu znaczy ze na zawsze i straszna tragedia sie dzieje. Oczywiscie Emil jest nieodmiennie slodki. Zaczyna juz chwile siedziec sam bez podparcia, no i uczymy sie trudnej sztuki raczkowania.
Zawsze konczy sie to w jeden sposob. Dzidzik zamiast przemieszczac sie ruchem liniowym do przodu luib tyłu turla sie po calym pokoju, a zwlaszcza tam, gdzie nie ma mieciutkiego kocyka, a jest stary brudny dywan
i fotele, ktore mozna obgryzac.
Jako swieta matka polka raz w tygodniu gotuje swojemu dziecku zupe typu rosol, ktora syn moj zjada z nieskrywana przyejmnoscia w przeciwienstwie do zupek ze sloikow.
Teraz takze, jak kazdy prawdziwy 7-miesieczny facet jezdzi na spacery na siedzacdo i podrywa dziewczyny na Warszawiance.
A ja jestem notorycznie zmeczona i mniej luib bardziej wsciekla. Moja tesciowa wyjechala na wakacje, i jesli myslicie ze to super, powiem wam, ze wcale nie, bo moja tesciowa jest najukochansza. Od dwoch i pol tygodnia rzadzimy
w domu we trojke. Zaczelo sie dosc patologicznie od dni spedzanych na paleniu ziola, rozpijaniu drogich alkoholi, robieniu tego co moze robic ze soba para, no i kulinarnych eksperymentach. A potem nastala szara rzeczywistosc. Miliard jeden rachunkow, ktore
tyrzeba zaplacic NATYCHMIAST, zepsuty odkurzac, spalony laptop, odbuior szaf do mieszkania w przyspieszonym trybie, i jak sie3 to wszystko podsumuje, to moznaby za te pieniadze pojechac we dwie osoby na 30-sto dniowa objazdowke po USA z biurem podrozy Logos.
W pracy nastal nihilizm, w domu naturalizm przechodzacy w turpizm (wystarczy zblizyc sie do miejsca gdzie w kuchni skladujemy smieci), a w duchu immoralizm oparty na myslnym zabijaniu ludzi w celu pozyskania swietego spokoju.

Wakacje na wsi mialy byc super-super. Mialam tam pojechac zeby ODPOCZAC. Zeby sobbie poczytac, poopalac sie, wyzyc tworczo i napisac te rszeczy, tkorych nie mam czasu pisac bedac w warszawie. Na poczatek okazalo sie, ze z pisania nici, bo Luby musi
popracowac przy laptopie, co bylo setnym zanegowaniem sensu posiadania wlasnego laptopa.Potem okazalo sie, ze Emil zle sie czuje w wielkim domu, boi sie zostawac z moja rodzina, ma problemy z brzuchem i nie jest mu za dobrze. Kiedy zaczal dochodzic do siebie
to zepsula sie pogoda i w ten sposob na 10 dni 7 bylo deszczowych, a nie ma nic gorszego niz deszcz na wsi.
Wies niewiele sie zmienila od mojego ostatniego pobytu tam. Ludzie nadal niewiele robia ze swoim zyciem. Swojego czasu byli mamieni wizja pracy w kamieniolomach, wiec byli przychylni calej inwestycji. Tersaz mamy pod oknami wielka wyrwe w miejscu, gdzie byla do niedawna gora, a po wsi
zapierdalaja tiry ze zwirem. Praca owszem jest, ale dla wykwalifikowanych specjalistow, ktorych trzeba dowozic z wiekszych miast, a bieda jak piszczala tak piszczy w okolicznych chalupach. Kiedy weszlam do "sklepu spozywczego" poczulam sie jak na planie wczesnych filmow rodrigueza, ale opartych
na kronikach Jakuba Wedrowycza. Wasate grubasy w podkoszulkach, welnianych spodniach i gumofilcach i pryszczate chlystki w rozpietych plociennych koszulinach a wszyscy spogladali na mnie spode lba jakbym zbezczesciala portret wielkiego masona lozy szowinistow.
Coz w rzeczonym "sklepie spozywczym i tak nie bylo innych artykulow niz piwo lwoweckie.
Wstawalismy tam codziennie o 7:30 rano, szlismy od razu na spacer., kolo 8:30 mijal mnie szalony mleczarz. W sensie jeden z mieszkancow wsi jechal po wino, a butelki schowane w charakterystycznej pseudoskorzanej torbie zamocowanej na bagqazniku rowera Wigry 3 dzwonily radosnie
wygrywajac melodie obiecujaca rychle ujebanie.
Wesolym akcentem wyjazdu byla wycieczka do czeskiej Pragi, gdzie mielismy odebrac Lubego. Bylismy zmuszeni zlamac prawo i przemycic Emila przez granice, bo jakus zasrany sluzbista strasznie sie nas czepial.
Praga byla jak zawsze najlepsza. Tlum emanowal pozytywna energia kolorowe stragany wnosily radosne ozywienie, a Emil kategorycznie odmowil siedzenia w wozku i caly czas zwisal z ramienia wlasnego dziadka a mojego taty.
Teraz co tydzien jestesmy na wycieczce krajoznawczej. Poznaje zabytki mazowsza i przyleglosci. Jak dotad najbardziej egzotyczne dla mego slasko-zaglebiowskiego oka okazaly sie byc tereny wokol Grabarki i sama swieta gora. Cerkwie sa piekne, a drewniane domki urocze.
Poza tym widzialam juz Czersk i Modlin, ktore dosyc nieslusznie deprecjonowal Luby, malenki Liw, Czerwinsk, Brochow, Wegrow i Drohiczyn. Ciekawe czy Emilowi zostanie cos w pamieci z tych wyjazdow weekendowych. Jedno jest pewne- przyszly ojciec chrzestny jest bardzo wczuty i zaangazowany. Az czasem szkoda,
ze zaden z kolegow Lubego nie ma jeszcze dziecka, bo moze byloby z kim czasem pojsc na spacer po okolicy.
10:54 / 24.06.2005
link
komentarz (1)
Człowiek wstaje rano pełen wigoru i animuszu. Ma 100 planów na dzień. Zjada pożywne śniadanie, oglada wiadomości, otwiera komputer, przynosi internet, załancza monitor, idzie po pocztę elektroniczną i bzzzzzzyt. Odechciewa się wszystkiego. Finito. Twoja energia została zużyta.
Następuje niespodziewany koniec dobrego nastroju. Wkurwiają setny raz powtarzane informacje o cenach ropy naftowej. Kolejny polityk wyruszający do walki o fotel prezydencki- dosłowne odczytanie tej metafory przynosi przykrą świadomość istoty całego zamieszania- kreuje nam na wizji nowych wrogów. BÓJCIE SIĘ! nadchodzi Rosja, która lekceważy potęgę mocy i nie podaje Polsce ręki na siemasz.TO NASZ WRÓG.
BÓJCIE SIĘ! Ameryka nas nie szanuje.TO NASZ WRÓG. PRAWDZIWY WRÓG DEMOKRACJI POSTKOMUNISTYCZNEJ.
BÓJCIE SIĘ! politycy ciągle kupują nowe samochody.ONI, nie my . ONI CI Z NOWYMI SAMOCHODAMI TO WROGOWIE!.
BÓJCIE SIĘ! Niemcy idą po nasze.
BÓJCIE SIĘ! BAlcerowicz nie chce odejść.
TRWOGA TRWOGA TRWOGA.
I przyjdę JA.
Albo JA.
i JA WYELIMINUJĘ INNYCH WROGÓW.i będę tylko JA.
czyż ne lepiej mieć wroga, którego się bsamemu wybrało?
A potem. Niczym ostatni gwozdz do trumny przywieziony w systemie last minute audio tele dzwoni piaty jezdziec apokalipsy- Babcia Lubego.
Dlaczego nie dzwonicie? Stara babcia moglaby umrzec, a wy co?
A my nic. Im bardziej sie nas naciska tym mniejsza mamy ochote. Tacy juz jestesmy...
I teraz zamiast konczyc zajawkowy artykul o streets, na ktorego napisanie mialam od dawna ochote probuje sie podpompowac energetycznie sluchajac "yes ayah" i "feel so good" wiadomych nerdow ze skandynawii. My tak mamy rodzinnie- kazdy ma swoj ulubiony utwor Looptroopow.
Slucham tez "Number song" bo to sa brzmienia, ktore najbardziej lubie w hip-hopie. I teraz zazdroszcze kolegom, ktorzy odgrodzili sie szczelna kurtyna negacji terazniejszosci i zyja tylko ta muzyka, ktora byla wydana przed Y2K. Przed szalem na nerd timbalanda bounce denzall i just tina. Bo oni ciagle czuja funk i maja zajawke. A ja sie czuje jak piernik i moze nawet bym poszla na impreze, ale chyba wole zostac w domu pic karmi, bulwersowac sie na zapach marihuany unoszacy sie wokol ciuchow lubego, oraz myslec co by bylo gdyby...

Sesje mam juz za soba. Tydzien trwal moj kuraz po studenckich stresach, ale po raz pierwszy od dawna mam "wakacje" z czystym kontem.

Ostatnio jestem wulkanem emocji. Stresy znosze tak zle, jak nigdy dotad. Przed egzaminami spalam po 3 godziny, przez pol dnia nic nie jadlam, krecilam sie po domu jak nie powiem kto lub co nie powiem po czym bo poprawnosc polityczna mi nie pozwala(bojcie sie poprawnosci politycznej!APAGE!). Za to kiedy Mama Lubego opowiada historie o tym, jak ojciec jednego z dzidzikow z rejonu wykorzystywal swojego niespelna rocznego synka, dostaje zwyczajnej histerii.
Natomiast na banalne problemy niedoszlych raperow i jakies dziecinne wonty reaguje ostrym wkurwieniem. Tak, tak. Stworzyliscie potwora...

Dusiolek jest z nami juz pol roku. To dopiero checa. Teraz ma swoje najlepsze miesiace, a ja juz prawie zapomnialam jak traumatycznym i bolesnym przezyciem byl porod. To magia ludzkiej psychiki i pamieci, ktora pozwala zyc. I caly czas zadziwia mnie jego obecnosc.To, ze nie bylo nic i nagle jest czlowiek. Wczoraj widzielismy sie z przyjaciolka mamy Lubego, ktora od lat mieszka w Stanach. Ja nic nie dziwi, ja zadziwiam sie wszystkim. Budze sie rano i patrzy na mnie para wielkich chabrowych oczu, usmiechaja sie do mnie male slodkie usteczka a w policzkach robia sie rozkoszne doleczki, i zadziwiam sie codziennie nad cudem narodzin. I mysle, ze tego malego, doskonalego, jeszcze niczym nie skazonego czlowieka mogloby nie byc i podziwiam wtedy kobiety ktore swiadomie (podkreslam znaczenie swiafdomosci wszelkich konsekwencji) podejmuja decyzje o aborcji, bo ja na dzien dzisiejszy nie umialabym zyc po czyms takim normalnie.

09:47 / 16.06.2005
link
komentarz (0)
Obejrzelismy wczoraj w koncu "Wesele" Smarzowskiego, i wiecie co? To był na prawde przerazajacy film. Straszniejszy niz dwa pierwsze Hellraisery razem wziete. Coz znacznie mniej prawdopodobne bylo do niedawna, ze kupimy na targu kostke otwierajaca brame Cenobitom, niz wesele w podobnym klimacie. Moze nie tak dramatycznym, zeby (uwaga- ci co nie widzieli filmu opuszczaja to zdanie) przechandlowac mnie za kradzone Audi, ale z podobna doza hipokryzji i zalosnej, wiesniackiej pompatycznosci.
Gdzies w gelbi ducha drzemie ta stereotypowa wizja slubu. Pieknie, uroczyscie, w kosciele. Kobieta jak ta biala lilija niewinna i nieskalana stapa do oltarza w rytm mendelssona.I wogole cod miod i symbolika. Problem polega na tym, ze (dam sobie reke uciac za to) wiekszosc slubow w kosciele i tak zawieraja ludzie, ktorzy wbrew wszelkim przykazom moralnym i wbrew Katechizmowi Kosciola Katolickiego wspolzyja ze soba przed slubem. W koncu taka jest presja srodowiska. "Twoj idol przelecial pierwsza panienke w wieku 14 lat, nie mow, ze Ty w tym wieku nie trzymales za cycki chocby najbrzydszej kolezanki w szkole". "Twoja ukochana wokalistka miala pierwsza skrobanke tuz po 16 urodzinach, a Ty? Kiedy mialas swoja pierwsza skrobanke?". Niepisana i zazwyczaj przemilczana tradycja jest tez posylanie do slubu kobiety juz ciezarnej, co jest ostatnim stadium hipokryzji i absolutnym zbeszczeszczeniem przykazan kosciola, w imie oczywiscie swietej krucjaty o milosc, gdzie w podtekscie pojawia sie haslo"zeby ludzie nie nazywali Ciebie dziwka, a dziecka bekartem". Zasciankowosc i duchota moralna.I niby z jednej strony wszyscy mowia o owych legendarnych wartosciach(z ktorymi malo kto obcowal), ale jak przychodzi co do czego, to okazuje sie , ze w rodzinie malo ktore dziecko zostalo poczete juz po slubie, no chyba, ze od pokolen panuje patologiczne wczesniactwo.
Ja osobiscie nie moge narzekac na hipokryzje moich rodzicow, bo jak by nie patrzec urodzilam sie 10 miesiecy po ich slubie, jednak az mi sie przykro zrobilo gdy pierwszym pytaniem po euforii ogarniajacej , zwlaszcza mojego ojca w temacie wnuka, bylo "no, to kiedy slub?". I tu polowa rodziny nagle zawiesila sobie na oczy klapki, a w uszy polprzepuszczalne stopery zatknela. Bo jak bysmy wyraznie nie mowili, slyszeli tylko pol zdania "Slubu nie bedzie(tu przestawali slyszec) teraz, odbedzie sie w swoim czasie, jak dziecko bedzie starsze, a Dominika dojdzie do siebie po porodzie i pierwszych miesiacach wychowywania" Ta koncowka juz dla nikogo nie byla wazna. Istotne bylo to, ze urodzi sie bekart, szatan, uaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!! Beda go w szkole palcami wytykac, a my nie ejstesmy popularnymi aktorami, zeby tak nie brac slubu. Po kilku miesiacach nerwowych pertraktacji dotarlismy do sedna sprawy. Wbilismy tym ludziom do glow, iz nazbyt sie szanujemy, zeby urzadzac jakies przedterminowe slubiki w pospiechu.
No nic. Poniewaz Hiszpania juz prawie jest zaplanowana, teraz myslimy o podrozy poslubnej. I tylko gdzies tam smutek sie momentami pojawia, ze juz bez tej bialej sukni, bez symboliki nalezytej, ale najzwyczajniej - nie wypada, a poza tym Luby chyba i tak nigdy by sie nie zgodzil.


10:27 / 10.06.2005
link
komentarz (0)
Common na swojej bardzo dobrej i juz zdecydowanie mniej eksperymentalnej od "Electric Circus" (dzieki mu za to!) mowi "jeśli miłość to miejsce, pójdę tam raz jeszcze". Ja mogę powiedzieć, że miłość to jest bardzo konkretne miejsce, to miasto. Ma swoje piękne aleje, parki, ma też ciemne, ślepe uliczki, rozbudowuje się, coś znika, a na jego miejscu pojawia się coś nowego, a wszystko żyje swoim rytmem...
A ja przechadzam się po nim każdego dnia już od 4 lat. I raczej wciąż odczuwam niedosyt.
Są tacy, co jadą na Kubę (all inclusive ***** )i wracają niezadowoleni.A my jedziemy na weekendowy wypad do ziemi lubuskiej i potrafimy się zachwycić Szprotawą w nocy...
Jedni mówią, że to, co czują do rapu to miłość. Sa nudni jak flaki z olejem. Rap kochają nagrywają chujowe utwory zaślepieni swą miłością. Piszą do szkoły nudne i patetyczne referaty o rapie. Gdyby mieli szpraj to by sobie napisali w kiblu RAP OK. całe szczęście mają tylko korektory i piszą na swoich piórnikach hip-hop oraz peja oraz black eyed peas oraz 50 cent lub 2pac not dead! i mniejszymi HWDP
A dla mnie rap to raczej przyjaciel. Taki, że się kolegujemy już prawie 10 lat i raczej nie że wstaję rano i zdejmuję piżamkę z nadrukiem hip-hop a zakładam t-shirt z nadrukiem yo oraz thug life na wysokości brzucha. Bardziej w stylu czasem "mam cię dosyć" ale też często "potrzebuję cię". Najlepiej słucha mi się nowych rzeczy samemu. Bo pierwszy raz jest zawsze intymny. Drugi raz możemy we dwoje z Lubym. NIe gloryfikuję rapu, nie zanudzam rodziny wspaniałymi opowieściami o tym, jak na ulicach brooklynu w 81... albo innymi tego typu. Potem oni i tak pójdą do znajomych i będą mówić "A nasza córka robiła dzisiaj wywiad z murzynem, takim z Ameryki, przez telefon do niej zadzwonił" i to im chyba wystarczy. Nie każę im odróżniać Method Mana [ ;) ] bo i ja sama nie mam pamięci do twarzy- nie dziwcie się więc, że na imprezie was nie zauważam dopóki sami nie podejdziecie. ps- HWDP tym, którzy rzucają teksty "A pamiętasz mnie? tak? No to kim ja jestem?!" SAY MY NAME BITCH! jakby to powiedzieli scenarzyści American Pie. Najważniejsze, żeby nie wymachiwali rękami jak Pezet w "Senioricie" i nie robili "joł joł", bo takiej infantylizacji nikt chyba nie potrafiłby zcierpieć.
Ta szczególna forma przjaźni objawia się sposobem porozumiewania. Nieustannie rozmawiamy z Lubym cytatami. Czasem wystarczy mina, jakiś odgłoś i już jest śmiech. Rap to wielki fragment życia. To bardzo dużo te 10 lat od pierwszych słuchanych na tak zwanym ripicie kawałków. czasem na scenie, częściej, zwłaszcza teraz w magazynie. Miło mieć świadomość, że się tworzyło jakąś legendę, vide Loop i gdyby tylko pozostali mieli chęci ja bym to reaktywowała, bo o ile ogólnie wydaje się, że nie mam zajawki, to w tym przypadku mam wielką. Tak jest też z WBW. Już się jaram, że chociaż na finał będę mogła wyskoczyć dzięki mojej kochanej teściowej. I co z tego, że nie mam fejmu jak Luby, co czasem jacyś dziwni ludzie chcą mi niby wytknąć, że to niby mnie boli. Właśnie, że nie boli i dzięki temu nie mam takich problemów, jak on i wielu rzeczy nie muszę. Chociaż i tak ostatnio czuję się urażona w imieniu własnym i Dusiołka tym, jak pewien raper pojechał lubego.


A teraz czas na zupełnie inny i bardziej przyziemny wymiar troski i miłości, tej matczynej oczywiście...

Jeśli wydaje się wam, że nie będziecie w stanie nigdy przewinąć własnego dziecka, to tylko się wam wydaje.
09:17 / 02.06.2005
link
komentarz (3)
Bo jesli miec pecha, to przynajmniej porzadnie, a nie tak, jakby go wcale nie bylo...

Najpierw odebralam zestaw zdjec do portfolio. Misternie przygotowane ramki zostaly jakze malo kunsztownie upierdolone przez fotojokera. Na jednym zdjeciu pojawily sie tak zwane mazy, ktorych w pliku nie ma no i ogolnie duzo roznych "ale", przy czym brak czasu na ceregiele reklamacyjne i wywolywanie od nowa zdjec. Dwa dni pozniej plener w ogrodzie botanicznym, stoje sobie ze swoim, jakze pieknym aparatem,a nawet dwoma, fotografuje sobie starego ludzia przez fontanne i nagle jebut. Pekla kostka w statywie, aparat spadl na ziemie, obiektyw rozpadl sie na dwa. A poniewaz nie brak nam w kraju optymistow, ktos z grupy stwierdzil "Zawsze jest okazja, zeby kupic cos nowego". HURA. Wiec kupuje. Pan w sklepie oswiadczyl, ze obiektywy caona z zakresu ogniskowych, ktory mnie interesuje sa, cytuje, "dziadowskie"... No ale nic. Juz cos sobie tam wybralam, tak pozytkuje swoje pieniadze imieninowo-dniodzieckowe. Co prawda chcialam sobie kupic spodnice i buty, ale to samo mowilam przed zeszlymi wakacjami i jakos z tego odgrazania sie do dzis nic nie wyszlo.
Jestem po prostu cienki bolek, jesli chodzi o zakupy. Ostatnio nawet mialam pol godzinki dla siebie bez bobo w galerii wilenskiej. Owszem tam jakies dyrdymaly bAbskie byly, ale w efekcie poczailam sie przed witrynami, ale weszlam tylko do Smyka i jak kazda przykladna matka kupilam dusiolkowi pare dupereli na dzien dziecka.

No coz zawsze to lepsze niz smierc w rodzinie (doslownie i metaforycznie). Mogly nas tez zaatakowac ziarenka ryzu integralnego z Marsa albo Paradygmaty z glebin oceanu sciekow, czyli amarantowe osmiorniczki w ciescie. Lub zli raperzy z podziemia i ich tanja bron chujowe demowki, jak zawsze nagrane na slabym sprzecie, co okazuje sie byc czesto zaleta, a nie wada.A tak zycie toczy sie dalej.


Nasz sasiad trzy bloki dalej jest uroczym czlowiekiem, do ktorego trudno nie czuc sympatii, i dlugo nie mialam nic przeciwko jego tworczosci, a nawet czasem ich bronilam przed atakami Lubego. Jednak to, co poczynil ostatnio moge okreslic tylko jednym terminem. Gangsta pop.

Zabawna sprawa. Nie mialam tremy, gdy rozmawialam z Afurami, Prince Paulami, Masta Ace`ami, Bitnatsami, ani kiedy zadzwonil do mnie Guru z Ameryki, a teraz mam zupelnie irracjonalna treme przed wywiadem z Chalim Tuna. A wszystko to z powodu niesmiertelnej zajawki na , zwlaszcza starsze, J5. Pewnie gdybym miala robic wywiad z Gift of gabem (eeee... z kim?!) umarlabym wczesniej na bezsennosc. Tak juz bywa.


*dawno temu i nie prawda
12:10 / 28.05.2005
link
komentarz (1)
40 stopni w cieniu, a to dopiero maj. Az trudno uwierzyc, ze rok temu, w polowie czerwca bylo zaledwie 16 stopni i jak te bambusy japonskie podczas trzesienia ziemi trzeslismy sie z zimna stojac w kolejce do super ekskluzywnego grilla z blinami tuz za rodzicami Tedunia, wieeesz, w samym , uwaga, Belwederze. Prawdziwa katusza abstynentow. Za rok chetnie bym sie wybrala drugi raz, a poki co sporzadzam sobie wyimaginowana liste drinkow alkoholowych a moze nawet mieszanek innego typu i o innej konsystencji, ktore zamierzam spozyc w swoje urocze, 2 urodziny, gdy bedziemy juz baaardzo daleko. Kiedy wstaje po 5 godzinach snu, i mam dosyc wszystkiego. Temperatury, ciagania za wlosy, szczypania w rece, gryzienia, mysle sobie "Hiszpania, Hiszpania". Nie robi mi sie wcale lepiej od samego mowienia, ale przynajmniej widze, jak Luby sie cieszy... I wtedy jest przyjemnie.

Ostatnio mam same marudne dni. Dni kiedy sama nie wiem czego mi trzeba. Nie chce mi sie ani isc do kina, chociaz mozemy, ani jesc, co jest dziwne, bo jedzienie zycia radoscia jest.HEJ. Snuje sie po domu, sil mi nie starcza do wieczora. Wszystko jest jakies beznadziejne. Tak. Lato potrafi zdolowac czlowieka. W ostatecznosci zawsze mozna rozbawic juniora, albo szturchnac Lubego, zby rozbawil mnie, ale to jest taaaaaaaaaaaaakie meczace. A gdyby tak lezec i nic nie robic? To jest mazenie scietej glowy. I tylko scietej glowie moze sie udac je zrealizowac.

Upaly i plyta Smarka, sklonily mnie do siegniecia po "letniaki" z czasow szczeniackich. Wszystkie te legendarne utwory ktore sie znalo na pamiec... Stereofonia, 3h, OMP. Jasna strona Volta,Wzgorze, pozniej skladanka ze Steeza, Stare Miasto, jeszcze pozniej, calkiem niedawno, a przeciez kolo 4 lat temu, Echo... Tymon, Neon, Jarosz...
Slchalysmy ich na basenie na Wejcherowskiej, z malego radiomagnetofonu, w samochodzie jadac za miasto, kiedy rodzice nie slyszeli, na domowkach, przy piwie i wodce...
I mysle, ze przeprowadzka do Warszawy i naprawde bliskie zetkniecie sie z showbizem zabilo wiele radosci. Bo chociaz mieszkalac we Wroclawiu juz , choc na mala skale, zajmowalam sie pisaniem recenzji i artykulow, dopiero tu zmienilam podejscie. A moze to wiek, albo powolne gnicie branzy. A moze poprostu to kwestia dorastania, aka, porzucenia zludnej wizji cacy-swiatka z nieskazitelnymi bihaterami, utalentowanymi i skromnymi , ale jednak nieosiagalnymi pol-bogami. Ci, ktorych sie czcilo i oprawialo w rami autografy, dzis pytaja sie co slychac, i gaworza do twojego dziecka...
wydlubywanie realistycznych pestek z magii slodkiego mazszu
ale ja gdzies tam w myslach sobie mowie a HWDP i wberw systemu, zamierzam dalej zadziwiac sie swiatem i przywracac mu jego magiczna forme, mam nadzieje, ze mooj dzielny syn mi pomoze.Jest już z nami 5 miesiecy i 4 dni
08:45 / 20.05.2005
link
komentarz (5)
Ku naszej wielkiej uciesze ogolnoeuropejski festiwal szydery rozpoczal si e juz wczoraj. Teraz jak te dwa brzydkie zgredy z Muppetow siedzimy przed telewizorem i komentujemy. "Co za stroj", "co za wokal", "CO ZA DNO" oczywiscie zdania w cudzyslowach sa gleboko posunietymi eufemizmami. Tylko na jednym festiwalu moze byc tak, ze ktos, kto reprezentuje caly narod nie umie spiewac. Tylko tam schlebianie instynktom pierwotnym i adoracja prostych gustow siegaja zenitu. I fajnie jest. Festyniarsko odpustowo. Zabawnie. Brakuje tylko smrodu pieczonych kielbasek i dzwieku tluczonego szkla.
I tak co roku podczas EUrowizji siadamy sobie i swietnie sie bawimy. Tym razem mamy w koncu piekny akcent hip-hopowy. Luby juz zaciera rece i jest zajarany jak... ( i tu nie chce swa aluzja do jego uroczego felietonu ze wstepem odwolujacym sie do dzialalnosci UPA wywolac znow skandalu, wiec sami sobie dopowiedzcie, ze jak wiadomo kto wiadomo przed czym).
Pewnie potajemnie nauczyl sie juz refrenow we wszystkich jezykach swiata. Padla propozycja by w wersji rosyjskiej polaczyc ten piekny hymn rewolucji z tamtejszym hymnem lesbijskim i dodac na koniec nas nie dogoniat.

Ostatnio tez luby przyniosl do domu za pomoca internetowego kabla piekny teledysk opowiadajacy o tragicznej historii malej Chinki, zwanej Czikulinka. Prosze was bardzo. To najsmutniejsza rzecz, jaka slyszalam od czasow storytellingu Verby o mlodych wilkach. FUnky Fikol powinien w zwiazku z tym nagrac cala plyte o tematyce spoleczno-etnicznej. "Mala Tajka Dupodajka" "Maly Mongolek glupi jak tobolek", A na wokalu oczywiscie Kaja. Byla taka urocza parafraza popularnego serialu o hiphopowym tytule i tam padly slowa, ktore pozwole sobie zacytowac, gdyz idealnie oddaja to, co chce przekazac "zupelnie zwariowalas ruda kurwo, piosenki jakies spiewasz, plyty nagrywasz"...
Juz dawno nie pojawil sie tak szkodliwy spolecznie utwor. Nawet nie jestem w stnanie postawic go obok 18L, bo sila razenia grafomanii jest nieporownywalnie mniejsza niz zabojcza moc tej groteski.Krotka lekcja o tym, jak z powaznego tematu zrobic teatrzyk, ktory obraza rzesze obcokrajowcow a takze odbiorcow i tworcow gatunku muzycznego.

Dobra, pewien artysta i pisarz zwazany z tym tutaj miastem, ktore mam za oknem spiewal "zyjesz tylko raz, i umierasz tylko raz, wiec szkoda tracic czas..." A czas przy dziecku zatraca swoj cykliczny charakter na rzecz liniowosci. Dopiero kiedy widze, ze przy Dusiolku tak wiele rzeczy wydarza sie Pierwszy raz, wiem, ze nie da sie odkladac wszystkiego na potem. A Emilowi wlasnie rosnie pierwszy zab. 14 maja poczulismy go po raz pierwszy, a teraz juz go powoli widac. Przy dziecku czlowiek (nie mowie, ze od razu kazdy, sa tacy, co tego nie zauwaza) nabiera szacunku do funkcjonowania natury. Do tego jak sprawnie wszystko dziala. Jak sprytnie jest skonstruowane. Jak niesamowite sa nasze mozliwosci.
Obserwuje jak Emil uczy sie przyczynowosci swiata, co zajmie mu jeszcze duzo czasu i bedzie pewnie kosztowac troche bolu, jak doskonale sobie radzi z ogarnianiem tego swiata, w ktorym nie tylko dwuglowy koziol, albo 4-kilowa pieczarka sa dla niego czyms zaskakujacym.
Wszyscy ci, ktorzy sa zblazowani,czy znudzeni powinni od dzieci nauczyc zadziwiac sie swiatem(od dzieci, albo od babuni Szymborskiej).

A my czekamy, by zadziwic sie III Epizodem.A potem SIn CIty i moje ukochane "Autostopem przez galaktyke". Jakis czas temu powiedzialam Najlubszemu, ze zanim obejrzymy Sin City chce przeczytac komiks. Kupil wiec wszystkie czesci, a potem... Przeczytal je, sciagnal sobie trailery, sciezke dzwiekowa, jeszcze troche a pewnie zaczalby na e-bayu szukac gadzetow z filmu, ale czyz nie kochamy za to mezczyzn? ( w sensie, ze sa dziecmi, ktorych nie trzeba przewijac;) zartuje... ). I bylo juz tak, ze jesli nie mowil o wakacjach w Hiszpanii, to mowil o Sin City, a ja myslami i tak wciaz kraze wokol egzaminow w zwiazku z tym juz mialam dosyc i tez sie zabralam za komiks. No i teraz wciagnelo i mnie na moj wlasny sposob (nie mam natury gracza i nie umiem sie poswiecic bez pamieci jednej i tylko jednej rzeczy, wiec to "wciagniecie" ma zupelnie inny charakter)...
Bardzo mi sie podoba technika rysowania Millera. Do perfekcji doprowadzona gra swiatel i cieni.No i te historyjki, postacie, samo miasto...

***

Do rzeczy o ktorych sie nie mowi.
Wulgaryzacja... Tak, wulgaryzacja. Nagle piersi przestaja byc piersiami a staja sie tymi strasznymi cyckami, cycami. Slyszalam od jednej z matek potworne okreslenie "Wycycowac". To brzmi jak okladac kogos biustem. I mam wizje niemieckiego pornola, gdzie Helga z bawarii msci sie na swoich przesladowcach masakrujac kazdego zelazna piersia...

10:30 / 16.05.2005
link
komentarz (4)
rzeczy, o ktorych nie powiedzieli...

- przewartosciowanie wlasnej koncepcji intymnosci i wstydu. Kto nie rodzil w polskim szpitalu i nie byl pozniej pod presja karmienia na zadanie- nie wazne czy w metrze, czy w srodku miasta,czy pod czujnym okiem 2/3 rodziny, bo kazdy chce zobaczyc jak nowy czlonek familii je, ten nie wie co znaczy

- absolutne zignorowanie sprawiedliwosci. Ja musze wszystko wtedy, kiedy musze, a nie wtedy, kiedy chce, a poza tym moglam przeciez nie lezec tych 30 minut czytajac ksiazke, tylko wykorzystac wolna chwile,zeby zrobic to, z czym zalegam.

- Smutna swiadomosc, ze w moim zyciu zmienilo sie wszystko, zeby moglo byc choc troche po staremu, a w zyciu Lubego niewiele. I to przewartosciowanie wartosci. Tego, co jest istotne, tego, co nalezy. Bo owzem, moglabym przeciez zostawic 7-miesieczne dziecko rodzicom na 2 dni, ale cos mi nie pozwala. Juz ilosc dylematow, ktorych i tak nie ma sensu rozpatrywac na glos, bo dla postronnych wydaja sie byc irracjonalne, a ktore rodza sie w zwiazku z naszym wyjazdem na wakacje przytlacza. Idac do kina mam wyrzuty sumienia, ze ktos inny musi sie zajmowac dzieckiem, kiedy ja sobie pozwalam na przyjemnosci, bsa mam wyrzuty sumienia biorac kapiel, dlatego z luksusu kapieli korzystam raz na 3 miesiace zastepujac go banalnym kilkuminutowym prysznicem. Zyje w poczuciu obowiazkowosci, oraz powinnosci. I w swoim wolnym od dziecka czasie nie umiem sie dobrze bawic, bo mysle, jak jestem winna. Co na dluzsza mete wyciencza. A niech ktos mi powie, ze to moja wasna wina, to go trzepne, bo gdybym znala lekarstwo na wyrzuty sumienia, sprzedalabym juz dawno patent na nie bylym straznikom w Aushwitz.
Po prostu w moim domu nie znoszono bezczynnosci. Lepiej bezproduktywnie siedziec nad lekcjami pol dnia, niz najpierw odpoczac i , o zgrozo, pobawic sie , a potem zabrac do roboty.Bo przeciez kiedy moja mama byla moim wieku robila dla relaksu 100 zadan z matematyki, a moje nierozumienie zasad tej pieknej nauki i opornosc wielka wynikaja z lenistwa ot, co a przeciez nikt nigdy za mnie niczego nie zrobi. I jak ja mam teraz z czystym sumieniemzaufac i posluchac mamy, ktora wchodzi na slodki ton via telefon i mowi "mooooje sloneczko najdrozsze, moja corcio najwspanialsza, ja ci pomoge, zabiore dzieciatko na tydzien, zebys mogla poodpoczywac".

Na szczescie im mniej mam czasu, tym mam go wiecej. Redukuje si eilosc bezczynnie przesiedzianych godzin, skraca sie sen i nagle okazuje sie, ze mozna podolac wszystkiemu, oczywiscie na swoj sposob i odkupujac to nerwami, ale potem jest spoko. I tylko marze o tym, zeby pojsc na koncert, pojechac gdzies za miasto- do innego miasta, ale to wymaga zgrania zbyt wielu rzeczy na raz...


12:53 / 13.05.2005
link
komentarz (3)
Gdybyscie kiedykolwiek musieli zdawac egzamin z przedmiotow: Kryzys filozofii spekulatywnej na przelomie XIV i XV wieku oaz Specyfika filozofii polskiej poczatku XVwieku, u goscia, ktory jest specjalista od Jakuba z Paradyza- dajcie znac, zloze wam osobiste wyrazy wspolczucia. Okres sredniowiecza byl moim znielubionym etapem w dziejach ludzkosci. Ale ktos ewidentnie sie uwzial na mnie i tak na maturze musialam z niego pisac prace (klania sie nowa matura ad 2002), a teraz mamy tak szczegolowe wyklady monograficzne, ze chyba w koncu to powiem. Tak. Wole sredniowiecze. Jest piekne. Bardzo oswiecone. Bardzo postepowe. Postepuje ku mnie wielkimi krokami i nazbyt sie spoufala. ZNam nazwiska polowy zasranych, i nie tylko, mediewistow z kregu kultury europejskiej. Znam juz poglady Lukasza z Kozmina Wielkiego i w czym roznil sie od Pawa Wlodkowica(tego to znam z nazwiska przynajmniej juz od podstawowki, bo mialam kolezanke, ktora mieszkala na ul Wlodkowica. no.). Ostatio nawet nasz szacowny profesor zachecil nas do tlumaczenia tekstow sredniowiecznych. Czujemy sie bardzo zacheceni, niestety jednak nie wroze nikomu z nas przyszlosci w tej dziedzinie...

Z rozterek studenckich- cos z zupelnie innej beczki. Nie wiem kto reprezentuje masta komposta kampus SGGW, ale zaplanowanie wystepow OSTRa, Lony, Fisza, Afrokolektywu jako supportu przed Papa Dance jest mistrzostwem swiata. Jak to podsumowal luby- student sggw zawsze bedzie studentem sggw. Przepraszam wszystkich tych, ktorzy nie identyfikuja sie ze studentyzmem sggw, a jednak studiuja tam i moga poczuc sie urazeni. Nastepnym razem proponuje czystke etniczna pod haslem "ordnung must sein" (to jest maksyma na dzisiaj). A tym czasem bede probowala troche tam pofotografowac, moze male fotostory o tym jak Adam bedzie szukal kurwe co ukradly hip-hop, a czarny snieg bedzie lepil mu sie do ust.
ps. teraz musze tylko przypomniec sobie wszystkie klasyki.
MONA LIZĄ BYŁAŚ MI MARZYŁEM TYLKO O TOOOOBIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE.
OOOooooOOOoooOOO. Całe przedszkole spiewalo ten refren.



Czas buntu literackiego minal. MOzna bylo sobie zlekcewazyc Orzeszkowa, palenie dzieci w piecu, zabawe w zydow i inne arcydziela polskiej literatury, ale czas sobie dac z tym spokoj. W ramach pokuty za bledy mlodosci czytam "Idiote". Daj Panie Boze wiecej takiej pokuty na przyszlosc albowiem Fiodor Dostojewski wielkim pisarzem byl.

Oczywiscie Junior sprowadza kazde dzielo literackie do funkcji przedmiotu, bycmoze jadalnego, ale jako urodzony empirysta w dupie ma dogmatyczne podejscie do wiedzy i sam musi zaznac rozkoszy trawienia, a raczej nietrawienia celulozy. Czytanie w jego obecnosci sprowadza sie wiec najczesciej to wciskania mu co chwile JEGO pieknej, kolorowej i BAAAAAAAAAAARDZO szeleszczacej ksiazeczki z obrazkami, ktora sobie spokojnie przezuwa.

23:57 / 30.04.2005
link
komentarz (0)
Mielismy w liceum takiego kolege, ktory chcial zostac prezydentem Polski i wprowadzic do szkol rpzedmiot o swoim zyciu, by wszystkie dzieci mogly zblizy sie do absolutu, nigdy tez nie podal nikomu reki. Bycmoze w obawie przed zarazkami komnizmu, tkorego widmo wyziera jak trup z kazdej szafy...
Ow kolega, nazwijmy go A., choc w dalszej czesci sie juz nie pojawi, mawial "JA i MOJA rodzina uwazamy, że..." to czy tamto.

Teraz JA odwolam sie do jego slynnej anafory. Otoz Ja i MOJA rodzina uwazamy, ze jednym znajdoskonalszych wynalazkow ludzkosci jest tabletka przeciwbolowa. Dzieki niej od 15 minut czuje sie calkiem rzesko na umysle, choc zaprzatac musze sobie glowe filozoficznym rozumieniem wiary.
Im wiecej czytam publikacji na ten temat, tym bardziej sie nawracam, dochodzac do wniosku, ze moj cynizm i stawianie wymou realizmu sa calkiem sympatycznym mlodzienczym buntem, ktory czas juz skonczyc. Bo wiara religijna pomaga.

A dla zwolennikow Fryderyka postrzelonego- tak, jestem slabym czlowiekiem, zapewne niearyjskiej rasy, bo ostatecznie pochodze z Sosnowca, a moja babcia- ta z Niemiec, powiedziala , ze w Sosnowcu mieszkaja sami Zydzi.

A skoro juz mowa o Zydach, to az dziwne, ze zaden warszawski mc, zwlaszcza z tych przesiaknietych lokalnym patriotyzmem, nie napisal jeszcze wlasnego Open-Letera-Tu-WWA... Pewnie dlatego, ze jesli czerpac wzorce od Amerykanow, to glownie te negatywne.

No nic. Zawsze moglibysmy miec scene zlozona z turkow i lamusow, ktorzy robia hardcore i bounce jednoczesnie, lub na przemian (a jedyni 100% raperzy-polacy z dziada pradziada sanacyjni,ba, przedrozbiorowi, a w zasadzi PIASTOWSCY to 40-stoletnie dziadki spiewajace o swoim upodleniu).


awe.
01:16 / 24.04.2005
link
komentarz (0)
Sąsiedzi z gory urzadzaja szalone party. Robia "ciulala""lambada" i gonia kroliczka nierytmicznie na niego porykujac, co moim zdaniem nie pomaga, a raczej go straszy,ale podobno nie o to chodzi by go zlapac, lecz by gonic go... Zupelnie inna kwestia jest sam kroliczek, ktory musi byc jkims cholernym mutantem, bo strasznie lupie biegajac nad moja glowa. Dobrze, ze dziecko ma gdzies ta imprezke i bardziej reaguje na moje kichanie.
Dusiolek powoli uczy sie jesc inne rzeczy. inne niz mleko. I wiem, juz slyszalam, z Tomus od trzeciego tygodnia je zupy, nie powinnam izolowac dziecka od nowych smakow takich jak czekolada, dania w sloiczkach to SMIERC!!!!!!!! uuuuuuuuuuuuuu!!!!!!!! i powinno sie egzorcyzmowac sklepy, w ktorych sa sprzedawane, a dziecku najlepiej dac kromke cheba, jak dawniej na wsi, bo przeciez kiedys kobiety sie nie przejmowaly tylko od razu po porodzie dalej oraly pole a dzieci pily mleko krowie. W razie czego zawsze jest lewatywa- panaceum na cale zlo swiata. Gdyby hitlerowi w pore zrobic lewatywe nie byloby wojny. hej.
No ale my zaczelismy od chrupek kukurydzianych, a jutro Emil po raz pierwszy wypije sok jablkowy.
Oczywiscie nie jest to jakies wielkie wydarzenie w dziejach ludzkosci i nie musimy z tego powodu wypuszczac kolorowych dymow nad osiedlem (tu machinalnie mam skojarzenia z opowiadaniami Broniewskiego...), ale ta, ktora nie miala wlasnego dziecka nie docenia czekania na poszczegolne etapy stawania sie przez nie malym ludziem:)
Ja wykazalam sie daleko posunietym szalenstwem, zeby wlasnie teraz chodzic na kursy foto. Problemem nie jest znalezienie kilku godzin, zeby pojsc na wyklad. Prawdziwy klopot mam z plenerami ( 7.00 rano stawy raszynskie itp.)i ze wspolnymi wyjsciami do galerii (20.00 w luksferze...). Wiec pokico na wystawy chodzimy sobie we trojke. Ja, Lubszy i Lubiątko, a z pojscim w plener z grupa czekam, az moze bedziemy fotografowac wschod slonca nad Ursynowem (bycmoze pojawi sie mgla. UUuuuuuuUUUUUUuuuuuuuuu!)
Poki co WOlne chwile wykorzystuje na czytanie. Choć "Wolna chwila" brzmi zbyt dumnie. Prezentuje naszemu domowemu reprezentantowi kolejnego pokolenia nowego Sandmana, on z kolei okazuje brak szacunku dla Likwidatora (przejawia sie to w kopaniu), i dalego posuniete checi konsumpcji Idioty.
Jednak ponad to wszystko przedklada dobry program w TV dlatego musze sie czuc baaadzo samotnie, zeby wlaczyc przy nim odbiornik.
bywa.
zegnam sie praslowianskim aloha.


ps. To byl Bukowski, dlatego kubkotermos i trzy tygodnie w Hiszpanii nadal pozostaja nasza wlasnoscia.
08:13 / 17.04.2005
link
komentarz (4)
czuje sie zawiedziona, oszukana i dodatkowo mam tysiac mysli na minute. Stad od 4:20 spac nie moge. Nic nie pomoglo. Ani oblesna, smierdzaca kocimi siuskami i nie lepiej wygladajaca herbata z melisy (podwojna), ani herbata uspokajajaca syna, ani idiotyczna medytacja, bo jak tu medytowac, kiedy nie da rady wylaczyc mysenia o tysiacu problemach i watpliwosciach. Arcydemonizacja uzyskana dzieki ciemnosci. Pulapka, w ktora weszlo sie samemu i zatrzasnelo za soba drzwi.
Przezywam kryzys wiary, a w zasadzie jego schylek, bo sama sytuacja trwa od dobrych 12 lat. I stoje teraz na ostatecznym rozdrozu.
Przezywam tez inny, bardzo osobisty kryzys, z ktorym rownie nie potrafie sobie poradzic, jak z tym powyzszym.
Patrze na te durne programy w telewizji, bo na nic innego nie moge. Patrze na facet co zrobil stol z przetykaczki do zlewu i na temperature powietrza w Tibilisi. Zagladam razem z pania Ludmila z Koziejpalki do jej lodowki, gdzie na polce stoi jogurt a obok kwiat wanilii. Potem pani Ludmila zamyka swoja magiczna lodowke, a kiedy ponownie ja otwiera kwiat zniknal a jogurt tanczy. Patrze na koleszke, ktoremu dokleili pol twarzy i beztrosko sobie spiewa z dupeczka, ktora spiewac de facto nie umie , o sklepie z cukierkami.
Patrze na te listy, ktore sie walaja po naszej skrzynce pocztowej "czesc mam problem, nie mamy podkladow". "czesc uwazam, ze to nieprawda, ze X jest slabym raperem".
Mam wreszcie swoja chwile egoizmu, kiedy mam w dupie to, ze wszyscy nie sa szczesliwi, a co na to wszyscy? DOn`t care, czyli jako ogol maja to w dupie.
Patrze na niezapominajki i dochodze do banalnego wniosku, ze najblizsi mi ludzie zawsze maja dwa oblicza.
Alez oczywiscie, ze maja jedno, ale ja ciagle zapominam, ciagle wybaczam, ciagle idealizuje...
Na takie chwile nie jest dobra zadna muzyka.
Zamiast na studia ide na spacer z dzieckiem. A zamiast egzaminu z jistorii zdawac bede sobie sprawe,z tego , ze nie jest tak zle. Prawda?
07:10 / 16.04.2005
link
komentarz (3)
Wiosna bezwstydnie rozmnaza sie przez pączkowanie na każdym rogu ulicy, pod każdym blokiem, na każdym podwórku. Forsycje i inne takie, tylko, że białe. Różne zielone, różowe, czasem bordowe. Wszystkie takie ożywają i nie sterczą już strasząc łysymi gałęziami. To miłe, choć dotąd wiosna wpędzała mnie w melancholię.W tym roku jednak spędzam tak wiele czasu na dworze, że cieszy mnie ogólna zielonośc i innokolorowość roślinności, słońce, i pierwsze powiedzmy, że ciepłe deszcze.
Wczoraj spacerowałam po nowych Kabatach w celu zapoznania się z kolejnym basenem, gdzie uczyliby Dusiołka pływać Byliśmy już raz przy NASKu, ale nie polecam. Po pierwsze głęboko i musiałam stać na palcach, żeby wystawać ponad powierzchnię wody, a do niskich nie należę... Dodatkowo prawie się zabiłam, kiedy zadziałał instynkt macierzyński i przy poślizgnięciu się na mokrych kafelkach zasłoniłam Młodego rozcinając sobie łokieć i nabijając gigantycznego krwiaka na głowie.
Tam jest na prawdę masa małych dzieci (na Kabatach). Przemieszczają sie ze swoimi matkami w wózkach po 4. Oprócz tego wszędzie wilczury, labradory, bernardyny. Zamkniete osiedla z nowymi, "ładniusimi" placami zabaw.
Ale kiedy spadł deszcz wszystko wyszło na jaw. Sypiące się krawężniki, odpadające tynki- jednym słowem polska robota. Na co komu cement, przecież można go sprzedać, a użyć piasku, prawda?
Kiedy spadł deszcz pojawił się też ten niesamowity zapach. Uwielbiam go. Zapach mokrych ulic. Może to jest zboczenie, na ogół wszystko dla mnie śmierdzi, ale ulice tuż po deszczu pachną bardzo przyjemnie.

dwa hasła na dzisiaj.
pierwsze- dialog
"-przysięgam na honor mojej matki"
-Twoja matka ciągnęła tyle druta, że starczyłoby na okablowanie całej dzielnicy"
(zgadnijcie kto to)
drugie- młodzieżowe pożegnanko
Ajt. Skurwiam na studia. Eeeeeeeeemmmma.
10:43 / 04.04.2005
link
komentarz (0)
lubie robic wywiady z hardcore`owcami- primo wiedza czego chca i jak sie chca zaprezentowac, secundo maja najczesciej milion jeden ciekawych historii. Nie znosze robic wywiadow z truskulowcami, bo przede wszystkim zawsze maja duzo nudnych rzeczy do powiedzenia, poza tym nigdy nie wiedz co chca powiedziec oficjalnie i potem wywiad jest 5 razy za krotki, na zdjecia lepiej sie z nimi nie umawiac, bo a to nos a dlugi a to oczy za malo romantyczne, ale zawse maja w anadrzu ciekawe historyjki, ktore sprzedaja juz po wylaczeniu dyktafonu. Najgorsza rzecza z mozliwych jest jednak robienie wywiadu z kims pseudolegendarnym, lub/oraz pragnacym fejmu 24/7, choc na niego nie zasluguje. Z jakims bucem. Smutasem. Absolutnie niefrapujacym. A teraz mnie to czeka. Mam nadzieje ze sie myle i za ta nudna facjata czai sie choc odrobina czegos milego, moze zabawnego, moze kurwa jakis nieodkryty talent gawediarski.
Licze na to, choc i tak przez najblizsze kilka miesiey chyba nikt nie przebije Fisza, ktory jest romowca niezrownanym i przeinteligentnym. W dalszym zyciu zycze sobie wiecej takich osob.
22:34 / 03.04.2005
link
komentarz (1)
post scriptum. I kto by przypuszczal, ze szanowna pani redaktor to ckliwa mamusia i histeryczny babon?
22:30 / 03.04.2005
link
komentarz (0)
Zrobiło się trochę pusto i smutno, a z drugiej strony na naszych oczach dokonało się spełnienie absolutne i przejście od cierpienia i udręki do życia wiecznego, bo jest to jeden z przypadków, w których nikt nie ma wątpliwości, że po śmierci dusza powędrowała do swojego nieba. Bo ja postuluję wielość nieb, w zależności od wiary, bo tak jest mi lepiej. Tylko czy bede miec jakas alternatywe posmiertna przy wyborze piekiel, czy moze jest po prostu jedno, w ktorym lacza sie i poteguja wszelkie najgorsze wizje.
Najlubszy po 2 dniahc nieobecnosci wrocil do domu tylko po to, by dzis wybyc wieczorem do pracy. Tego sie nie robi kotu, jak by powiedziala WIslawa S., a co dopiero najlubszej zonie? Zwlaszcza w niedziele ( "i to jeszcze taka"). Coz z tego ze spedzil dzis z nami caly dzien juz od godziny 11 rano (o sory, 11 wczesnym, bladym switem) i wytrwale ciagal nas po zakamarkach powsinskiego ogrodu botanicznego, w ktorym wiosna niespiesznie budzi sie do zycia poprzez wypychanie sniezyc i innych paracelsus srakus asparagus fjutus z ziemi? No coz z tego? I co mnie obchodzi, ze bylo cudownie wyczrepujaco, slonecznie, uroczo i milo, a syn nasz zobaczyl konia, dotknal kory, powachal drzewo, zadziwil sie lasem i zmacal iglaka, a wszystko to po raz pierwszy w swym jakze krotkim i burzliwym zyciu sralucha pieluchowego najslodszego?
To wszystko jest niewazne (jak i to, ze po raz pierwszy nakarmilam go w miejscu publicznym i przelamalam ostatnia magiczna bariere wlasnej intymnosci obnazajac piers swa chylkiem, a jesli juz o tym mowa, wszystkim podlotkom zajaranym widokiem "cyyycooooow" polecam odwiedziny na oddziale poporodowym w szpitalu polozniczym) b o ja mam na kazdy moment dnia inna samotnosc i inne potrzeby i nie wypada tak wychodzic do pracy. Nie pozostaje mnie wtedy nic innego jak wlaczyc sobie cichutko jakiegos 'Funcruchera', lub tez 'selling life watera', zlapac za stara Polityke (jestem o 2 numery do tylu za reszta swiata) i udawac, ze wcale nie czekam. Albo wlaczyc sobie (znowu!) Questlove`a, a potem Smarki Smarka (bo jest zabawny i blyskotliwy, a inni juz nie) i czytac pratchetta dla wiekszych dzieci o wolnych ciutludziach i myslec, ze zycie we dwoje jest straszne, jak sie jest samemu.A co dopiero zycie we troje, kiedy jest nas tylko dwojka?
22:09 / 01.04.2005
link
komentarz (0)
Luby wybyl w delegacje. Tak doszlo do nieoczekiwanej zamiany miejsc- on dzis szaleje we Wroclawiu, ja tesknie w domu, oczywiscie cierpie meki i bole nie tylko z tesknoty...
Syn moj z dnia na dzien posiada coraz to nowe umiejetnosci. Od tygodnia umie juz popiskiwac intonujac, rozwija chwytnosc konczyn, a co dla mnie najmilsze powoli zaczyna smiac sie na glos. To ogromna radosc. I pociecha, gdy nie ma obok najlubszego.
Wreszcie przywialo do nas wiosne. A z wiosna do praku wywialo nas. Siedzimy- Dusiolek w swojej karocy, ja na laweczce. On spi i sni, prawdopodobnie o jedzeniu i tuleniu, ja pisze "na brudno" prace na studia. Tuz po urozeniu mlodego wlochacza zastanawialam sie o czym moze snic, bo to, ze sni, nie budzi watpliwosci. Moze o wrazeniach. Moze o milych dzwiekach... Chociaz z tymi dzwiekami, to nie wiem. Nie nalezy zapominac, ze odbiera barzo prawilne wychowanie.
Dzis wreszcie po tysiacu lat bylam u fryzjera. Szczerze powiedziawszy czuje sie baardzo dopieszczona i przygotowalam w ten sposob niespodzianke Lubszemu. Jeszcze nigdy tak dlugo nie pacykowali mnie, no chyba, ze przed studniowka... A skoro juz o tym wspominam... Szlam sobie dzisiaj Nowym Swiatem, az tu nagle ktos mnie cap za rekaw i krzyczy "Czeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeesc kochaaaaaaanaaaaaaaaaaa". Z nienacka, tutaj, w Warszawie, kolezanka z klasy. Jakby to napisali bracia M. "SZOK!". Oczywiscie mimo, ze nie widzialam nikogo z klasy od 3 lat, ale wszyscy juz wiedza, ze mam syna. Teraz beda jeszcze mogli pokonwersowac sobie o moim ogolnym utyciu i zaniedbaniu, albo sama nie wiem o czym... Moze buty mialam brudne, to tez sie nada... Okazalo sie, ze ostatnie trzy lata rozkminiali czy Luby jest z Wroclawia czy z Warszawy... Ot dylematy studentow AE. W sumie mialam ochote, zeby spotkac sie z nimi, ale teraz juz sama nie wiem.
W wielkanoc postanowilam przelamac bariere milczenia. Spotkalam sie z kumplami "ircowymi". W ogole poczulam sie we Wroclawiu, jakby czas sie zatrzymal wtedy, kiedy upalnym latem wyjezdzalam na egzaminy. Oni wciaz w tym samym gronie spotykaja sie na piwie, na domowkach, tylko niektorym troche brzuchy urosly. Dziewczyny te same, albo podobny brak dziewczyn. Tematy rozmow. Beztroska. I w takich chwilach smutno mi, ze gdzies zgubilam swoja beztroske. W obliczu posiadania EMila, to calkiem dobrze, ale w ogolnym rozliczeniu szkoda.
Wreszcie zobaczylam sie takze z moja legendarna przyjaciolka Julia. I od razu zrobilo mi sie lepiej. Nie, wcale nie przytyla, nie zglupiala, ani nic z tych rzeczy, tkore ciesza stereotypowe "psiapsoleczki". Wyglada bardzo korzystnie, studiuje na dwoch kierunkach, i wreszcie moglam sobie z kims porozmawiac nie o rapie. W zasadzie w ogole nie pojawil sie ten temat.
Lzej mi na sercu, bo gdzies w podswiadomosci krazyly wyrzuty sumienia, ze niestety nie pielegnuje znajomosci. Teraz bede. Przynajmniej przez jakis czas.
We Wroclawiu spedzilismy wreszcie wiecej niz 1 dobe. Mielismy w ten sposob czas na wszystko- na celebracje posilkow, z powodu Dusiolka skrocona, spacery po miescie, spotkania ze znajomymi, a nawet- wyjscie do kina. Mialam swoje chwile zwatpienia. Zwlaszcza, gdy Mlody umieral na kolki. Kazdy z domownikow mial wtedy swoja teorie- uszy, zurek, woda wroclawska, brak lewatywy... I nagle przyszla mi do glowy taka mysl "O Boze, ja chce do Warszawy!"I zrobilo mi sie glupio. Trwam w tym zawieszeniu, na ziemi niczyjej, ani we wroclawiu, ani w warszawie. Juz nie w jednym stadium, jeszcze nie w drugim. Stoje sobie w przeciagu miedzy dwoma otwartymi bramami, i cierpie na chroniczne zapalenie zatok- skoro juz bawimy sie w metafory. UUUUuuu.

Pamietam ten sen, w kotrym rpzysnilo mi sie , ze Papiez umarl. Teraz sen sie spelnia powoli. I mimo, ze jestem watpiaco-niewierzaca, to w Papieza wierze i smutno, gdy odchodzi tai umeczony. Smutno podwojnie, bo nigdy juz pewnie nie zobacze go na zywo, ze syn nie doswiadczy co to znaczy miec Polaka za Papieza. Ciekawe ilu rodzimych hurra-optymistycznych-katolikow zwatpi teraz w swoja wiare? CIekawe ilu wierzylo w Boga, a ilu ponad Boga wynioslo Wojtyle, bo czasem jak sie patrzylo na ten rozentuzjazmowany tlum, to odnosilo sie uczucie pewnego obrazoborstwa, albo gorzej, oglupienia...
Wszelkie slowa w takich momentach sa zbyt male. prawda?
09:58 / 18.03.2005
link
komentarz (0)
Tydzien temu (z gorka) miasto tonelo w snieznych zaspach, dzis tapla sie w wodzie. Przyszedl Wielki Roztapiacz i poczynil spustoszenie i oszpecenie. Az sie czlowiekowi nie chce nosa wysciubiac z domu a tu obowiazki krzycza i popiskuja z kazdej szczeliny, oraz wysylaja mentalne smsy do sumienia "zrob cos stary, bo ona znow zajmuje sie pierdolami, zamiast dazyc do naszego spelnienia". Wczoraj przedzieralam sie dziarsko z wozkiem na drugi koniec miasta, do swojej biblioteki tylko po to, by uslyszec, ze ksiazki, ktore zamowilam przez internet, mimo, ze dostalam potwierdzenie, sa juz dawno wyporzyczone i wogole nieprawda. I po chuj ta baza internetowa? Gorzej... Wypisalam rewersy (ha! ale ze mnie student, polowa mojego roku nawet nie ma karty bibliotecznej, a 3/4 i tak uzywalyby jej jako uroczego zapychacza portfela z jeszcze jednym paskudnym polaroidowym zdjeciem), potem krecilam sie przez godzine, poniewaz Potezna Bibliotekarka, WIelki Zarzadca Umyslowego Poznania, WLadczyni Wszystkich Liter DUzych i malych, powiedziala "Ja nie zalatwie tego pani teraz (spojrzenie na wozek) ja wogole nie wiem czy to dzisiaj bedzie (Emil piszczy)pani pryjdzie za godzine" I musialam sie blakac po posiadlosci Kamedulow z przyleglosciami. Natknelam sie na swojego dziekana, widac, ze zmiekl na widok dziecka. Dobrze... WYkorzystamy ten atut podczas egzaminu:) Buty mi przemokly, widok na Warszawe ze skarpy byl oblesny, osiol schowal sie do budy, a Emil zirytowal sie chlodem panujacym w kosciele, Majestat Bozy absolutnie go nie krecil na ten czas.A ksiazek i tak nie bylo, chociaz wycwaniam sie i wypisalam wszystkie mozliwe sygnatury. Nie ma i chuj. Nie wyczaruje mi przeciez, "zaklepac" tez nie moze, ani puscic mejla jak bedzie, bo to jakas spoufalosc nadmierna z jej strony by byla. Czy ja sobie wyobrazam, ze bibliotekarka zbrata sie z ludzmi? Czy ktos widzial kiedys jak Sacrum chodzi za reke z profanum?
Ja, wczoraj. W teledysku Verby, ale to wyjatek. Ideal siegnal bruku, gdy koleszka w dresie usiadl przy fortepianie. Cale szczescie, ze oni nie na powaznie. Tylko Dla Forsy...
Zanim jednak nastapily roztopy wybralismy sie na spacer po Zoliborzu. Najpierw dookola cytadeli, potem waskimi uliczkami obsadzonymi przez urocze wille. To jedno z tych miejsc, ktore maja swoj klimat. Stolica mimo olbrzymich dziur beznamietnej zabudowy, ma takie punkty, gdzie az wszystko kipi i buzuje. Tylko kogo to obchodzi, poza mieszkancami? Kolezanka ze studiow powiedziala "a po co, przeciez nie jestem w Warszawy!"
No skoro tak...
10:51 / 10.03.2005
link
komentarz (2)
"zamknij oczy i wyobraz sobie, ze swiata nie ma, otworz je i zadziw sie swatem na nowo" tak powiedzial.
Szkoda, ze to nie dziala, kiedy w tle ktoras godzine z rzedu rozzewniony Dusiolek przezywa wyrastanie zebow.Niestety jeszcze nie jest w stanie poradzic sobie z gryzaczkiem, a wlasnymi paluchami skutecznie sobie kaleczy cala jame ustna. Coz nam pozostaje robic, jak nie czochrac go po obolalych szczekach? Przy calej swojej marudnosci zebowej jest dzieckiem uroczym i slodkim.
Mój ulubiony Douglas Adams w jednej z książek o detektywie Gentlym napisał, iż człowiek myśli o 7 rzeczach na raz... Wiec okres najbardziej tworczy przyada u mnie na moment kiedy mam duzo pracy i duzo nauki- a dziala to na prostych zasadach- kiedy nie musze myslec ani o pracy ani o szkole nie moge sie skupic takze na innych sprawach, bo staram sie zapchac pozostale 6 torow myslenia bzdurami, w ktore potem uciekam. A to zaczynaja z odmetow pamieci wyplywac na powierzchnie idiotyczne cytaty z rapowych utworow, bynajmniej nie tych najwyzszych lotow i potem przez godzine obijaja sie o puszke mozgowa jakies idiotyczne truizmy, jak ten z kawalka Echo "dodasz soli do wody to wiesz, ze bedzie slona". Sprobujcie sobie potem wybic z glowy taka durnote... Najgorzej jak nagle w pamieci przewijaja sie wszystkie teksty z pierwszej Molesty, albo fragmenty pierwszego wzgorza... Tutaj czlowiek mysli o sprawach podnioslych, bol istnienia, kapiel we wlasnym grobie, dzuma duszy, swiad egzystencjalny, albo przynajmniej czkawka przypadlosciowa, a tu nable ni stad ni z owad atakuje mentalnie radoskor co lubi skubanie, albo zajka-po angielsku stupid.
Poniewaz juz mam dosc tych idiotycznych pozytywek dla dzieci, ostatnio uzywam swiatecznej pozytywki z pudelka piernikow. Wlepiam spojrzenie w mechanizm, patrze jak maly bebenek z wypustkami przesuwa sie pod szczotkami. I mysle, ze wszedzie jest ta cholerna matematyka.Zero, nie ma dzwieku, jeden, jest dzwiek... I tak sie gapie a te szczoteczki podskakuja wygrywajac "we wish you a merry christmas" co brzmi dosc groteskowo w polowie marca. Nie mniej groteskowo niz nagly atak zimy w zimie, prawda?
W poniedzialek szlam z wozkiem przez Ursynow, choc szlam to zabawnie powiedziane, bo tak na prawde zaspy umozliwialy jedynie pchanie wozka i modltwe o kogos, kto choc troche odgarnie nietkniete ludzka stopa polacie puchu. A wszystko to na odcinku KENu miedzy Belgradzka i Bazantarnia. Moj ojciec powiedzialby na to "U nas we Wroclawiu nie ma takich problemow"...
Luby dodalby "jasne, Lysi juz sobie zalatwili, zeby nie grzeznac w zaspach kiedy ida po wznowienie Mein kampf"
Oczywiscie wszystko w tonie zartobliwym, acz prawdziwym;)

na koniec komunikat dla mediow: "gdy bedziesz szedl noca musisz wiedziec, ze moga spotkac cie wychodki psie"
tak mowi wzgorze.
amen.
09:43 / 09.03.2005
link
komentarz (0)
Sa dni, kiedy czuje sie jak smutna krowa, ktora daje smutne mleko, i sa dni lepsze. Jedno jest pewne, nawet jak sie zdazaja dni lepsze, nie nalezy zostawiac sobie na deser pracy z ludzmi takimi jak ten raper, ktory, kiedy zaczal robic bounce, okazalo sie, ze ten gatunekw Polsce jest undergroundowy.
"usmiechnij sie"
"ok. to lepiej sie nie usmiechaj..."
"to moze zrob lekcewazaca mine"
"to moze nie. moze badz naturalny"
"wesz co, jednak lepiej jak zrobimy to inaczej"
"najlepiej zaslon sie szklanka"
i tak przez godzine. Wokol nas krazyl pedalski menedzer kawiarni i donosil kolejne rekwizyty. A to grejfjucik, a to tulipanek na dzien kobiet, tylko o szklanke wody z lodem (za 4,50) nie moglismy sie doprosic.
I jak tu nie marudzic po takim wieczorze?
Jest mi trudno znalezc czas. Zwlaszcza na odpoczynek.Znow przegladanie poradikow mlodych rzodzicow napawa mnie frustracja. Zwlaszcza zdania "podczas waszej popoludniowej drzemki..." Jakiej popoludniowej drzemki? Moj swietnie rozwiniety syn, dostarczajacy mi uciech stu odbywa swoja popoludniowa drzemke podczas spaceru i to by bylo na tyle z dluzszych form snu w ciagu dnia. Chwalmy pana za sen nocny.Nie moge powiedziec, ze jestem udreczona macierzynstwem, nie jest zle, moge sobie pospac 7 godzin rozlozone na trzy raty. Emil jest strasznie pogodny, jesli tylko nie dolegaja mu bole brzuszne wywolane czy to lapczywoscia, czy to nerwami. Jakbym sobie nie starala radzic z zewnetrznymi objawami stresu- cy bylob y to picie niesmacznych zielsk, czy ukradkowe obgryzanie paznokci, czy moze podspiewywanie am so pritiiiiiiiiii ou sou priitiiiiiii z mysla o jacku Nicholsonie, syn nasz i tak wie lepiej. Mama jest zdenerwowana- czas na kolki.
Jak sobie pomysle o tych wszystkich kobietach na urlopie macierzynskim, to im zazdroszcze, przy czym jest to zazdrosc nie oczekujaca satysfakcji. Praca, choc teraz ograniczona do wywiadow i zdjeciowek, studia, opieka nad Dusiolkiem, wszystko to najczesciej swietnie sie sprawdza jako zapychacz tej olbrzymiej wyrwy emocjonalnej, tej pustki, ktora gdzies tam w srodku cicho pochrypuje "maaam cieeeeeeeee" "jesteeem tuuu jak doooooniuuuu". A skoro juz o tym mowa, to nawet nowa plyta Meziela z Tabbiwem nie cieszy jak kiedys, i choc gosci na niej mamy zacnych- czoloweczke andergrand music center ( "dalej synku, powiedz OBORNIK") czy orzecha, ktory jest tak mejnstrimowy, ze az o nim na tej odleglej (przesiakniejtej warszawa, jak napisal jeden z naszych czytelnikow slizgowych) prowincji pierwsze slyszymy- nie cieszy.
Z drugiej strony coz moze cieszyc czlowieka w kraju, w ktorym , jak napisal pewien poczytny dziennik brukowy, prezydent jest tchorzem, premier przeszedl do wlasnej opozycji, balcerowicz nie chce odejsc, a najmodniejsze w tym sezonie juz nie sa male pieski, a i-pody (tylko takiego malego pieska zawsze mozna oddac do schroniska, a co zrobic z ajpodem, ktory przeciez w przyszlym sezonie odejdzie do lamusa wyparty przez, dajmy na to podreczny makijaz w spreju z oryginalna smycza od gucciego?). Mnie na przyklad nadal cieszy czytanie. A jak juz przeczytam to mowie Lubemu "musisz to przeczytac". Wtedy on czyta i robi wokol tego zamieszanie medialne:) Teraz przerzucilam sie znow na komiksy. Po Sandmanie przyszedl czas na Dilberta i 1602, a w kolejce czeka Bilal. Nie dalam rady Mroziewiczowi i jego "Ucieczce do Indii" zdecydowanie nie mam teraz ochoty na czytanie o strasznym zyciu...



5 najbardziej wkurwiajacych rzeczy na dzis
1. dementywni agresorzy (nadpobudiwe babcie i dziadki)
2. ludzie stojacy z pelnymi koszykami do kasy "do 10 produktow"
3. zacinajacy sie odtwarzacz plyt CD
4. smiech Toma Hanksa w Ladykillers
5. brak synchronizacji miedzy moja i emilowa ochota na sen
bonus track- ludzie jako integralny element otaczajacego mnie swiata


20:55 / 02.02.2005
link
komentarz (1)
SPACER we dwoje jest dobry na wszystkie problemy, latwiej z siebie wyrzucic sprawy gryzace i zzerajace,
jakby bezmiar przestrzeni stwarzal pozory ulotnosci slowa. 4 sciany sprzyjaja zawisaniu, kiszeniu i truciu przez slowa, a to sprzyja zamykaniu sie w sobie. Chodzimy wiec z Lubym na spacery, zwlaszcza ja go ciagam, kiedy mnie jakis problem meczy. Jakas mysl nieprzystojna, jakis morderczy zamysl. Bywamy w Warszawie wieczorowa pora. Ostatnio nawiedzilismy sami Pola Mokotowskie. Wciaz mi sie w glowie nie miesci jak do wojny moglo tam funkcjonowac lotnisko... Wczoraj za to bylismy z Dusiolkiem w Krolikarni. Spoznilismy sie juz na wystawe. Przekasilismy lekki podwieczorek przycupnawszy na jednej z lawek ustawionych wokol dziedzinca. Snieg sypal delikatnie, cieple swiatlo pomaranczowilo ziemie wokol latarni. Ja popijalam sobie maslanke (z Radomia, gdyby to kogo obchodzilo, bo teraz najmodniejsza jest maslanka z Radomia.), luby wcinal bulke z pasta jajaeczna, ktora obok zoltawej mazi tak precyzyjnie wcieranej przez Lubego w kurtke zawierala szynke (nie podazamy za trendem wegetarianskim, wspieramy przemysl mordercow zwierzat i lubimy miec ich zwloki w zalodku, jak to zarymowal jeden ze znajomych) a Dusiolek pochrapywal w wozeczku, jak to ma w zwyczaju podczas spacerow.

AZ TU NAGLE... jak to zwykle bywa w takich historiach, mial nas dziadek sprinter. Wygladal na ubeka(pewno jest tam na tych wszystkich listach w ipeenach, ze trzy teczki ma, jedna fioletowa, bo to teraz modny kolor wsrod sluzb specjalnych, tylko ciii). Spojrzal tak, jakby udawal, ze nie patrzy i pomknal dalej.Lornetkowiec-obcinacz.

AZ TU NAGLE... kustykal w nasza strone inny dziadek. Uderzal miarowo laska w chodnik, wyraznie odbiegajac od pionu utrzymywal srodek ciezkosci dzieki strategicznie rozmieszczonym siatkom. Szedl i szedl, kustyk-kustyk. Mijajac nas zadzerzgnal rozpoznawczo.
-Ladny panstwo sobie tutaj zlobek zrobili
-No pewnie, pewnie, tu jest spokojnie i swieze powietrze.
i pokustykal dalej. W tym czasie ubek sprinter zdazyl juz okrazyc dziedziniec i minac nas. Dwa razy.
Tymczasem nasz kustykajacy staruszek powoli konczyl pierwsze okrazenie, po czym znow zagadnal
-Bo mieszkancy mokotowa to nie lubia swiezego powietrza.
-Wie pan, my z ursynowa tu przyjechalismy, bo tu tak spokojnie i swieze powietrze...
-ano , ano...
i pokustykal dalej wokol dziedzinca.
Spojrzelismy na siebie z Lubym i zwinelismy piknik z laweczki
-chocmy stad bo przy trzecim okrazeniu nie powtorze mu juz tego samego- stwierdzil Najlubszy
-Moze on po prostu laknie kontaktu z ludzmi?
-Ale ja nie lakne
-Ja tez wole czytac o ludziach, ksiazke w kazdej chwili moge zamknac i schowac pod lozko, a takiego

czlowieka? Z domu nie wyrzucisz...
Podziwialismy widok na Warszawe ze skarpy wislanej i nagle za nami to znajome kustykanie i ta sylwetka

skrzywiona wiekiem wywazona za pomoca siatek. Kustyk kustyk.
Ewakuowalismy sie w strone wyjscia, z reszta juz zamykali park wokol Krolikarni. A kustykanie nadal

slychac bylo za nami, tylko czlowieka nie widac. I tak gdzies tam nam zniknal dziadek umownie nazwany

Duchem Mokotowa, a ochroniarze zakneli za nami brame na 4 spusty...

PRACA. Bylam dzis z Dusiolkiem w redakcji, zeby troche odpochmurnic sobie nastroj, praca jako miejsce jest swego rodzaju ucieczka od nawalu WSZYSTKIEGO w domu. Niby w domu nic takiego nie robie, ogol podstawowych rzeczy, ale czuje taki cien przerastania. Co prawda jakis czas temu matka powiedziala , ze mnie podziwia. Ona. Mnie. Ale podziwia mnie za sile fizyczna przeciez, a to po prostu synteza dobrych warunkow fizycznych i samodyscypliny. Tak czy siak podziwia. Nie mniej jednak poznalam w pelni co to znaczy depresja poporodowa. Co za chujstwo.
O ile EMil zawsz eodstaje potwornych kolek po wizycie w gosciach lub gosci u nas (nestety) to pobyt w pracy jakos (odpukac) nie odbija sie na nim negatywnie. Moze to z powodu wzglednego spokoju w "moim" pokoju. Moze to, ze ja czuje sie tam dobrze. Moze grono redakcyjnych cioc i wujkow mu pasuje? Dzisiaj na przyklad poznal kolejnych dwoch wujkow-fejmowcow. WUjek Leszek i Wujek Juzek patrzyli i podziwiali. A mnie, ajko zdeklarowana grammatik-grouppie od-lat duma i radosc rozpierala:) Dusiolek z kolei strzelil popisowe- jestem-slodki-grzeczny-i-spokojny i zachecil kolejnych ludzi do posiadania wlasnego potomka... tak na powaznie to jest bardzo kochanym i spokojnym dzieckiem, daje mi pospac 8 godzin w dwoch blokach, a to duzo... WIem bo na poczatku jadl w nocy co 1,5 godziny...
ODPUKAC TFU TFU NA PSA UROK.

A na wieczorny chillout z synem najlepszy jest Questlove.
20:04 / 31.01.2005
link
komentarz (2)
Dyskretny urok macierzynstwa sprawia, ze czas wolny rozdysponowuje na maksymalizacje wszystkiego z Lubym (maksymalnie duzo uczucia, choc pewnie proprocjonalnie do okazywania go „przed” roznicy nie ma; maksymalnie duzo rozmawiania, chociaz po calym dniu mowienia do Bobulca czlowiekowi nie chce się specjalnie szczeka ruszyc; i tak dalej i tak dalej...), oraz na sen, wiec duzo rzeczy , o których mysle, najzwyczajniej w swiecie przechowuje w pamieci na „lepsze czasy”. Pozwala mi to na pewne haslowe uporzadkowanie, bo ja jest4em z tych co to cechuja się chaotyczna pedanteria- rozrzucam wszystko pochowane w metaforyczne bądź doslowne pudelka, w okreslonym nieladzie. Niewazne. Jakby to powiedzieli chlopcy z Manieczek: JAZDA! (i wszyscy dmuchamy w gwizdki)

MILOSC- stala się nieznosna. Trudna milosc do wlasnego dziecka, bardzo ambiwalentna, zwlaszcza po 2 zarwanych nocach bez odsypiania, kiedy czlowiek ma już mysli najglupsze, a wszystkie zwiazane z eliminacja czyjegos istnienia. Milosc do Lubego z kolei weszla w faze „zkurzenia domowego”. Niechetne „poranne” (kto zna Lubego, wie, ze znaczy to około 12:00) wypuszczanie go do pracy, potem nasluchiwanie, mniej-wiecej od 16:30 jak wjezdza winda, jak się otwieraja drzwi od korytarza, jak ktos czlapie przez korytarz. Czy to już On u moich drzwi? Nie, to sasiad bezczelnie smie się krecic na zewnatrz w porze, gdy On wraca z pracy.Trudne do wytrzymania wyczekiwanie na weekendy, kiedy mamy teoretycznie wiecej czasu dla siebie...

SYMPATIA- z elementami szacunku. Legendarne a w zasadzie mityczne polskie dobre wychowanie przejawiac się mialo miedzy innymi poprzez ustepowanie miejsca ludziom starszym. Odkad jednak moja ciaza stala się widoczna obserwuje jak wiekszosc ludzi sklonna jest predzej ustapic miejsca kobiecie ciezarnej niż staruszce. Z obserwacji spolecznych- czesciej ustepowali miejsca mezczyzni w wieku16-50, i kobiety w wieku 25-60. Dziewczyny sprawialy wrazenie, jakby chcialy powiedzec „chcialas to masz i se teraz stoj”, dziady za to byly w opcji „ty gruba babo czemu mi miejsca nie ustapisz co? Nie widzisz, ze jestem stary co? Jacy ci ludzie niewychowani, patrz pan!” Ale ogolnie ludzie stali się milsi. Dla mnie- to naturalne, ale i dla Lubego. Czy to w WKU, czy w sklepie. W szpitalu, w urzedzie, w banku... Zmienia się postawa „mam cie w dupie, chce do domu” czy „spierdalaj gowniarzu”, na „dziendobry, piekny mamy dzien, jak się ciesze, ze Was widze”.

LEKTURY- na tapecie „Galeria potworow” Osieckiej. Jaki ona miala styl pisania... Jakie lekkie pioro.Wczesniej jednak przyswoilam serie czytadel o masochistycznych tytulach i tresci (mowie w kontekscie nieprzespanych z przymusu nocy)- „Bezsennosc w Tokio” przenajlepsza ksiazka dla ‘poczatkujacych’ fascynatow kultura japonska, jest w niej kilka opcji, które mnie szczególnie interesowaly w zxakresie ludzkich zachowan, czy etyki. „Sandman”- dostalam w prezencie na swieta. Nie jeden komiks, nie dwa, wszystkie, które ukazaly się dotad u nas w kraju... Luby z zaskoczenia zrealizowal moje postanowienie, ze kiedys uzupelnie domowa bilioteke kkomiksowa w te swietna serie. Wszystkim fanom prozy Gaimana polecam. Może poza ostatnia czescia („Zabawa w ciebie” 1i 2) wszystkie trzymaja wysoki poziom.

MARZENIA. Przez ostatnie 3 lata, kiedy to Luby rozpieszczal mnie na wszelakie sposoby, nagle przestalam marzyc. A teraz znow mam nastroj i wole, by miec mysli szalone. Mniej zwariowany, a bardziej mozliwy do realizacji koncept to objazdowka na wlasna reke po Hiszpanii, o ktorej juz w zasadzie myslimy na powaznie, bardziej zwariowany to na przyklad zapisanie sie we dwoje na kurs tanga, albo juz w pojedynke na capoeire...

UŚMIECHY Nie ma nic przyjemniejszego niz cieply usmiec i przytulenie przez lubego o 4:00 rano, kiedy to nasz Dusiolek „przekasza” 30-sta minute... Nie ma tez nic piekniejszego niz usmiech mlodego Emila, kiedy patrzy sie prosto w moje oczy. To zabawne, ze czlowiek juz od urodzenia umie doskonale plakac, a smiac musi sie dopiero nauczyc.

PODZIW. Kilkanascie dni temu moja matka powiedziala, ze mnie podziwia. A ja nadal nie zdefiniowalam naszych stosunkow.

CZAS. Juz go nie mam

10:11 / 20.01.2005
link
komentarz (2)
Emil konczy jutro 4 tygodnie... Az 4 tygodnie. Calosciowo zlecialo bardzo szybko, poszczegolne dni , a czesto takze noce ciagnely sie jednak w nieskonczonosc. Jest juz coraz mniej zwierzecy w swoim zachowaniu, znaczy sie nabiera ludzkich cech takich jak wymuszanie placzem mozliwosci przebywania z mama- to jego najnowsza umiejetnosc nabyta podczas przedlugiej wizyty moich rodzicow, ktorzy nie dawali mi zbyt wielu okazji by przytulic syna. A jesli juz mowa o rodzcach...

Gdybym byla hiszpanskim rezyserem nakrecilabym o tym conajmniej 20 filmow z gejami, samotnymi matkami i uposledzonymi.

Gdybym byla psychopata ze sklonnosciami przywodczymi z tego powodu podbilabym pol Euopy, kawalek Afryki i kilka pomniejszych wysepek na Atlantyku.

Gdybym byla genialnym chemikiem odkrylabym pierwiastek o liczbie atomowej 118, bardzo radioaktywny i nazwalabym go, zamiast Uuk Uu-aa, albo w podobny, nasladujacy odglos malpy sposob- imieniem mojej matki.

Niestety z calym tym swoim szalonym zyciem wznosze sie na wyzyny przecietnosci i moge jedynie kumulowac w sobie frustracje, a nastep nie wyladowywac gniew uderzajac piesciami w sciane, krzyczac "AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA" w samochodzie stojacym na srodku parkingu, albo najzwyczajniej w swiecie , po kobiecemu ryczec.


Dobrze, ze mam u boku Lubego, ktory jeszcze ma sile, by bronic mnie przed atakami matki. Dobrze, ze mamy muzyke i calkiem sporo czasu, by jej sluchac, a jest czego...
Od pierwszego odsluchu zauroczyla mnie nowa plyta Sage`a Francisa, zwlaszcza, ze ma bity takie, jak lubie i przekaz, ktory mnie rusza.
Nowy Grammatik, jak zawsze pojawia sie w najodpowiedniejszym momencie. CHociaz Juzka wokale nadal sa ciete w 20 miejscach (co oznacza- sklejane z 20 sciezek) ale za to jeszcze nidy nie byl tak dobrym teksciarzem. Leszek z kolei wyrwal sie z tego ciagu tematycznego pt."jezdze na koncerty-ze mna moje teksty-ludzie unosza w gore rece- a ja patrze przez szybe i pisze", mozna za to odniesc wrazenie, ze w wolnych chwilach nie robi nic poza pochlanianiem ksiazek, bo cala plyta naszpikowana jest aluzjami do postaci literackich, autorow, tytulow.To kolejna wydana ostatnio polska plyta, do ktorej chetnie wracam.Jakie sa inne? Zdecydowanie Maly Esz Esz, wczesniej wielka przerwa i Pezet z Noonem.

Chociaz ja nie wiem jak z tym Peziem. Ostatnio na nieswiadomce ogladalam Polsat (nieswiadomka wyniknela z tego, ze karmilam potomka i nie dalam rady zmienic programu) i Pezetu przemowil do mnie. Czesc- powiedzial- jesli chcesz nagrac plyte hip-hopowa przyjdz do Polsatu. I co ja mam o tym myslec. Po prostu starym polskim zwyczajem "w szoniu jestem".

*a psik
10:10 / 20.01.2005
link
komentarz (0)
Piatek, 14 stycznia
- woli Pani mniejsze, czy wieksze plasterki?- zapytala pani w supermarkecie, kiedy kupowalam wedline. Czy to wazne? Czy mniejszy plasterek stanowic będzie o nizszej cenie, lepszym smaku, albo o dodatkowych walorach estetycznych? Nie, choc podobno co do tego ostatniego nie ma pewnosci. W kazdym bądź razie chodzi o to, ze o nic nie znaczace dyrdymaly ciagle się pytaja, daja mozliwosc wyboru, a w kwestiach zyciowych swiat ma w dupie to, na co mam ochote.
Co prawda mialam to niejasne przeczucie, ze, chociaz jeden lekarz wyznaczyl termin na 2 stycznia, a drugi na 9 grudnia, to ja urodze w wigilie, ale pozostawal ten cien nadziei, ze może jednak natura wespol z moim synem nie będzie tak wredna.
Była.
A synalek nasz najukochanszy okazal się być wyjatkowo rozrywkowy już na wejsciu...
Czwartkowy wieczor spedzilam na napychaniu się sledziami w smietanie, albowiem moja intuicja pokarmowa sugerowala, ze niepredko będę mogla je znow zjesc bez bolesnych konsekwencji nieprzespanej nocy i tym podobnych. Potem dlugo lezelismy sobie z lubym i romawialismy o zyciu i calej reszcie, o polityce, o filmie i roznych pierdolkach- często tak mamy. To powinno być typowe dla ludzi zyjacych w zwiazkach, ale patrzac po znajomych- nie jest. Udalo mi się zasnac około 2:00, a już o 3:00 obudzily mnie skurcze. Do 5:00 poczekalam z budzeniem Lubego, do 8:00 wytrzymalismy nie budzac reszty domownikow, a w wigilie było ich troche. Bez zbednej paniki, cos przekasilam, zabralismy torbe i pojechalismy do szpitala. Jak się niestety okazalo- z porodu rodzinnego nici. 5 szpitali w stolicy nieczynnych, izbe przyjec szturmuja same przedterminowe rodzace a pokoj do porodow rodzinnych jest jeden. No nic, pozostalo rodzenie synchroniczne. Bardzo deprawujace... Zwlaszcza, ze przyszlo mi spedzic na sali porodowej ponad 12 godzin... Bez jedzenia, bez picia, a zza zaslonki slychac było tylko kolejne kobiety. Jedne niezdazyly się nawet wygodnie polozyc i już, drugie nawet nie zaczely rodzic a już jeczaly, ze nie dadza rady, a ja lezalam. Przez caly czas mialam prawa dlon wyprostowana, z racji na kroplowke. Powiedzieli, ze nic się nie stanie jak zegne, ja wiem swoje, ze stoickim spokojem zniose nakluwanie, ale rurka w zyle to za duzo, czulam ja mentalnie, plastikowa dziwke. Wlozyli mi tez do kregoslupa taka smieszna rurke. Prawde mowiac była zbawieniem, co 3 godziny dostawalam znieczulenie, po którym było mi na prawde dobrze. Chwala naukowcom za cos takiego. Tak czy siak kolo 22:00 wyraznie zaczelo mnie wkurzac to, ze wokół urodzilo się już tyle dzieci a ja ciagle leze, leze i nic. Jak na zlosc, kiedy tylko mogla wejsc do mnie osoba towarzyszaca, była to moja matka- ostatnia osoba na swiecie, która chcialam ogladac podczas porodu. Wkurzalo mnie to dodatkowo, ale co zrobic. Ona wiedziala co dla mnie lepsze a Luby dostal za to w skore od poloznej... Wszystkie kobiety zdazyly już urodzic, zostalam sama na sali, z widokiem na pokoj poloznych, które sobie konsumowaly wigilie. Szczerze, to jedzenie mnie tak srednio obchodzilo, bardziej picie- to była ostateczna motywacja , jaka moglam przekazac podswiadomie dziecku.
W koncu o 23:00 Emil laskawie zdecydowal się w koncu opuscic swój maly swiat w moim bardzo rozepchanym brzuchu. I tak o 23:30 (jakos 15 minut z tego calego zamieszania kompletnie umknelo mojej siwadomosci) stado poloznych wyciagnelo go na mój brzuch. Potem zostal zwazony, zmierzony, wytarty i przyniesiony znow do mnie.
Bylam kompletnie skolowana, od bolu, z niewyspania, z tej wielkiej przemiany, a on patrzyl przez ledwo otwarte oczka i tez za bardzo jeszcze nie wiedzial co się dzieje. Wreszcie moglam zobaczyc mojego Lubego, wreszcie tez on mogl przytulic mnie i ucalowac, a nie tylko ta moja matka. Brrr...
Na komniec dziecko zabrali, rodzine wyrzucili, a mnie wypchneli do pokoju i powiedzili „pani odpocznie chwile a potem pojdzie pod prysznic”. No to odpoczelam chwile i poszlam pod prysznic. Po 3 godzinach przywiezli mi Emilka, ubranego i gotowego na podboj swiata.
Nie mialam odruchow wzruszenia na widok cudzych noworodkow na zdjeciach, takie male, pyzate, stozkoglowe i zacietrzewione. Ale co wlasne dziecko, to wlasne. Wiadomo, ze jest naladniejsze subiektywnie, ale tez obiektywnie wygladal calkiem, calkiem. Strasznie wlochaty, z gesta czupryna na glowie. Calkiem duzy i calkiem ciezki ponad 4 kilo zywej wagi, było za co zlapac, wiec oczywiście nie mialam stresu przy pierwszym przewijaniu, ze mu nie daj boze raczke albo nozke urwe. Nie plakal, jadl, spal, obserwowal, sluchal jak mu mama o swiecie opowiada.
Na sali lezalysmy we trzy. Trzy swiezo upieczone matki, którym nikt nie powiedzial jak karmic, jak kapac, jak trzymac dziecko, jak je przewijac. Po prostu zostawili nam pociechy w takich przezroczystych korytko-wozkach i sobie poszli.
A my skolowane, obolale , wykonczone, niewyspane i smutne z racji na swiateczna pore jakos sobie poradzilysmy.
Prawdziwym ewenementem okazala się Wietnamka, która przyszla (!) w pierwszy dzien swiat. Skad zdziwienie, ze przyszla? Otoz kazda z nas po porodzie przywieziono na wozku. A ta malutka, drobniutka kobietka przyszla sama, w geterkach, koszulce, usiadla po turecku na lozku i wtedy nam definitywnie szczeki opadly. Nie jadla szpitalnego jedzenia- swoja droga, bardzo dobrego- rodzina przynosila jej w termosach rozne wietnamskie specjaly. Dziecka piersia nie kramila, miala dla niego wietnamskie wywary. A jej maz biegal tylko wniebowziety i donosil kolejne torby z ubraniami.
No nic, tak czy siak noc z 22 na 23 grudnia była ostatnia przespana w pelni noca.
Synek konczy dzisiaj trzy tygodnie. Mamy strasznie duzo pociechy z niego, ale i zmartwien, glownie ja. Każdy inny może sobie po prostu gdzies pojsc, do pracy, do drugiego pokoju, mnie nawet nie wypada. Pierwsze 1,5 tygodnia było najgorsze na swiecie. Bol, pustka, samotnosc, izolacja w domu, niewyspanie, brak apetytu, zdenerwowanie. Teraz jest już lepiej. W nocy mlody zaczal sypiac, oczywiście z przerwami na jedzenie, ale przykladowo dzisiaj przespal cale 5 godzin od 24:00 do 5:00. Oczywiście obudzil się wsciekle glodny, a to najczesciej konczy się zwracaniem rownie szybkim co pochlanianie.
Ladnieje nam jednak z dnia na dzien, robi się tez coraz mniej chaotyczny. Oczy mu nie lataja we wszystkie strony..,. Przestalam tez tak nerwow sypiac reagujac na kazde jego westchnienie, kwik czy jek. Inaczej już 5 dni temu podcielabym sobie zyly albo wyjechala do ameryki poludniowej.
To kolejny aspekt trudnej milosci, bo, nie oszukujmy się jak pieknym i madrym synkiem by nie był nasz Emilek, poki co zachowuje się jak male zwierzatko... Oczywiście pol nocy spi z nami w lozku., a pol dnia spedza u mamy na kolanach, albo bardzo blisko, tak żeby slyszec glos, zlapac w kazdej chwili reke,, albo wrzasnac do ucha. Jest bardzo wdziecznym sluchaczem, a także modelem do fotografowania. Lubie lezec i czytac ksiazke przytulajac go do siebie. Czasem domaga się mowienia, jak nie mam inwencji czytam mu na glos swoje lektury, to jednak niekoniecznie musi się pozytywnie odbic na jego psychice- doczytuje wlasnie „Hollywood” Bukowskiego (kolejny trendy autor, jeśli nie był, lub nie jest, to zaraz będzie... powaznie, możecie już sobie zamawiac w internecie, albo lepiej kupic na miescie i przejsc się z ksiazka po glownym deptaku, absolutnie nie chowajac jej do reklamowki, chyba, ze przezroczystej- niech chamy wiedza, ze jestescie swiatowi) , bo w odroznieniu od wierszy tegoz autora, które zawsze mnie urzekaly i smieszyly( tak jak zawsze bawily mnie teksty CKOD, glownie te o zgnilym miesie, podcinanych zylach , i innych takich, bardzo satyryczne), zwlaszcza te z pozniejszego okresu zycia, to proza była mi obca.., kupilam tez sobie na przecenie ksiazke o rewolucjach i zamachach stanu, swietny usypiacz dla skolatanych nerwow, a zarazem rzecz ciekawa (a mysleliscie, ze te dwie rzeczy się wykluczaja?). No ale coz. W dzien sluchamy sobie najnowszego Sage`a Francisa, bo po skonczeniu artykulu o Krushu do nowego Slizgu mam chwilowo dosyc jego muzyki. Dzieki takim stymulatorom literacko-muzycznym nasz potomek zostanie albo nieszczesliwym intelektualista romantykiem, co w swoim zyciu spotyka tylko kurwy i zlosliwych barmanow lejacych ciepla wodke, albo pilkarzem w ortalionowym dresiku (prabacia kupila mu już jeden, gdyby chcial troche porozrabiac w domu, a zapewne niebawem przyniesie nam do domu uroczy kijek bejzbolowy, który, po nacisnieciu guziczka gra piosenke o Legiuni i mruga bialo-czerwono-zielonymi lampeczkami, z gory przepraszam wiekszosc kibicow w/w klubu, bo wiem, ze nie odpowiadajatemu stereotypowi, na przykład moja kolezanka, wysoka blondynka o rozbudowanych barach, co ma sliczna kominiarke, albo nasz redaktor naczelny [trzy kropki] ).
A w ogole to z kazdym dniem moja swiadomosc bycia matka rosnie, jednak wciąż czuje, ze nie osiagnela 100%...

*powrot potwor
08:24 / 23.12.2004
link
komentarz (1)
Mam bardzo wyrazne przeczucie... Skoro lekarz mowi "miedzy 9 grudnia a 2 stycznia" to jakos tak instynktownie przychodza na mysl dwie mozliwosci- wigilia, albo sylwester- to zgodne z prawami Murphy`ego, poza tym, jakby to powiedzial Reno "taka jest natura ludzka".

Najwazniejsze, ze wszystko jest gotowe (poza porzadkiem w pokoju). Choinka sie wietrzy, mieso stygnie, ciasto cierpliwie czeka na zjedzenie, nawet ryba jest.

A ja nie lubie ryb. Po pierwsze za to, ze w pewnym momencie moja podupadajaca na zdrowiu matka nie mogla stolerowac alergicznie w swoim otoczeniu zadnego zwierzecia ponad rybke, zabke, albo zolwika. Wiec plywalo takie male cholerstwo w akwaryjumie. Wpierdalalo pokarmik, produkowalo swoja rybia kupe i zdychalo. A czlowiek tylko patrzyl, karmil, natlenial, czyscil... Po drugie za ten smrod najgorszy na swiecie, bo kiedy zblizam sie do delikatesow rybnych przewod pokarmowy zaczyna pracowac w druga strone. Juz jako dwuletni szkrab zabrany w okolice stoiska rybnego krzyczalam ostentacyjnie "TU SMIERDZI. BEDE RZYGAC!". Po trzecie nie zniose widoku meczonej ryby. Mala, glupawa, przeokropnie smierdzaca ryba, ktora ledwo dycha w zbiorniku teoretycznie wypelnionym woda, praktycznie piana i pobratymcami. Wytrzeszczone oczka i tylko paniczne wdechy. A potem przychodzi pan z mlotkiem. Piekna tradycja narodowa masowej oraz publicznej eksterminacji ryb, ktore i tak nie sa za smaczne. Bo ja rozumiem sola, dorsz, albo inny halibut zamrozonyy w postaci filetow, ktorymi zadzgac by mozna niedzwiedzia polarnego, a nastenie usmazony przez kogos- w zadnym wypadku nie "swiezutenki" i
"zaraz go pani zabije i wypatrosze". Piekna sprawa.
Dzis domownikom zmiekla pytka i nie znosi sie juz do domu zywego karpika tak czesto. My, znaczy Luby z moim duchowym wsparciem zza dzialu nabialowego, kupilismy filety, i to glownie z racji na Front Tradycjonalistow ("no ja juz pamietam takie swieta, ze zapomnieli o karpiu..."- Babcia Lubego, "skoro mowiliscie, ze nie lubicie, to ja kupilam na zapas i przywioze karpia"- moja mama). Jednak mam w pamieci obraz domu dziadkow tacinych w GLiwicach i dwa karpie ostentacyjnie okupujace wanne przed wigilia. Plywaly sobie, my je karmilismy... spokojnie sobie smierdzialy lypiac rybimi oczyma na nieswiadomce, a potem nagle gdzies znikaly i za pare godzin na talerzu ladowal "PYYYYYSZNYYYYYY" kotlecik "WEZ SOBIE JESZCZE" (i pach dokladka na talerz).


Teraz slow kilka o motywach etnicznych. Bardzo lubie slowo KACAP. Do niedawna slyszac je mialam przed oczami Babcie Lubego robiaca "koliberka". O co chodzi? Ponoc Babcia Lubego bardzo sie irytuje jak slyszy to slowo, a koliberek? Kto mial w reku 6 tom przygod Wilqa superbohatera ten wie conieco o kacapie latajacym nad glowa i zdjeciu z koliberkiem... Teraz mam jeszcze dodatkowy bodziec urozmaicajacy, ale niestety nie moge powiedziec wprost... W kazdym badz razie na imprezie charytatywnej Christmas Rappin` poznalam ukryta moc slowa kacap. I teraz podoba mi sie jeszcze bardziej, w calej swojej kacapskosci, kacapowatosci, przekacapowosci.

*wreszcie lepszy humor
01:50 / 11.12.2004
link
komentarz (2)
Nie nalezy ufac autorom poradnikow i ulotek. Truizm. Ale kiedy otrzymujesz do reki 20-sta ulotke, ktora mowi, ze "ciaza to najpiekniejszy czas w zyciu kobiety, a III trymestr jest najcudowniejszym okresem w ciagu tych magicznych 9-ciu miesiecy" zaczynasz brac to do siebie. I mslisz... Dlaczego mnie sie to nie podoba. DLaczego nie cieszy mnie nieustanne bieganie do toalety. DLaczego nie podnieca mnie zgaga. Dlaczego nie rozczulam sie kiedy lapie mnie z nienacka w srodku nocy synchroniczny skurcz ud. No dlaczego jestem wyrodna przyszla matka?
A dlaczego nasz pierworodny nie spieszy sie na ten swiat? Dewastujac mi cialo swoim "sie rozrastaniem" i podkopujac psychike hormonalnym szalenstwem, siedzi sobie nasz berbec najslodszy i w najlepsze czeka. A nuz nie zauwaze, ze tam jest i uda mu sie zostac na dluzej... Fakt faktem okolicznosci przyrody nie sa najlepsze. Zimno, brzydko, wszyscy tylko czychaja, by rzucic sie na "boziu to siyliczne malensztfo", aby je poddusic, obslinic i bog-wie-co-jeszcze.
Sama bym sie w swym brzuchu schowala na mysl o tych okropienstwach, a jak tak dalej pojdzie to okaze sie to calkiem wykonalne.

Z racji na mikolajkowa wyplate zamowilam sobie kolejna dawke ksiazek. Co prawda jest pare tytulow, ktore wolalabym przejzec przed zakupem, a co jest niemozliwe w przypadku ksiegarni internetowych, niestety ostatnio tylko taka forma wchodzi w gre... Bo kiedy tylko zjawiam sie w dajmy na to skklepie na "e" dostaje ciezkiej kurwicy. Poczynajac od temperatury (cala siec sklepow zdaje sie ma ten sam problem z chujowa klimatyzacja), poprzez obsluge (ja tu tylko sprzatam, a ja jestem z innego dzialu i tylko przechodzilem, a pania prosze do innej kasy,bo akurat przerwe zaczynam), na ekspozycji materialow konczac- wszystko ssie i tyle. W ten sposob raz na 1,5 miesiaca zostawiam 300 zlotych w miejscu takim jak Merlin. Zamawiam, za dwa dni pan z paczuszka puka do drzwi, po miesiacu juz mysle nad kolejnym zamowieniem. Zawsze mam lekkie wyrzuty sumienia, w koncu w domu mamy tysiace ksiazek (nie przesadzam, ci co byli w tym mieszkaniu- wiedza o co chodzi), a ja ciagle znosze kolejne. Lepiej ksiazki niz ciuchy. Swoja droga wydawalo mi sie, ze ludzie chorzy na kupowanie w takiej klasycznej formie istnieja tylko w dramatycznych charakterystykach wyciaganych z kolejnych publikacji towarzystwa psychologicznego, albo jakiegos innego instytutu do spraw uzaleznien. Okazuje sie, ze czaja sie wsrod nas. Babcia Lubego ostatnio wyciaga spodnie, ktore na nikogo nie pasuja (tajwanska eska? rozmiar na slomkowego ludzika... ) i spytana po co je kupila, powiedziala, ze nie mogla nie kupic, skoro zaplacila tylko 2 zlote. Proste?
Jaaasne...

Bylismy w kinie na "Immortal". Juz dawno nie spotkalam sie z tak skwaszonym scenariuszem. Moze, gdybysmy przeczytali komiksy (przepraszam, poszlismy na ten film nie znajac rysowanego pierwowzoru, moze to jest swietokradztwo, zniewaga i generalne lamerstwo... szczerze? Mam.to.gdzies.) wszystko byloby prostsze,a tak film pelen byl niedopowiedzianych watkow. Nie mniej jednak podobal sie, oczywiscie w pelni zrozumiem tych, ktorym nie przypadl do gustu. Mieszanina egipskiej mitologii, futurystycznych wizji Nowego Jorku, paranoi, komputerowej animacji... to mowi chyba samo za siebie.
Nie bylo to oczywiscie dzielo w stylu "WOW! KAMIEN MILOWY KINEMATOGRAFII", ale bardzo sie to milo ogladalo. Wyszlismy z kina w znacznie lepszych nastrojach i z ta pozytywna energia udalismy sie na 6-ste urodziny DosDedos. UUUUUUUuuuuuuuuuu. Tak, moi mili, bylismy na urodzinowej imprezie naszej konkurencji potencjalnej. Gdyby tylko szef sie dowiedzial.
Oczywiscie szef wie o naszych kolezenskich stosunkach miedzyredakcyjnych, ale jakos nie wyobrazam sobie, zeby oficjalnie dal nam zaproszenia dla nich na urodziny naszego magazynu...
Bylo sympatycznie. Korzystam z tych chwil, bo jak to mowil nasz historyk sa to "ostatnie podrygi zdychajacej ostrygi". Gdybysmy zapomnieli , albo jeszcze nie zdali sobie w pelni sprawy z tego, ze na dniach "skonczy sie nasza wolnoisc" , "zaczna sie obowiazki, wszystko bedzie mnie bolalo" oraz"nie dam sobie sama rady i bede potrzebowala pomocy" i "bede cierpiec i nie bedzie na nic czasu" a takze "trzeba bedzie sobie zorganizowac plan dnia, bo dziecko nie dostosuje sie do nas", a na samym poczatku, to "w ogole nie bede mogla sie ruszac, nic mi sie nie ebdzie chcialo i nie bedziemy widziec za co sie zabrac", to moja mama dzwoni codziennie i tymi slowami mnie pociesza. Robi to od 4 miesiecy. Prawda, ze urocze? W ten sposob rychle macierzynstwo jawi mi sie jako mroczny okres dominacji malego tyrana. Dlugo sie nie dawalam tej indoktrynacji, ale ostatnio cos juz we mnie siadlo. Tlumacze sobie, ze to te hormony, a jak tylko Emil raczy zawitac na swiecie, no i minie depresja poporodowa, bedzie dobrze... a potem wyeliminuje moja mamusie.

*proste.
16:44 / 01.12.2004
link
komentarz (2)
Walcze z samotnoscia.
Mimo, ze sie nie przepracowuje na codzien, zauwazam u siebie symptomy pracoholika na urlopie. Od zeszlego poniedzialku, czyli juz ponad tydzien przenioslam swoj kacik pracy do domu. Pierwszego dnia bylo przyjemnie. Wstalam rano, sprzatneam to, co moglam sprzatnac pod czujnym okiem tesciowej, ktora na kazda moja probe wlezienia na stolek i starcia kurzu z najwyzszej polki chrzakala nerwowo sugerujac, ze nie jest to rozsadne. Pozniej popracowalam sobie troche lezac w lozku, posluchalam muzyki, obejrzalam kilka filmow. Bylo git. We wtorek zrobilam sie nerwowa. Nic mi sie nie chcialo robic. Ani sniadania zjesc, ani wogole wyjsc z wyra. Przez 2 godziny z pietyzmem polerowalam kuchenke stosujac conajmniej 4 srodki czystosci, w tym odkamieniacz, mleczko, i jakis wynalazek z dna szafki sluzacy do nablyszczania. Potem zrobilam rolady. Rolady. Duzo rolad, a kazda starannie nafaszerowana rownej dlugosci kawaleczkami ogorka, i innymi cudami, a nastepnie zawinieta 8-10 zwojami kordonki (kordonka? nazwijmy to gruba nicia...). A pozniej znow umylam kuchenke. I stwierdzilam, ze nie mam po co zyc. W srode pojechalam na zebranie do pracy. Musialam. gdybym zostala chociaz chwile dluzej w domu dostalabym pierdolca.
W ten sposob zebralam troche pozytywnego feng shui do domu na czwartek i piatek.
Weekend na studiach. Powtarzalam sobie w duchu- tylko nie zacznij rodzic. Co prawda kompletnie juz zglupialam od tych wszystkich madrych ulotek i ksiazeczek o objawach porodu, stwierdzilam wiec, ze bedzie, co bedzie i najwyzej w pewnym momencie podejde do wykladowcy i powiem "przepraszam, ale musze wyjsc, albowiem JA RODZE!". Kiedy pod koniec niedzieli po cudownych 8 godzinach wykladow odczytywalam referat juz bylo mi wszystko jedno i stwierdzilam, ze moge nawet urodzic, byleby juz miec swiety spokoj. I tak znow obudzilam sie w poniedzialek z bloga swiadomoscia, ze nie ide do pracy. Cale szczescie znalazl sie jakis artykul, ktory trzeba bylo napisac "na juz" (co prawda sama wybralam sobie temat, wysepilam od wytworni sesje zdjeciowa i materialy prasowe juz dwa miesiace temu, ale jak to czesto bywa z rzeczami, ktore "sie zrobi wczesniej, zeby byly" pisalam go w dniu, w ktorym mialam go oddac), wiec znow odzyskalam energie i sily witalne. Co z tego, skoro w tak zwanym miedzyczasie nabawilam sie grypy. A jak to bywa ww takich wypadkach, musze sie zdac na stare, domowe sposoby "prababci". Plukanie gardla sola, kapiele rozgrzewajace w ziolach, zakrapianie nosa woda morska (ach, cudowna woda morska, czy juz wspominalam, ze dzieki temu sprejowi czuje sie jak na wakacjach w Turcji, kiedy skakalismy do morza... Luby z 10 metrow, a ja stylem "ojezu" z 2 metrow? Efekt tak czy siak podoby potworne uczucie wypalania tkanek we lbie przez drapiezna sol...) , mleko na cieplo i zimno, no i przede wszystkim mikstura specjalnie spreparowana przez babcie Lubego, oczywiscie z przepisu z Tiny, albo innego Naj. Ja sie odegram. Za conajmniej pol roku. Nazre sie antybiotykow, koniec z herbatkami sratkami. ywarami z czosnku i cytryny. Penicylina dozylnie.
i 20 panadoli.
I Wodeczka.
Dzisiaj od tego calego w domu przesiadywania nie wytrzymalam i oczywiscie zaczelam skakac (eufemistycznie sprawe ujmujac) i sprzatac pokoj, w chwili przerwy poparzylam sobie nadgarstek- tak dla jaj, patelnia, oraz wbilam noz w plaec, bo zycie jest takie piekne- jednym slowem zrobilam obiad, prawie ze z niespodzianka (zwana takze czesto "wkladem miesnym").
Efekt aktywnosci zgodny z przypuszczeniami. Pol dnia w pozycji horyzontalnej i jedna mysl- no Mlody, nie teraz, nie dzisiaj, jutro robie reportaz, poczekaj do piatku, ajt?
No i czeka. W piatek moge rodzic. W sobote i niedziele znow studia wiec lepiej nie, a potem od poniedzialku czekamy z otwartymi ramionami.
Byle nie 9-ego. Wiecie co jest 9-ego grudnia? Zmasowany atak narodzin strzelcow. Babcia Lubego i moj kuzyn. WYstarczy tego.
Bo pozniej przyjda do nas z IPNu i oskarza o zbrodnie katynskie oraz zanieczyszczenie powietrza i szereg nieszczesc meteorologiczno-spolecznych.
Jak na zlosc z ksiazek, ktore przyslali 1,5 miesiaca temu, prawie juz nic nie zostalo...

*rybi chuj
23:22 / 20.11.2004
link
komentarz (0)
Przepraszam za naturalistyczny akcent na dziendobry, ale...
W naszej toalecie na drzwiach wisi kalendarz Popcornu, który umila, a wrecz sprzyja defekacji. Mozna sie z niego dowiedziec wielu ciekawych rzeczy. Na przyklad, ze ulubionym gatunkiem muzyki Eminema, ktory tak, jak ja jest spod znaku wagi(who wants to touch me?!), jest rap. Albo. Ze wrzesien ma 31 dni (teraz wszyscy patrza w kalendarz, albo "metoda piastkowa"sprawdzaja ile dni ma wrzesien...), a Ewelina Flinta jest spod znaku skorpina. Czym jest Skorpin kazde dziecko wie. Juz nie moge sie doczekac, kiedy w przyszlym roku znow ktos nam przyniesie taki fajny kalendarz.
Wyslalam mojego Lubego na meska impreze (czytez samczy balet) samego, mimo, iz nalegal (chyba, ze to taki charakterystyczny raczej dla kobiet chwyt psychologiczny, ktorego po kilku latach zwiazku nie poznalam), przeciez koledzy moga sie krepowac moic przy mnie o meskich sprawach, tak, jak ja sie krepuje rozmawiajac z kobietami o damskich sprawach, albo kiedy pani w sklepie zwraca mi uwage, ze ogladam meskie ubrania... Jako przykladna i kochajaca zona dalam swemu najlubszemu wieczor dla siebie. A zarazem dalam sobie wieczor. Zeby sobie troche pokonwersowac z Emilem, ktory ostatnio ma nowa zabawe. Ja raz w moj brzuch palcem i on raz w moj brzuch czymstam i tak na zmiane. A kiedy ja przestaje, zaczyna kopac. Wtedy wlaczam mu Borixona i sie uspokaja. I wtedy wylaczam Borixona, a puszczam muzyke.
Musze sie takze pochwalic, ze najlubszy tez wykazuje sie ostatnio, a to przynosi mi do lozka sniadanie, a to zrobi obiad, przyniesie ze sklepu ulubione jablko. No po prostu raj na ziemi.
Tymczasem siedzac sobie w domu poswiecam sie takze pracy naukowej. Naleze do tego, jak sie okazuje "innego" grona ludzi, ktore czerpie ze studiowania przyjemnosc. Chociaz moja matka codziennie mowi mi przez telefon "walcz, nie poddawaj sie, musisz skonczyc studia, zeby miec tytul". Tytulu miec nie bede, bo nie jestem ksiazka, ani film, zeby "miec tytul", niestety to przerasta matke moja rodzicielke,a mnie przerastac zaczyna to jej przerosniecie. BO gdyby to nie bylo przyjemne i ciekawe juz dawno przestalabym tam chodzic, nie ma glupich. Przed wojskiem nie musze sie ukrywac, znizki w srodkach transportu sa sprawa drugorzedna (zwlaszcza, kiedy wciaz mnie dotycza, prawda?).
Siedze wiec w domu i parskam z niedowierzaniem przy referatach mediewistow. Cholerne sredniowiecze mnie przesladuje od liceum. Od zasranej matury z historii, na ktora przeciez wybralam sobie wiek XX, ale pomylilam dni i musialam pisac ze sredniowiecza wlasnie. W ten sposob z epoki, ktora mnie nie ciekawila, i generalnie lubilam ja wylacznie za architekture gotycka, przerodzily sie Wieki Srednie w etap rozwoju ludzkosci najlepiej mi znany poza moze wspolczesnoscia, z reszta i tak sa do siebie podobne. Degenracja kontra cywilizacja, postep intelektualny kontra analfabetyzm wtorny i zezwierzecenie. Jednoczenie sie Europy- rozpad Europy. Krucjaty na bliski wschod. I inne takie. Lapowkarstwo, epidemie, indoktrynacja.
I tylko czas szybciej plynie, wojny sa krotsze, lepiej zsynchronizowane, skatalogowane i zarchiwizowane.


W piatek bylismy znow na USG. To juz pewne- zostaly nam jeszcze 2 tygodnie, no maksymalnie 4. Tym razem nasz okruszek nie maskowal sie lokciami i jego twarz ukazala sie nam w pelni okazalosci. Wreszcie doktor pokazal nam za pomoca kursora co gdzie lezy i Luby mogl w pelni docenic magie ultrasonografu. Szczerze powiedziawszy ogromna ulga jest to, ze juz niebawem bede mogla normalnie sie schylic, zawiazac sobie buty, polozyc sie na brzuchu, moze nawet nie zmeczyc sie na dystansie 500 metrow (ulga tez okazalo sie potwierdzenie obecnosci jednego dziecka, choc podobno nigdy nic nie wiadomo, ale chodzilo glownie o to, ze snil mi sie taki durny sen, w ktorym okazalo sie, ze urodze trojaczki i cala noc zastanawialam sie co my zrobimy z taka iloscia dzieci). A najwazniejsze, ze lada chwila przytule do siebie tego malego rozowego, pomarszczonego potworka (zartobliwie), ktory calymi dniami siedzi spokojnie, a kiedy tylko klade sie do lozka i znajduje pozycje, w ktorej nie uciskam reki, czy nogi, nie boli mnie kregoslup, to on wkracza do akcji kopiac mnie to tu to tam, drapiac, laskoczac i generalnie wykazujac 200% aktywnosci (po cichu licze, ze po przyjsciu na swiat troche mu sie ten zegar unormuje). Mnie pozostaje czekac i juz generalnie wylaczam sie na wszystkie dobre rady rodzinne w kwestii rodzenia ("najlepiej to zlap sie ramy lozka i od razu przyj jak najmocniej") i pakuje torbe do szpitala. Cale szczescie, ze polozna wreczyla mi przygotowana przez nich liste, inaczej na prawde musielibysmy wziac "na wszelki wypadek" pol domu. (wez koszule, wez spodnie, wez body dla dziecka, nie bierz body dla dziecka, koniecznie musisz miec mydelko, absolutnie nie bierz mydelka, wez odciagarke do pokarmu, spakuj nosidelko na brzuch, wez pieluchy tetrowe, lepiej wez jednorazowe, koniecznie musisz wziac komplet 5 czapeczek, i tak dalej, i tak dalej...kamere, dyktafon i domofon,a najlepiej jeszcze trojpalczasta dlon z ciasta i zapas konserwy tyrolskiej na miesiac oraz maske gazowa na wyadek ataku terrorystow na szpital- bo przeciez po 11 wrzesnia swiat juz nie jest taki sam).

*trzecia strona medalu
09:39 / 19.11.2004
link
komentarz (2)
"Jesli poznanie Paryza wymaga trzech miesiecy, New York mozna zwiedzic w ciagu trzech godzin, a wszystko tramwajem"
(fragment listu z 1910 roku zamieszczony na końcu książki Dubravki Ugresic "Amerykański fikcjonarz")
Przytaczam, bo szczerze rozbawil mnie ten fragment, majac w perspektywie obecne rozmiary "wielkiego jablka" (idiotyczne okreslenie, ale przynajmniej wiadomo skad sie wzielo).
Ostatnio odbywamy z Lubszym podroze do przeszlosci. Sentymentalne. Bo kiedy ma sie 21 lat, to czas zajac sie definitywnie umieraniem i wspominaniem lat szalenstwa.
21 lat mial Luby kiedy sie poznalismy i wydawalo mi sie, ze jest taki dorosly, taki powazny, rozwiniety emocjonalnie przyszly ojciec moich dzieci i towarzysz do konca zycia. Teraz ja mam 21 lat i widze, ze skoro ja nie jestem powazna , nie czuje sie odpowiedziala, emocjonalnie nie tyle dorosla,co rozchwiana, a jeszcze 2 miesiace temu wpadalam w panike na sama mysl, ze jestem byt mloda na dzieci- i teraz widze, iz zgodnie ze zlosliwie umieszczona nad tablica w sali matematycznej sentencja "zawsze jest inaczej, niz myslisz". Nie lubie tego cytatu, winny jest on moich niepowodzen na polu matematyczno-fizycznym( bo przeciez nie moj wyjatkowo niescisly i chaotyczny umysl) zasiewajac zasrane ziarno watpliwosci podczas kazdej kartkowki. O ile interpretacji wierszy, analiz lektur, czy wzorow zwiazkow organicznych zawsze czlowiek mogl byc pewien, to wyniku zadania nigdy. Paradoks? Wystarczylo podczas przerwy stwierdzic, iz na 20 osob obecnych podczas kartkowki 19 uzyskiwalo kompletnie odmienne wyniki, a jedna, ktora otrzymala wynik zbiezny z kims innym, okazywala sie siedziec po prostu za blisko. Ale mialo byc o podrozach sentymentalnych, a nie dramatycznych.
Za sprawa "Powrotu do przyszlosci". ktory Luby zazyczyl sobie na imieniny. Po pierwsze czesc pierwsza nie odbiega ani od obecnych standartow plynnej akcji, ani od wspolczesnej estetyki efektow specjalnych. Widzialam tn film, kiedy bylam bardzo mala i bardzo mi sie podobal. Zwlaszcza Michael J.Fox. Nie tak bardzo jak Harrison Ford w Gwiezdnych Wojnach, ale uszedl w tlumie od biedy. I biegalam po domu wymachujac modelem samochodu, ale robilam to takze po kazdym odcinku "Zmiennikow".
Za sprawa "Bleak Output 2004" Noona. Wszystkie albumy Mikolaja, ktore mamy w domu sa kupione. Mimo, ze moglibysmy zwrocic sie do Tytusa, jakos nigdy nie mam oporow, zeby wydac na nie pieniadze, czy to z racji szacunku do samej osoby tworcy, czy to z racji szacunku dla jego tworczosci. I az milo sie robi, kiedy przegladamy wkladke. Zazwyczaj rzadko wydajemy pieniadze na polskie plyty. Zazwyczaj je dostajemy. I kiedy we wkladce "dostanej" plyty czytamy ze kopiowanie to tamo, ze dziekuje, ze kupiles. To nas to nie rusza, bo wiemy, ze to nie do nas.
Za to jak bierzemy reedycje Output, to przynajmniej mamy poczucie dobrze spelnionego obowiazku i wiemy, ze tym razem slowa sa skierowane do nas wlasnie. I kiedy potem w domu wlaczamy plyte, i wracaja wszystkie wspomienia, robi sie na prawde przyjemnie. Nie ze wzgledu na same obrazy z przeszlosci, bo mnie na przyklad ta plyta towarzyszyla podczas samotnie spedzonych godzin w pokoju, we Wroclawiu, kiedy gapilam sie w szybe, za ktora jesienny wiatr pomiatal topolami (na pierwszym planie) i odjezdzaly do nikad pociagi (na drugim planie). Przyjemnie sie robi, bo sama sila oddzialywania muzyki jest niesamowita. i tyle.
Za sprawa "Bridget Jones 2". wiem, wiem, glupie i sentymentalne kino, powinnismy w ramach pokuty pojsc na nocny przeglad kina skandynawskiego lub wykupic karnet na wszystkie filmy festiwalu klasykow kina radzieckiego, ewentualnie przezyc chwile orgazmu mentalnego karmiac sie do poduszki 5 najlepszymi filmami Ingmara Bergmana. Zrobimy to, a potem pojdziemy na balkon i bedziemy krzyczec na cale osiedle "Jestesmy niegodni!". Ale poki co stalo sie i obejrzelismy druga Bridget, chociaz przyznam , ze nie bylo latwo. Po 30 minutach reklam podpasek chcielismy uciec, a potem przyszlo zobojetnienie i doczekalismy filmu zwisajac z foteli z glupkowatymi minami. To juz nie chodzi o to, ze dwojka nie jest gorsza od jedynki. Jedynka mi sie nie podobala, bo nie byla filmem dla singli. Nie poszlam na nia do kina z chlopakiem, bo nie mialam chlopaka, z reszta od czasow szczeniackiej milosci mialam uraz do chodzenia do kina zchlopakiem, albowiem kiedy zaprosil mnie owczesny absztyfikant na film romantyczny pod tytulem "Kula" oznaczalo to, ze musialam sobie zaplacic za bilet, a ja nie jestem feministka i mam w dupie rownouprawnienie. I kiedy ide do kina z facetem, to on ma placic za bilet, skoro zaprasza. A skoro nie zaprasza, to co to za facet.
Wracajac do "jedynki" nie bylam nawet z gronem przyjaciolek, ktore mialy wowczas podobne niedobory w meskich partnerach. Sadomasochistycznie poszlam na ten film sama. I byl straszny. A teraz bylismy we trojke i bylo jak trzeba.


Pojechalismy tez wczoraj obejrzec szpital na Inflanckiej. Co sie porobilo, ze czlowiek jedzie obejrzec szpital, czy chce tam isc. Z drugiej strony place, wiec wymagam, a wole placic przy jasno ustalonych zsadach, niz meczyc sie, wciskac koperty, czekoladki, kawki , sluchac co chwila chrzakania poloznej czy innej takiej.
Na Inflanckiej oddzial porodow rodzinnych wyglada jak hotel. Przytulne pokoiki z prysznicem, drewnianym lozkiem, wyposazone w stolik do przewijania, wanienke, lozeczko, szafe. Pokoj porodowy tez ma jedno lozko. Wszystko wyglada bardzo przytulnie. Odwiedziny 24h na dobe. A wszystko to za 500 zl plus dodatki. Poniewaz uleglam presji srodowiska matek i ojcow oraz autorow ksiazeczek, ulotek i pracownikow fundacji pokroju Rodzic po ludzku, doszlam do wniosku, ze porod to nie wyciecie wyrostka , tylko wydarzenie emocjonalno-fizyczne, wiec niech chociaz nieprzyjemnosci zostana zminimalizowane.

Zastanawia mnie tylko jedno- po co ludzie placa skladki na ZUS. Skoro pood w panstwowym szpitalu i tak jest platny, u dentysty panstwowego za friko mozna wyleczyc tylko 4 pierwsze zeby (nie ma to jak wielka czarna plaba na froncie), a jak czlowiek chce, zeby go znieczulili przed zabiegiem srodkiem, na ktory nie jest uczulony i tak sam musi zalatwic taki srodek...
Wiem, jest szereg wypadkow typu zawal, wylew, postrzelenie i inne takie, ktore pokazuja w telewizorze, jak sie wlaczy dwojke(tam zawsze leci "Na dobre i na zle", kolega z redakcji zdradzil mi pewien sekret- ten serial jest podstawa programowa TVP2), przy czym wszyscy dookola powtarzaja, ze jak sie chce miec dobra opieke, to i tak nalezy zalatwic to za pomoca dodatkowych srodkow. Ale co to , kurwa, znaczy "dobra opieka", ze salowa przyjdzie podac srodek przeciwbolowy, kiedy sie ja zawola, a nie po 4 godzinach? Czy, ze lekarz spojrzy pzychylniejszym okiem?
Rozumiem, sluzba zdrowia jest wiecznie niedofinansowana. CHodzi mi o to, gdzie w takim razie podziewaja sie te pieniadze, ktore zaczna mi zabierac, kiedy zaczne pracowac na etat, a nie tylko na umowe o dzielo, czy inna taka...

*tu też
09:41 / 15.11.2004
link
komentarz (2)
"jutro bedzie padac snieg"- tak powiedzial sprzedawca w sklepie spozywczym o dumnej nazwie Hit. Powiedzial w piatek. I klamal. SNiegu ani widu, ani slychu, moze za tydzien. Co prawda wspominal cos o zabraniu lodowki z dworu, ale jestem juz w stanie uwierzyc, ze chodzilo mu o jakis bardziej globalny opad. "jutro (gdzies na swiecie na pewno) spadnie snieg", ale o to go nie podejrzewam. Nie wygladal mi na czlowieka zainteresowanego opadami sniegu, w Andach, Laponii, albo chocby w Dolinie Pieciu Stawow.
Najzwyczajniej w swiecie klamal. Chcial byc mily, tak?
No trudno.
A teraz powaznie. Moj zegar biologiczny zwariowal. Budzi mnie o dziwnych godzinach. 8:00 zaakceptowalam bez prblemu, byla nawet wygodna. 7:00 juz troche mniej. 6:30 byla definitywnie nieakceptowalna, a 5:30 wkurwiajaca i tyle. Zwlaszcza, ze o tej porze za oknem rozgrywa sie piekny spektakl cieni, a mianowicie utrzymuje sie nieslabnaca mgla. Ktos marudzil, ze nie chce jechac do Londynu na wakacje (pod haslem Londyn rozumiejac rowniez cala Anglie), bo to mgliste i deszczowe miasto. Bylam tam 4 razy, latem, i ani razu nie spotkalam ani rzeczonego deszczu, ani mitycznej mgly. Natomiast odkad mieszkam w Warszawie moge podziwiac i jedno i drugie notorycznie. Zwlaszcza jesienia. To bardzo gotyckie doznanie.
powaznie.
Przygotowuje sie mentalnie do porodu, zwlaszcza uswiadamiajac sobie, ze przeciez musze wybrac sobie ten cholerny szpital i spakowac kilka przydatnych rzeczy. I tu pojawia sie kolejne pytanie, co to znaczy przyatne rzeczy. Kazdy ma w tej kwestii swoja teorie. W efekcie kilkudniowy (maksymalnie- mam nadzieje) pobyt w tym przybytku oznaczac mialby zabranie ze soba calej niemal garderoby mojej i Emila, wszelkich mozliwych srodkow higienicznych, mebli, a najlepiej jeszcze telewizora, n o i walizki z pieniedzmi, na wypadek, gdyby salowa byla biedna i w celu wymuszenia haraczu podduszala noworodka, albo odmawiala mi picia.Wsluchuje sie wiec w wyciszajace bzmienia Shadowa (ktore Luby zapewne nazwalby dysharmonicznym, oraz, z tymi cholernymi poglosami na perkusji) i wznosze blagalne prosby- oby to nie bylo cesarskie ciecie. Lek przed krojeniem mnie za zycia ma cos z pierwotnego, ale wiecznie zywego instynktu samozachowawczego. I tak juz te kilka miesiecy oznaczalo dla mnie wlalke z wlasnymi uprzedzeniami do lekarzy i zabiegow. Od ginekologa poczynajac, poprzez pobieranie krwi, a na dentyscie konczac. Przezylam wszystko. Klucie conajmniej 3 razy w ciagu jednego dnia, leczenie kanalowe i inne super atrakcje. Pozostalo mi zaakceptowac ukryte piekno lewatywy i odkryc urok plukania zoladka, skrycie liczac, ze jeszcze nie w tej dekadzie.

*
08:06 / 10.11.2004
link
komentarz (0)
Od wczoraj brzeczy i blyszczy juz nie tylko singiel Morala i Gano (ten drugi wykrzesal z siebie jakies nieslychane ilosci energii, juz nie brzmi jak upalony anemik, tylko jak anemik na kawie). Robia to takze moi najdrozsi rodzice. Tak, tak traumy rodzicielskiej ciag dalszy. Przywiezli mi -na moje wlasne zyczenie- calkiem spore zapasy pasztetowej (to takie zboczenie z dziecinstwa, dwa ulubione dodatki do chleba z maslem to pasztetowa oraz koncentrat pomidorowy z cebulka) oraz dwa wory odpustowych piernikow, albowiem zadna Panska Skorka nie umywa sie do pozadnego, kruchego piernika spod cmentarza na Francuskiej. Brzmi to conajmniej perwersyjnie w kontekscie tego ostatecznego miejsca uzytecznosci publicznej, ale tak jest.
Sa kochani, ale tak do godziny 21:30, kiedy ja po calym dniu zapieprzania chcialabym sie polozyc spac a tu tocza sie dyskusje przerywane chwilowymi zachciankami przyszlych dziadkow "No Emilku, kopnij babcie". Pogadamy za 16 lat, bankowo ton sie zmieni.
Nasza odyseja remontowa trwa. z 12 prac zadanych fachowcoi, jeszcze zostalo tylko zalozenie nowych blatow kuchni i poprawienie kilku rzeczy w naszym pokoju- bo tak. Juz wiem co na to powie nasz fachowiec "ale przeciez tego nie bedzie widac" (chodzi o wielka plame brudu na scianie powstala w skutek wywercenia przez fachowca otworow na kolki do wieszania obrazkow. Niestety umyc sie tego zadna miara nie da, albowiem dzieki wymieszaniu dwoch roznych rodzajow farby caly kolor natychmiast zchodzi), albo "no to zostawilem klej przeciez i narzedzia" (tu chodzi o boazerie, ktora sie znienacka odkleila, po conajmniej 3 latach od momentu zalozenia).
Przestaje wierzyc w to, ze na tym swiecie mozna zrobic cos porzadnego, solidnego, dzialajacego sprawnie i zgodnie z zalozeniami...

*
10:14 / 07.11.2004
link
komentarz (1)
Zasrana moda, lagodny przejaw obledu. Bohemiarska moda ukradla nam juz miejsca, ktore kiedys odkrywalismy na wlasny uzytek, by uciec przed warszawka, potem okazywalo sie, ze staja sie
trendy i juz nie mozna tam spokojnie zjesc, wypic, cokolwiek, bo teraz tam sie celebruje spacer,
przezywa obiad, delektuje sie klimatem. Teraz mozna uslyszec tam rozmowy o Lomo, felietonach Drotkiewicz, prawdziwosci praskich bram, albo innym gownie. Chociaz ostatnio w stolicy
bohemiarze odbili w taka stone, co do ktorej nam daleko. Bo ja wszystko zrozumiem. Fascynacje ruskimi aparatami, dederowskimi tenisowkami, czeskimi rowerami, oraz chorwackimi balladami.
Rozumiem mode na PRL wsrod mlodych ludzi-jak przez dwadziescia pare lat slyszy sie w kolko "za komuny bylo lepiej", albo "ty to nie wiesz co to znaczy, nie doswiadczyles tego nigdy, nie pamietasz bo byles maly", to coz moze z tego wyniknac? Na pewno w wielu przypadkach chec otarcia sie chocby o ten legendarny peerel, mistycznego pojednania z nagimi hakami w miesnym, z octem w spozywczym, z miesem w kiosku ruchu, z kolejkami, z gazetami, z pierwowzorami bohaterow kultowych filmow i seriali. Uuuuuuu sofiksy, ooooooooooooo pewexy, aaaaaaaaaaaaaaa ZOMO.Pelna ekstaza. Tylko, ze oni poszli dalej. Zaczely sie imprezy przy rosyjskim disco (wstep tylko w odpowiednim stroju), a skonczylo sie na balangach przy Disco Polo...

Inna beczka- ostatnio mysle o elementach skladowych Polski (jako krainy geograficznej, politycznej, i tak
dalej) jako o wynaturzonych kobietach. Nie wiem skad to sie wzielo. Znielubilby mnie za to niejeden chadek, endek i psychen (psychopatyczny nacjonalista), ze slaskodabrowski pomiot
niemiecko-rosyjski bedzie tu takie refleksje snuc o tej Polsce Piastowskiej, sielskiej,
zielonej, pachnacej zbozem (na wodke), kwiatami (dla kochanki), plynacej miodem (conajmniej trojakiem) i mlekiem (dobrym na wyplukanie toksyn z organizmu). Temu umilowanemu skrawkowi ojcowizny tak ublizac i w policzek go walic z tak zwanego plaskacza nie przystoi, a jednak ostatnio to robie. Nie zebym chciala gdzies wyjechac, a w zasadzie Wyjechac Na Prawde. Owszem moze rok na wybrzezu Hiszpanii upajajac sie pretensjonalnym widokiem lazurowego morza wyzierajacego zza palm, albo do Turcji, ale nichuja na zawsze, chyba bym nie umiala po prostu. A
jednak mysle o tych kobietach wynaturzonych. O polskiej demokracji jak o nieslubnym dziecku komunizmu i wolnosci. Najpierw przyszedl komunizm i zgwalcil wolnosc, co wylizywala przez lata rany ukrywajac sie w pawlaczu wcisnieta miedzy drugie wydanie "Dziadow" zzerane przez myszy i od poczatku nie dzialajacy, ale za to wystany w kolejce mikser marki eldom, predom, lub inny dom, by po latach runac, rzucic sie z wsciekloscia na ten komunizm i tez go zgwalcic, wyrzucic i pozostac niby to na swoim, niby to w obcym miejscu, wraz z pelnym wachlarzem skutkow zblizenia. I tak wyszlo takie dziecko skolowane, miotajace sie, co to z jednej strony ma geny wolnego rynku, z drugiej leniwych sprzedawczyn, zasuszonych krolewien lady i polki supermarketu, z jednej strony jak ten golem ma wpisany we lbie protokol mowienia prawdy, ale malym druczkiem ktos dopisal "ale tylko takiej, ktora bedzie wygodna". Mala rozpieszczona, hiteryczna, zagubiona dziewczynka o wrednych odruchach("bez rodowodu, oddam w dobre rece").

Warszawa za to kojarzy sie ze stara prostytutka z el Raval w Barcelonie. Taka lekko podtuczona 50-letnia maszkara z pocieta twarza i bliznami na calym ciele, przebrana w najmodniejsze dwa sezony temu ciuchy, co ma gdzies tam blysk w oku, a pod wygryzionymi przez niechlujnie zrobiona trwala i farbowanie wlosami pojawiaja sie jak fatamorgana resztki dawnego uroku swiadczace o niegdysiejszej popularnosci.
Albo transseksualista po przetaczaniu krwi, ktory ma wszystko nowe. Nowa twarz, piersi, nowe narzady rozrodcze, nawet krew ma nie do konca swoja, tylko gdzies od srodka jest ten sam, w zakamarkach pamieci, we snie. Smutna Warszawa, zawsze okaleczona.

A kiedy juz nie mysle o elementach skladowych Polski, kiedy juz przestaje wymagac od swiata doskonalosci, choc swiat ode mnie wymaga jej na kazdym kroku-nie wiedziec czemu cos sobie ubzdural.Kiedy zwlaczam ,w zaleznosci od stanu majatkowego i epoki nazywany weltschmerzem, lekiem metafizycznym, bolem egzystencjalnym, depresja z migrena- swoj napad histerycznego egoizmu- ze siedze i wszelkie myslenie za sprawa hormonow, jak to sobie tlumacze, krazy wokol slow "ja. zle", wtedy staram sie wykrzesac w sobie resztki checi do pracy. I wcale mi to nie wychodzi najlepiej. Od 2 tygodni zbieram sie, zeby poprosic naczelnego o to, zbeym mogla pracowac w domu. Od 2 tygodni corano stwierdzam, ze mam jeszcze sile ,zeby pojsc do pracy i od 2 tygodni ledwie przychodze do pracy, czuje, ze cala sila zostala spozytkowana na dotarcie do niej. A potem mysle, ze i tak to nieuczciwe z mojej strony, w koncu jeszcze nie czuje sie tak zle. I tylko maly chochlik w glebi mnie smieje sie do rozpuku, bo strach pomyslec, co bedzie jak kobiety kolegow z pracy beda w 8 miesiacu ciazy, a oni beda oczekiwac od nich conajmniej 70%towej sprawnosci.

Nasz pokoik juz jest niemal gotowy na przyjecie Emila. ZOstalo jeszcze rozpakowanie kilku kartonow i odebranie od rodziny ton ubranek i innych akcesoriow gromadzonych przez wszystkich pieczolowicie przez ostatnie kilka miesiecy.
W koncu ja- wyrodna przyszla matka slepa na rzeczy oczywiste- zauwazylam te wiez, ktora sie miedzy nami wytworzyla i nawet czasami klade sie sama w naszym pokoju, co wyglada jak przerysowany z katalogow meblowych (oczywiscie z daleka, z bliska widac, ze kazdy mebel ma inny odcien, szafy to relikty majace lat conajmniej 20 i na "plecahch" metke z cepelii, parapet cieciuch wykonczyl dosc tandeciarsko, podloga jest juz porysowana, choc widze to tylko ja, i te
nieliczne osoby, ktore chcialyby sie na niej polozyc, a nasz regal ma dziure zaslanieta skrzynka z bizuteria, ale mnie to juz wcale nie irytuje, a poza tym to pokoj jest bardzo ladny, dobrze sie w nim czuje i wielka frajde sprawia mi wyposazanie go- na przyklad w nowa mini wieze, zebysmy nie musieli tracic nerwow przy sluchaniu utworow, co zbawcza moca zepsutego odtwarzacza trwaja minut 20 dzieki ustawicznemu cofaniu o 20 sekund) i przemawiam do dziecka. Ostatnio jeden z mlodych tatusiow zapytal czy wiem, ze jak sie powtarza dziecku w brzuchu pewne slowa, to po urodzeniu na nie reaguje. NIe wiem, moze, jesli tak, prawdopodobnie bedzie swietnie reagowal na lektora w metrze.


*druga swiezosc
14:24 / 02.11.2004
link
komentarz (3)
Odkrylismy smutna prawde o swiecie pracy. "Nie ma zabawy i nie ma radosci" bez wyjazdu za miasto bez telefonu. Zeby ostatecznie nie zfiksowac psychicznie, nie zamordowac sasiadow, nie potluc mlotkiem szyb, i nie spedzic reszty zycia pod lozkiem trzymajac w reku spray na rekiny powzielismy decyzje o wycieczce do Lowicza.

Doswiadczylismy niepowtarzalnej atmosfery malego miasteczka, dane nam bylo podziwiac prawdziwy folklor lowickich bram (tu), autentyczny klimat zgnusnienia na dworcu PKS (spedzilismy tam 40 minut czekajac na autobu, ktory nigdy nie nadjechal), typowy dla calego kraju, unikalny na skale swiatowa urok dworca PKP oraz podrozy z firma "PKP przewozy regionalne" (spedzilismy godzine na peronie czekajac na pociag osobowy do Warszawy, by w koncu pojechac innym), ale udalo nam sie uciec od swoich problemow- a to jest najwazniejsze. Podstawowym zalozeniem wypadu bylo bowiem zapomnienie o wszelkich sprawach sluzbowych- cos, co mom rodzicom nie udawalo sie nigdy. Pamietam te niedzielne sniadania przerywane jednym telefonem od kogostam, wyjazdy na mazury w nerwowej atmosferze w klimacie gdzie-ja-teraz-naladuje-komorke-czekam-na-wazny-telefon. HWDP telefonom. I tyle. Wylaczam kurwiszona i ide do parku, ktory nie na darmo zowie sie Arkadia.
Bardzo klimatyczne miejsce. SPacer po nim ukoil moje poszarpane nerwy, choc planowana spontanicznosc (rzucenie sie w liscie i wytarzanie- taki maly hold dla Mezo...) przegrala z wilgotna nawierzchnia i bolem kregoslupa i tak bylo fajnie. Polaczenie woda+jesienne drzewa+stylizowane ruiny+malo ludzi zdecydowanie potrafi czlowieka zrelaksowac.


W miedzyczasie tak zwanym bylo jeszcze swieto zmarlych. W tym roku mniej klimatyczne niz zawsze, bo pierwszy raz nie spedzalam go na Slasku. To na swoj sposob perwersyjne, ale lubie to swieto. Dlaczego perwersyjne? Bo to jakos tak malo katolickie jest, zeby sie cieszyc z takich okazji. W koncu kazdy moment jest dobry by sie zamartwiac, a nie radowac. Nawet kiedy ksiadz mowi "radujmy sie" brzmi to jak "bojcie sie" albo "wszystko mi jedno". A ja tam lubie. Spotykamy sie wtedy z cala rodzina, zwlaszcza z ta czescia, ktorej nie zaprasza sie na swieta Bozego Narodzenia, bo jest zbyt odlegla (zarowno pod wzgledem powinowactwa jak i miejsca zamieszkania). Odwiedzamy dziadkow, wukow, ciocie, pradziadkow, posepnie milczymy rozmawiajac sobvie z nimi w myslach, jemy tradycyjne, pyszne obiady, ciasta, odpustowe pierniki i obwazanki, mamy troche czasu, by pobyc ze soba.
W tym roku bylo inaczej i jakos tak mi czegos brakuje. Nie bylo tego obrzedu. Nie bylo klimatu. Zwaszcza na cmentarzu wolczynskim. Nie wyobrazalam sobie jego ogromu. Mialam jako takie pojecie, ze jest duzy, ale nie przypuszczalam, ze az tak. Caly otoczony barykada tych oblesnych chryzantem (nienawidze chryzantem, wygladaja jak kupy, kolorowe zmaltretowane kupy oblepiajace cmentarz z kazdej strony od zewnatrz i od wewnatrz) panskich skorek i grillowanych kilebasek. Nie ma czasu na refleksje, z reszta jakos tak to szybko poszlo, dopadla nas babcia Lubego, okazala "przepiekny grob matki i dziecka, co zmarli przy porodzie" i wogole. Super.

Wieczorem bylismy na imprezie(!), ktora raczej przypominala stype z nastroju, co dziwnym nie jest, bo to takie pozegnalne zejscie przed wyjazdem kolegi na sluzbe wojskowa. Polowa gosci grala na laptopie czekajac az sie rozladuje, zeby pdniesc sobie poziom adrenaliny, druga polowa kontemplowala Joane D`arc w telewizji. Zestresowana kotka siedziala na balkonie co jakis czas kontrolnie przemykajac po pokoju i sledzac rozwoj akcji (niemal zerowy) wielkimi, szklistymi oczkami. Dopiero na wyjsciu zrobilo sie jakos dynamiczniej, jak to zawsze przy pozegnaniach. Nostalgia i macanie po brzuchu. Przyzwyczailam sie juz do niego. Jak urodze zacznie mi tego brakowac i Luby bedzie musial co chwile podchodzic, klasc reke na mym brzuchu i mowic "uuuuu"


*wsio
11:43 / 25.10.2004
link
komentarz (5)
sposrod wielu moich dziwnych nawykow rodem z Dnia Swira ten jest chyba najdziwniejszy. Przecietny Iksinski czyta recenzje filmowa, by wiedziec czy chce isc na film, by moc osadzic na podstawie kilku, czesto lakonicznych zdan, czy dany obraz spodoba mu sie i jest godzien 15, 20 czy 23 zlotych. Ja czytam recenzje juz po filmie. Przed filmem sprawdzam wylacznie ilosc gwiazdek, kto napisal recenzje (na podstawie tego wnioskuje, ze ta sama osoba wystawiala ocene, chociaz znajomosc mediow od srodka powinna mnie juz dawno wyleczyc z takiego przekonania), nastepnie ide do kina, a po powrocie do domu czytam wlasciwa recenzje. Kiedy mam watpliwosci czy isc, siegam po wywiad z aktorem, a czesciej rezyserem, zdarza sie tez i tak, ze zacheci mnie sam tytul badz niemoznosc obejrzenia innego filmu w ustalonym przeze mnie czasie.
Co mi to daje? (takie czytanie recenzji post factum) Po pierwsze- nie ogladam filmu majac z gory narzucona interpretacje, czy wnioski, po drugie czesto lapalam sie na tym, ze czekalam na jakis moment filmu, ktory zostal w recenzji opisany. Na przyklad cala 8 mile czekalam az zostanie ukazana "droga do slawy i kariery bialego rapera", a w koncu film o czym byl?- kto widzial, ten wie...
Blogoslawienstwem jest ta niewiedza, bo kiedy jakis Mossakowski (moj ulubiony recenzent) pisze , ze po smierci X, Y robi costam, a tymczasem pierwsze 40 minut filmu X zyje, to ja mam w dupie, ze on zyje, tylko czekam, az kipnie. Podswiadomie.
Jest jeszcze wiele innych zalet, ale nie o to chodzi.
Dzis w toalecie znalazlam tegomiesiecznego Aktivista (jestem kolekcjonerem wszelkich darmowych gazet i magazynow, zwlaszcza kiedy staraja se byc trendy) i przeczytalam sobie recenzje "Preg". Obejrzelismy ten film dzien przed wyjazdem do Katowic, wcale nie dlatego.
Byl bardzo dobry i bardzo traumatyczny. Na tyle mnie wyczerpal ppsychicznie, ze racjonalnie myslec o nim i o przekazie moglam dopiero nastepnego dnia rano. Po prostu po wyjsciu z kina kazda mysl konczyla sie wybuchem histerii. Ale to kwestia nieopanowania hormonow. Uroczy film dla przyszlych rodzicow.
W kazdym badz razie w Aktiviscie ktos napisal, ze ojciec byl psychopatyczny. To nie jest "Mala ksiezniczka", gdzie aniol wcielony jest ponizany przez zlych do szpiku kosci ludzi "bo tak". Przez caly czas trwania filmu siedzialam z tym smutnym przekonaniem, ze ojciec chce dobrze, tylko nie umie inaczej - i to jest najgorsze. A mlody bohater? Spojrzmy na to za pomoca faktow- nie ma matki, nie ma woli do nauki, nie uwaza na lekcjach, myslac o niebieskich migdalach , czy tam polskich pilkarzach, nie dojada, slucha glosno muzyki, chce wyciagnac maksimum z tego okresu niewinnosci. Ojciec? Zostal sam z dorastajacym synem, ma pocucie, ze chcialby wychowac kogos wartosciowego, ze takie jest jego zadanie, jesli mu nie sprosta, okaze sie byc slaby, a przeciez mezczyzna nie moze byc slaby. Po prostu uzywa zlych srodkow, bo nie zna innych. Najgorsze z tego wszystkieg sa takie przeblyski- kupuje synowi magnetofon, pomaga mu w pracach domowych, stara sie jakos nawiazac wspolny jezyk. A zaraz potem zamienia sie w potwora z batem- skorzanym, lub skreconym z obelg.
I tak sie razem nakrecaja w tym domowym piekielku. Ale ojciec absolutnie nie jest psychopatyczny. Chyba, ze inaczej definiujemy to slowo- co nie ejst wykluczone...

Z innej beczki.
Od kilku dni czuje sie najchujowiej, bo "przywileje ciazy" czyli zawroty glowy i napady dusznosci oraz oslabienie nakladaja sie z przeziebieniem. Dlugo i wytrwale sie bronilam, glownie psychicznie , tlumaczac sobie, ze nawet jesli sie rozchoruje, nie bede mogla wziac sobie wolnego nawet na dwa dni i polezec troche. Nie da rady- zamkniecie numeru, szkola. Teraz zaknelismy numer, jest juz nawet w kioskach, nastepne zajecia pod koniec listopada i jakby to powiedziec, nie ma tego podswiadomego dopalacza. Wiec momentalnie zlapalam kaszel, bole gardla, dodatkowe oslabienie. I siedze w domu leczac sie antycznymi sposobami czosnku, cieplego mleka, miodu i soku malinowego. Jeszcze nie jest tak zle, zeby robic sobie syrop z cebuli (ukochany syrop dziecinstwa, znienawidzony na starosc z tego samego powodu), ale ogolnie meczaco. W nocy snia mi sie koszmary, poczynajac od porodu, poprzez setki nieszczesliwych wypadkow, a na smierc w ruinach WTC konczac. Skad smierc w ruinach WTC? To podswiadomosc. Czytam "Windows on the world" i przezywam meczarnie psychiczne. Z drgiej strony ksiazka jest zbyt ciekawa, by porzucic ja wylacznie z powodu sennych koszmarow (jako dziecko wcale nie mialam koszmarow po filmach, ani po ksiazkach, zaczelam je miewac rownolegle z dorastaniem, wszyscy tak maja?). WIec czytam jak minuta po minucie ludzie uwiezieni w twin towers walcza o zycie i z jednej strony chcialabym, zeby im sie udalo, z drugiej wiem jaki jest final, widzialam wszystko w telewizji, przesiedzialam przed szklanym ekranem cale 1, 5 godziny od momentu, w ktorym ktos ze znajomych powiedzial "ej na CNN jakis film puszczaja o samolocie, ze sie wbil w wtc", az do momentu, kiedy nie wytrzymalam. To byl pierwszy raz, keidy swiadomie ogladalam jakies historyczne wydarzenie. Widzialam jak jakas 40-stoletnia prezenterka mowi, ze przed chwila w jedna z wiez wbil sie samolot, jak jest przerazona a za chwile za jej plecami wbija sie drugi samolot, siedzialam jak zahipnotyzowana i jedyne , co mogloby oddac nastroj to bylo swojskie "O KURWA!" Prezenterka zamilkla i zaczela plakac. operatora zamurowalo, caly newsroom stacji telewizyjnej oszalal. I jedyna mysl, jaka mi przyszla do glowy po tym jak juz obie wieze runely, to to, ze bedzie wojna. III wojna swiatowa, bo przeciez ten koles, ktory rzadzi Stanami nie jest normalny. Luby byl w podrozy, wracal wlasnie z bulgarii, wyslalam mu panicznego sms`a. Zrozumialam co czuli moi rodzice zyjac w czasach zimnej wojny, zwlaszcza w tym momencie, kiedy dwoch chlopcow po dwoch stronach oceanu siedziala z dlonmi nad Czrwonymi GUzikami. Tymi guzikami, ktore mialy odpalic pociski z ladunkiem atomowym. Ale niewazne, W kazdym badz razie sni mi sie po nocach jak sie mecze i dusze w dymie topiacych sie konstrukcji, opuchniete gardlo bardzo urealnia te imaginacje.
Jest swego rodzaju perwersja uzywanie do tej ksiazki zakladki z japonska sentencja "piekno wymaga czasu".
Chyba, ze nie brzmi to dla nkogo poza mna ironicznie. Wtedy stwierdze, ze moje poczucie humoru jest skrzywione.


*to samo, tylko, ze troche inne
11:54 / 19.10.2004
link
komentarz (0)
Warszawa dzisiaj zieje alkoholem.
W metrze wczorajszy jeszcze synek ledwo utrzymywal rownowage na kanapce dociskajac brudna chusteczke jednorazowa do piesci finezyjnie upstrzonej abstrakcyjnymi wzorami z zaschnietej krwi (do Zachety ja- te piesc wziac, performance zobic). Blednym wzrokiem obserwowal, wirujacy zapewne, swiat metrzany i dyszal para piwna.
Na przystanku tramwajowym- Metro Wilanowska- jakis dziadunio przysiadl sie do mnie. To ten typ pijaka, co chodzi w plaszczu, berecie i ma siwa brode przycieta na podstarzalego Seana Connery.Czytal mi przez ramie MOJA ksiazke o zydach. Dostalam ja na urodziny. Nie mam nic przeciwko czytaniu przez ramie, sama czesto- jak to powiedzial taki raper- z nudow czytam cudza prase, zwlaszcza, ze najczesciej ludzie czytaja gazety i magazyny, ktorych w zyciu bym nie kupila (a tak swoja droga, to ciekawe kiedy ten raper ma czas na czytanie cudzej prasy w tramwaju, jak jezdzi taksowka, sam sie przyznal, bo podobno jest zbyt rozpoznawalny). Jak juz mowilam, nie mam nic przeciwko, dopoki na policzku nie osiada mi skroplony spirytus. Ludzie, na Boga! Jest wtorek. Wtorki nie sa dniami picia alkoholu. Poniedzialek owszem- dolujacy poczatek tygodnia, Sroda- jak najbardziej- na jedna nozke, za polmetek tygodnia, czwartek tez ujdzie- droga nozka, co by sie biedactwo nie kolibalo. Piatek- wiadomo, kazdy patriota pije w piatek, sobota? Jakiz
ten weekend melanholijny bez picia w sobote, niedziela? wtedy nawet ksiadz winko popija. Wiem, taka piosenka byla... bardzo urocza polska piosenka o pciu w kolejne dni tygodnia i tam mowili zupelnie co innego, no ale czasy sie zmienily. Chocby taka kobieta alkoholiczka- teraz to juz nie tylko obdarta 5-letnia wariatka w rozowej kurtce i wytartyh jeansach wymachujaca rekami obleczonymi w szmaty i rekawiczki bez palcow krzyczac niecenzuralne slowa. To takze postawna pani pod czterdziestke owinieta eleganckim szaliczkiem (za 3 dychy pod palacem, 4 i pol w butiku; welna z akrylem mowia sprzedawcy, ale ja wiem swoje 100% akryl i tyle) przyodziana w szary prochowiec. Skorkowa torebeczka, kozaczki jak sie patrzy i tylko ciemne okulary cos sugeruja. Sciagaja uwage. No i moze paznokcie, roche obgryzione, ale tak na prawde, gdyby nie wionelo od niej winskiem przetrawionym, to czlowiek by nawet nie prypuszczal. Tymczasem ona siedzi przede mna w 35-tce i permanentnie cuchnie winem. Trawionym winem.
Nie znosze odoru wchlanianego alkoholu.
Kiedy Luby kladzie sie obok mnie po spozyciu, absolutnie nie jestem w stanie wytrzymac tego zapachu. Cos jak aceton, ale nie do konca. Niewazne.
Ostatnio dalam zywe swiadectwo swojej zajawki hiphopowej.Pojechalam z Lubym do Katowic na bitwe freestyle`owa. Sam Najlubszy wytknal mi zajawkowosc, w koncu nie musialam, nic nie poradze jednak na to, ze pojedynki na wolnym stylu sa dla mnie esencja hip-hopu, wogole improwizacja jest kwintesencja wystepu na zywo. O ile ciekawszy jest koncert, podczas ktorego artysci pozwalaja sobie na odrobine szalenstwa...
A walka? Kiedys mi sie zdawalo, ze to gadanie amerykanskich mc`s o fristajl bagtelz jako tym, co
ksztaltuje hip hop to jakies populistyczne truizmy. Cos jak 4 elementy, gadamy o tym, bo wszyscy tak mowia, ale z czasem odkrywam, ze maja racje, tylko nasz hip hop zwyrodnialy byl pod tym wzgledem. Jak tai karzel, ktoremu dopiero ostatnio ktos zapodal cudowny eliksir wzrostu i nagle wszystko stalo sie piekniejsze. Wiec udalam sie na te bitwe. Obejrzalam ja w calosci, nie majac wyjscia, w koncu Luby sedzia
byl. Bylo warto i wcale nie chodzi o to, ze polowa wystepujacych budzila we mnie instynkt macierzynski :), po prostu calosc byla ciekawa i emocjonujaca.
WSZ- podziwiam go, bo mial wiecej do stracenia niz do zyskania, a mimo wszystko mial jaja, zeby wystartowac. O ile bylam spokojna o freestyle tmatyczny, to opcja zdisowania kogos,czy rzucenia
morderczego punchline`u nie wyjdzie, a tymczasem nie tylko ja, ale wiekszosc ludzi byla bardzo pozytywnie zaskoczona. Wujek zarzadzil i chociaz przed finalem zostal pokonany, to jakos nikt nie traktowal tego jako porazki- i dobrze.
Diox- tu mam 100% matczynego uczucia, nie wiem czemu, moze dlatego, ze Diox ma czesto dobry wolny, ale wystarczy go wytracic z rownowagi i ginie. A ostatnio pol Polski wie, ze trzeba go podkurwic, a co gorsza, wie czym go podkurwic. Jednak udalo mu sie opanowac nerwy, nawet jesli wczesniej naigrywalismy sie po cichu z jego histerycznego zachowania w Warszawie, to w Katowicach szczerze trzymalam kciuki, zbey mu sie udalo, zwlaszcza, ze byl w dobrej formie.
Dolar- dobry chlopak, moze jeszcze nie mistrz, ale w cwiercfinalach dal z siebie wszystko i czesto opadaly nam szczeki po jego panczach. Poza tym jak tu nie czuc sympatii do kolesia, ktorego ojciec stal pod scena i kibicowal?
Kamel- troskliwy prowadzacy, sprostal zadaniu, nie szarzowal jak w pewnym warszawskim klubiku pewien warszawski raper, ktory byl tak nahalny w kwestii wlansej tworczosci, ze ostatecznie publicznosc na pytanie"chcecie wiecej?" zasnela "NIEEEEEEEEEEEEEE!". W dodatku Kamel dal nam urocze prezenty od sponsorow i chociaz wszyscy znaja moje zamilowanie do palenia trawy faja wodna jest tak konkretna, ze bede musiala ja wyprobowac...
Rufin- mam mieszane uczucia do Rufina jako czlowieka, raz go lubie, raz dziala mi na nerwy, ale to juz kwestia charakteru. po prostu nalezy do ludzi, ktorzy musza dostac to, czego chca. Ambicja czesto ich gubi, to, jak zostal potraktowany przez publike kiedy prosil o dodatkowe 30 sekund mowi samo za siebie. Przy bitwie bez zasad polegajacej wylacznie na pojedynku Rufin moglby wygrac, ba pewnie wygralby jesli nie za pomoca fristajlu to za pomoca kondycji- juz tak zrobil w Paragrafie, ale niestety tu byly zasady i zarowno sedziowie, jak i odborcy, a moze zwlaszcza odbiorcy byli bardzo restrykcyjni. Poza tym nie znosze tego olewania sobie tematu. Co z tego, ze ma styl, technike, wersy co niszcza, jak nie moze sie dostosowac do wymagan fristajlu tematycznego?
Majkel- oszalalam jak uslyszalam jego wolny styl o petycji do prezydenta w sprawie zalatwienia problemu losi przebiegajacych przez autostrade...
Bobaz- junior, ktos , kogo pamietam z podstawowki jako malego chlopca biegajacego po korytarzu
nie moze teraz nie budzic matczynych instynktow- na prawde. Zwlaszcza kiedy jestem emocjonalnie niestabilna:) Wiec mowilismy juniorowi z Lubym jeszcze przed wejsciem do klubu- nie pij tyle
wina, nie pal skretow, ale tradycyjnie on wiedzial lepiej i kiedy taki nieprzytomny siedzial sobie na scenie i lapal zamulki to ja watpilam juz w to, ze wogole sie podniesie i cos powie, a jesli nawet , to bedzie mowil powoooooooooooooooooooooliii booo myyyyyyyysliiiiiiiiiiii
pomaaaaaaaaluuuuuuuuuu. Tymczasem w chwili, gdy przychodzila jego kolej, wstawal, lapal za mikrofon i eliminowal zawodnikow, az w koncu, jak w tej piosence z Opola "byl pelen energii" i "umarl na lawce".
Bylo jeszcze wielu innych zawodnikow, na przyklad Kamien- kiedy on wychodzil na scene ja chowalam swoj dowod osobisty gleboko do kieszeni, bo to jedna z tych chwil, w ktorych podkreslam, ze ostatecznie moj ojciec jest z Gliwic, a reszte pomijam milczeniem. Koleszke za to w piekny sposob urzadzil Dolar dajac mu temat "Legia Warszawa". Kamel po fristajlu powiedzial tylko "Pozegnajcie Kamienia, to byla jego OSTATNIA walka".
ostatecznie pod scena czekalo 200 hanysow z butelkami piwa...
O Tetrisa bylismy spokojni, to jest zdolny i nieglupi chlopak, ktory szybko wyciaga wnioski, wiec wystarczylo, ze doszlifowal pewne elementy i nie musial sie obawiac o tytul zwyciezcy. Tak na prawde dla mnie cala bitwa toczyla sie o drugie i trzecie miejsce. I oba sa zasluzone, bez dwoch zdan.
Po imprezie, gdzies tak o 2:00 w nocy pojechalismy do "hotelu" AWF. Zjedlismy po bagietce drugiej, a nawet trzeciej swiezosci, szybki prysznic, 4 godziny snu i do pociagu. Potem z dworca na uczelnie i byle do 18:00...
Mam zajawke, prawda? Luby powiedzial, ze nie wmowie mu, ze to nie zajawka. Ciesze sie.

W Katowicach jak zawsze czulam sie swietnie. Chociaz nie mam bladego pojecia jak poruszac sie po calym konglomeracie i na sama mysl o jezdzie autobusem do ktoregokolwiek z miast dostaje spazmow i w polowie drogi oblewa mnie zimny pot, bo nagle okazuje sie, ze zamiast do Dabrowy jedziemy do Dabrowki, ale pociagiem lub piechota- jak najbardziej. Najczesciej nie mamy szansy wyprobowac lokalne restauracje z racji na dosc intensywna polityke zywieniowa mojej rodziny, ale tym razem nikt nie wiedzial, ze jestesmy na Slasku wiec skorzystalismy z goscinnosci pewnej przytulnej knajpki mieszczacej sie w jednej z piwnic przy szalonej Mariackiej (polecam goraco zwlaszcza
Wodzianke i kluski slaskie z dowolnym miesem w sosie plus kapusta zasmazana). Dlaczego mariacka jest szalona?
na jednym koncu dworzec, na drugim kosciol, miedzy nimi bar dla gejow, pub, w ktorym mozna bylo polaic sobie na luzie skreta, dobra piekarnia, obskurny hotel, a chodniki obstawione sa przez antyczne kurwy. Takie mastodonty widzialam ostatni raz 8 lat temu pod domem, zanim nie nastapila zmiana warty i tluste dinozaury nie rozumiejace nawet po ukrainsku zastapily przemile nastolatki z bulgarskiej wsi.


A w kwestii ksiazki o zydach, to chodzi o "Meszuge" Singera z przepiekna dedykacja. Czyta sie swietnie, nawet nie zauwazam, jak jestem o 50 stron dalej niz 10 minut wczesniej. Wiekszosc ksiazek nie- fantasy czytam dla klimatu. Najwazniejsze jest by mozna bylo sie poczuc jak w portretowanym srodowisku, w opisywanym miejscu. Kwestia fabuly jest wtedy drugorzedna, stad porzucilam juz dawno powiesci Forsyth`a, chociaz musze przyznac, ze nie znam wielu typow, ktorzy trafniej przewiduja przyszlosc polityczna, ja sie po prostu nazbyt boje, ze sprawdzi sie to, co napisze...



*no i co
11:44 / 11.10.2004
link
komentarz (2)
za wszystkie zyczenia dziekuje. ludziom.
za poniedzialki nie dziekuje. swiatu.

kwestia muzyki sluchanej w ciazy. Po tescie ciazowym najodpowiedniejsza plyta okazalo sie "Meiso" Krusha, bynajmniej nie z powodu symboliki tytulu (blakac sie, miotac nie wiedzac, ktora droge wybrac- o ile dobrze pamietam, bo reki odciac nie dam). Potem bylo duzo soulu, gospel , klasycznego hip-hopu, rzeczy, ktore znam i lubie. Oczywiscie nie biore pod uwage muzyki sluchanej z obowiazku:) przyjmuje, ze to sie nie liczy i to nie sluchanie. Zamykam na to brzuch i uszy...

Zauwazam ten syndrom, co u swoich znajomych juz dawno temu- wole sluchac starych rzeczy, jesli mowa o dobrowolnym wyborze muzyki. Stad urodzinowy prezent mojego Lubego najcudowniejszego byl strzalem w 10-tke (oryginalne wydanie Blackalicious "NIA"). Z takimi podarunkami czekam zawsze na odpowiedni moment i okolicznosc by ich wysluchac. Male przyjemnosci sa podstawa szczesliwego zycia (takie haslo wymalujemy czerwona farba pod sufitem w sypialni, lub wytlozymy na tabliczce w duzym pokoju, bron boze w kuchni nad lodowka, bo to siedlisko szatanskich kalorii, weglowodanow i innych takich). DLa mnie jedna z przyjemniejszych rzeczy jest "ceremonializacja", czyli swietowanie przeroznych drobnostek. Dlatego plyty nie wysluchalam od razu. To nie ejst jakis werbatim z wypalonymi mp3jkami adwansa, ktory mozemy przesluchac na byle jakim sprzecie.
Kiedy kupilam sobie oryginal "Selling life water" czekalam ponad tydzien na odpowiednia chwile... Polozylam sie w duzym pokoju z odpowienio zaparzona herbata i wlaczylam sobie muzyke. Czysta przyjemnosc.

Kwesta aktualnosci. Lokaty prywatyzacyjne banku polskiego mnie ani ziebia ani grzeja. Dziwi mnie jedno, skad w ksenofobicznym spoleczenstwie przyzwolenie na sprzedawanie kawalka "dobra narodowego" jakim jest ten przeswietnie funkcjonujacy i uczciwy organ rozplodu pieniedzy kazdemu, kto legitymuje sie dowodem (=polskim obywatelstwem), bo chyba te 500 zlotych nie wystarczy, nie? Mnie tam wszystko jedno, hit sezonu jesienno zimowego nie porywa mnie do stania w kolejce, ale osobiscie uwazam, ze dla zdrowia psychicznego spoleczenstwa wychowanego w peerelowsim systemie kolejkowo-zapisowo-podladowym co jakis czas potrzeba jest taka akcja. Czy to dwugodzinna wyprzedaz w hipermarkecie, czy to sprzedaz jakis lokat.


Ostatnie trzy dni wiedlismy zycie restauracyjno-barowe.
Musielismy odrobic zaleglosci we wspomnianym wyzej swietowaniu.
W piatek baaardzo zalegly obiad rocznicowy w Banja Luce. Fartem udalo sie nam znalezc tam stolik w porze obiadowej w piatek. Klimat na 5+, przytulnie, kameralnie, bez poczucia, ze siedzimy w wielkiej hali i kazdy nam patrzy na talerz, bo nie ma innego wyjscia. Obsluga mila, co nie ejst znow takie oczywiste nawet w najlepszych knajpach. Jak pokazuje przyklad Adriana Mola czasem ludzie placa za to by byc ponizanymi w knajpie. Jedzenie to istne niebo w gebie, tego sie nie da opisac, tego trzeba sprobowac. W sobote tak na szybko zarzucilismy pizze w Landzie. Wczoraj z okazji urodzin stolowalismy sie w Tortilla Factory. Krem kukurydziany, co prawda inny niz ten, ktory ja znam i gotuje byl naprawde swietny.Wzielismy wszystkie enchilady fajity i buritosy z nachosami, czyli ogolnie mega wypasiony zestaw i bylo warto. Teraz za to tydzien diety by sie przydal. Chociaz z moja miloscia do odpowiedniego stolowania sie- wole nie zjesc nic, niz zjesc cos na co nie mam ochoty- niespecjalnie to sie moze udac...

*zapisy na wpisy
11:12 / 09.10.2004
link
komentarz (5)
Jutro moje urodziny. Zupelnie zapomnialam kogokolwiek zaprosic, tak bardzo pochlonely mnie inne rzeczy. I znow z powodu glupiej daty ogarnia mnie poczucie specyficznej samotnosci- takiej samotnosci we dwoje. Nawet jakbym dzisiaj do kogos zadzwonila... kto przyjdzie? Czy ja chce spedzac urodziny w domu, siedziec przy stole jak te pierdziele i smecic o polityce, muzyce, zyciu? Na urodziny albo sprasza się stado wszelkich znajomych, albo tych najblizszych. I tu smutna refleksja, gdzie się podziali bliscy znajomi? Zblizanie się do kogokolwiek poza Lubym wzbudza moja niechec. Zwlaszcza zblizanie się do kobiet, co może swiadczyc o ukrytym homoseksualizmie, bo czy to normalne, ze czuje się niepewnie jak kobieta przytula mnie na powitanie? Wszystkie kolezanki się przytulaja, tak mowia koledzy, ze to takie calkiem urocze, jak siedza dwie dziewczyny i jedna mowi „wiesz poszlam z nim do kawiarni” a druga „OJEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEJ” i już się przytulaja. A teraz kolezanki przytulaja mnie, bo jestem w ciazy „OJEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEJ”.
Brrrr
Wczoraj na koncercie Kalibra Szczurza twarz przytulala się do mnie policzkiem mowiac o roznych rzeczach. To prawie tak okropne jak macanie po brzuchu.
Każdy podchodzi i mysli, ze może sobie dotknac. Jakby nagle brzuch przestal być czescia mojego ciala, a stal się jednostka autonomiczna. Od wewnatrz Emil, na zewnatrz tysiac osob, które przykladaja reke z nadzieja, ze je kopnie. Mysle o wystawianiu paragonow zaswiadczajacych, ze za 15 lat Emil osobiscie się stawi i kopnie kazda z osob w dowolne miejsce na ciele. Teraz i tak wszystko zalezy od Jego widzimisie, poza tym to ciagle macanie sprawia, ze zamiast się wiercic spokojnie obserwuje to sobie od wewnatrz.
A na zewnatrz szaleje pandemonium. Czuje się bardzo niezrecznie kiedy ktos pakuje lapska miedzy dwa intymne miejsca na moim ciele.
A wogole to nie nadazam za wspolczesnymi trendami. Chociaz wynosze z przychodni, aptek i sklepow dla dzieci tysiace ulotek, to nie przemawiaja do mnie hasla, ze „trzeci trymestr ciazy to najpiekniejszy moment rozwoju Mojego malenstwa”.
Mam zgage, mam problemy z zawiazaniem sznurowek, mam problemy z siedzeniem, wstawaniem, staniem i chodzeniem. Mam problemy z miloscia, hormonami, cukrem. I mam to straszne poczucie, ze nie dam sobie rady.
Po prostu wbrew ulotkom nie ciesze się ciaza.
Ciagly strach o zdrowie dziecka dodatkowo deprymuje.
A wracajac do Kalibra, koncert bardzo udany, duzo pozytywnej energii, na scenie grupa ludzi tak zgrana i cieszaca się tym, co robi, ze az milo było poatrzec. Joka powrocil zza wielkiej wody( ha! A byli tacy, co mysleli, ze to wkret- dobrze wam tak.) i nie wypadl z koncertowej formy, Gutek , po interwencji u akustyka, który nie wiedziec czemu przez pol koncertu nie zdawal sobie sprawy, ze tu chodzi tez o to, by wokal było slychac, brzmial swietnie, przeplatajac repertuar kalibrowy z numerami z Indios Bravos. Dab szalal, Wujek z Cne na scenie brzmieli znacznie lepiej niż na plycie. Zagrali dwa zupelnie nowe numery, które, nie powiem, spodobaly się szacownemu jury. A jeśli już mowa o numerach, to był Numer Raz goscinnie.
Klimat oldschoolowy potrzymywany był przez cala impreze nie tylko za sprawa gosci, ale i muzyki granej w setach dj`a Barta. Biedny typ, zawsze w cieniu Feel-X`a, zawsze nazywany po cichu jego przydupasem, zaprezentowal się z dobrej strony. Gral dobre stare numery, klasyczny hip-hop nie oparty na sprawdzonym zestawie „Shimmy Ya”- „This or that”-„Slam!” - „Oh my God” i tak dalej, i tak dalej, siegal po najrozniejsze rzeczy, a w czasie , jak już byliśmy w klubie jedna z niewielu ekstrawaganckich wycieczek brzmieniowych było puszczenie Timbalanda z Missy. Tak... no i „Slangu” Pezeta.
Klub był generalnie pomylka, nie dosc, ze zamiast powietrza wypelniony był wylacznie dymem z papierosow i takich fajnych hardkorowych urzadzen dyskotekowych, to kojarzyl się ze stodola, gdzie tanczy się country. Cos w stylu trzy godziny deptania po kwadracie.
Ludzie? Ehhhh... ludzie. Troche dziwnych zbochemialych Studentow plywajacych kraulem po calym parkiecie w swoich zakiecikach i marynarkach. Image w klimatach Johnego Deepa, albo Endo. Troche kolesiostwa w ortalionowych kurteczkach. Na szczescie wiekszosc wiedziala po co tam przyszla, srednia wieku okazala się zastraszajaco wysoka, gdzie się podzialy te plaskie sucze w jamajskich beretkach? Pewno Dab był dla nich zbyt komercyjny i hiphopolowy.
A ja sobie siedzialam z boku i nawet czasem udalo mi się podniesc i troche „potanczyc” (w pewnym sensie- stad cudzyslow). W sumie pierwszy koncert hip-hopowy, na jaki sie wybralam to był wlasnie koncert Kalibra na ‘wyspie’ we Wroclawiu. To było tuz po 8 klasie podstawowki i bardzo przezylam cale wydarzenie. Teraz już tak nie przezywam. Stopien zajarania jakas rzecza wyrazam odpowiednim zaakcentowaniem slowa „fajne”. Czasem dodaje „bardzo”. Sporadycznie „zajebiste”. Bez wykrzyknikow. Jak te oscypki goralskie pod Tesco.


22:47 / 05.10.2004
link
komentarz (10)
Nasz Emilię zaswiadcza o swej egzystencji bardzo dobitnie, zwlaszcza do rytmow RJD2, teraz nie wiem, czy mu po prostu odpowiada Deadringer, czy zdecydowanie nie (opcja a- wiecej cech matki w kwestii gustu, opcja b-zdecydowana dominacja ojcowskich upodoban).
Pamietam jego pierwsze ruchy, kiedy zastanawialam się czy to już malenstwo, czy jeszcze mój uklad trawienny. W dodatku z kazdym niesmialym drgnieciem podbrzusza przypominaly mi się slowa z jednego z artykulow podrzucanych co jakis czas rpzez babcie Lbego, gdzie jakas Anna bądź inna Katarzyna (lat 29) czula jak malenstwo się porzusza w brzuchu, „będzie pilkarzem” mowila „ma silne nozki”, tymczasem urodzila dziecko bez rak i nog z winy lekarza, który zatail przed nia wynik badania USG w 26 miesiacu ciazy.
No wyobrazcie sobie jak bardzo sen z powiek spedzal mi ten zasrany artykul do czasu badania USG (w 26 tygodniu ciazy). Bardzo.
Im bardziej malenstwo manifestowalo swoja obecnosc, tym bardziej przypominalo mi się to „bez raczek i nozek”.
Stad na USG wybralismy sie z cala krucjata.
Teraz już wszystko jest jasne i wreszcie mogę niedosypiac spokojnie, choc we wlasnym pokoju przespalam niewzruszenie cala noc. Nigdzie indziej, tylko tutaj tak dobrze mi się slucha muzyki, pisze, czy generalnie tworzy. Może to uklad mieszkania, plywy energii biopradow, albo feng szujow. A może zwyczajna swiadomosc, ze wystarczy zamknac drzwi i nikt nie będzie ingerowal w moja osobista przestrzen. Mogę przez pol dnia lezec i gapic się bądź przez okno, bądź w telewizor i czekac az przyjdzie oslawiona wena artystow cierpiacych...

No ale trudno, cos za cos, i tak jestem pol na pol sercem tutaj i z lubym. Czasem krece się po mieszkanku ursynowskim i szukam dla siebie miejsca, którego i tak nie znajde. Zamykam drzwi, otwieram drzwi, wlaczam muzyke, wylaczam ja. Klade się na podlodze, siadam na lozku, zataczam kregi po pokoju. I nic. Nie dziala.

Ale przynajmniej dzisiaj mamy namiastke ursynowskich lususow bo ktos wylaczyl wode znienacka. I tak siedzimy brudni i smierdzacy reprezentujac niedowodnienie mieszkania...

Nasz trener mawial "do 3 cm to ejszcze nie ejst brud, a potem samo odpada"
amen.

*bla. bla. bla.
09:44 / 05.10.2004
link
komentarz (0)
Nigdy nie myslalam, ze to się tak skonczy...
Przyjechalam do Wroclawia na 2 dni, zrobixc reportaz i ogarnac wszystkie rzeczy, które chca nam kupic rodzice, zaakceptowac je bądź ewentualnie dyskretnie zasugerowac, ze sa niewlasciwe.
W pociagu zdalam sobie sprawe jak bardzo nienawidze tej trasy. Mimo, iż był to ekspres- ko 5 godzin jazdy, bo „zlapal” po drodze opoznienie, jakby to była, kurwa, jakas grypa, czynnik wyzszy niezalezny od naszych ziemskich dzialan- wysiadlam udreczona. Raz- straszny tlok, nawet w pierwszej klasie był komplet, i dobrze im tak, bo my w drugiej tez mamy po 3 miejsca w przedziale a nie snobujemy się 10 razy drozszym biletem. O. Niech maja nauczke. (tu oczywiście zartuje, gdyby ktos nie wylapal, nie zebym nie wierzyla w ludzi, zawsze wierze... i znow sarkazm, przepraszam). Za oknami ten sam syf, nie wzrusza mnie już piekno Wielkopolski, za dobrze znam jej synow i cory. Ziemia, co wydaje takie chwasty powinna się samounicestwic (znow zartuje, zbey nie było, ze nie lubie Wielkopolski, bo lubie, Poznan- piekne miasto, lubie spacerowac, zwlaszcza noca, kiedy nie można spotkac na sw. Marcinie lokalnego rapera z dziewczyna na zakupach). Przy torach zlomowiska, obracajace się w ruine dworce, i tylko kolejne miasta, w ktoych nawet się nie zatrzymujemy. Nawet pociag nie zwalnia. Te smetne mordy na peronach, w beretkach sprzed 20 lat. Te utyte babsztyle w nieodlacznym towarzystwie syntetycznych toreb w niebiesko-rozowo-biala kratke, wypelnionych koszulkami XL made in tawian 100%baumwolle. I te dzieci, ujebane blockiem z podworek, które, mimo, ze sa podworkami miejskimi, pelne sa kur, kompostow i latryn. I chcialoby się dodac „ i te zajebane deszczem powietrze” ale deszczu nie ma. Slonce swieci i eksponuje feerie barw jesiennych lisci, oraz luszczacych się warstw farby na przybudowkach.
Nie ma co.
Nieznosze tej trasy.
W ciagu godziny 20 razy zmienialam pozycje. Na lewym boku, na prawym, po skosie, nogi wyprostowane, zgiete, noga na noge, nasz potomek tez się wiercil. A to noga w nerke, a to reka w brzuch.
Kiedy już wysiadlam z tego wspolczesnego narzedzia tortury zwanego pociag relacji Warszawa-Wroclaw dopadla mnie nostalgia.
Jezdzilismy po miescie od bielan po zakrzow przeczesujac sklepy meblowe i dzieciece. I poczulam te swojskosc, pewnosc, ze jestem w koncu w miejscu, które znam dobrze, wiem, gdzie można pojsc, gdzie raczej nie, jak dotrzec z punktu A do punktu B nie sprawdzajac 10 razy w internecie „planu podrozy” na stronach komunikacji miejskiej.
Obserwujac kolejne parki i dzielnice przesuwajace się na zewnatrz naszego samochodu pomyslalam tylko, ze nigdy nie ma czasu, żeby przyjsc tu z Lubym. Zawsze przyjezdzamy jak po ogien, sama nie pojde, a zkims... No wlasnie, czuje się tak obco teraz w tym miescie. Perfekcyjnie udalo mi się odciac od wszelkich znajomych, tak, ze teraz nawet glupio mi jest zadzwonic do kogos, i tyle się wydarzylo, ze zapewne musielibysmy się poznawac od nowa z wiekszoscia.
Poki co korzystam z nadopiekunczosci rodicow i babci, która chodzi po pokoju i ciagnie swój monolog przekopujac się przez sterty ubran w szafie. Mam syndrom „pozniej ejszcze do tego schudne”.
Tyle wspomnien gromadzi się w tym domu. Zdjecia klasowe, zdjecia imprezowe, kamyczki, kubeczki, pocztowki... Dobija mnie to, ze bycmoze już tu nigdy nie zamieszkamy.Chyba nawet nie umialabym się spowrotem zaadaptowac w tym domu. Jest mi jakos i dobrze i zle.
I tego tez nie lubie.

*i tego tez.
12:10 / 30.09.2004
link
komentarz (1)
Jesien pelna geba, niestety nie zlota, ale za to 100%polska. Jakas ponura, zbieszona. Splywa po wszystkich.
Ostatnio nasililismy kontakty z babcia Lubego. 2 razy w ciagu jednego tygodnia. Zwlaszcza wczoraj mnie to przeroslo. Babcia Lubego wyssala ze mnie cala energie potrzebna do radosci, bo wbrew pozorom do cieszenia sie potrzeba wiecej sily, niz do umartwiania, przynajmniej tak to zaprogramowali w moim wypadku.
I nawet progresywne- jezeli chodzi o poczucie humoru- nagrania pewnych grup z drugiej strony Warszawy (wtajemniczeni domysla sie- jedna ma nazwe zwiazana z dosc starym srodkiem masowego przekazu, druga nawiazuje do miejsca uzytecznosci publicznej sluzacego do przechowywania szczatkow) nie ciesza jak kiedys.

W dodatku przychodze do pracy i slysze od sprzataczki, ze zmywanie kurzu z parapetow nie wchodzi w zakres jej kompetencji, bo ona nie ma dostepu. Juz na poczatku swojej pracy w naszym budynku stwierdzila, ze nie wie do konca, czy zostanie, bo tu duze powierzchnie sa. Oczywiscie szybko okazalo sie, ze jej laskawe przyjecie posady wiaze sie z niesamowitym zawezeniem zakresu obowiazkow. Ona nie musi zmywac naczyn, nawet zbierac ich z pokojow. Ani myc wykladziny. Ani nawet wchodzic do naszych pokoi redakcyjnych. Tak na pawde powinnismy byc wdzeczni stworcy i pracodawca, ze umozliwiaja nam codzienny kontakt z pania sprzataczka i mozliwosc ujrzenia jej, kiedy prowadzi dysputy polityczne z ochroniarzami.
Czasem mysle, ze dobrze byc taka sprzataczka. Ciekawe komu licza wiecej- jej za m2 powierzchni "do sprzatniecia", czy nam za ilosc "znakow" do napisania.

Z tego wszystkiego nagle okazuje sie, ze nic juz nie jest godne uwiecznienia po wsze czasy istnienia serwerow. Kiedy tylko docieram do pracy i siadam za biurkiem mam ogolna niechec tworcza. Zaczyna bolec mnie glowa, robi mi sie slabo, zapominam, co mam do zrobienia, wychodze do domu wczesniej, a w domu tez na nic ochoty, ani film, ani telewizja, zadne teledyski, meczyki, filmy na dvd. Mam juz tego dosyc. I chyba nawet nie chodzi o te jesien juz. Samo uczucie, ze jest sie jak balon napelniony woda, ktora sie tylko przemieszcza, raz jest w kostkach, raz w dloniach, nieustannie w brzuchu, jest nieprzyjemne.


Dzieki regularnemu jeczeniu rodzinnych strzelcow (o zgrozo nasza pociecha najprawdopodobniej tez sie zalapie na czas tego znaku) i wspominaniu, ze bedzie ciezko, przyszle macierzynstwo postrzegam glownie przez pryzmat nieprzespanych nocy, zmeczenia, ustawicznego wtracania sie wszystkich, obawy przed niepodolaniem olbrzymiej odpowiedzialnosci odchowania dobrego czlowieka. Czasami jednak probuje soie uswiadomic, ze dziecko to nie jest tylko ciag obowiazkow i wyrzeczen, ze moze sprawiac radosc. Jakas radosc. Nie umiem na to jeszcze spojrzec tak, jak maja to malzenstwa, co sobie zaplanowaly pocieche, ze to jest taki namacalny dowod spelnienia milosci dwojga ludzi. Moze dlatego, ze nie ma atmosfery stereotypowej, wykreowanej w mediach. Nie rozmawiamy z moim brzuchem, nie spiewamy mu piosenek, Luby nie rozplakal sie na widok malenstwa na monitorze usg i generalnie jeszcze nie zaklepalismy przedszkola. Ale za to mam plan na uczczenie narodzin Emila- od roku nosze sie z zamiarem wykonania sobie kolejnego tatuazu, wiec zgranie go z urodzeniem dziecka to swietny pomysl. Cos jak odwrocenie uwago od bolu zeba poprzez zlamanie reki. Zartuje oczywiscie w sposob podle cyniczny. Po prostu czuje sie przytloczona i przerosnieta.


*2001 til infniti
10:47 / 22.09.2004
link
komentarz (9)
doniesienia
w kraju trzesienie ziemi, doslowne, kto by pomyslal? teraz bedziemy mogli poczuc prawdziwa wiez z naszymi bracmi amerykanami, zwlaszcza z los angeles. Jeszcze tylko kilka sztucznych palm rozsianych po calym miescie i bedzie git. Gazety nie przestaly nosic zaloby po Miloszu, to dobrze, ale i miejska komunikacja wciaz nosi specyficzny rodzaj owej zaloby. Jakis zacny polak, zapewne potomek pierwszych piastow bladolicy, lnianowlosy Bogumil lub inny Slawoj rozkleil na butapren okrutne epitafia zdradzajace cala prawde o zydowsko-palestynskim, ukrainskim w dodatku albo i nawet bialoruskim z domieszka irackiego pochodzeniu poety, co to z komuna byl brat ale i ze zdrajcami prawdziwej polski- kuklinskim czy ubranym w mundur KC PZPR (przypominam- jeansowa koszula) Kuroniem Wallenrodem lisem podstepnym zup wszechmonopolista. Az czlowiekowi sie przykro robi, co siedzi oszlomom w glowach.
a siedzi chyba trocin radosna kompania i harce wyczynia zaklucajac funkcjonowanie zszarzalych od pogody zewnetrznej i braku pogody ducha komorek. Bo i w dziale plotek nie jest wesolo...

jeden raper o drugim raperze ze swojego miasta powiedzial duzo przykrych slow, jakby sie nie znali, a przeciez obcymi dla siebie nie sa, wrecz przeciwnie. Sama widzialam zdjecie, przegrzebujac archiwalia slizgowe- jak jeden z drugim na scenie razem zlaczeni w braterskim "niedzwiadku" cos do mikrofonu prawia. I nie mowcie mi, ze nie, bo gdyby tu nagle komisja byla , sledcza, w przyszlosci, i znalazla to zdjecie, to ten pierwszy raper cienko by piszczal, jeszcze cieniej niz teraz, choc obecnosc na liscie lepiej zarabiajacych nobilituje go do jeszcze zarliwszego reprezentowania biedy. Pytanie tylko jakiej? Finansowej? Intelektualnej? Biedy w zasobach honoru? a moze biedy wywolanej brakiem sumienia? Za to bogactwo konikturalizmu, ach, jak nim nas urzeka...

A prywatnie?
Bedziemy miec synka. Juz jest calkiem wypasiony, tak wypasiony, ze az chyba wczesniej sie urodzi.Oczywiscie kiedy chcielismy mu zrobic zdjecie en face zaslonil sie bezczelnie swoja roczka i definitywnie odmowil wspolpracy, mimo, ze pan doktor uzywal szantazu okladajac mnie po brzuchu... To niesamowite, zobaczyc taka mala istotke, jak sie rusza, jak bije jej serce,posluchac tego. Co innego czuc ja wewnatrz, a co innego moc obejrzec co wyczynia w moim brzuchu.
a tak wyglada nasza pocieszka z profilu


*nie-prawda

13:11 / 17.09.2004
link
komentarz (1)

WCZORAJ POPOLUDNIU: czytam "Wiernosc w stereo" czyli ksiazkowy pierwowzor "Przebojow i podbojow" i zlapalam klasyczna myslowke o swoich bylych facetach. W przeciwienstwie do bohatera udalo mi sie dosc szybko trafic na Lubego, poza ktorym swiata nie widze, o ktorego jestem wsciekle zazdrosna i na punkcie ktorego szaleje nawet po 3 latach dzielenia kazdej chwili zycia.
Pomyslalam, ze nawet z jednego 'bylego' chcialam uczynic swojego przyjaciela, to najlepsza opcja, znam jego wady, az za dobrze i nie pociagalby mnie w zadnym stopniu, wiec bezpieczna sprawa. Niestety w tej chwili jakos nam sie rozmowa nie klei, zwlaszcza, ze mam wyrzuty sumienia, bo chociaz to on mnie zostawil, albowiem skandalicznie sie upalilam i pilam wino z kolegami, podczas, gdy on- nieakceptujacy uzywek, powazny mlody czlowiek- czekal az przyjde go pozegnac,bo wlasnie wybywal na koncert. I potem moje zycie uczuciowe sie ulozylo (dodatkowo w wieku 17 lat stwierdzilam, ze juz sie wyszumialam,zapach marihuany wywoluje u mnie odruch wymiotny, piciem wina na hejnal nie zdobede popularnosci i nie zapewnie sobie godziwej pracy, a chodzenie na imprezy to taki przykry obowiazek), a jego wciaz wyglada tak samo- spotyka niewlasciwe kobiety w niewlasciwym czasie...


Pozostali dwaj absolutnie do niczego sie nie nadaja.
Jeden mial obsesje i traktowal mnie jak klasyczna zjawe drzac ze strachu przed zlapaniem mnie za reke i dodatkowo dostajac spazmow na widok moich zdjec wyszarpywanych od swojej kuzynki a mojej przyjaciolki.
Kiedy zapraszal mnie do kina, musialam placic za swoj bilet, co kolidowalo z moim szowinistycznym podejsciem do swiata i antyemancypacja kobiet.
Kiedy po dwoch latach od mojego odciecia sie od niego spotkalismy sie o ironio w walentynki, spedzajac romantyczny wieczor na jednej z laweczek Ostrowa Tumskiego (kurwa, ale wtedy bylo zimno) rozmawiajac o religii, kulturze i filozofii, przyznal, ze magazynuje wszystkie moje e-maile.
Kiedy po naszym spotkaniu dowiedzialam sie, ze zgolil glowe na lyso i przechodzi na islam pod wplywem moich wywodow o zaletach i praktycznych stronach tej religii, przestraszylam sie definitywnie.
Drugi okazal sie byc po prostu nieuczciwy porzucajac mnie w sylwestra za pomoca zdawkowego e-maila "nie dzwon do mnie, nie ma mnie dla nikogo". To bylo wredne. Spedzilam najsmetniejszego sylwestra w swoim zyciu siedzac przed telewizorem, a grali wlasnie "Pretty woman" i saczac wodke. Bardzo poetyckie. Glownym wnioskiem z tego wieczoru bylo haslo "nawet dziwki maja wiecej szczescia w zyciu". Po tygodniu dostalam kartonowe pudlo, w ktorym znajdowaly sie wszystkie moje rzeczy oraz prezenty mu ofiarowane. Po dwoch miesiacach dostalam e-mail od jego kolejnej bylej "zemscijmy sie, wlasnie mnie rzucil, a o tobie mowil, ze odszedl bo go zdradzilas i zaszlas w ciaze". Olalam sprawe. Olalam wogole zwiazki damsko-meskie na dluzszy czas.

DZISIAJ
Te wszystkie smetne twarze. Kwadratowe z obwislymi polickami, wylupiastymi oczami, te owalne ze swinskimi oczami i brakiem szyi. Te inteligetne spojrzenia "zabierz mnie" "zrozum mnie" "jestem kims wiecej niz akwizytorem" "marnuje sie na posadzie sekretarki". Wszyscy podroznicy metrem. W scisku, w nadziei. "WYlacz mi twarz" "zresetuj zycie" "moze chociaz przeprogramuj,zebym nie mial tego brzucha od piwa". I wszyscy oni dzisiaj nerwowo, przepoconymi rekami scieraja farbe drukarska z nowego wydania damowego dziennika i z lekkim dreszczem podniecenia snuja wizje, dostajac mentalnego orgazmu na widok pierwszej strony- wygrana w Lotto pierdyliard pln`ow.
Nawet ja zagralam. Zaplacilam podatek od naiwnosci. Bo przeciez potem pojde do nieba dla ludzi z grzeszkami codziennosci i tam Bog od przecietnych ludzi powie "wszystko fajnie, tylko czemu nigdy nie wykorzystasz szansy, trzeba bylo cos zrobic ze swoim zyciem a nie liczyc na kariere i sukcesy naukowe, trzeba bylo zagrac w lotto"

amen.

*hotspot
11:15 / 16.09.2004
link
komentarz (4)
Dzis moje roztargnienie siegnelo zenitu. Juz dawno mam za soba etap "zapomnialam zrobic makijaz", po prostu od 4 miesiecy go nie robie- wole rano posiedziec dluzej nad gazeta albo programem informacyjnym -nic tak nie nakreca clzowieka jak wiadomosci. Prawdziwa bomba optymizmu wybuchajaca tuz nad osrodkiem szczesliwosci (paralizujac go kompletnie i uniemozliwiajac wydzielanie odpowiednich hormonow... stad ten grymas na twarzy zamiast usmiechu). Nie jest tez niczym sensacyjnym, gdy zakladam dwie rozne skarpetki, cholera, co ja zrobie ze mam ich tyle w szufladzie i jakos nie chca sie laczyc w pary na zasazie podobienstw?
Dzisiaj wyszlam z domu w spodniach zalozonych przod-na-tyl. Jak to mozliwe? Ppo prostu te ciazowe ciuchy wygladaja tak samo z przodu jak i z tylu i jak czlowiek mysli o czyms istotniejszym niz polozenie metki to potem sa takie efekty.

Juz mam dosyc odnotowywania "obejrzelismy to i to, bylo takie a takie".
Stad wczoraj ppelnilam czyn, ktory wywoluje u mnie jeszcze teraz wyrzuty sumienia. Spedzilam 4 godziny w ksiegarni. Ksiegarni internetowej. I wydalam 306 zlotych. Na 8 ksiazek, 2 filmy dvd i jedna plyte cd. Wyrzuty sumienia mam tylko i wylacznie dlatego, ze mamy w domu tysiace ksiazek, ale ja akurat mialam ochote na te, zamiast zadowolic sie podreczna biblioteka z duzego pokoju. Prawdopodobnie to ostatnie takie duze zakupy z mojej pensji i radosc z wydania hajsu musi mi starczyc na dlugo...

Powinna byc tym wieksza, ze w ten sposob zadzialam 'wbrew systemu' i zawyze statystyke. O.


Mam jeszcze kilka szalonych potrzeb , ktore chcialabym zrealizowac w najblizszym czasie. Na przyklad wyjazd do Krakowa (moze w koncu,skoro nie w ten, to w przyszly weekend?). WYjazd do Pragi. Wyjazd do Wroclawia polaczony z kotlina klodzka, chociaz czuje, ze juz sie robi za pozno. Na Strzeliniec nie wleze, chyba, ze ktos mi pozyczy lepsze nogi.

Na razie trwa mentalne wielkie odliczanie do przyszlego wtorku, kiedy to pojdziemy zobaczyc sobie z bliska malego wiercipietka. Przebrzydly kopacz, co nie daje mi zasnac w nocy jeszcze zanim sie urodzil- to dopiero sztuka...

*w lustrze odbicie. hej.
10:58 / 14.09.2004
link
komentarz (0)
Z racji na przykra przypadlosc zwiazana z czestym nietrzymaniem krwi w nosie otrzymalam swietne nietoksyczne krople (swoja droga niezle ironiczny skurwiel wymyslil powiedzenie „idzie jak krew z nosa”). Teraz juz nie musze jechac nad morze, ani isc na basen, dzieki temu produktowi czuje sie jakbym co wieczor wpadala do zbiornika wodnego z odetkanym nosem. Kto keidykolwiek mial tego typu stycznosc z woda wie o co chodzi.
Jesli juz o tym mowa to nasi sasiedzi jakby ostatnio odkryli zbawienny wplyw mycia sie. Nie zeby od razu w windach mniej smierdzialo, skadze znowu. Eau de mokry pies oraz tunnel scieque czesto tworza niepowtarzalny bukiet laczac sie z najnowszym zapachem marki spiritus. Problem lezy gdzie indziej. Wstaje rano i ostatkiem sil doczolguje sie do lazienki tylko po to, by odkryc, ze nie ma wody, lub , ze kran ma zlosliwy nastroj i bedzie bryzgal. Wracam z pracy z nadzieja, ze moze chociaz herbaty dobrej sie napije, ale nie. Bo nie ma wody. I ptoem wieczorem tez nie ma. Prowadzimy wiec nasluch i jakos sobie radzimy, jak te afrykanskie plemiona, co raz na rok wychodza z lepianki bez ciucho coby na deszcz wystawic swe zgrabiale cielska.
Rewelacja.
Przynajmniej dbamy o strone kulturalna naszego zycia. (nie, Luby nie pzestal bekac ostentacyjnie po jedzeniu a ja nie zaczelam ustepowac starszym i nie-w-ciazy miejsca w tramwajach, raczej mam tu na mysli chodzenie do kina)
W piatek wybralismy sie na `jarobota`. Bez wiekszych nadziei i oczekiwan, raczej z poczuciem, ze bedziemy ogladac jakis gniot, wiec wyszlam z kina zadowolona. Poza nachalnym product placement`em (to nowe popularne slowko, bardzo modne wsrod dziennikarzy, badz trendy porozmawiaj z nia o prodakt plejsmencie w twojej toalecie- czyz nie brzmi to lubieznie?) wyszlo calkiem zgrabnie. Takie polaczenie Lowcy androidow z setka innych filmow/ ksiazek o robotach przy czym na dzien dzisiejszy coz jeszcze mozemy powiedziec w tym temacie? Ci , ktorzy liczyli na wysoce metafizyczne kino wyszli niezadowoleni. Tylko ja sie pytam, kto, kurwa, idzie na sensacyjny s-f i liczy na Ingmara Bergmana (momentalnie mam przed oczami „Pol serio”)? Mnie tam film usatysfakcjonowal.
Przedwczoraj obejrzelismy bardzo sprawnie zrealizowana „Inwazje barbarzyncow”. Nie wiem czy w Kanadzie jest tak na prawde, ale jesli tak, to mniej wiecej czuje, dlaczego nasza polonia sie tam tak dobrze czuje.
Blyskotliwe dialogi, ciekawe obserwacje, bez gry na niskich uczuciach –takie filmy o umieraniu moge ogladac. Tylko mialam wyrzuty sumienia, ze w niedzielny wieczor podsunelismy taki film tesciowej, ktora pracuje w hospicjum onkologicznym i ma umierajacych ludzi na codzien. Stwierdzila, ze tacy synowie, czy corki, jak „Inwazji...” zdarzaja sie bardzo rzadko... to przykre.
Wczoraj z kolei mielismy dzien komiksowy. Rano Hellboy (calkiem glupie uczucie wychodzic z kina o 11:00 rano)- warto zobaczyc w kinie, choc balam sie, ze zrobia drugiego Hulka, zwlaszcza po tym, jak sztucznie wypadl kosmitopodobny stwor w zajawkach. Komiksow nie sledze na biezaco, wiec ciezko mi stwierdzic, na ile filmowy Hellboy bliski jest papierowemu oryginalowi, ale jestem zdecydowanie na tak. Zwlaszcza, ze wieczorem znow wyladowalismy pzed wielkim ekranem, zeby obejrzec’Cierpienia mlodego Parkera’, czyli „Spider-mana 2”. Nie lubie tego komiksu, nie lubie tego bohatera. Na liscie zniewiescialych herosow zajmuje miejsce zaraz po supermanie, ale jednak skusilam sie. I zaluje. Teraz boli mnie kregoslup i glowa. Na dodatek mam poczucie zle zagospodarowanych 15 zlotych. Dluzyzny, nieporadnosc, z jaka jest to wyrezyserowane. Miotanie sie miedzy konwencjami- tu troche dramatu, tu troche komedii raz dowcip slowny, raz sytuacyjny, brakowalo tylko kolesia co poslizgnal sie na bananie wyglaszajac dykteryjke o homoseksualizmie Platona... Raz byla sensacja, a raz romans. I wszystko byloby fajnie, tylko komus zabraklo wyczucia. Upodleniom Petera Parkera nie bylo konca, az w pewnym momencie mialo sie dosyc. Kiedy juz- juz bylo zajebiscie- mam tu na mysli swietna walke na kolejce, nagle taki kaszan... Ludzie niosacy swojego bohatera na rekach, cala ta patetyczna gadka-szmatka o wspolnocie, zjednoczeniu. Te wszystkie madrosci wplatane w caly film- az sie niedobrze robilo. „badz odpowiedzialny” „czasem dla dorba ludzkosci trzeba zrezygnowac z wlasnych marzen” „milosc to wybor dwojga luzi” „dzieci potrzebuja pozytywnych wzorcow”, „PIJ MLEKO BEDZIESZ WIELKI”... napawde. Prooosze. Nigdy wiecej.


W ten sposob zamiast niezlej ekranizacji powstala kupa. O ile Luby posadza jedna i te sama osobe o pisanie zartow do wszystkich tych filmow, ja mam wrazenie, ze za scenariuszem i rezyseria wszystkich scen milosnych(romantycznych) stoi jeden i ten sam nieudacznik i frustrat. „ja ciebie kocham” „ja ciebie tez kocham (Anakin, Hellboy, Peter, Cyklop, a z reszta... dowolne imie, nawet moze byc Julio Esteban Gonzales)” „ale nie mozemy byc razem” „ale ja cie kocham” „ja ciebie tez” „badzmy razem” „dobrze wiec, badzmy razem”. Wyzyna literacka godna pism kobiecych. A w tej kwestii wiemy wszystko ;)
Powoli tez nabieramy rozeznania na rynku prasy meskiej. I o ile Playboy wypada bardzo ambitnie na tle konkurencji ze strony plci przeciwnej, to CKM jest najgorszy. Przepraszam, ale dominuja dupy i rzygi. Doslownie i metaforycznie.
Niestety nie jest nawet w polowie tak zabawny, jak chocby jakis glamur, badz inny kosmo, ktory ostatnio wpadl mi w rece- spis tresci wygladal imponujaco:
„Ups, czy ja to zrobilam? (obudzilas sie obok niewlasciwego mezczyzny... spalas z nieznajomym”
1 strona dalej:
„Pierwszy seks”
reklama:
„Antykoncepcja raz w tygodniu?” –pyta znana gwiazda serialu z plastrem na lopatce
nastepna strona:
„niezbedne dla porzuconych”
5 stron dalej:
„Seks za pieniadze- latwe Polki?”
2 strony dalej:
„Syndom lolity”
Ja bardzo prosze... czy te magazyny sa poradnikami puszczalskiej, czy moze to chodzi o „wyzwolone trzydziestki w odwecie” ?

A ci biedni redaktorzy z CKM`u katuja sie pewnie „burzami mozgow” (sztormami szyszynki?) co miesiac, jak tutaj przygotowac jakis hardkorowy delikates z podtekstem. Wiem, wiem, Kaja Paschalska w kostiumie kapielowym to byla odpowiedz na miare propozycji gry wstepnej z ubijaczka do jajek w jednym z pism dla „silnych kobiet”. Niestety wiekszym odjazdem perwersjnym moze byc wylacznie obranie mandaryny. Com oczywiscie...

*roty na raty
11:23 / 08.09.2004
link
komentarz (0)
no dobrze. Ledwie wyjechali i juz za nimi tesknie.
na szczescie mamy w domowej diwideotece filmy, ktore rewelacyjnie odwracaja uwage- zarowno od trosk dnia codziennego, jak i od bezsensownych babskich histerii. Na przyklad 'Europa'. Oczywiscie po obejrzeniu calosci na tradycyjne pytanie Lubego "i jak ci sie podobalo?" moglam powiedziec tylko "przyjemnie sie ogladalo" co w kontekscie tresci zabrzmialo poniekad dziwnie, ale kiedy pomyslec o tych wszystkich filmach dogmy, o tym calym pseudo lub pzeinteletualizowanym kinie, trzesacych sie kamerach (swoja droga zauwazylam wczoraj taki motyw w jakims polskim serialu, lesne ujecia z reki pelne dramaturgii i psychologicznej glebi- bo ona go zdradzila, gdy on byl we wojsku) poszarpanej akcji, dziwnym kadrom podkreslajacym metafizyke 10 minutowego zblizenia na czajnik, i rwanym rozmowom, ze niby sa niedomowienia. Po 20 minutach takich filmow, co sa niby bardziej antysystemowe niz poglady Kierkegaarda, czlowiek umiera.
I tu "Europa" zaskakuje. Bo jest calkiem zgrabna, choc nadal brzmi to dziwnie w kontekscie tresci.
Swietny pomysl zeby pokazac sytuacje z drugiej strony- Amerykanie jako okupanci, nazisci jako ruch oporu. O ile starsze pokolenia zagotowalyby sie i dostaly spazmow oraz nietrzymania sliny i przeklenstw, to ja jako ostoja tolerancji wzmacniana co dzien swiezym chujowym rapem, tragicznymi doniesieniami z miejsc, o ktorych istnieniu nie wiedzielismy, oraz bliskim sasiedztwem pedala z dwoma psami, jestem w stanie to sobie po prostu obserwowac. Laczenie ujec czarno-bialych z kolorowymi idealnie pasuje do caloksztaltu, zwlaszcza, ze uwielbiam sama czern i biel w zdjeciach, a w polaczeniu z czerwonymi kroplami krwi zawsze powstaje silny efekt. Teraz juz wiemy skad rezyserzy klipu Fisza wzieli pomysl z goleniem.

Z innych fimow, ktore wydawac by sie mogly przyciezkawymi, ale nie byly obejrzelismy juz jakis czas temu "Czlowieka z blizna" speszyl edyszyn. Warto bylo przesiedziec ponad 2 godziny, zwlaszcza, ze niawet z moimi przypadlosciami kregoslupowymi nie odczulam jakos szczegolnie uplywu czasu. Sekwencja w obozie dla uchodzcow, w ktorej zabijaja Rebenge, albo opcja jak Pacino wpada do fontanny w pozie, ze tak to nazwe, chrystusowej i zamiast wody na dwie strony rozchlapywana jest krew... i tu naszla mnie taka mysl, ze nabardziej jaraja mnie sceny krwawe:) Nie bez kozery najlepiej bawilam sie na Kill Billu jedynce.

A moze po prostu oswajam sie z widokiem przed tym sadnym dniem, w ktorym wejde do mojego banku i powiem dawac hajs skurwisyny, albowiem ile mozna patrzec na te trzy cyfry 1 7 i 5 uformowane w moj stan konta?

Jesli uwazacie , ze to jest obrazliwe, powiem, ze widzialam dzis bardziej obrazoburcza opcje, gdy pani zawijala kaszanke w superexpress z rozkladowka w konwencji nagie i martwe dzieci z Bieslanu.

*a dzisiaj nie ma bonusow
12:12 / 06.09.2004
link
komentarz (7)
Czasem zdarzalo mi sie miec mieszane uczucia wzgledem kilku znajomych. Jednego z nich przez ponad 1,5 oku darzylam zamiennie sympatia i nienawiscia, az stanelo na tym pierwszym.Nie spotkalam jednak jeszcze takiej osoby, ktora wywolywalaby u mnie tak olbrzymi- ze tak to grafomansko nazwe- wachlarz stanow psychiczno-psychologicznych, jak moja wlasna matka. Od nienawisci, przez strach przed, strach o, troske, tesknote, po milosc. Miotam sie miedzy podziwem, a pogarda, absolutna negacja i totalna afirmacja.
Otrzymuje wsparcie, ktorego nie zadam, zamiast cieplego slowa dostaje gotowy plan na zycie. Cale to poczucie, ze matka chce dobrze rodzi we mnie bezsilnosc, bo jak ja moge nakrzyczec na kogos, kto chce mi pomoc w jedyny znany sobie sposob? Jak moge okazac sie tak niewdzieczna?
Kiedy wystarczyloby mi przytulenie sie... a w ogole to z moja matka przytulam sie tylko na dziendobry i do widzenia. I jakos w pamieci malo mam takich klisz. Raczej dominuje obraz, w ktorym moja matka siedzi na kanapie za stolem, maluje sie popijajac kawe, a ja na stoleczku ze spuszczona glowa dukam cos, co ma w podtekscie zawierac wszystko, czego boje sie powiedziec wprost. Albo wysluchuje kazania na temat slusznosci edukacji z lekka nutka pretensji dlaczego znow dostalam troje z fizyki, przeciez wlasnie przegrywam w ten sposob swoje zycie i wogole nie chce walczyc. Bo zycie dla mojej matki to walka. Kiedy wychodzilam na egzamin, mowila "walcz!".
I nagle, kiedy zamieszkalam z Lubym, okazalo sie, ze ogolnie matka moze wykazywac sie tolerancja i wyrozumialoscia, ze umie sluchac i nie jest postrachem.
I pojawil se zal za ukradzione przez setki przeprowadzek dziecinstwo, zabijana poczuciem winy i nadmierna odpowiedzialnoscia nastoletniosc... I bunt przeciwko obrzydzeniu macierzynstwa. Zamiast uslyszec kilka cieplych slow, slucham, ze bedzie bolalo, bedzie ciezko, nie damy sobie sami rady. To ostatnie rzeczy, ktorych chce sluchac (tuz obok historii o cesarskich cieciach, lewatywach, powiklaniach porodowych, niedotlenianiu noworodkow w inkubatorach, dzieciach z wadami wrodzonymi, ktore dziwnym trafem wszyscy wokol zaczynaja "mimo chodem" opowiadac "tak jakos"). Samo poczucie, ze jeszcze nie zdazylam sie wyszalec, ze od trzech lat planuje urzadzic swoje urodziny i wyszalec sie, tymczasem zawsze konce w zaciszu domowym, i to sie w najblizszym czasie nie zmieni. Ze gdzies umknely mi te lata beztroski, ze zezgredzialam za szybko, a teraz juz napewno nie odzgredzieje.

Przyjechali z ojcem na weekend i wyprowadzili mnie ostatecznie z rownowagi. To jak siedzenie w pokoju, w ktorym na zmiane jest cieplo i zimno.
"czy marcin robi ci sniadanie do lozka?jak to nie? tata mi przynosil, musi dbac o ciebie, nie mozesz sie przemeczac, a kiedy podasz obiad, dobrze, to zrob mi przy okazji kawe, boli cie kregoslup? musisz uwazac, i wez mi do tej kawy troche wody mineralnej, dlaczego tyle jesz? Jestes za gruba, zobacz, nie zrzucisz tego nigdy! Przez 6 miesiecy przytylas 8 kilo? za duzo jesz, nie mozesz tyle jesc, strasznie gruba jestes,o tu, i tu, chociaz ja przytylam w ciazy 20 kilo, no ale moja koelzanka schudla 4. A bedzie jakas zupa? zupa jest zdrowa, nie mozesz tyle slodzic, nie wolno ci jesc tego, a jak juz urodzisz to wogole nie bedzie ci wolno jesc, zobaczysz dziecko da wam wycisk".

A biedny tata tylko siedzi na kanapie glaszczac mnie po rece.

Z tego wszystkiego najbiedniejsi sa Luby z jego mama totalnie nieoswojeni z taka sytuacja.

Mam wrazenie, ze to ostatni raz, bo to kropla, ktora definitywnie przelala kielich goryczy.

Wiec dzisiaj ucieklam do pracy wczesnie rano. Ucieklam przed przemeblowaniem zycia, przed informacjami o mordowanych dzieciah, bo juz i tak od piatku kazde wiadomosci wywolywaly u mnie pocenie oczu, ucieklam przed docinkami. No i sieze w tej pracy, i juz nie mam sily. Albowiem nie ma ucieczki. Niezawodny Przeglad dostarczyl mi kilku stron pelnych trupow dzieci, krwi i krzyczacych matek.

Szczerze? Energia juz mi sie wyczerpala, a mialo starczyc na caly tydzien... Wiedz siedze i slucham na zmiane Bjork , ktora pasuje do stanu ducha, oraz Beastie Boys, ktorzy co prawda nie pasuja, ale za to sa nieszkodliwi, czego nie mozna powiedziec o instrumentalnym albumie Co Flow, ktorego brzmienia az za dobrze pamietam, choc sluchalam tej plyty ostatni raz dobre 4 lata temu.

*200 stron reklam i chuj
14:33 / 02.09.2004
link
komentarz (1)
Dzis po raz pierwszy (i prawdopodobnie jeden z sotatnich) w zyciu otrzymalam zwrot podatku wysokosci 68 zlotych i kilku groszy. Kwota ta jakze olbrzymia kosztowala mnie dwukrotne wyslanie PIT-a , albowiem za pierwszym razem nie mialam odwagi sie podpisac pod oswiadczeniem, z ktorym sie nie zgadzam. Za drugim razem juz musialam. Kiedy w drzwi naszego domostwa cichego i spokojnego listonosz-leniuch wetknal byl awizo , a potem ja to awizo znalazlam, zaczely nekac mnie nocne koszmary. Jak na przyklad dzisiaj. Ide na poczte, podaje ciezko pracujacej kobiecie moje zaswiadczenie, ze panstwo, oni maja mi na ten tychmiast oddac MOJE 68 zlotych i kilka groszy, a ona mnie podaje takie slowa "dobrze, ale tutaj musimy pobrac 2 zlote na glodujace dzieci w Kirgizji, 1,56 zlotego skladki dla telewizji publicznej na oplacenie transmisji na zywo z Watykanu, 5 zlotych dobrowolnej oplaty na cmentarz ofiar masakry w Jedwabnem oraz 0,45 zlotego kary za emisje dwutlenku wegla do srodowiska. Oprocz tego nalezy sie jeszcze 10 zlotych naddatku za zuzycie powierzchni plaskich na terenie urzedu pocztowego... a to dla pani." i rzuca mi taki zwiniety papierek. I poszla na przerwe. O.

Na szczescie w realnym swiecie nie jest tak zle. Rano odwiedzilam wiec zywy skansen socrealizmu zwany urzedem pocztowym na Belgradzkiej, gdzie panie z opcji MY krzyczaly na panie z opcji WY czy ONE, poniewaz MY nie zyczyly sobie przerw sniadaniowych dla WAS czytez ONYCH.No i dlaczego w ogole jest osiem okienek, a tylko 3 czynne?
A WY zwane takze jako ONE mowia na to -bo tak. czlowiek ne jest taki, ze by nie zjadl drugiego sniadania w pracy.

i chuj.

A jesli mowa o wiecznie zywych skansenach odwiedzilam ostatnio taki, ktory zrobil na mnie bardzo silne wrazenie. Mowa o Stoczni Gdanskiej. Poczatkowo obejrzelismy ja sobie z wody, plynac sobie spokojnie statkiem, potem pokrecilismy sie po terenach, ktore nie sa dostepne zwiedzajacym wystawe solidanosciowa. Robotnicze twarze po horyzont, hangary, puste ceglane magazyny, dzwigi, ogolnie niesamowita sprawa. Jako pasjonat indusrializmu jestem na tak w kwestii wygladu tego miejsca. Dodatkowo moglismy zjesc obiad bratajac sie z proletariatem w Barze U Kazia przy wejsciu. Dobre ceny, mila obsluga i solidne porcje.

Jesli chodzi o Trojmiasto jeszcze nigdy nie spotkalismy sie tam ze zlym przyjeciem. Odkad pamietam dopisuje zarowno pogoda, jak i ludzie. Atrakcji tez nigdy nie brakuje, wiec za kazdym razem, kiedy wracamy do domu myslimy tylko o kolejnych rzeczach "do zrobienia" czytez "do zobaczenia". Na przyklad podczas nastepnej wizyty musimy zobaczyc najstarsze molo w Europie w Gdyni Orłowie (podobno jest tam takowe), wystawe solidarnosciowa, Chylonie (slumsy, musze je koniecznie zobaczyc, cos mnie pociaga w zwiedzaniu takich miejsc), oraz oceanarium.
To plan minimum.

Poza tym bedac w Trojmiescie zawsze odczuwam reaktywacje systemu SENTYMENT. W koncu to tam spotkalismy sie po raz pierwszy z Lubym, tam wydeptalismy pierwsze wspolne sciezki, tarzalismy sie w piasku i biegalismy po zabytkach spoza szlaku turysycznego. I tam nocami szwendalismy sie po morenie, przezylismy powodz... Nasz dzieciak zapewne wyslucha tych historii 100 razy. Chociaz ja dowiedzialam sie o tym, jak poznali sie moi rodzice od babci i to dopiero niedawno.

nie moge sie powstrzymac- widok z naszego balkonu-tutaj



*te same klamstwa, tylko ze wiecej
14:40 / 20.08.2004
link
komentarz (0)
bryzgam entuzjazme, slucham brytyjskich pedalow, ktorzy nazywaja sie Ulice, i mysle, ze narzedziem szatana (SZATAAAAAAAAAAAAAAAAAAAN!) jeszcze gorszym niz in... (TEN, KTOREGO NAZWY NIE WYMAWIAMY!!!!!!!!) jest UPAL. Mam go dosc, przebrzydly bekart slonca i nizu znad Atlantyku, homoseksualny pociotek suszy, ojciec wyrodny lenistwa i chorob cywilizacyjnych wszelakiej masci.
Siedzimy tu uwiezieni w jego zapoconych szponach i jak w mantrze powtarzamy mantre adresowana do Stalina- KLIMATYZATOOOOOOOOOOOOOOOOOOOR WENTYLATOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOR (taka byla kiedys piosenka piekna, gdzie w rytm umcy-umcy koles krzyczac "EKWAOR/ WENTILATOR i inne ryymujace sie do siebie wyrazy)

siedzimy i nie dajemy sie monotonii.


Sposrod setek sprawdzonych sposobow ja przytocze jeden, bardzo przyjemny, choc Luby nazwalby go zapewne epikurejskim. Czekanie. Nie takie zwykle, wkurwiajace czekanie, ktore doprowadziloby skale do rozpadu w przeciagu chwili, ale czekanie na cos. Od dziecka czekalo sie.
Na poczatku roku na ferie zimowe, pozniej na wielkanocnego zajaca z prezentami i smigus dyngus, potem na majowy weekend pelen atrakcji turystycznych, wakacje, urodziny, mikolajki, Boze Narodzenie. Jesli chodzi o krotsze odstepy czasu to weekendy, kiedy szlismy do kina, odwiedziny gosci, ktorzy zawsze przynosili cos fajnego, materialnego, lub niematerialnego (na przyklad opowiesci, anegdoty, zdjecia- zawsze wolalam towarzystwo starszych).

Teraz czekam z niecierpliwoscia na badanie USG. Ta niepewnosc- chlopiec czy dziewczynka, czy jest zdrowy. Wtedy ruszy cala lawina... Wybor imienia, ubranka, akcesoria. W razie czego pewnym osobom z rodziny nie powiemy. A noz zalatwia juz miejsce na odpowiednich studiach... (skoro kupuja pralke do wirtualnego mieszkania, to czemu nie mieliby zrobic takiej opcji?).

Troche przytlacza mnie ta opcja "pomocnej dloni". Zakupy odbywajace sie za naszymi plecami, organizacja naszego zycia, mieszkania, wyjazdow wakacyjnych (juz wiem, ze ustalaja sobie grafik na przyszly rok...). Zamiast mnie odciazac, obarczaja w ten sposob dodatkowa dawka nerwow i wyzutow sumienia, ze niby jestem niewdzieczna, bo nie chce tego, tamtego, a przeciez juz zalatwione od dawna.
A ja po chamie jestem niemila, a przeciez wszyscy chca dobrze, kazdy ma w zanadrzu jakis masterplan, 100 dobrych rad i uwag "przeciez bedzie cie bolalo" "dlaczego jeszcze nie masz etatu, przeciez nie pojdziesz do pracy przez pierwszy rok" jak to nie pojde? jak to bedzie zle? Polityka terroru i zastraszenia . Szantaz "lepiej oddaj nam dziecko na miesiac, sama nie dasz rady". Jeszcze sie nic nie urodzilo, a ja juz wiem, ze bedzie mialo przejebane.

Z tej perspektywy kopanie rowow w Peru wydaje sie byc najlepsza posada przy idealnej lokalizacji.


*wiecej taniej szybciej bardziej
12:29 / 19.08.2004
link
komentarz (2)
Koniec swiata. Niemcy ida po nasze nieuzytki, ZYdzi chca nam zabrac nasze ruiny i je wyremontowac, a Al Kaida chce zbombardowac ostatni symbol polskiej potegi meblownictwa konceptualnego, czyli Swarzedz, a mnie jak na zlosc przytrafia sie przeziebienie.

Siedze wiec oglupiala od zawrotow glowy i patrze w ten magiczny monitorek, co mi na nim wyskakuja rozne teksty i czytam
Krzysztof Zanussi, reprezentujący kulturę wysoką i Hirek Wrona, reprezentant sztuki ulicy zmierzą się w pojedynku "o życie".

Nie wiem co jest bardziej szokujace, czy to, ze nasz wspanialy rezyser zdobywca tytulu tworcy najgorszego filmu w dziejach kina polskiego reprezentuje kulture wysoka, czy to, ze Hiro oczach dyrektorow programowych i szefow artystycznych agentur na zawsze bedzie reprezentowal kulture skejta-blokersa.

Gdyby ktos pytal, to obaj maja stajla.

Bedzie wojna. Winogrona sa tansze od pomidorow, piwo od soku, a nowym Adamem Malyszem zostla kobieta. W dodatku zamiast skokow uprawia plywanie i jest calkiem niczego sobie. Gdyby jej tak doprawic wasiki i wyprowadzic do WIsly, moglaby odniesc sukces komercyjny jako ozdobnik kubkow, talerzykow i czekolady. Niestety plywanie nie sprzedaje sie dobrze, nazbyt plebejski to sport, gdyz wystarzy do niego woda wiec kazdy go moze uprawiac, to jest porazka promocyjna, podobnie jak swojego czasu chodziarstwo w wykonaniu Korzeniowskiego. Niby tu jakis funduszyk, tam cos, ale szaliczkow z jego autografem nie sprzedaja na krupowkach. Dlatego poczekamy, az sukcesy odnosic bedzie ktos w znacznie bardziej nieprzecietnej konkurencji. Przykladowo w bejzbolu synchronicznym, albo w narciarstwie nizinnym na trawie. Otylia ma poza tym akrygodna ceche. Zbyt malo polska jest. za ambitna, nie mowi sie o jej psychologach, ani o tym, ze ktos musi z nia pracowac, zeby nie miala tremy. Ona po prostu zarzuca "Suczki" na diskmena i popierdala przez basenik w te i na zad.


Poniewaz kazdy z nas placze tylko przy Jerofiejewie, a prawdziwa milosc zna wylacznie z kart Anny Kareniny, z niecierpliwoscia czekamy na najnowsza plyte Deka, czyli krola aniolow.

Przez to, ze chlopak mial, owszem, spiewne refreny, ale za malo przebojowe, Mezo znacznie przycmil jego sukces komercjny, ale teraz ma szanse, wszyscy konkurenci maja martwy okres za przeproszeniem i ten przemily poeta o fizycznosci kopacza rowow i jezyku "szorstkim jak pumeks" znow nas odwiedzi ze swoim ochroniarzem, ktory posiada magiczna moc i moze porazac przeciwnikow z kosmosu za pomoca niesionego w reku radia samochodowego.

WIelu moze byc zwolennikow teorii, ze czlowiek to jedno, a jego tworczosc to drugie, gowno prawda. Przed wieloma wywiadami wydawalo nam sie, ze pewni artysci sa skonczonymi wiesniakami w ostatnim stadium zeschabienia. Po wielu wywiadach siegnelismy po plyty pewnych tworcow z wiekszym przekonaniem, bylo tez kilka takich wywiadow, przed ktorymi dany raper wydawal nam sie po prostu nieszkodliwym leszczem, niestety rzeczywistosc w dobrotliwym gescie mateczki wszystkich prawd odslaniala bez ogrodek cala brzydote umyslowa i chamstwo takich ludzi...*

Raz jeden jedyny wywiad niewiele zmienil. Bylo to w przypadku telefonicznej rozmowy z Guru, ktory zadzwonil poprzez swoich menedzerow i zarzadcow kariery do naszego domu, do anszej sluchawki i opowiedzial mi o swoim rapie.A ja siedzialam na dywanie, i dyktafonowalam ( skoro mozna kamerowac...), po czym odlozyl byl sluchawke i ja wrocilam do robienia obiadu. Bez achow, ochow i echow. I wtedy splynelo na mnie swiatlo poczucia winy, ze sie nie jaram Guru, a jest pierdyliard osob, ktore sie jaraja i umarlyby na nietrzymanie plynow fizjologicznych, gdyby mogly powiedziec mu "haj" z wzajemnoscia.

A ja go po prostu uwazam, za takiego o.


Na koniec podziele sie innym znalezionym w sieci cytatem:
Od pewnego czasu podoba mi się pewien chłopak.Ale nie wiem jak go sobą zaimponować aby mnie poznał z jak najlepszej strony "


*aluzja do poprzendiego akapitu


*pal- hajs, pij- babilon, wydawaj- sie byc mily
08:49 / 13.08.2004
link
komentarz (0)
gdybymi ktos powiedzial, ze pojade na trzydniowy sped hiphopowcow do czech...
gdyby mi to powiedzial trzy lata temu...
to bym mu wziela to co powiedzial, i tym mu w glowe postukala.
A prawda jest taka, ze za 1,5 godziny ruszamy z banda radosnych hiphopowych zajarancow na kemp do Hradec Kralovego ( hradca kralowego? hradcow kralowych? )
wiec oficjalnie juz niebawem jestesmy oficjalnie wyjechani.

Az mnie ciarki przechodza na sama mysl o trzech dniach nieustajacej zajawki trzeba miec stajla, zeby to zniesc, bo potem trrzeba wiele dac by zapomniec. W razie czego zawsze mozemy wziac zwinac namiot i pojechac do Pragi ogladac gotyckie zabytki.

*babilon!
03:47 / 11.08.2004
link
komentarz (4)
Miasto ktos ostatnio utopil w upale, dlawione sloncem, przygniatane do dna bezdechu wilgocia dogorywa w agonii,a razem z nim najbardziej podstawowe komorki istnienia. Jak te smierdzace karpiki wylowione z akwarium w hipermarkecie. HYYYYYYYYYYYY HYYYYYYYYYYYYYYYYYYYY i oczy na wierzchu. Nic tylko pozdrowic ziomow z puszki sardynek, ktora wlasnie podjechala na przystanek tramwajowy.
Kiedy jade tramwajem do pracy, mniej-wiecej miedzy 9:00 a 11:00, zalezy od potrzeb spolecznych, zawsze, ale to zawsze trafiam na dwa wagony pelne starych ludzi. Co gorsza dzisiaj przyszlo mi odwiedzic laboratorium w celu pozostawienia pewnych materialow do badania (jesze pare miesiecy tej ciazy i zostanie ze mnie suchar, a to nasz potomek , a to sluzba zdrowia, kazdy musi pobrac swoja dzialke), i tam to dopiero jest babilon zla wszelkiego, FE! A w tym babilonie ida ludzie do okienka i mowa na przyklad "ja chcialam kupic morfologie, a... to niech pani przy okazji mi sprzeda cukier i ob. Szlag moze trafic, kiedy ma sie to jedno jedyne badanie zrobic obowiazkowo, a przed czlowiekiem 20 osob, ktore w zeszlym roku mialy czyraka na nosie, pol roku temu zawal w nadgarstku, a teraz wylew w uchu.
I przychodzi mi do glowy tylko jeden refren... "ja nie chce sie starzec!"
A nie da rady tak ladnie? Jak w Buena Vista Social Club... To straszne, ze przecietnie zyjac 80-90 lat obecnie juz w polowie zycia czlowiek powoli zamienia sie w charczacy wrak ze sklonnosciami hipohondryka.
Nastraja mnie to pesymistycznie. Prawie tak bardzo, jak myslenie o tym, ze tak szybko zezgredzialam...

Ale nic to.

Przynajmniej teraz staram sie wykorzystywac ostatnie chwile wolnosci, choc przychodzi to z coraz wiekszym wysilkiem. Intensywne zycie nabiera nowego wymiaru, zwlaszcza jesli wyjscie po schodach z metra przyprawia niemal o palpitacje serca.

Dziwnym nie jest.

Chodzimy czesto do kina na rozne dziwne rzeczy. Od czasu Bartona Finka (raptem 1,5 tygodnia temu) bardzo przypadlo nam do gustu letnie kino na dziedzincu Zamku Ujazdowskiego. W ten piatek bylismy na "Puprurowych rozach z Kairu". Film okazal sie byc tak malo Allenowski, jak tylko sie da. Nie bylo obrazoburczych dialogow z ironiczna puenta, nie bylo smiechu, raczej rozgoryczenie i smutek.
Dzien wczesniej bylismy w kinie az dwa razy. Na pokazie prasowym "Nikotyny" (jeden z niewielu momentow, kiedy absolutnie za darmo i z wszelkimi honorami czlowiek ma okazje pobyc w takich miejscach jak platynowa sala w Silver Screenie) bawilam sie dobrze. Zgrabnie nakrecony film, ktory koajrzy mi sie z pokazem slajdow z na wpol zainscenizowanego a po czesci realnego swiata, ktory jest mi tak obcy, a jednak bliski. Poludniowy temperament plus rzucanie palenia plus sensacja. Bardziej napalm niz nikotyna, choc to rugie obok glownej historii jest elementem spajajacym wszystkie dopowiedzenia.
Bylismy tez na Garfieldzie. To film o tym, jak bohater komiksow uroczych dla dzieci i zabawnych dla doroslych stal sie kolejnym futrzakiem wepchnietym w serie gagow rozsmieszajacych glownie dzieci do lat 10-ciu. Wiadra na glowach, poslizgi na pilkach, niewybredne zarty w stylu "pieskie zycie" szalenscze poscigi, i staa, wyswiechtana fabula- zly bohater nie lubiacy zwierzat porywa jedno z nich by urzeczywistnic swoje podle plany. Reszta zwierzat (w tym koniecznie 200 rozszczekanych rozmialczanych futrzakow uciekajacych ze schroniska) wyrusza na ratunek. Halo? Gdzie tu miejsce dla leniwego i zgryzliwego kociego spaslaka i pieszczocha?

Ah, wracajac jeszcze do polskiego filmu, dzis w wannie przypomnialam sobie, ze tak natretna regula okazuje sie byc pokazanie cyckow kobiecych, w dodatku nagich. Nie wazne, czy to komedia romantyczna, czy dramat psychologiczny, czy film kostiumowy, czy ekranizacja lektury. Cycki musza zostac pokazane. Robila to Ana Dymna, Katarzyna Figura, Barbara Burska, Edyta Olszowka i trzy miliony innych polskich aktorek. Czym bylaby Stara Basn bez kobiecych piersi na pierwszym planie? Czy oblicze polskiego horroru zmieniloby sie na lepsze, gdyby nie te kilkanascie dzis juz zeschlych staruch nie wyeksponowalo sie odpowiednio z naga klata?

z tymi pytaniami pozostawiam siebie i innych do jutra.

*a jutro na zywo 1.000 500 100 gwiazd
09:24 / 05.08.2004
link
komentarz (1)
Jesli chodzi o polska kinematografie to ja chyba zwariuje. Nasz szacowny kolega Piotrek, juz nie R.Kozlowski- nie, nie ozenil sie i nie przyjal nazwiska zony, po prostu chwilowy romans z wyzsza sfera zakonczony zostal szybkim powrotem do starego "dobrego piotrka", napisal taki przezabawny felieton o robieniu filmu w Polsce.
Wiecie na czym polega tragizm polskiej satyry? Albo jest bezdennie glupia, albo jest nieskonczenie prawdziwa. Bezdennie glupie sa filmowe zarty pokroju "nie zlopaj tego piwa bo ci sie orenzad nosem wychepnie kurwa" "kazio przynieslam ciepla gorzolke end lemony"
czy "haloo? kewyn? sprawdz jak nasze notowania na gieldzie bo mnie sie pole konczy w komorce". Nie wiem co bylo w tym zabawnego. Nieskonczenie prawdziwe sa wciaz scenariusze w stylu tego do "Dnia swira", a zwlaszcza do "Pol serio"-jesli myslimy o polskiej kinematografii.
Kiedy ogladajac kolejne strony dzisiejszej (tegotygodniowej?) Polityki trafilam na informacje, ze Ojciec Ediego, Trzaskalski kreci nowy film, ktory NIE bedzie "Edim 2", poniewaz opowiada historie ruskiego nozownika z cyrku, co wedruje przez zycie, rpzez kraj, przez meandry, kurwa, milosci i przez (prawdopodobnie) okolo 90 minut celuloidu.
Czy dotrze do konca, czy zostana nam objawione kolejne prawdy o zyciu, w sensie, ze ludzie bez matury tez sa madrzy, ze filozofia nie wybiera, ze milosc nie wybiera, ze bieda nie wybiera, ze obok nas sa tez inni, ze sa dramaty i szczescia, ze pieniadze to nie wszystko, a moze, ze spierdalajac z ruskiego cyrku do polskiego cyrku zamiast mistrzem rzucania nozem mozna sie latwo stac jego ofiara, CO?!

Nic tylko usiasc w fotelu, obok posadzic sobie figurke Doroty Masloskiej, co je ma w domu Dunin-Wasowicz (ciekawe czy wypuscili juz apgrejdowana wersje ciazowa?), w najnowsza ksiazke gretkowskiej wepchnac zakladke, co je rozdawali w kinie, jak sie szlo na prasowa premiere nowego filmu offowego rezysera z Odrowaza (fonetycznie: Odrowozrza, taka mikropolia w Polsce) i wlaczyc sobie to wszystko we wlasnym telewizorze. i upajac sie.


...podczas gdy skrzynke mejlowa zapychaja wirusy wysylane przez jerzego.jaskiernie@sejm.pl
(metafizycznie i doslownie)

*last minute teraz o 1.300 wiecej
07:21 / 05.08.2004
link
komentarz (3)
Kiedy spacerowalismy schludnymi uliczkami Bremy podziwiajac ich miniaturowe ogrodki wyhodowane na 3 metrach kwadratowych wyszarpnietych z chodnika zastanawialam sie, gdzie ludzie, ktorzy w kazdej chwili moga wymknac sie z domowego zacisza do miejskiego zacisza, siasc na laweczce i popatrzec jak spokojnie plynie sobie Wezera, gdziez oni jezdza na wakacje... Wersja pierwsza mowila o wyspach Kanaryjskich, wersja druga o Czarnobylu. Jak juz wiadomo w tym roku stalismy sie zwolennikami wypoczynku polegajacego na terapii szokowej. Cos w stylu wyjazdu znajomego mojego ojca, ktory czujac na karku goracy oddech windykatorow, komornika i najlepszych psow gonczych penitencjarnej Polski wymknal sie na splyw w sam srodek wojny na Balkanach.
Niestety nasi sasiedzi z bloku rok rocznie kultywuja wypoczynek aktywny inaczej. Zamykaja sie na dwa tygodnie w domu, zakladaja sluchawki dzwiekoszczelne, nastawiaja budziki na 5:45, po to, by o 6:00 w blasku porannej zorzy chwycic atuty swej meskosci zwane wiertarkami udarowymi i wiercic. Wiercic w lazience, by ja wyremontowac, nastepnie wiercic w pokoju, by przeciagnac kable, potem wiercic w kuchni, by ja przemodelowac w zwiazku z zakupem nowej kuchenki. A za rok... Wiercic w lazience, bo zmienily sie "trendy w kolorystyce kafelek", wiercic w pokoju, bo zmienil sie dostawca kablowki, wiercic w kuchni, bo w tym roku stac ich juz takze na zmywarke. Wszystko jest ok, tylko czemu mamy w tym roku efekt stereo? Jedni napierdalaja nad glowa, drudzy obok.

Mozna zwariowac, jedno czego zrobic sie nie da w takich warunkach, to wyspac.
Okazuje sie wtedy, jak niezawodne potrafi byc zacisze redakcyjne.


*wersja reżyserska 90% więcej
04:53 / 03.08.2004
link
komentarz (0)
I niedziela wieczór:
Dopoki nie przeprowadzilam sie do Warszawy 1 sierpnia byl data dobra, jak kazda inna, w koncu nie uadzalismy sobie we Wroclawiu parad z roznorakich okazji, przynajmniej nie od czasu Pomaranczowej Alernatywy. Im dluzej tu mieszkam tym bardziej zauwazam presje mediow i opinii publicznej (czyli kogo? Onych?), zeby obchdzic, swietowac, emitowac programy. CHwalebne to i zacne, wszak mlodziez polska nie zawsze ie co sie wtedy wydarzylo, ja mam obraz powstania utrwalony w pamietnikach Bialoszewskiego. Barykady, wybuchy i takie tam... Jednak jakos nie obchodzimy Powstania Wielkopolskiego, czy trzech Powstan Slaskich (chyba, ze je nazbyt nobilitowalam i nie pisze sie ich z duzej litery... ). Moze dlatego, ze nie byly nasze? Tylko Ich. Tych wielkopolan, tych slazakow, nie dotyczyly Polski, nikt z panstw sprzymierzonych nawet nie mial okazji, by wykazac sie bakiem zainteresowania, bo nikt z nas nie wymagal tego. Poza tym, jak czas pokazal bogaty w mineraly, przemyslowy Slask dzis jest kula u nogi polskiej gospodarce, a dawny spichlerz Prus stal sie domem pedofili i wiesniackiego rapu. A moze to chodzi o umilowanie cierpietniczej i roszczeniowej postawy? Nie powiem wiecej, albowiem najpewniej czeka mnie lincz i potepienie, oraz mila posadka w ogniach piekielnych za te bluznierstwa...
Nie mniej jednak plan na reszte wieczoru definitywnie nie wiaze sie z ogladaniem telewizji publicznej ani prywatnej, conajwyzej ze sledzeniem dalszego ciagu akcji w Underworldzie (to trzecie podejscie), cwiczeniem koncentracji przed rozpoczeciem gry w Tony Hawka 4 (polega to na tym, by wprawiac sie w kontrolowane granie, czyli niewciskanie wszystkich klawiszy na raz i obserwowaniem co z tego wyniklo), ktorego "niechcacy" wynioslam w piatek z pracy, lub najzwyklejszym czytaniem ksiazki, bo jak sie okazalo po chwilowej stagnacji znow mam okolo 8 ksiazek w kolejce "do przeczytania".
Jesli juz mowa o kulturze, to bylismy w kinie. CO za przezycie. Tylu ludzi na raz patrzy sie w jeden punkt a tam uporzadkowany ciag obrazow ilustrowany dzwiekiem. I kto by pomyslal? A tak na powaznie, to obejrzelismy sobie "Bartona Finka" Coenow w przeswietnym miejscu, na dziedzincu Zamku Ujazdowskiego. Nad glowa gwiazdy, gdybym nie zlamala postanowien noworocznych, to zapalilabym sobie papierosa, bo zawsze marzylam, by moc palic w kinie. I tu miejsce na mala dygresje- jak zawsze do przesadow w stylu "postanowienia noworoczne" mam stosunek ironiczny, wiec zartobliwie rzucilam polgebkiem, iz w tym roku ja nie zamierzam zlamac swoich postanowien noworocznych, poniewaz postanowilam sobie miedzy innymi nadal palic i odzywiac sie niezdrowo. A tu taki pech. Palenie trzeba bylo przerwac na conajmniej rok, podobnie to niezdrowe odzywianie. Koniec dygresji. Jesli chodzi o 'Filmy Braci Coen' zawsze mam mieszane uczucia, z przewaga negatywnych. Z jednej strony bardzo lubie to poczucie humoru, z drugiej co chwila mnie irytuja. "Fargo" strasznie mnie zmeczylo juz przy drugim ogladaniu, "Big Lebowski" mial te drobne irytujace elementy, "Okrucienstwo nie do przyjecia" po pierwsze wogole mnie nie bawilo, po drugie wyszlam z kina wkurwiona, ten film o przyglupie, ktory zostal szefem firmy, ktory widzialam , jak bylam bardzo mala i wydaje sie byc malo 'coenowski' bawil mnie. "Ladykillers" bylo jednym z tych filmow, o ktorych rozprawialismy z Lubym jeszcze dlugo po seansie, choc mial dluzyzny i dosc irytujaca role Hanksa. O dziwo "Bracie gdzie jestes" podobalo mi sie bardzo, a przeciez bronilam sie przed tym filmem bardzo dlugo ( nie przepadam za "urokiem osobistym" George`a Clooney`a, wrecz zle mi sie kojarzy z naszym sasiadem, ktory ma agencje towarzyska i zawsze jak bylam mala czynil dziwne aluzje), ale to sie nie liczy w 100%, poniewaz nie oddaje w pelni klimatu reszty filmow. Natomiast "Barton Fink"... to jest zdecydowanie obraz coenowski, a mimo to jestem pod duzym wrazeniem. Od scenografii poprzez scenarusz i na aktoach koncac- jestem na tak. ALe kogo to dzis obchodzi?

II sobota rano:
(Chyba)Kazdy ma kilka takich piosenek, ktore niezaleznie od ilosci odsluchan nadal go ciesza. DLa jednych jest to piekna ballada o milosci romątycznej "Jak zapomniec" dla innych pelna energii piesn o spelnieniu, ktorej tytulu nie pamietam, ale refren idzie mniej-wiecej tak: "ROOOOAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAGHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHRRRRRRRRRRRRUEEEEEEEEEEE KSIAAAAAAZEEEEEEEEEEEEE ROWAAAAAAAAAARRRRRRRRRRRRRRRREEEEEEEE CIEEEEEEEEEEEMNOOOOOOOSCIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII...". DLa mnie jest to miedzy innymi "What if God..."(juz mi sie w pamieci nawet kolejne slowa ukladaja w calosc) Joanne Osborn, wlacznie z klipem. Poniewaz ostatnio Luby 'nabylismy' nowy sprzet do odsluchu siedze sobie teraz w duzym pokoju, za oknem Ponury Szlifiarz i Szalony Mlotkowy tworza kolejne Dzielo Zycia, slonce swieci, ludzie z nabozenstwem szykuja sie do obchodow Powstania Warszawskiego, a ja slucham swojej specjalnej plyty pt "Smetne hity RYBI CHUJ" zawierajace najwieksze przeboje Dianne Warwick, Arethy Franklin, i innych, i gibam sie na bujanym fotelu, z luboscia glaszczac brzuch, co nagle wyskoczyl mi 1,5 tygodnia temu. Zupelnie znienacka. Mentalnie przygotowuje sie do macierzynstwa, ktore najczesciej wywoluje u mnie baaardzo cieple uczucia. Wyczuwam raczej podswiadomie ta napieta atmosfere wyczekiwania ze strony najrozniejszych ludzi. Kiedy moj dziadek ze mna rozmawial (!!!) oczywiscie zamiast patrzec w oczy zerkal na brzuch, jakby za chwile mial z niego wydobyc sie maly charczacy obcy i wdupic mozg dziadka zagryzajac kaszanka. Co jakis czas ktoys kolega zapyta z dziwnie przekrzywiona glowa czy juz sie rusza... To. Cos. No. TO TAM.
Przyznaje mialam ostatnio kilka chwil paniki. Zwlaszcza podczas wakacji.
Ktora przyszla matka przy zdrowych zmyslach wybiera sie na ostatnie wakacje bez dziecka do domu alkoholiczki z 4-letnim nadpobudliwym dzieckiem?
Inna sprawa, ze pobyt w Niemczech wywolal u mnie trwale uszkodzenia swiatopogladowego platu obszaru duchowego zwanego Patriotyzm. Znienawidzilam szczerze polaczkow. Nie Polakow- ludzi potrafiacych miec pewna hierarchie wartosci, honor, i przynejmniej podstawowa znajomosc zasad tak zwanego savoir vivre`u. Chodzi mi o polaczkow. Male oslizgle gadgy, dla ktorych savoir vivre to jakies wino, ktore lepiej zostawic, bo drogie, poza tym jak sie chodzi po supermarkecie bez koszyka to w koncu latwiej wziac zgrzewke piwa, kurwa. Polaczkow, co dobieraja sobie radosne sasiedztwo innych polaczkow, zeby zawsze moc z jednej strony kogos obgadac, a z drugiej z kims porozmawiac, bo ciezko przeciez przez 10 lat mieszkania za granica nie rozmawiac z nikim ( jezyk obcy? jaki jezyk obcy? jak mozna sobie przyswoic jezyk obcy, jesli nie umie sie nawet w swoim ojczystym poprawnie komunikowac?). Poza tym najlepiej, zeby w sasiedztwie znalazl sie jakis ruski, mozna go pod nosem krytykowac, ale zawsze to swoj, slowianin i zawsze zajmie kolejke u lekarza, co nazywa sie Buczkowsky, albo Podolsky i za drobny dodatek wypisze zwolnienie z roboty, gdy kac meczy. Jak ruski, to i albaniec musi byc, zeby bylo na kogo zwalic, ze na klatce schodowej smierdzi, ale w koncu albaniec to nie turas co mieszka na przeciwko. Taki turas to prawdziwe zbawienie. To on halasuje po nocach, to on zle traktuje swoja kobiete, ktora zdaje sie, ze jest jego siostra cioteczna. Nie mniej jednak turas to zawsze swoj w obliczu prawdziwej plagi czarnuchow i wietnamcow, co mieszkaja w sasiednim bloku. Zabieraja miejsca w arbajtsamcie, kindergardenie, szopie i parkplacu. W sytuacji zagrozenia czarno-zolta powodzia polaczek jednoczy sie ze swymi eurazjatyckimi bracmi...
Z czasem zaczelam zupelnie inaczej interpretowac obraz zapamietany z dziecinstwa, gdy szlismy ulicami Hamburga, a babcia szarpnela mnie za reke, gdy zaczelam cos mowic i syknela "cicho badz, bo tos jeszcze uslyszy, ze jestesmy z Polski". Wtedy zabolalo mnie to, bo babcia kreowala sie na pierwsza niemke w rodzinie i najczesciej w miejscach publicznych mowila do nas po niemiecku, choc nie rozumielismy jej, teraz odebralabym to jako ostrzezenie "uwazaj, bo jak bedziesz mowic glosno po polsku, pomysla, ze jestes jednym z Nich, tych co kradna, przeklinaja, kurwia sie".
Kiedy kupowalismy w cukierni ciastka pani slyszac, ze porozumiewamy sie po polsku wyjasnila nam, ze ciastka przez nas wybrane nie sa niestety przecenione- to mnie bardzo zabolalo. Kiedy zwiedzajac, swoja droga pelen uroku , ratusz w Bremie przewodniczka dowiedziawszy sie, ze jestesmy z Polski nie kryla zaskoczenia- nie tylko z faktu, ze zamiast okradac ich skab panstwa, dofinansowujemy go poprzez zakup biletow i zwiedzanie zabytkow, ale tez, ze tak dobrze porozumiewamy sie za pomoca obcych jezykow.


*lustrzane odbicie
00:04 / 01.07.2004
link
komentarz (0)
Od soboty, od godziny 10:30 formalnie mam wakacje od nauki. Wielka ulga i olbrzymia czesc stresow zostala wiec zdjeta z moich barkow. Systematycznie od poczatku czerwca odkladalam sobie kolejne ksiazki na polke "do przeczytania". NIestety jestem chora na czytanie. Od dziecka. Kiedy jadlam sniadanie nie wypadalo zaglebiac sie w ksiazke, czy gazete, wiec dyskretnie studiowalam rozne ingredjensy i zawartosci oraz nutriszjony na wszelkich opakowaniach srodkow spozywczych. Od keczupu przez powidla po chleb tostowy pszennyn "trzy ziarna". Kiedy jade sama metrem dostaje czesto tak zwanej cholery, kiedy czegos nie czytam. Przez pierwsze dwa tygodnie sesji zadowalalam sie darmowymi gazetami, z ktorych mozna bylo przeczytac przecietnie 30%zawartosci. W kazdej z nich mam swoje ulubione rubryki. Od zartow z e-maila, poprzez polityke, a na forumowych sprzeczkach konczac. W pewnym momencie jednak nie wytrzymalam i w przeciagu ostatnniego 1,5 tygodnia przeczytalam 3 ksiazki. Poczynajac od nadrabiania zaleglosci w Pratchettach- jakas cholera pozyczyla kiedys od Lubego "Straz! Straz!" oraz "Ruchome obrazki" i nie oddala, w zwiazku z tym pierwszym caly cykl o strazy nocnej Ankh Morpork czekal sobie spokojnie. Juz nie czeka:) Naboznie odkladana, najnowsza, khm, druga , ksiazka Zadie Smith, czyli "Lowca Autografow" juz zostala przemielona we wlasne refleksje czytelnika, czyli mnie.
Nie wiem skad bierze sie moja slabosc do brytyjskich pisarzy, ale przeradza sie powoli w patologie. zaczynam myslec kategoriami 3.reszta swiata 2.calkiem niezle ksiazki 1. literatura brytyjska. Kazdy z poszczegolnych autorow ma u mnie odrebna szuflade wspomnien.
Szekspir- matura z polskiego, dwa lata fakultetow z doskonalym polonista, dzieki ktoremu posiadlam pewne elementarne podstawy w zakresie publicystyki i ogolnie dziennikarstwa. Czlowiek, ktory dawal nam wolna reke w wyrazaniu wlasnego zdania i pierwszych probach kreowania indywidualnego stylu.
William Blake- pierwszy wiersz, ktory nauczylam sie recytowac po angielsku... I went to the garden of love/ and saw what I never have seen...(...)with "THOU SHOULD NOT" write over the door" tyle do dzisiaj pamiętam
Douglas Adams- pierwsza czesc "Autostopem przez galaktyke" wygralam w konkursie filmowym RMF FM. Pamietam jak pani zmartwionym glosem powiedziala mi "niestety nie mamy juz gadzetow, zostala nam tylko ksiazka". ta "tylko ksiazka" okazala sie byc na tyle rewelacyjna, ze potem przez kolejne 3 lata z uporem maniaka polowalam po roznych ksiegarniach na kolejne czesci, czesto trafiajac na nie w baaardzo niechronologicznej kolejnosci.
Tolkien- do 4 klasy liceum potezny odlam literatury jakim jest fantasy traktowalam z pewnym przymrozeniem oka. Co prawda probowalam przebrnac przez Sapkowskiego sage o Wiedzminie, niestety ugrzezlam tuz po 1-szym tomie (za co przepraszam serdecznie fanatycznych wyznawcow talentu mistrza). Kiedy Luby oznajmil, ze nie pojdziemy do kina, dopoki nie przeczytam trylogii pierscienia, a MUSIMY isc na premiere, pokiwalam glowa ze zrozumieniem i zabralam sie potulnie za czytanie- nie moze byc nic gorszego do czytania od "Medalionow" i ulotki czopkow na podraznione jelita.Switalo mi w pamieci, ze Tolkien stworzyl calkiem opasle tomiska, wiec przezornie zaczelam czytac juz we wrzesniu. Czesc pierwsza meczylam miesiac, druga przeczytalam w tydzien, a trzecia wchlonelam podczas 5-cio godzinnej podrozy z Wroclawia do Warszawy. Od tego czasu fantasy to nie sa krasnoludki i inne pierdoly. Choc nadal uwazam, ze autorzy okladek wyrzadzili autorom ksiazek najogromniejsza krzywde z mozliwych, a zaraz po nich sa zli tlumacze.
Sue Townsend- kolejna autorka, do ktorej zachecil mnie najlubszy. Powiedzial "to jest moja ukochana ksiazka z dziecinstwa" i rzucil mnie na kolana zdekompletowane dzielo , co sie zwalo "Sekretny dziennik Adriana Mole`a lat 13 i 3/4". Coz, przeczytalam go w oryginale (podczas cudownych wakacji w Hiszpanii- pierwszy nasz wspolny wypoczynek z Lubym), a potem przyszly kolejne pamietniki frustrujacego a zarazem zabawnego angola.
Pratchett- Luby powiedzial- "Lubisz Adamsa, a nie znasz Pratchett`a?" teraz juz znam. Jest mistrzem satyry i groteski, uwielbiam tropic jego mniej lub bardziej dyskretne aluzje do wszystkiego, czytam go wszedzie, zawsze, cyklicznie, szybko, a zarazem delektujac sie stylem.
Neil Gaiman- anglo-amerykanin w sumie, bo zdaje sie, ze teraz mieszka za wielka woda. Poczawszy od "Dobrego Omenu" przez ukochanych przeze mnie "Amerykanskich bogow" (upodobalam sobie chyba satyry na wiare, w koncu jesli chodzi o Pratchetta, choc trudno jest mi cokolwiek faworyzowac, wybieram "Pomniejsze bostwa"), bardzo londynskie "Nigdziebadz", i milion innych, az po "Koraline", ktorej jednak nie bede czytac dziecku do snu- mistrz
Zadie Smith- "Biale zeby" wysepilam od Znaku do recenzji w Bleku, nie zawiodlam sie. Po przeczytaniu niektorkiego zreszta dziela, czulam potezny niedosyt i zachwyt nad stylem. Mam pewne podejrzenia , ze Smith jest albo studentka , albo milosniczka filozofii, w debiucie przewijaly sie raczej nazwiska, w "Lowcy..." jest wiecej metafizyki.
Ok, na dzisiaj moze wystarczy o brytyjczykach, mam oczywiscie jeszcze kilku w zanadrzu, ale ci sa najwazniejsi



*lustrzane odbicie 2000-2004
02:46 / 26.06.2004
link
komentarz (0)
W przeciagu ostatniego pol rokuz osoby usystematyzowanej zmienilam się w demona roztargnienia. Pomijajac już dawno zatracone poczucie czasu z dokladnoscia do roklu, czyli podstawowa nieznajomosc obecnego dnia tygodnia i miesiaca, z czasem zaczelam zapominac o tym, by na przykład zabrac z domu cieply sweter, bo na dworze nie jest wystarczajaco cieplo , żeby chodzic w samym t-shircie. Może ten stan rzeczy jest spowodowany przez to samo, co moje przedwczesne wstawanie. Już kilka dni temu wystawilam sobie diagnoze- syndrom rychlych wakacji. Potrzeby ich lub obawy. Obawy, ze nie wypala, ze nie odpoczne, ze z moja rodzina to nie sa wakacje- stad perspektywa niewyjechania nigdzie indziej, niż tylko do vaterlandu doprowadza mnie do histerii.

Z innej beczki- Wracajac dzis z arabskiego zauwazylam na stacji metra grupke specyficznie wygladajacych mlodych ludzi, z lukami. Dziwna aure wytwarzana przez nich podsumowuje chyba najlepiej scenka djalogowa, która się momentalnie rozwinela w mojej wyobrazni.
Wiec wygladaloby to tak...
Podchodze i mowie: czesc gdzie mogę się nauczyc strzelac z luku?
A oni odpowiadaja zbulwersowanym polszeptem: dlaczego?
A ja odpowiadam: bo ja od dziecka chcialam...
A oni pytaja zbulwersowanym polszeptem: Dlaczego?!
Wiec ja odpowiadam: bo to fajne
A oni mowa, a czas ich wykladu odmierzaja kolejne odjezdzajace w kierunku ich podrozy pociagi metra, jak ten taki co tyka muzykowi, metronom taki (przepraszam, dostalam się wprawdzie do szkoly muzycznej, ale pozniej mialam operacje i zamiast nauczyc się pieknie grac etiudy i wariacje w temacie, nauczylam się pieknie patrzec na swiat bez okularow): Strzelania z luku nie może nauczyc się każdy. Z tym trzeba się urodzic, a nastepnie zostac wybranym, bo to nie ty wybierasz lucznictwo, a ono ciebie. Strzelanie z luku, to inny stopien postrzegania swiata. Musisz zestroic swoja energie umyslu Bziu z energia Bziu luku, a swoja energie uczuc Beng z energia Beng strzaly, musisz stac się jednoscia z celem Trach, a moment wypuszczenia strzaly to najdoskonalszy i najbardziej ekstatyczny pierwiastek twojej energii Au. Kiedy luk robi Bziu, strzala Beng, cel Trach, a ty Au, osiagasz harmonie ze wszechswiatem...
No to ja :Aha.

Koniec anegdotki.

*lustrzane odbicie
09:38 / 25.06.2004
link
komentarz (3)
Nie ma to jak pobieranie krwi na dobry poczatek dnia. Nienawidze tego procesu od dziecka, bycmoze dlatego, ze pielegniarki kojarzyly mi sie z Helga z gestapowskiego pokoju przesluchan, ktora zaraz wleje mi w zyly zimne serum prawdy, po ktorym moja swiadomosc ulotni sie gdzies w lepsze miejsce, a podswiadomosc zacznie wypuszczac wszelkimi mozliwymi sposobami zwoje tasmy perforowanej MOJA prawda. A moze nie lubie pobierania krwi dlatego, ze zawsze polegalo ono na czyms w rodzaju rosyjskiej ruletki .
"O, przepraszam, nie udalo sie" "Ojuz prawie prawie, czemu sie pani ruszyla" "O, ojej, gdzie pani pochowala swoje zyly?"
Tym razem bylo lepiej. Swoja droga to nie bylo takie zwykle pobranie krwi. Cholerna sluzba zdrowa wyssala conajmniej solidna cwiartke za pomoca malego lejka, do ktorego pani podtykala tylko kolejne pojemniczki. Postuluje o kotlet dla honorowego krwiodawcy.
Jedynym sposobem na poprawe humoru w ostatnich czasach jest przebywanie w kolorowym miejscu pelnym ludzi. Na dobry poczatek pokrecilam sie po samie przy pasazu ursynowskim, zaszalalam na piec zlotych kupujac bulki i inne takie. Jedynym wystarczajaco barwnym i ludnym miejscem w okolicy mojej pracy wydawaly sie byc kupieckie domy towarowe, czyli bazar w blaszanym opakowaniu. Niestety o godzinie 9:50 swiecil pustkami. Wiekszosc stoisk zamknieta, gdzieniegdzie slychac terkotanie zaluzji antywlamaniowych, co pracowitsi przyjaciele z Korei, czy Wietnamu rozwieszali juz swje miniaturowe produkty, na ktorych niezmiennie metka xl oznacza cos , co pasuje conajwyzej na wypasionego anorektyka.
Smutno, cicho. Trudno...
Wczoraj bylismy na Ochocie. Slonce w zenicie, tloczno i kolorowo, ale inaczej niz w centrum, bardziej swojsko, choc moze lepszym slowem byloby "mniej obco"- w koncu jedno nie implikuje drugiego tak od razu. Baby sprzedajace majtki bagaznika poloneza, wszedzie pelno przechodniow, faceci obwieszeni bluzkami cos szepca pod nosem. Nawet zabudowania sa Bardziej. Korzystajac z okazji poszlismy odwiedzic polecana przez naszego znajomego pizzerie na Barskiej. Swoja droga Luby zaczyna sie podsmiewywac, ze bedzie wyznaczal trasy wycieczek, ktore omijaja wszelkie punkty gastronomiczne. Nie uda mu sie.
Bo kiedy ja mowie, ze chce isc na spacer po starym miescie, chce isc na spacer do lodziarni obok barbakanu. Kiedy chce sie przejsc po lazienkach, znaczy, ze mam ochote na wate cukrowa, jesli centrum, to grillowane kanapki Oscar, a jesli nowy swiat to turek kolo uniwerku i przez najblizsze kilka miesiecy nic tego nie zmieni:>


*lustrzane odbicie
10:34 / 15.06.2004
link
komentarz (5)
co trzeci dzien dostaje zadyszki wchodzac na pierwsze pietro do redakcji, w ostatna sobote ledwo przeszlam kilometr przez las do szkoly. Raz na tydzien mam dzien podwyzszonego entuzjazmu i najchetniej skakalabym po szafkach i bujala sie na zyrandolu. Niestety z tempem przybierania masy moglibysmy zyskac przyjemne poddasze kosztem duzego pokoju sasiadow z gory. Kto by pomyslal, ze tak wyglada ciaza. Dzis Luby mial juz dosc instynktu macierzynskiego, ktory doskonale rozwija sie na pozywce z konserwowych ogorkow i ciastek ze sliwka. Niestety tak bardzo zestresowalam sie jego egzaminem, ze nie dalo rady inaczej, jak tylko poganiac go w kolko, zeby juz wyszedl i sie nie spoznil. W koncu jest to njglupszy sposob oblania egzaminu dostepny prostymi, bezbolesnymi metodami.

Od dwoch popoludni i wieczorow towarzyszy nam pilka nozna wyzierajaca na nas z telewizora. Niestety nie moge byc kibicem jednego klubu. Z prostego powodu- po pierwszym meczu pobieglabym w pierwszym szeregu innych niezwyciezonych, aby okladac kibicow druzyny przeciwnej- A) poniewaz sa slabi i maja chujowy klub, ktory przegral z naszym, wiec nie zasluguja na szacunek, B) poniewaz sa wredni, a ich klub wygral i trzeba na kims wyladowac frustracje. Cechuje sie wysokim stopniem fanatyzmu, ktory kwitnie do momentu , az ktos go nie zadepta.
Ale te mistrzostwa ogladam tak na prawde tylko z jednego powodu- nikt na swiecie tak nie partaczy komentarzy jak wielki Sz. Ten czlowiek, za kazdym razem jak widzi murawe z dwiema bramkami wspomina Wembley i 73 rok. Kiedy widzi druzyne angielska podwojnie ekscytuje sie siedemdziesiatym osmym (moznaby napisac na nowo Orewlla- "1984- jedenascie lat po Wembley"). Kiedy widzi, ze jest okazja do stuacji podbramkowej opowiada o problemach z prostata wujka jednego z nieobecnych napastnikow. Kiedy jest karny zdradza widzom ploteczki matrymobnialne zaslyszane na konferencji prasowej z pilkarzem druzyny, ktorej aktualnie NIE MA na boisku. Poza tym celuje w najgorszych okresleniach, pelnych meskiej, braterskiej milosci. Ktos , kto nie ogladal meczu komentowanego przez wielkiego Sz. nigdy nie ogladal meczu na prawde.

To tak, jak mowic o wielkosci kina nie znajac polskiej kinematografii wspolczesnej...
Po 20 minutach ogladania Ediego dostawalam spazmow, a Luby tak sie wkurwil, ze wylaczyl film, co zdarzylo sie nam peirwszy raz w zyciu. Po swietnie prowadzonych dialogach w "Pol serio" i "Zmroz oczy", po przeczytaniu 600stronnicowej skiazki przygodowo-romantycznej o szemranych towarzystwach z wielkiego miasta ja nie moglam. Dialogi byly dla mnie falszem podszyte. To tak, jakby aktor w teatrze wyszedl i powiedzial "keurrrwa, Stassszzziu jeaaaa pieardoleeeeeeu" i mialo to dac wyraz jego niskiemu stanowi pochodzenia. Aktor w teatrze to inny aktor niz ten w filmie. Operuje innymi srodkami wyrazu i inna ekspresja. Tak mi sie zawsze wydawalo. Teatr byl bardziej metaforyczny, na niby , niedoslownie o prawdzie, miedzy slowami o swiecie.Tak to odbieralam. Film byl zawsze bardziej doslowny. A tu menciu mowi, jak studenci udajacy pijaka spod warzywnego, w jakis taki nieprawdziwy sposob, nienaturalny. I nagle w pierwszych minutach zostaly objawione prawdy, z ktorych zdajemy sobie sprawe, jesli tylko zyjemy uwaznie obserwujac swiat.
Ale to jeszcze nic. Staralismy sobie przyswoic etiudy uczniow/absolwentow jakiejs "mistrzowskiej szkoly rezyserii". Niestety rezyserzy okazywali sie byc tez czesto scenarzystami. Udalo sie nam obejrzec jedynie 5 z kilkunastu prezentowanych na plycie filmikow. Jest jeden czlowiek, ktorego z miejsca nie lubie i wiem, ze jesli kiedykolwiek wyrezyseruje jakis pelnometrazowy film, to nawet wolami mnie nie zaciagna przed ekran, by go obejrzec. Mimo, iz ma niepolskie nazwisko, jego trzy etiudy byly skrajnie polskie, jesli bierzemy pod uwage krajowy dorobek filmowy ostatnich 15 lat. Koszmarne dialogi, koszmarny brak akcji, koszmarna psychologia, najdluzsze 10 minut spedzone przy filmie.
-jak masz na imie?
-Zdzisia
-kochasz mnie??
-...
-nie wychodz, przeciez mnie kochasz
-...
-...
-kochasz mnie?
-nie wiem
-ale bylo ci dobrze?
-nie wiem
-...
-wychodze
-...
-...
(zamykaja sie drzwi, napisy koncowe)


*lustrzane odbicie
11:07 / 11.06.2004
link
komentarz (0)
Sa tacy, co nie lubia Tedego, bo jest brzydkim, grubym raperem, sa tacy, co go przeklinaja, bo jest komercyjnym gwiazdorem z zalozenia undergroundowej muzyki i nie mowi prawdy tylko zartuje sobie. Sa tez i tacy, ktorym zalazl za skore, bo ma flow, zajawke i specyficzne poczucie humoru. Ja tam od tygodnia mam inny powod by sie na niego pieklic. Odkad w miniony czwartek rozmawialismy jak najbardziej sluzbowo i napomknal o kretynskim singlu grupy O-zone, piosenka ta nie moze wyleciec mi z glowy. I widze tylko... trzech pedryli na skrzydle samolotu gibajacych sie i ocierajacych sie wzajemnie swoimi wymuskanymi ciala mi, nucacych pod nosem swoje na-na-na.
Znow cale zycie zmienia sie i wywraca do gory nogami. Jak to czesto ma w zwyczaju, przynajmniej dla mnie. Zostalam skazana na ciekawe zycie w ciekawych czasach. Jak ten biedny Rincewind (swoja droga kiedy ostatnio Pratchett byl w Polsce widzialam ludzi, co widzieli ludzi, co widzieli plecy tych, ktorzy GO widzieli.
Ledwie zaczela stabilizowac sie moja sytuacja finansowa i nawet dwa razy dostalam wyplate w odstepie 30 dni, a nie „kiedy-beda-to-beda” , a juz musialo sie wszystko zmienic. I to zmienic definitywnie i ostatecznie.
Luby tego nie odczuwa, mam wrazenie, ze odczuje kiedy wrzask wyrwie go z zadumy nad przelanymi internetowym komunikatorem wiadomosciami od cierpiacych na bezsennosc kolegow, ktora to czynnosc maskowana jest zawsze „praca” :)
To jest problem pojecia oddolnej granicy zycia, ktora dla kobiet w pewnej sytuacji przebiega znacznie wczesniej, niz dla mezczyzn, ktorzy reaguja raczej „co? te kilka pikseli? 23 milimetry? przeciez to tylko plama na monitorze”- wszystko to ta obsesja wielkosci:)
A ja miedzy deserem-po-obiedzie a przekaska-po-deserze-po-obiedzie rozmyslam o wyzszosci posiadania syna, nad posiadaniem corki.

Mialam w mijajacym tygodniu do czynienia z dwiema kretynskimi gazetami. Jedna zwie sie bravo i o powidze jej zakupu opowiem gdzies za dwa-trzy tygodnie, zalezy co ile to cholerstwo wychodzi... Nie mniej jednak pytania w wywiadach sa bardzo zajawkowe. Problemy groteskowe, a fotostory? hmm.. lepsze niz Plebania, o ile ten serial jest jeszcze emitowany. Na jednej stronie Cizia (12) pisze, ze zakochala sie w swoim 50-letnim wujku, a na drugiej niunia (11,5) opowiada jak glosno puscila baka w klasie. Najgorsze jest to, ze z czytelniczek gazety na „b”, wyrastaja nastepnie wierne fanki gazet pokroju „marie claire”... Krocej zajmuje mi chyba tylko „przeczytanie” tygodnika wydawanego przez naszego szefa i wladce czlowieka-z-wasem. Jedno jest pewne, milosnicy tego typu prasy, na bak maja latwiej w zyciu, czego im serdecznie zazdroszcze.


*lustrzane odbicie
12:57 / 28.05.2004
link
komentarz (2)
wytnij, kopjuj, wklej zachowaj, ZAPISZ ZAPAMIETAJ! maly 14-stocalowy monitor, na ktorym pracuje w redakcji piszczy cienko. Trzeba go zakryc reka, schowac, poglaskac, zeby przestal dzwicec mi w stereo. Przez kable i kabelki, anteny z pretow aluminiowych i z misek metalowych, przez walki drukarni i blaty kioskow tandetnie przybranych plastikowymi karabinami i malenkimi zolnierzykami wycieka strach. Strach przed jutrem.
Nie wiem czy rodzice tez to przezywali, pewnie tak, tylko w inny sposob. Co prawda zimna wojna byla juz za nimi, kiedy wyksztalcila sie ich swiadomosc, ale poczeli mnie w stanie wojennym, moze liczac na to ze jednak cos sie zmieni.
A tu chuj. Taniec pijanego na lodowisku. Juz wodka troche wywietrzala, ale jeszcze w tetnicach wibruja male toksyny i rozlewaja sie po rekach, nogach, brzuchach mozgach i bola. Niby juz nie rausz i jeszcze nie kac, ale glowa boli a zarazem swiat wiruje jak wiesniacka kula w dyskotekach czasow swietnosci ABBY.
I taka cicha nadzieja, zeby tylko Lepper nie byl nowym Gierkiem. Do Edzia mam slabosc, bo reprezentowal moje miasto rodzinne. Do Andyego niestety nie. Warchol to moze z niego i jest, ale pieniadze to nie forma popartu.
Boje sie Stanow Zjednoczonych... Wrog omamil nas coca-cola i F16, ale ja mam coraz wieksze obawy, bo tylko czytam rozne artykuly- co mi pozostalo. A w tych artykulach strach i zastraszanie.
Taka ksiazka byla, dla dzieci i doroslych- bestseller w 7 czesciach. I tam w jednej z czesci pewna bohaterka zamierzala wprowadzic lad , demokracje i wyzwolenie w szeregi niewolniczych struktur sluzacych. Niektorzy przyplacili to alkoholizmem i depresja, a ze to ksiazka dla dzieci nie wysadzali sie w samochodach- pulapkach, nie porywali niewinnych cywili i nie podrzynali im gardel, no ale tak poza tym to skutki podobne jak w rzeczywistosci...
Busz jest pro wojenny, Kery podobno jeszcze gorzej... A to ich panstwo to jakis totalitaryzm hegemonistyczny pod plaszczykiem demokracji. Rosja umiera,a nowa Ziemia Obiecana staje sie Wielka Brytania. Po tym jak 15000 ludzi wyjechalo na wyspy szukac szczescia, przynajmniej u nas bezrobocie spadlo. Ja jestem w stanie uwierzyc, ze 100 ludzi moglo miec szczescie, 2 000 moglo miec cos zalatwionego, a pozostali? Kosztowne wakacje w kraju szeregowych domkow, pieknie przystrzyzonych trawnikow i milych nacjonalistow z najlepszym poczuciem humoru na swiecie...
A u nas w kraju? Bezpremierze, bezprawie, beznadzieja i bez-cieplota mentalno- pogodowa...


*lustrzane odbicie
22:44 / 26.05.2004
link
komentarz (1)
Tyrmand pisal w „Zlym” o zyciu tramwajowym. Ja zauwazam w stolicy ‘zycie metrowe’ czytez ‘metrzane’... Anglicy mieliby na to jakies ladne okreslenie w stylu ‘underground life’ (brzmi tak alternatywnie,0) albo ‘tube life’ (a to sie nawet zmiesci na tatuazu wykonanym na brzuchu,0), a my? Jakos tak dziwnie. Tak czy siak chodzi o srodek transportu zwany metrem.
1. jest szybkie- metro i zycie
2. brak hierarchii starszenstwa – z jednej strony mlodzi maja gdzies starszych, nie to sie liczy, z drugiej starsi uwazaja, ze wiek nobilituje ich do glupoty i chamstwa, wiec pchaja sie bez zastanowienia gdzie sie da, a przy kazdym spotkaniu z przejsciem robia wielkie oczy i wrzucaja monety do szczeliny na bilet...
3. jest tloczno- w dzien- wszedzie pelno ludzi, kazdy sie gdzies spieszy, niby w tlumie, ale wyobcowani, co chwila jakis kanar probuje udowodnic, ze nie ma sie prawa przebywac na terenie...
4. wieczorem wszystko zamiera, pustoszeje, by juz o 24:00 definitywnie zasnac, a to przeciez stolica...
5. Tak jak metro jest jakies niedokonczone, na raty, tak zycie wiekszosci warszawiakow jest troche na raty. Dom na kredyt, praca na pol gwizdka, albo na ponad-nadgodziny- sa pieniadze- wszystko gna jak szalone, nie ma ich- letarg.
6. kto nie mial ochoty czasem zwiazac ostatnich chwil zycia z pobytem na torach metra, tego podziwiam za optymizm- to miejsce ma taki dziwny magnetyzm...

Poza tym w metrze mozna spotkac takie rarytasy... lepiej jest tylko w tych liniach autobusow lub tramwajow, ktore przemierzaja rejony pelne rdzennych Warszawiakow- drobnych cwaniaczkow,etatowych grajkow, zlodziei tombakowych lancuszkow i wstawionych, filozofujacych zbieraczy butelek. Na przyklad dzis siedzialam na przeciwko starszej kobiety, wszystko w niej bylo takie inne. Choc na oko skonczyla juz 70 lat siedziala wyprostowana jak struna, dumnie prezentujac nienaganny mundur. Na ramieniu bialo-czerwona przepaska i napis typu „bialobrzeskie orly”, w klape wpiety bialo- czerwony krzyz. W jej spojrzeniu bylo cos, co swiadczylo o ciaglej jasnosci umyslu. I tak dziwnie kontrastowala z dwiema nastolatkami, ktore siedzialy obok przygarbione, w wymazanych czyms kurtkach , wymietych spodnicach. Dodatkowo delikatny i staranny makijaz starczej pani tak bardzo deklasowal progresywnie ( taki ladny eufemizm na nieudolnosc,0) rozplanowana tapete malolatek...


A w pracy to co zwykle...

ps. skladam zazalenie na tegoroczny maj.
*lustrzane odbicie
16:29 / 20.05.2004
link
komentarz (7)
Nie moge powiedziec, ze nie lubie Warszawy, bo lubie jej znaczne fragmenty. Jestem fanatykiem Ursynowa. Kto mowi, ze Ursynow jest brzydki, sam musi byc brzydki cialem, lub duchem. Ta dzielnica to wielki betonowy sarkofag postawiony na reaktorze nadziei. Nie widzialam jeszcze tak zielonego blokowiska, to musi byc regulowane ustawowo, co by sie ludnosc nie redukowala poprzez rzuty z balkonu, ewentualnie pod metro. A jesli juz mowa o metrze, to zadna inna dzielnica nie ma tyle stacji, co Ursynow i miec nie bedzie- takiego wala.
W tym sarkofagu konserwuja sie najstarsze polskie tradycje- zawezonej intymnosci (to nie jest bron boze opozycja dla samotnosci, ta wrecz tu rozkwita,0), pedu do wiedzy o spoleczenstwie (sasiedzkim,0) i spontanicznego zawiazywania sie nieformalnych organizacji (podsklepowych, parkowych, miedzyblokowych,0). Pelno tu prawdziwych blokersow- szczerbatych babuszek zbierajacych sie stadnie pod poczta, dziadow z cieplym odgazowanym piwem, mlodziezy gimnazjalnej uprawiajacej sporty. Nawet Leszek Miller dolaczyl do grona blokersow, pomieszkujac w pieknym gettcie niedaleko nas, gdzies miedzy Szczyglem i Toberem, oraz pewna pacjentka matki Lubego, ktora mieskza w chalupie, ma swoje gospodarstwo, z ktorego plony czesto nam przynosi.
A skoro o gettach to jedno nawet powstalo za naszymi oknami. Skupisko klasy sredniej wyzszej, przed ktorym ochrania nas coraz wiecej zasiek i zabezpieczen. Teraz powstal w niewyjasnionych okolicznosciach plot i brama. Niewyjasnionych, bo zawsze , gdy przechodze obok robotnikow, albo cos jedza, albo czytaja, albo pija piwo. Na szczescie nie tylko ogrodzenie nie pozwala im wniknac w nasze struktury. Sporo ochroniarzy, bramki na kody... I kisza sie w tym swoim gettcie ze swoim fryzjerem, sklepem z meblami, miniaturowymi trawniczkami na ktore defekuja ich miniaturowe psy i parkingami oklejonymi przez ich mega-samochody. Jeszcze tylko droga powietrzna stoi otworem, ale to kwestia czasu. W koncu samoloty lataja coraz nizej, jak przed deszczem, albo atakiem na wtc.
I klimat jest tu zroznicowany. Zima chlodnawo, latem cieplo, a na wiosne to, kurwa, niewiadomo.
Kto mowi, ze to nowa dzielnica, jest hipokryta, bo jest niemal tak stara, jak Stare Miasto, ma nawet swoje zabytki i nie mam tu na mysli pana Zenka spod Belwederu (otwarte do 23:00, promocja na piwo tylko do konca czerwca,0), a na przyklad palacyk natolinski, czy kampus sggw.
To takze kuznia talentow hip-hopowych, zadna inna dzielnica nie wydala tylu popularnych wykonawcow, ba, zespolow.
Jesli mieszkac na osiedlu, to tylko na takim.
powaznie.

*lustrzane odbicie (90%extras w ofercie last minute tylko teraz,0)
18:20 / 29.04.2004
link
komentarz (0)
Wyrwalismy sie wczoraj z Warszawy do Swidra. Impreza, jak impreza, po prostu byla, to Luby bedzie mial o czym pisac, jak juz dotrze do domu... Ja musialam opuscic przybytek letniskowy znajomych rano, by udac sie do... pracy. Chyba to juz jest wyscig szczurow- jesli czlowiek na kacu wstaje wczesnie rano, by wyrwac sie ze spokojnej zacisznej okolicy do centrum miasta oblezonego przez policje. Niestety musialam wracac z najmniej ulubionym ze wszystkich obecnych na grillu. Kolega P., ktory zwracal sie do mnie cala droge per „misiaczku”, „kochanie”, „sloneczko”, a mnie sie dlon sama w piesc skladala.P. zafundowal mi przejazd przez swiderska myjnie i salon samochodowy. Cale rano przesladowala mnie piosenka 18L. Ta slynniejsza (widac przy drugim singlu serce juz nikomu nie kleka, conajwyzej moga uszy zwiednac,0). Najpierw radio Eska, potem radio Zet, potem typ na myjni sluchal tego w swoim samochodzie, rzucajac aluzje do P., co ledwo wjechal miedzy dwie szczotki, ze niby o dwie kreski za duzo wciagnal poprzedniego wieczora... A potem juz po prostu nie bylo ucieczki... Tylko program pierwszy polskiego radia moglby uchronic przed tym przeswietnym utworem lirycznym. W serwisie samochodowym P. dokonywal darmowego przegladu samochodu. Duzo sie zmienilo, od czasu, kiedy jako maly dzieciak towarzyszylam ojcu na przegladach samochodowych.
Wtedy przyjezdzalo sie blotnista dziurawa droga do zakamuflowanego budynku, staly dwa hangary z blekitnymi wrotami, wszedzie krazyly wasate dziady w wyswinionych fartuchac, z lapami czarnymi jak smola, wokol unosil sie swad starego oleju silnikowego i benzyny w sloikach poustawianych na brudnych polkach w ciemnych wnetrzach hangarow. Pracownicy ciskali kiepy gdzie popadnie, recepta na wszystko bylo porzadne uderzenie z klucza francuskiego, a 10 km za warsztatem samochod i tak zatrzymywal sie znienacka i odmawial wspolpracy.
Teraz to wyglada jak elegancki salon. Panowie maja wypastowane buciki, spodnie na kant, koszule i krawaty, a na to czysciutkie firmowe fartuszki z haftowanym logo producenta samochodow. Wszystkie pomieszczenia, gdzie dokonuje sie przegladow wylozone sa czystymi, jasnymi kafelkami. Pracownicy zmieniaja co chwila rekawice, by rece sie nie zasmierdly. Komputery czuwaja nad kazdym ruchem, kolorowe kabelki kolejnych urzadzen przypominaja przewody od EKG. Kazdy pracownik ma swoje stanowisko komputerowe. Nie ma przebacz.
Siedzialam sobie w fotelu i przez 30 minut gapilam sie bezmyslnie na wygaszacz ekranu polegajacy na przesuwajacym sie we wszystkie mozliwe strony i mieniacym sie wszystkimi mozliwymi kolorami napisie „POLONIA WARSZAWA”. Najgorsze sa takie zawieszki. Po cichu myslalam o tym, by juz znalezc sie w pracy.
A w naszej redakcji na Marszalkowskiej cisza i spokoj... Kraza tylko dookola wozy opancerzone i suki policyjne, lataja nad glowami helikoptery... Z calego budynku chyba tylko my dzis pracowalismy. Odkrylam jedna rzecz. „College dropout” to najlepsza plyta na dzien po.
Strona naszej cudownej gazety juz dziala jak nalezy... Przez ostatni tydzien sprawa niedzialajacej jak trzeba grafiki spedzala mi sen z powiek. Okazalo sie, ze panel administracyjny po prostu nie chce wspolpracowac z przebrzydlym korporacyjnym pomiotem globalizmu- IE.
A moja watroba wogole nie jest juz kompatybilna. Z niczym.


*lustrzane odbicie
10:36 / 27.04.2004
link
komentarz (3)
Paraliż ogolny ciala miejskiego osiagnal zenit. Darmowe pisma poranne publikuja koeljne poradniki z cyklu "jak przezyc", tym razem edycja specjalna "...w oblezonym miescie". Czuje sie, jakby to nie Warszawa w przeddzien wejscia Unii w nasze skromne progi, a Leningrad, Stalingrad i Luk Kurski 2 godziny przed decydujaca akcja militarna. Jak Helena Trojanska w Hiroszimie, slyszac juz ryk silnikow amerykanskich samolotow. Swoja droga, ostatnio snia mi sie takie rzeczy, ze czasem pozazdroscic. Na przyklad siedzimy w domku drewnianym w Warszawie a tu spada bomba atomowa na miasto. Albo Jestem w pracy i spada bomba atomowa na miasto. Albo jest 4:00 nad ranem i nagle... choc wiosna za oknem i wszystko tak pieknie i kolorowo kwitnie, to nagle zaczyna sie zadymka sniezna, a Luby zwleka mnie z lozka, ,zebym sluchala nielegali hip-hopowych i szla z nim na wywiad z jakims kolesiem znikad. Powod tych snow moze byc jeden. Ostatnio Luby przywlokl do domu plyte, gdzie rymuja po polsku i francusku, ze ich bron to mosina siksti siks. Jedna z tych plyt, gdzie mozna znalezc rap w stylu "mam na twarzy termofor nieprzemakalny jak gumiaki Wermachtu z karabinem z reichu stoje wsrod zolnierzy z paktu, a wokol mumie i truuuuuuuupy wojownikow!!!!!"...

Jestem zakochana we weszelkich przejawach urozmaicenia muzyczno-performasowego w miescie... We wroclawskim rynku zawsze najbardziej lubilam to, ze mozna bylo tam spotkac znajomych , oraz ludzi, co tancza, graja , spiewaja, zongluja, nasladuja... Troche zabraklo mi tego w stolycy, ale tu z kolei pojawil sie inny element artystyczny. Kiedy jade rano do pracy tramwajem przez mokotow, przewaznie wsiada kilku muzykow i graja na skrzypcach, harmonii i bog-wie-czym standardy warszawskie. Ostatnio przez takich typow przez tydzien meczyla mnie melodia "Apaszem Stasiek byl" i to w dodatku tak natretnie, ze w koncu Luby wzial, pojechal do sklepu i kupil mnie plyte. I teraz nadal mnie meczy, ale przynajmniej slowa sobie przypomnialam...

W niedziele bylismy w kinie. A jakby tego bylo malo, to jeszcze dodam, ze na filmie... A film to byl nie byle jaki- moim skromnym zdaniem bedzie to klasyka kina- a mianowicie "Kill Bill" druga polowa. Jestem zdecydowanie zakochana w calosci. Quentin jest mistrzem stylu. Dialogi sa idealnie utrzymane w klimacie pierwowzorow, ktore maja nasladowac epizody. Praca kamery jest zawsze typowa dla konkretnego gatunku, nawet gra aktorska, choc to najlatwiej zrobic. Muzyka swietnie zgrywa sie z obrazem- to powinno byc oczywiste, a przeciez nie potrafia tego dokonac niektorzy polscy rezyserowie klipow... Genialnym momentem drugie polowy filmu jest caly epizod z trumna i naukami u mistrza Pai Mei. Poza tym nikt od dawna nie nakrecil tak realistycznej relacji dziecko-matka. Swietnie sie bawilam na calosci, przewaznie zwijajac sie ze smiechu, Luby tez sie z czasem rozkrecil, mam jednak dziwne wrazenie, ze to raczej nasze chore poczucie humoru, bo czesc ludzi, byla smiertelnie powazna na tym filmie...

A moze po prostu powinno sie uczyc ludzi o ironii i grotesce na osobnych zajeciach...


*lustrzane odbicie
23:42 / 21.04.2004
link
komentarz (3)
Czuję się obco w tym mieście, obco w swojej pracy, obco w domu, gdzie mieszkam, nie mam dla siebie jakiegoś kata, nie mam gdzie pójść sama, zeby nie czuc sie dziwnie. Ludzie tu wygladaja tak, jakby czekali na Cos, szli Gdzies, lub Byli Gdzies z Kims. Ja chcialabym miec tu takie miejsce, gdzie moglabym sobie pobyc bez celu i bez kogos. Zwlaszcza, jak musze wspolpracowac z osoba, ktora doprowadza mnie na skraj wytrzymalosci nerwowej. osoba, na ktora nie moge nakrzyczec, ktora odwraca zawsze kota ogonem i wywoluje u mnie poczucie winy, ze to nie ona nie spelnila swoich zadan, a ja sie nie znam, i podchodze nieprofesjonalnie... Osoba, ktora chce mi za wszelka cene udowodnic, ze jest niezastapiona.
Tym samym spedza mi sen z powiek, sprawia, ze wychodze z pracy 2 godziny wczesniej na regularne wagaryi kiedy tylko przestaje miec sile, by myslec o czyms innym, staje sie klebkiem nerwow...
Bezsilnosc. Jedna wielka bezsilnosc, czyli to, co zawsze nabardziej wytracalo mnie z rownowagi.
Jedyna odpowiedzia na to jest utwor 4 z jednej z wazniejszych (dla mnie,0) plyt polskiego rapu. Ten z okladka robiona przez grupe, do ktorej nalezy najbardziej cyniczny polski grafik internetowy:>
A poza tym? Wiosna panie dzieju... Pomnik polskiego dziedzictwa narodowego czyli Łazienki wygląda całkiem uroczo. Aż roi się od par ściskających się za ręce, ślimaczących się po krzakach, macających się przy drzewkach... Nie tylko par ludzkich. Pawie wyja jak zarzynane koty, rozkładają ogony budząc tym niezdrowa sensacje wśród spacerujących, gołębie gonią gołębice, kaczory latają za kaczkami a łabędzie stroszą się i szorują na trawnikach. Wszystko powoli i niesmialo zaczyna kwitnac. Pocztowkowo, landrynkowo, ale i odprężająco.
A w tym zasranym miescie stołecznym toczy się wojna o ściany między nową lewicą, starymi komunistami, antyglobalistami i kapitalistami, na tydzień przed szczytem piękne plakaty produkowane w antyglobalistycznych, antykapitalistycznych, antyprawicowych, antylewicowych i prolesbijskich drukarniach krzyczą „Papież popiera antyglobalizm!” „Niesiemy światło prawdy!” „Rząd to żydzi!” , spomiędzy nich wyzierają tradycyjne polskie hasła antysystemowe jak HWDP czy Anka J. lub Kaśka W. to kurwa. Jeśli o mnie chodzi, to nie wykażę się radykalizmem i nie opowiem za żadną stroną. Wszystko to jakaś pieprzona odmiana bohemy i pachnie dziećmi z bogatych domów szukającymi prawdziwości... „Nazywam się Amadeusz Kurwiłło III Junior, mam 25 lat i dwa doktoraty, oraz nienawidzę rządu, globalnej ekonomii oraz innych bogatych. Oczywiście to niczyja wina, że urodził się tu , czy tam, ale po co dorabiać ideologię do wandalizmu. To coś jak nazywanie sztuką-graffiti chujowych napisów na murach w stylu „PDSGF” „WLS” „KURWIK ONE XJK CREW”... To sadomasochizm, kiedy się czyta wszystkie te manifesty o spisku, to używając płockich porównań „oko klęka”.
Poza tym lekkim przejawem propagandy są jeszcze inne symptomy choroby zwanej „forum europejskie w Warszawie”. Pomijając komunikaty w metrze, po emisji których wszyscy pasażerowie nerwowo rozglądają się na boki, legendy dotyczące stref zero( „nie będzie jeździć metro”, „nie dojedziemy nigdzie” „miasto zostanie sparaliżowane” „całe śródmieście będzie objęte wejściówkami”,0) i histeryczne napady bezradności wśród starszych ludzi, ogólnie w niewyjaśnionych okolicznościach namnaża się ilość policji. Paradoksalnie nie czuję się przez to bezpieczniej...
Będąc Lubą swego Lubego zwanego też „człowiekiem, który przesłuchał najwięcej polskich nielegali” mogę dumnie powiedzieć, że zajmuję drugie miejsce po nim. Po prostu czasem nie mogę się obronić przed słuchaniem tych strasznych płyt. Nie rozumiem ludzi, którzy siedzą w internecie i zajmują się jedynie wyławianiem polskich demówek hip-hopowych. To przerażający fenomen, zboczenie, patologia, zbrodnia popełniona na uszach. o ile underground amerykański jest czasem ciekawy, po pierwsze dlatego,że murzyni nie wychowywali się na Czesławie Niemenie, Budce Suflera i Varius Manx, po drugie mają wrodzoną zdolność do dźwięcznego wypowiadania zdań, po trzecie mało wśród nich studentów.
Nienawidzę studentów... Wśród demówek stosunkowo mało jest hip-hopolowych, całkiem sporo ulicznych, ale prawdy objawione w stylu „jest źle” „siedzimy i palimy” „jesteśmy dźiećmi ulicy” już nie są tak zabawne i po prostu słuchamy ich bez emocji, to studenckiego rapu z podziemia przybywa.
Studenci wybierają dwie drogi- zarymujmy słownik i zbiór lektur nadobowiązkowych, bądźmy surrealistami naturalistami-turpistami.
Droga pierwsza owocuje rymami o aberracjach defekacji artykułowanej egzystencjalnie, o Szymborskiej, Epikurze, Tanatosie i kwintesencji adolescencji, i o tym jak „do kolejnego dnia budzą się mlecze”*
Droga druga owocuje rymami pokroju „legitymizując legitymację legowiska legalnego życia, dreptam drętwo drewnianymi schodami chmur wyobraźni mrówek zapomnienia” „pływam pływami płynącymi mlekiem fioletowych kóz i wóz pojechał...” albo „smażę gówno co wybucha prosto w twarz, bo krowie gówno to gówno pierwszych klas”
Jest jeszcze trzecia droga- nazywana „pierwszy Kaliber” , ale ja odpowiem dalszą częścią cytatu z Mesa- „ej zapomnij o tym” . Kto chce słuchać ludzi, co w wieku 24 lat odkryli, że marihuana jest fajna, a flow Daba najlepszy na świecie.
I na tym zakończę dzisiejsze kazanie.


*cytat autentyczny

*lustrzane odbicie
20:02 / 16.04.2004
link
komentarz (3)
Przychodzi taki etap w zyciu czlowieka, ze zwykly koncert czy impreza promocyjna juz go nie kreci. Nie ma sie ochoty wychodzic z domu w piatek wieczor, tylko po to,zeby robic to, co sie robi przez caly tydzien roboczy, tylko mniej... lub bardziej. Na koncertach paradoksalnie mniej slucha sie rapu, bo w koncu nie narodzil sie w naszym kraju jeszcze mistrz naglosniania polskich koncertow hip-hopowych, a bardziej ma sie kontakt z tworcami czy , jak to ladnie niektorzy ujmuja, animatorami sceny...ha-ha.
Na tym etapie dopiero cos na prawde ciekawego jest mnie w stanie zmusic do pojscia z entuzjazmem na impreze... Na przyklad wspolny wystep Twistera i jazzmanow, albo kontest fristajlowy, jak WBW, na ktorej jeszcze sie dobrze bawie.
Mozna sie nabawic instynktu macierzynskiego patrzac na twardych chlopcow z podwinieta nogawka , co zchodza ze sceny ze lzami w oczach. jest cos zabawnego w scenach, kiedy mezczyzna, opcjonalnie ponad 20-toletni chlopiec, wybiega z klubu po pierwszej przegranej.
Szkola zycia...
Jestem na progu czegos na ksztalt awansu. Awansuje na stanowisko redaktora strony internetowej. Choc nie zdarza mi sie czesto chec dobrowolnego picia alkoholu - zwykle musze to robic, zwlaszcza w trakcie pamietnych konkretnych imprez w paragrafie- akurat slysze ten glos z watroby „jestem za zdrowa, dawno cie nie bolalam” awans to dobry pretekst . Doswiadczenie pokazalo mi, ze jedna z ciekawszych osob w poblizu (zasieg 1 km,0) z ktorymi sie dobrze pije, jest kolega Pi. Choc to Luby ma glownie traumatyczne doswiadczenia z popijaw. Ja mam w pamieci nasze ostatnie spotkanie na przelomie pazdziernika i listopada ubieglego roku, kiedy przyszlismy odebrac Outkas i Aesopa, co bylo idealnym pretekstem do napicia sie czegos... Mam przed oczami kadry jak obaj panowie siedzieli na podlodze gibajac sie, co chwila siegali po kieliszki z wodka, rozlewajac przy tym spora jej ilosc na panele, a przy tym chwiejnymi ruchami przesuwali pionki po szachownicy...
A babcia Lubego ostatnio nadala mamie Lubego przez telefon te tragiczna informacje- ja musze byc alkoholiczka...W koncu naleze do pokolenia, po ktorym przyszlo pokolenie, po ktorym przyszlo pokolenie, ktore nie wie, co to Pomaranczowa Alternatywa, nie odroznia PSL od SLD, i uwaza, ze 966 to alternatywny numer na komisariat policji... naleze do pokolenia, ktoremu jest latwiej w zyciu, bo zamiast w kolejkach po jedzeniu, duza czesc stoi w kolejkach po prace. A ja smiem wypic 80g wodki podczas poniedzialkowej kolacji, w trakcie ktorej jeden koles sle straszne dissy na starsza osobe, drugi koles czerwony od alkoholu krztusi sie i opowiada chujowe zarty, a trzeci wlewa sobie kolejna porcje wodki- bo to dobre na trawienie...
Na szczescie nawet te wiesci nie sa w stanie zepsuc w miare dobrego nastroju z powodu ekspansji wiosny. Deszcz przestal padac(chwilowo,0) to pierwszy powod by byc szczesliwszym, w koncu winda przestala smierdziec mokrym psem i pizmowymi perfumami przemoczonej staruchy. Na dworze jest kolorowo, a to lubie najbardziej. Forsycje skutecznie odciagaja uwage od brzydkich ludzi. poza tym najlepsze gazety na rynku, czyli szmatlawce, przeprowadzaja ofensywe na Opalonego Adrzeja.
...no a na wakacje pojedziemy na tournee po Radiowku...
Czy moze byc cos bardziej optymistycznego?

*lustrzane odbicie
10:43 / 13.04.2004
link
komentarz (0)
no i juz po... przyszlam do pracy,zeby troszke odpoczac. Tu przynajmniej nie ma jedzenia i rodowitego Warszawiaka, ktory na wszystkim sie zna i nie daje nam dojsc do glosu, chociaz moze jeszcze sie nie ujawnil...
Dla mnie istotniejsze jest to, co bylo przed swietami. Niedziela palmowa- pelna traumy, poniewaz wymarzylam sobie pojscie do kosciola z palemka... Pierwszy raz od dawna dobrowolnie, a nie z poczucia obowiazku, no nic, za 15 lat moze powtorzy sie ta anomalia. Wreszcie zobaczylam z bliska nasz parafialny kosciol Przy Bazantarni. Niezapomniane wrazenia estetyczne. Lososiowo-rozowe sciany, zloto-brazowe freski, komuna kontra bizancjum i ksiadz, co krzyczy"klekamy! I wstajemy! Prosze panstwa glosniej!!!! TY CO KRWIA SPLYWASZ CIERP ZA NASZE GRZECHY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! I powtarzamy- JESTEM NIEGODNY, JESTEM ZBRUKANY, JESTEM GRZESZNY, JESTEM BRUDNY!!!!!!!!!!!!!!!!!" Trauma... pelna trauma.
Ludzie siakaja nosami, organista zawodzi rozchwianym falszem palemki podryguja do rytmu.
Potem byly zakupy swiateczne. Z racji na lokalizacje tej imprezy w Tesco, musialam sie naimnastykowac, by znalezc biala kielbase drozsza niz 3.20 (az 5% zawartosci miesa,0), szynke bez promocji, czy nie za taniego indyka, czulam sie troche jak zdeklarowany ateista swietym miejscu dla jakiejkolwiek z setek religii, wszyscy wokol biegaja za promocjami, taniochami, okazjami, pol-cenami, a ja bezczeszcze i deprecjonuje ich swiete relikwie "-50%".
W sobote, te wielka, bylismy z koszyczkiem. Przed kosciolem sprzedawali zestaw "maly inkwizytor" czyli witki z odpadajacymi baziami oraz buteleczki z woda swiecona na antychrystow w domu.

Nastepnym razem na swieta wyjedziemy do Gwatemali.


*lustrzane odbicie
16:05 / 09.04.2004
link
komentarz (1)
Wiosennie, znaczy nerwowo. Wczesna wiosna jest najlepszym pretekstem do depresji. Zdychajace pod butami, lub topaice się w kaluzach dzdzownice, lasek brzozowy, który wyglada, jakby usechl definitywnie- no bo co to ma znaczyc, ze nie jest zielony na poczatku kwietnia? Dywany z suchego chleba zakrywaja pierwsze przejawy siwiezej trawy, luszczaca się farba na klombach pokryta zostaje natychmiastowo pawiami. Wszedzie pelno klnacych pijakow, brzydkich dzieci i strasznych, smierdzacych staruchow. Czasem zdarzy się jakies ladne dziecko brodzace przez w kolorowych gumiakach, albo radosna staruszka wygladajaca jak dobrotliwa babunia, ale tych pijakow za cholere nie ma lepszych czy gorszych, sa jednolicie oblesni.
Jutro swieta. Nie wiem co jest istota mazurka, nie wiem jak powinien wygladac klasyczny obiad,
Kiedy się idzie z tym cholernym koszyczkiem- jutro? Pojutrze? Zupelnie, jakbym pierwszy raz obchodzila swieta, a to dlatego, ze pierwszy raz goscimy rodzine moja i Lubego.
Luby przezywa kryzysy, ma nerwowe dni, ja bym mu nieba przychylila, ale nie wiem jak, teraz już jestem zupelnie zdezorientowana, co by go zdenerwowalo, co ucieszylo. On się miota, ja się miotam. W dodatku regularnie wkurwiam się na nasza szefowa jednoosobego krolestwa sekretariatu. Każdy dzien stwarza nowe powody do wscieklosci, a z drugiej strony zdaje sobie sprawe, ze ona nie jest taka zla- jest po prostu roztrzepana i powolna.
Wczoraj byliśmy w przestrzeni grafomana? graferbergera? grafenfakera? Graffenberga... No wlasnie. A wydawalo mi się, ze grafomana... niewazne.
Luby sedzowal WBW, ja obfotografywalam... Tam to dopero było skupisko brzydkich twarzy. Teraz rozumiem- fotografowie hip-hopowi w polsce mogliby napisac prace magisterska z brzydoty.
Brzydkie twarze, brzydkie slowa.
Chociaz... nie było tak zle. Wszyscy chodzili i pod nosem mruczeli „ooo stary... jak w 8 mili”. Jakiej kurwa 8 mili? Wasz kolega szkolny zapina wasza matke w przyczepie? Wasz kolega z ekipy p[rzestrzelil sobie udo? Musicie walczyc ze zlymi czarnuchami, czy może tak ogolnie, „Nazywam się Adam i jestem Eminemem”?
Poziom polskiego fristajlu regularnie się podnosi. Ja mam swoich faworytow, choc jeden z nich dal wczoraj dupy i już go wiecej nie będzie na WBW (dla wtajemniczonych nie mowie o raperze na R, choc go szanuje i lubie,0)...
To zabawne, ale od 3 minut powinnam już być poza swoja praca, ale jakos jeszcze na chwile chce się pogibac na firmowym elo-taboreciku i poklepac bezmyslnie w klawiature czytajac raz o Holokauscie w Rwandzie, a raz o sposobach fotografowania z flashem.
Już teraz wiem, mój talent fotograficzny jeszcze się nie ujawnil, ale skurwysyna dorwe.

wesolych swiat. Niech wam pasha duza urosnie (i figginy i sikajacy pies,0) i niech wasz babilon splonie


*lustrzane odbicie