cess // odwiedzony 83704 razy // [trez|by|vain nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (140 sztuk)
21:12 / 28.10.2008
link
komentarz (0)
A.
I jeszcze do kompletu.
Wpradze w piatek jest zajebisty koncert. Zabawne, żewinnych okolicznościach przyrody nie pytałabym siebie czy chcę tam być, tylko kupilibyśmy bilety i na zabawę.
Tymczasem na samą myśl o komentarzach rodziny, u której będziemy wtedy w odwiedzinach i o tym, że mamy nasze dziecię zostawić samo z nimi,a potem słuchać tego specyficznego tonu, który znają tylko rodzice, którzy musieli kiedyś skorzystać pilnie z doraźnej pomocy mamusi... żadna impreza nie jest w stanie oderwać myśli od tego, co się zostawia za sobą na tę chwilę.
21:08 / 28.10.2008
link
komentarz (1)
Z innej beczki. Chcąc niechcąc musieliśmy wkroczyć w medyczną kołomyję, bo Dusiołek mapodejrzenie o przerost trzeciego migdała.
Trzeci Migdał zawsze brzmiał dla mnie bardzo mitycznie i legendarnie.Wszyscy mieli wycinany... a ja nichuja. Czułam się troche poza kastą.
Teraz musimy zaliczyć serię odwiedzin, z których pierwsze za nami.
laryngolog.
kolejny quest: RTG nosogardła.
po wypełnieniu- laryngolog.
w międzyczasie- rozmowa z pediatrą, należy zdobyć skierowanie na badania i na wizytę u alergologa.
potem- wizyta w ambulatorium pobieranie krwi.
potem wizyta u alergologa.
potem, wizyta u laryngologa.
potem konsultacje, ewentualnie gdzieś na końcu następuje zabieg,ale tu uwaga, dramat- są dzieci które umierają w czasie tej operacji, tak jak są dzieci,które umierają, dosłownie, na fotelu dentystycznym, więc strach, a potem... szansa na to, ze dziecko będzie zdrowe. Konsultacje, badania, rozmowy i wizyty, zabiegi i inne takie sprawy, to nie tylko koszty, bo nie czarujmy się prędzej czy później ktoś nas zapyta o książeczkę ubezpieczeniową której nie mamy, i skończą się darmowe pogaduszki bez limitu w taryfach syberyjskich . To też kolejne dni, kiedy nie jesteśmy w pracy, a Młody nie siedzi w swoim przedszkolu.
W obliczu tych drobnych spraw becikowe nadal brzmi jak obleżywy policzek wymierzony w twarz normalnym, rozsądnym rodzicom.
A co mają powiedzieć ci,którzy mają pociechy z prawdziwie uciążliwymi schorzeniami?


21:02 / 28.10.2008
link
komentarz (0)
Czasem mam wrażenie jakby to wszystko jednak z boku filmował Koterski.
To znaczy. Cała nasza- moja i Lubego rodzina ma bardzo ambiwalentne podejście do naszej pracy. "Fajnie ale" ... czas dorosnąć, ... czas spoważnieć, czas poszukać normalnej pracy.
Znamy to. Wiemy. Żyjemy z tym jakoś.
Z drugiej strony te same osoby przeżywają niezdrową wręcz ekscytację, kiedy widzą nasze felietony ze zdjęciami, albo, co gorsza nie zobaczą danego dnia mojej, czy Lubego stałej rubryki, czy-o-matko!-zrobi ją ktoś inny (co to za pinda? lafyrynda?)
Wiemy, jakoś żyjemy.
Po Lubym spływa, a przynajmniej bardzo sie kamufluje, ja natomiast przeżywam bolesnie każdespotkanie z Babcią Lubego, podczas którego to rendez-vous jestem namawiana, by wreszcie kupić sobie garsonkę, żakiecik,albo chociaż komplet z dzianiny, żeby wreszcie wyglądać jak Pani Redaktor. Czyli kto? Hanna Lis-Smoktunowicz? Nawet Monika Olejnik jak spotyka się z Marią Peszek to zakłada młodzieżowe polo... Nieważne. Żyjemy dlaej.

I te szpileczki i te psztyczki, drobne uwagi o posadzie w supermarkecie.
Rzucone mimochodem "a mogłaś iśc na farmację" ??? farmację pójdę, zaraz, albo do Tworek, jak jeszcze posłucham dłużej takiego gadania.

Nieważne. Przestaje być też istotne, że mam na przykład na głowie 4 rozmowy w ciągu dnia, w tym jedną jak właśnie wychodzę z synem z przedszkola i na prawdę jestem bardziej ciakwa co robił przez cały dzień, niż co chce powiedzieć o temacie X pisarz Y czy wokalista Z. A jednak. W jednej ręce telefon, a u drugiej wisi uczepione dziecię i pokrzykuje.
I nieważne, że najważniejsza rozmowa przypada zawsze wtedy,kiedy nie trzeba i pan W, czy N dzwoni sam ze siebie akurat jak młody siedzi w wannie, a ja mam na głowie bałagan w domu, bo moja kochana Suegra mówi "Wnusiu. Możesz sobie wyrzucać wszystkie moje rzeczy z szafy, rodzice posprzątają" i wychodzi z domu... Nieważne.
Ale ja zaczynam mieć dosyć, jak w pracy jakiś Ktoś Nienzany z nienacka podmienia moje nazwisko na inne np.pod zdjęciami, z których jestem bardzo zadowolona i nagle okazuje się, że kto inny dostanie za moją pracę hajs.
Albo. Jakaś inna Ktosia przekręca moje imię tak , że wychodzę na faceta, albo. jak dzisiaj, znów ktoś zmienił mi nazwisko. Ochujeć można.


15:55 / 28.09.2008
link
komentarz (0)
Kiedy wczoraj popołudniu dziarsko maszerowaliśmy we trójkę przez las kabacki wydawało nam się, że to już niedziela. Wszystko dlatego, że piątek był wolny, znaczy dla nas. A dzisiaj w takim razie? Mamy Ósmy dzień tygodnia.
Oczywiściekiedy pracuje się wdzienniku wolna de factojest wyłącznie sobota, co dladziału kultury częstooznacza popołudnie pełne roboty bo: fajne koncerty, ciekawe imprezy, jakieś akcje na mieście. Sumując otrzymuje sie pół dnia wolnego. Korzyści są inne. Pracujemy 6,5 dnia w tygodniu przez dwamiesiące, a potem możemy sobierobić wolne a to w piątek, a to we wtorek. Znaczy... "robić wolne", czyli nie mieć tematów, nie zgłaszać, nie podejmowac pisania.
Oczywiście praca w dzienniku oznacza też, że nie dośw3iadczamy "smętnej" niedzieli i "dennego" poniedziałku, bowiem emocje poniedziałkowe przerzucamy na niedzielę, ale zracji na magię tego dnia zostaja nieco zbuforowane, więcprzeżywamy dwa quasi-poniedziałki, bo kiedy wraz z właściwym początkiem tygodnia pracy zasiadamy do roboty, myślimy juz o wtorku.
Trochę to trudna sprawa. Jak tak człowiek na przykład dzień w dzień zajmował sięrobotą,kiedy nasz syn był na wakacjach, nigdy dokońca nie wiedzieliśmy jaki mamy dzień.
Ostatecznie jak te jasnowidzesiedzimy i piszemy dzisiaj o tym,co dzieje się jutro w czasie teraźniejszym, zaso tym, co wydarzy się jeszcze dzisiaj w trybieprzeszłym.
Na przykład.
Gdy jutro bedziecie czytać przykładowo relację z koncertu Natashy Atlas, który rozpocznie się dopiero za kilka godzin, my musimy napisać o nim teraz "Na wczorajszym występie egipskiej artystki", oczywiście uzupełniając w trakcie koncertu swoje wrażenia przez telefon.
Wracającdo telefonów. Każdy wolny dzień zawszemoże byc przerwany telefonem "Hej możesz to dla mnie napisać?" . Zawszemożna odmówić, ale to brzmi jak odmawianie sobie ciasteczka, aci co wiedzą w jakim tempie powracamy do ubrań ciążowych wiedzą, że ciasteczek nigdy dosyć:)


Reasumując. Kiedy moi rodzice pytają się co będę robić w święta i jaki mam plan na jutro, pozostaje mi kurwa antycypować, bo nie wiem, czy z nienacka nie zadzwoni telefon i nie panie sakramentalne "napiszesz to dla mnie?"
21:22 / 24.09.2008
link
komentarz (1)
Z przerażeniem obserwuję jak grupa śmierdzących wyrostków zmieniła nasz blok w ruderę rodem z getta. Wybili nam wszystkie szyby na korytarzach, okna zabili dechami... A wszystko to w ramach remontu zorganizowanego przez spółdzielnię. Niby ma być lepiej i skończą do przyszłego tygodnia (jasne, zaczęli miesiąc temu...) ale póki co można jedynie pochodzić po tluczonym szkle i funkcjonowac przy akmopaniamencie stukania mlotkow i wiercenia wiertarek.
Niemal 30 lat temu osiedle było scenerią dla serialu "Alternatywy 4", w ostatniej dekadzie powstał tu "Dzień Świra". Ciekawe czy te wspaniala betonowa pustynie zamienia kiedys na lofty:)))

Jestem akurat bardzo w temacie, bo probujemy wymusic na pewnej firmie deweloperskiej oficjalne pozwolenie na wejscie na teoretycznie skazony teren pewnej fabryki. Nieoficjalnie mozna tam wskakiwac kiedy sie chce,ale panowie ostatnio byli tak urzekajaco niemili , ze zamierzamy im nosa utrzec. Tropiac wiec szczegółowe dane dotyczące firmy, trafiłam na sporo atrakcyjnych folderów reklamowych. I dziwi mnie jak kretyńskie nazwy mozna nadać budynkom,które kurwa ostatecznie mają formę BLOKU MIESZKALNEGO. 70 rodzin (lub więcej) mieszka na kupie, jedni obok drugich, dnad drugimi, pod drugimi. Wąchają swoje wyziewy, parkują obok siebie, słuchaja swojej muzyki nawzajem, co to ma być za zajebisty luksus, tego ja nie rozumiem.
Mamy więc już w stolicy wersale podlaskie, belwedere mazowieckie, mamy tutaj rezydencje Murano, czy też Calisia(co za pieprzony absurd!) już widzę "Loft Carollcovia" czy "Usynovia Residence"
"Spa della Moccotto" , "Hacienda esplendido Ojota" , "Apartamento Bianca lenca", albo,co gorsza "El Beit dżemal Praga".
A każdy deweloper już zabukował inny dzień tygodnia, a nwystęp podwórkowej kapeli Feel, więc wszyscy mieszkańcy będą mogli słuchać Kupicha.


Kupa Kupens ad Kupicham.Amen.
17:01 / 23.09.2008
link
komentarz (0)
Taki szybki m.o.t.d.

W dniu, w którym się urodziłam:
- jest Święto Drzewa
- Obchodzony jest Dzień Zdrowa Psychicznego
- Urodził się Karol II Zły
-Przyszła na świat Danuta Stenka.
Wybaw nas panie od zła tego.
Wygląda na to, że także i w tym roku nie uda mi się godnie uczcić urodzin.
16:35 / 22.09.2008
link
komentarz (1)
Uroki macierzyństwa.
Byćmoże są takie dzieci,które same sobie wszystko ze sobą robią, a potem wszystko potrafią, zas na koniec mówią "mamo zdałam maturę i wyjeżdżam, bo nie chcę ci więcej sprawiać kłopotu".
Najprawdopodobniej takie historie zdarzają się w magicznym świecie lalki Barbie jako księżniczki w wielkim mieście.
My żyjemy w demonicznym świecie Klausa Barbie i kiedy już nasze dziecko znalazło cudowne przedszkole, które przyjmie go z otwartymi ramionami za 1000 zł miesięcznie, to co robi Młody? Rozchorowuje się na zapalenie zatok.
Ja jako ledwie już żywa matka pierwszy raz w życiu zdołałam podołać archetypowi matki-polki kury domowej i jej małego domowego przedszkola.
Dziś więc zjedliśmy wszystkie posiłki o wyznaczonych porach i zawierały dokładnie to, co powinny. Co nie jest kurwa proste. Kto z was jadł dwudaniowy obiad o 12:00? W nocy, to zrozumiałe, a w dzień, już nie tak łatwo,.
Robiliśmy obrazki z plasteliny i fasoli (o czym świadczą ślady na dywanie, ale ciiii)
Piekliśmy ciasteczka, przygotowałam drugi obiad... dla męża... zbudowaliśmy tory kolejowe dla Kubusia Puchatka i Jego Przyjaciół, obejrzeliśmy film o Pszczołach w trakcie którego spierdoliła mi się lampka nocna na twarz i wcale nie było fajnie, bo do lewego opuchniętego oka, doszło prawe podbite siłą 45 Wattów.
I jedno co mogę powiedzieć. Mam już tego dosyć. Jak ktoś to lubi, to musi być z innej gliny ulepiony.
Golem czyli. Bez obrazy, ale znowu tęsknię za pracą.
I tak mamy sukces, bo zamiast wałkować nieustannie przygody Puchatka i Przyjaciół przy Studni Życzeń, który to film otrzymał nasz potomek od babci i od dwóch tygodni jest to jego ukochany obraz, 10 gwiazdek na 10 w dziecięcym IMDB, tymczasem ja dzisiaj do kawy i gazety (a tu mnie macie, prawdziwa matka polka nie siedzi z kawa i gazeta przed telewizorem, chocby przez 3 minuty)obejrzałam z 5 minut porannego programu TVN24 i dacie wiarę, że nie było tam wreszcie nic o Prosiaczku, Króliku i Kłapouchym?
Ależ to była ulga.
Jeszcze kilka dni i trzeba będzie z pawlacza zdjąć Nagły Atak Spawacza,bo tylko oni wiedzą jak prawdziwie wyrazić osiedlowe emocje.
00:44 / 19.09.2008
link
komentarz (0)
Wczorajszy już dzień- jeśli trzymać się daty...bo jeśli poczucia czasu to wciąż dzisiejszy...- trwał niemal sto lat i wydarzeniami można by obdzielić spokojnie kilka osób. Były więc i rodzinne klimaty w tym rodzicielskie wyzwania, i tradycyjna gonitwa po mieście, przebłysk splendoru, o którym nie zamierzam pisać, przygoda, obcowanie z kultura wysoka, a na deser bardzo młodzieńcze klimaty. A w tak zwanym międzyczasie scysja z warszawiaczkiem i sprzątanie mopem podłogi w kebabie...

Zatem do dzieła.

Rano nasz osiedlowy trzy-i-pół letni gangster po raz trzeci debiutował w przedszkolu. Tym razem z powodzeniem,panie w nowym kindergartenie są zachwycone, a ja przez te dwie godziny, kiedy nasze dziecko tam przebywało spodziewałam się najgorszego od dewastacji mienia po okaleczenia osób trzecich, w tym "cioć" przedszkolnych (ci co nie mają dzieci niech się nie śmieją, nie ma już u nas pań przedszkolanek,to są wszystko ciocie).
Na szczęście nic takiego nie miało miejsca, więc Luby zabrał Młodego na specjalny podarunkowy obiad,a ja... do pracy na konferencję prasową. Potem szybkie spotkanie w naszym popisowym centrum handlowym, symboliczne przekazanie dziecka (bez śmiechów proszę, dziś następowała tu prawdziwa sztafeta) i dalszy bieg po tajemniczą kopertę do pracy.
I tak zostałam wciągnięta w miejską grę, która powstała specjalnie dla mnie, od śledzenia pewnego człowieka, po towarzyszenie pani,która wyszła z kanału...a na końcu rozmowa. Szczegóły wtajemniczeni znajdą u źródeł.
Dziś więc mamy relację enigmatyczną, a dlaczego... o tym dalej.
Następnie ponownie pojawia się motyw biegu. obowiązkowe wysłuchanie Fono Folk Band i cudownie dziś wyglądającej Yasmin Levy (a co? nie można mentalnie pofikać do węgierskich piosenek ludowych i posłuchać rzewnych pieśni sefardyjskich w najlepszym wydaniu? Ba. Jeszcze mi za to płacą!)

A potem... truchcik z kubełkiem chińskiego żarcia na wynos do Dwóch Piątek na sentymentalny powrót do przeszłości z Molestą.
Jeśli ktoś 10 lat temu (moment,czy ja tego zwrotu nie nadużywam?)powiedziałby mi, że znajdę się na zamkniętej imprezie Molesty z zaproszeniem od zespołu popukałabym siew czoło i powiedziała... "Taaaaaa. Jaaaasne". Teraz pozostaje zmienić formułę odpowiedzi. Ludzi tłum,wreszcie znajome twarze( to miła odmiana po zaliczeniu conajmniej 5 relacji z imprez emo-indie-rockowo-popowych w HRC, gdzie jedyną znana mi osobą staje się fotoreporter... i dziękuję w duchu opatrzności, gdy jest to miły chłopak,a nie buc... za przeproszeniem ).
Wreszcie nie ma zdebilałej gówniażerii z bananowa pod Starą Miłosną - bez urazy,ale jak kogoś stać na dwa piwa za 16 zł każde, to nie mamy o czym gadać.
Klimat przyjemny,ale czas mnie gonił, więc szybki browar jeden, drugi... szybka rozmowa...jedna, druga trzecia, no i szybkie oglądanie koncertu... a potem ...
Biegiem do domu, bo mi suegra już czeka, by po raz kolejny tej doby symbolicznie przekazać dziecko.

Jeśli coś wydało wam się zrozumiałe z tej notki dajcie znać. Ja nadal pozostaję, że tak powiem, w szoniu.



22:23 / 02.09.2008
link
komentarz (0)
Robilam dzis material na dachu budynku jednej z szacownych instytucji medialnych. W centrum Warszawy. Widok boski. Stalowosine chmury, dachy starych kamienic, miedzy nimi kopuly i wieze kosciolow, a wszystko poprzetykane wyzszymi biurowcami wyzywajaco wskazujacymi niebo. Miejsce definitywnie magiczne,ale cudem udalo mi sie to przezyc, bo magii tej nie mozna jednoznacznie zaklasyfikowac jako bialej. Sam dach bowiem byl nieprzygotowany na wizyty, to znaczy moze konserwatorow owszem, ale nikt tu nie ustawial barierek na brzegach. To zawsze sprawia, ze ziemia przyciaga jeszcze silniej. Tak jak dodatkowy magnetyzm kryje sie w torach kolejowych ogladanych z perspektywy skraju peronu.
Szczesliwie jakas pokretna komitywa , ktora wytworzyla sie miedzy obecnymi na miejscu sprawila, ze zeszlismy stamtad w komplecie.
A co ja moge powiedziec, stan mam... rozchwiany. Od lat prowadze zycie Pomiedzy, co prawda udalo mi sie zakorzyenic w miescie stolecznym, wrecz moge powiedziec, ze znam i kocham Warszawe, co nie neguje oczywiscie olbrzymiej milosci do Wroclawia, ktory mimo wszystko latwo pokochac, no i sympatii do rodzinneych Slaska i Zaglebia.

Gorzej z reszta. Z jednej strony praca ktora wykonuje jest na prawde ciekawa, przyjemna i na swoj sposob rozwojowa, stanowisko jednak wydaje sie nie rokowac fundamentalnych spraw typu ubezpieczenie, zus, i inne tego typu bajery. Z drugiej majac niemal czteroletnie dziecko histerycznie poszukuje pewnej stabilizacji, bo co sie stanie jak trzeba bedzie isc do szpitala? Przeciez ja nawet nie wiem jak to dziala, kiedy sie nie ma ubezpieczenia.
Szukam wiec jakiegos cieplego grajdolka, ktory by mi chociaz 1/4 etatu zapewnil. Wczoraj wiec rozdygotana pomaszerowalam na rozmowe kwalifikacyjna, doslownie zelzami w oczach, tymczasem okazalo sie, ze tam mimo dosyc szczegolowego CV i radosnie chaotycznego listu motywacyjnego jaki wyslalam, spodziewali sie kogos z innym wyksztalceniem (po co wiec to zaproszenie?).
A czemu ze lzami w oczach? Bo jak ta ostatnia wariatka panicznie boje sie tej upragnionej stabilizacji. Ze skoncza sie wakacje na 5 tygodni, wolne dni w srodku tygodnia, az zacznie sie monotonia.

Oczywiscie codziennie slucham jak przez telefon matka moja rodzona tlucze mi do glowy, ze walka (to stare haslo -wytrych znam juz od dziecka), ze niemam ambicji, ze ludzie w moim wieku to juz piaty kredyt zaciagaja szesc etatow maja i mieszkanie kupuja, a my co? Ze cieszymy sie z tego naszego mizernego zycia i wstydzic sie powinnismy bo nam za wygodnie.
Ze ogladanie moich artykulow na pierwszej stronie gazety, albo jak je w przegladzie prasy w telewizji pokazuja w kamerze to fajne, ale powinnam juz przestac zyc zludzeniami i znalezc prace normalna. Podkreslam NORMALNA.

Wpadlam w jakies pierdolone sidla trojcy. Jakby mi tu kurwa nad głową Bujka Bajka i Brawurka latały, jeszcze tylko trzeba rozgryzc ktora jest ktora;)
Bo w drugim uchu juz slysze jak dzwoni babcia Lubego i nadaje co powinnam zrobic ze swoim zyciem i z nasza przyszloscia, z kupnem domu -teoretycznym przeciez i z moja tesciowa (swoja droga ma tutaj zadziwiajaca zbieznosc pogladow z matka)

a z trzeciej strony drobne szpileczki mimochodem, a moze nawet podswiadomie wbijane przez tesciowa- a to odnosnie mojego wyksztalcenia, gorszego nieco,bo umyslowego, czym bowiem jest dzis magister filozofii? Dobrze, ze nie mam jakiegos upodobania w robieniu doktoratu, bo pewnie byloby jeszcze gorzej, i mysle,ze nawet pan Blaki nie uratowalby mi dupy przed pozostawionymi na brzegu zlewozmywaka torebkami po herbacie ekspresowej. A to, ze w gazecie bylo ogloszenie o poszukiwanej osobie na stanowisko nauczyciela etyki (normalna praca dla nienormalnie wyksztalconego? ). A to, że sa TBSy dla tych co kredytu wziac nie moga, a powinni juz mieszkac na swoim.

Ja powoli wysiadam.

Jakby bylo tego wszystkiego malo,to nasze dziecko, ktore ostatecznie nie jest klasycznym przykladem glownego bohatera serialu dokumentalnego Superniania zostalo dzis wyrzucone z przedszkola. Prywatnego dodam. Bo pani sobie nie radzi. Byl tam 5 dni. Podobno sterroryzowal wszystkich. Dziewczynki plakaly. Bo one tutaj w koronach na glowach w bialych bluzkach wyperfumowane a on do nich z lapami. A to uderzal, a to zaciskal na nich rece, a to wycieral brudna od barszczu buzie w rekaw kolezanki. No i pani przedszkolanka ze lzami w oczach oddala mi pieniadze i powiedziala juz z radoscia i ulga "Do wi dze nia". Nie wiem co myslec o tym wszystkim, tym bardziej, ze jakos mi sie kurwa nie chce walczyc.


Nie dalej jak trzy tygodnie temu Luby dyskretnie zapytal co ja bym powiedziala na jakas chwilowa emigracje, zeby sie przekonac, ze nam tu jest calkiem dobrze i niema powodu do narzekan, bosa rzeczy gorsze i lepsze, a te pierwsze to na przyklad przymieranie glodem w Norwegii i patroszenie ryb w Szwecji, te drugie zas to nasz obecny stan.

Po dniu dzisiejszym powaznie rozwazam dlugotrwala emigracje. Najlepiej w Nowej Zelandii. Nie wiem czemu tam,ale brzmi wystarczajaco daleko, by zaden z czlonkow naszych rodzin nie zechcial do nas dzwonic, a co lepsze- przyjezdzac, a co za tym idzie nasza izolacja mialaby bardzo mocne alibi.



Jamam tak zawsze przed tym, jak mnie rozlozy zupelnie jakas choroba. To znaczy nie wiem juz czy przyciagam nieszczescia i kumuluja sie nade mna zle emocje, czy po prostu to jest tak zawsze, tylko jakas mgla mi z oczu opada. Mam katar.
23:26 / 27.08.2008
link
komentarz (0)
Zrzucania palenia definitywne nici. Operacja "Tytoniowa czystka" skazana bylana porazke juz na samym etapie planowania, nie ludzmy sie wiec, zemogloby to byccoswiecej jak tylko czcza gadanina. Trudno nie palic w pracy, jeszczetrudniej, gdy praca polega na chodzeniu na imprezy. Na przyklad koncerty. Nie jest to oczywiscie katorga, bo gdyby tak bylo, nie poszlabym. A co. Niemniej jednak sa takie miejsca pozornie fajne, ktorych odwiedzac nie lubie. Jestich w Warszawiecalkiem sporo. jedne sa za daleko, inne saza bardzo trendowe, jeszcze inne zbyt pseudoalternatywne, jednak szczytem wszystkiego jest moja ukochana rock- cafejka, w ktorej powoli moge sobie flamastrem (jesli Tola Sz. nie wykupila wszystkich na osiedlu, nie?) zaznaczyc stale miejsce, w ktorym w niektore wtorki ogladam roznych ludzi produkujacych sie na scenie. Mowie niektore, bo szczesliwie sa takie wtorki, kiedy nie musze tam byc. Sa tezwtorki kiedy jestem tam z przyjemnoscia. Na przyklad ten, kiedy grala Baaba Kulka. Genialny wystep, chce go miec w domu.
HRC jest bowiem miejscem wyjatkowo dziwnym. Maja bardzo fajny patent nato, zeby sciagac na scene ciekawych , glosnych, albo po prostu jakichs tam rozpoznawalnych w pewnych blizej nie okreslonych kregach artystow. To jest spoko, bo kazda inicjatywa polegajaca na animowaniu stolecznej sceny jest okej, bylebym nie musiala we wszystkim uczestniczyc.
Teoretycznie jest to lokal dla mlodych,przynajmniej duchem, glodnych innej muzyki. Ale zarazem jest to lokal dla glodnych hamburgera za 35 zl i innych fast foodow w topendowych cenach.
Sam fakt, ze scena, kibel, kuchnia i majtki Shakiry saw tym samym zakatku pokazuje z jakiego typu miejscem mamy do czynienia.
Ale nicto. Czasem tez publicznosc bywa nie najlepsza. Nieco przypadkowa, albo nazbyt zfreakowana- to znaczy z indywidualizmem wykupionym za gruby hajs w markowych butikach. Albo ludzi za wszelka cene starajacych sie utrzymac swoj image smutasa i outsidera, ktorzy jednak przychodza z przyjaciolmi i skacza pod scena jak jebane szynszyle.
Raz tlustymi wlosami smierdzacymi szamponem rzepowymipotem wymachuje mi przed nosem jakis nerd w swetrze. Innym razem grubas w skurzanych spodniach z dlugimi wlosami robi "wroooaaaaaahhh" gdzies za moimi plecami. Albo taki jeden. Lat ledwo 18,twarz dziecka z Willi Laguna w Pyrach, biala koszula zapieta pod szyje i piersiowka ostentacyjnie wetknieta w kieszen. jeszcze tylko ostatnie rozczochranie grzywki na czole i juz moze nerwowo podrygiwac do indie.
Nie mam nic do indie,woleindie odrock dinozaurow, wazne zeby tylko dwa zespoly roznily sie czyms od siebie (poza makijazem wokalisty... zartuje, nie wszyscy sie maluja i to ich wyroznia ) no i umowmy sie, fajnie jak zespol przed wydaniem debiutanckiej plyty jeszcze sie nie wozi.
Niestety jestem juz za stara na robienie indierocka, i spiewam znacznie gorzej niz wiekszosc chlopcow, ktorzy nieumieja spiewac,wiec nie ma o czym mowic. Natomiast ostatnio roztaczalam przed znajoma wizje indie-rock-revivalu. Wyobrazcie sobie tych anemicznych chlopcow za 30 lat. Patyczaste nogi scisniete w waskich spodniach zakonczone lakierowanymi trampkami, a na nich zatkniete faldy brzuszne, zdarty glos, siwe wlosy, oblesne parchate ryje i teksty o zgnilej milosci, ktora przemija lalala.
Wracajacdoteamtu warszawskich lokali. Najgorszym miejscem nakoncert jest pieprzony Torwar. Po rodzinnej atmosferze na 50 cencie nic mnie nie zaskoczy, aletez nic nie zacheci by sietam pojawic. No moze Outkast.
Tymczasem rozwazam sensownosc organizowania koncertu Rootsow w Arenie Ursynow.
Bylam tam na jednym epokowym wydarzeniu,amianowicie zabralam syna na "KubusPuchatek Live" ale dawali czadu. Napierwszy rzut oka jednak od Torwaru Arena niewiele sie rozni, to znaczy nie jest, do chuja, sala koncertowa, tylko cholernym boiskiem, z krzeselkami i parkietem. Tam to polski Gnarls Barkley moglby sobie teledysk krecic,a nie porzadny koncert grac, no ale... Jakos nie widze w tym miescie dobrego miejsca na rasowy koncert.
Przez moment wpadla mi do glowy Stodola, ale pamietam az za dobrze rzeznie jaka tam panowala w zeszlym roku na Wu.
Amfiteatr w parku Sowinskiego? Jakos dyskretnie omijam to miejsce i nigdy nie udalo mi sie tam trafic.
Park praski? Japierdole.
...
Sala Kongresowa? nie ma nic gorszego. atłasowe krzesełka i konferansjer, który przed koncertem wyjasnia zgromadzonym czytajac z kartki, ze dzis wystapi wielka gwiazda, ktora nagrala wiele singli, z ktorych kilka bylowielkimi przebojami,z ktorych niektore byly w czolowcelist przebojow... bla blabla... no i oczywiscie zawsze pojawia sie mily akcent w stylu "witamy i pozdrawiamy naszych dzialaczy partyjnych i zaprzyjaznione wladze miasta"

Fabryka Trzciny? Jakos na Swaya nikt dupy nie ruszyl, kochani, wstyd. wiecej osob ogladalo mecz.
Ale Emilie Simon wypadla super, nawet ludzie z Instytutu Francuskiego troche zaszaleli i dziko klaskali w przerwach, zaloze sie, ze w trakcie utworow mentalnie pogowali.

No ale na Boga. To ma byc Europejska Stolica Kultury 2016?!!!!!!!!! Zrobmy cos.
17:11 / 15.08.2008
link
komentarz (2)
Więc moja nowa pasja wyglada tak. nastawiam sobie budzik na wczesną godzinę poranną, czyli w okolicach 8:30. Wstaję, myję zęby (to jeszcze nie ta nowa pasja, robie to odkąd mam zęby), łaps za śrubokręt i skręcam meble.
Kupiliśmy też wiertarkę i sobie wiercimy, borujemy, i wkręcamy, bo ma opcję przykręcania śrubek.
Radości nie ma końca, choć dzisiaj, alleluja, planujemy zakończyć nasze małe przeprowadzkowe piekiełko. Stare meble zostały przekazane ludziom, nowe meble w 90% gotowe. Z przerażeniem jednak stwierdziłam dzis rano, że nie moge oddać się swej nowej pasji, albowiem pokój, z którego wyprowadzała się teściowa jeszcze nie jest pusty. No i co tu robić.
Zabrałam swój śrubokręt do kuchni, zaparzyliśmy sobie herbatę, przyniosłam młotek do towarzystwa, wpadły też śrubki i był miły biforek, jakby to nazwał chaciński znawca slangu młodzieżowego. A potem na dyżur do pracy. To miłe mieć zajecie kiedy inni mają wolne, zwłaszcza kiedy pada.haha! A oznacza to także, że bedziemy mieć wolne, kiedy inni pracują i będziemy mogli pójśc do galerii (nie handlowej) do kina. Na piwo no i robić wszystko to, czego oni dzis nie moga robić, bo jest święto narodowe. Cud nad Wisłą, co polega na tym, że nawet Żabka na osiedlu jest nieczynna.

Poza tym tkwię w szponach francuskiego. Oczywiście języka. Nie fizjologicznego, tylko mówionego. Na starość postanowiłam sie nauczyć. Zapisałam sie do szkoły takiej. Kupiłam książeczkę z kolorowymi obrazkami, gdzie główni bohaterowie prowadzą ambitne rozmowy na zasadzie
- Czego pani trzeba?
- Trzeba by mi było dwóch bułek.
- Mamy dwie bułki z jabłkiem.
- Zatem poproszę dwie bułki z jabłkiem.
- Dziękuję
- Ja również


Niestety po polsku się tak nie da. Chyba. Kiedy biedny zagraniczniak chciałby przeprowadzić rozmowę modelową w sklepie typu Boulangerie - Patisserie, zbiłoby go z tropu już pierwsze "czego?". No bo jak tu odpowiedzieć schematem?
"Tego!" z werwą, imponującą pani sprzedawczyni, potrafi powiedzieć tylko Polak ze średnim niepełnym lub niżej. Tak jak pani z Klubokawiarni nie potrafi zawołać "Flaky z pulpetamy raaaz!" tak, jak robi to Pani Halinka z Mlecznego.

Siedzimy zatem w pracy.
(to taki powrót do tematu, by nie sugerować, że w pracy zajmuję się swoimi fascynacjami lingwistycznymi)
Z jednej strony słyszymy medal dla Majewskiego, z drugiej cepeliade na defiladzie. W przerwach między pracowaniem myślę o francuskim, bo po francusku jeszcze nie umiem.
Niestety nie słychać stąd pochrząkiwania oficjeli oraz szumnie reklamowanego w prasie ogólnopolskiej huku samolotów, zwłaszcza tych superhiper F16.
Widać natomiast na ekranie telewizora obertasy wywijane przez przaśne zespoły tańca ludowego do akompaniamentu żewnych zaspiewów. I to ma byc jakieś wojskowe święto... Jakoś mi się to w głowie nie mieści. Szczęśliwie obchody Powstania Warszawskiego potrafią być życiowe.
Chociaż kiedy zdarzyło mi się ostatnio rozmawiać z prawnukiem pewnego znanego niegdyś piosenkarza, zjeżył się na rzucone przeze mnie hasło "moda na Powstanie Warszawskie". Oczywiście moda dziś jest używana w znaczeniu pejoratywnym, ale co zrobić, kiedy młodzi ludzie czują ducha, podśpiewują sobie piosenki powstańcze, zwłaszcza na punkowa modłę i noszą okreslone sybole, by podkreślić swój pogląd na sytuację?

I tak nasz syn wyrośnie na prawdziwego powstaniowarszawskofila:) W muzeum PW był już kilka razy, ma tu swoje ulubione zakamary, dostał też powstańcze memo, na którym uczy się o barykadzie, znaku Polski Walczącej i otym jak wygląda budynek PAST-y, a "Pałacyk Michla" to jedna z jego ulubionych piosenek.
Oi.
18:30 / 11.08.2008
link
komentarz (0)
Porażające jest to, do czego skłonic może człowieka odwyk od wychodzenia na papierosa w pracy. Więc z tego odwykania wyszło to, że znużona oglądaniem na youtube chińskich raperów sprawdziłam, czy mój własny nlog jeszcze dycha, czy już może jakiś skryty fan przejął onego i użytkuje szalując me imię. Szczęśliwie dla onego nie. Nieszczęśliwie dla mnie. Bo i hasło pamiętam i jak widać czasu zawsze wystarczy by conieco srkobnąć, bo przecież nie trudno dziś o frustrację.
OK dosyć koronkowych konstrukcji. Inspirowane najlepszymi informacjami prasowymi, jakie dziś spłynęły do naszego grajdołka. Jak z didżeja zrobić Platona za gramofonami? Tylko pani z pewnej skromnej organizacji kulturalnej wie. Nie na darmo trzy godziny przeredagowywała dostępną w internecie, nic nie mówiacą notkę. Piękno i prawda dzieki temu już na zawsze zostaną wpisane w ideologie turntablistyczną. Co? no właśnie.
Z każdym dniem obcuję z ludźmi którzy to co rozmyte zlewają do szklanek, by uwyraźnic rozlanego charakter, a z drugiej strony to, co już dawno w szklankach ustałe wylewają, by nie mówić tego samego bez ustanku.

A my nadal mieszkamy z teściową. To jest motd. Bo nasze dziecię już czwarty rok życia w wigilię ukończy i wie nawet jak i kiedy używać prasłowiańskiego pozrowienia "Kurwa, No!", a my wciąż na garnuszku babci. Znaczy ja pośrednio poprzez Lubego. bezpośrednio zas doświadczam reperkusji bycia synową z dzieckiem. Ale to zupełnie inna historia. Więc nasz radosny Emil idzie we wrześniu siać spustoszenie w przedszkolu, a my, korzystając z jego chwilowej nieobecności realizujemy przeprowadzkę.
W ramach pokojów oczywiśie. Znaczy Emil wyprowadza sie od nas za ścianę. Zza ściany teściowa wynosi sie do dużego pokoju, a duży pokój przenosi się do nas. W ten sposób znamy już doskonale CH Trgówek, które jak sama nazwa wskazuje jest w Markach, w imię zasady najdalsze centrum meblowe najbliżej twojego serca.
Nauczyliśmy się forward and bacward Ikei, która jak wiadomo ma układ labiryntu fauna. Znamy tex asortyment wszelkich sklepów od Emilii po Park Smaku, w którym ostatecznie nie zagościliśmy (a to ci!)
Kupiliśmy dużo fajnych mebli, a teraz będziemy je sobie skręcać.
Nie kupujcie szafek z Jyska, bo jux mam pęcherze od ich krzywych nawiertów. Tak już jest, ja sobie lubię pomajsterkować, a mój lby na przykład pasjami czeka na zatrzymanie filmu na DVD aż będzie jakas okrągła liczba. Np. 1h 20 min 00 sekund. I nie ma że boli.
Bo to Polska właśnie.
16:00 / 04.07.2007
link
komentarz (0)
TAK CZYLI NIE
Tygodnik "Polityka" wybrał przy współudziale językoznawców, artystów i czytelników polskie antysłowo roku. Ja mam swoje własne,brzmi "NIE".
I codziennie przekonuję się, że rację miał premier Kaczyński (musiałam to oczywiście przemyśleć conajmniej 3 sekundy, bo ostatecznie nie mam nigdy pewności który jest który), że nikt nas już nie przekona, że białe jest białe a czarne jest czarne. Granica tolerancji na wybryki polskiej polityki rokrocznie jest przesuwana. Zaakceptowaliśmy obecnośc polityków-złodziei. Są, kłamią, no dobrze, no kłamią i są, no trudno, może za rok się coś na to zaradzi, a póki co radzimy sobie jak możemy z tym, co mamy, bo jak się nie ma co się lubi to się lubi , co się ma. Zaakceptowaliśmy marszałków-kryminalistów. Ostatecznie kryminalista to takie słowo, które w sejmie nie ma racji bytu, sama obecnośc kogoś w szacownym gronie parlamentarzystów jakby neguje podstawę definicji kryminalisty, nie ten zakres, inne definiendum, coś jak istnienie niebytu, tak? Więc nie można powiedzieć polityk A lub B to kryminalista, bo to słowo nieadekwatne, nie ma związku, a dodatkowo obraża polityka, godzi w jego godność, jego wolność jego fundamentalną prawdę bytową, dziury robi, rani, perforuje zamienia w durszlaczek? Niestety, a szkoda, bo podstawą zdrowej egzystencji w normalnym świecie jest nazywanie rzeczy po imieniu.
6 lat temu obiecywałam sobie, że jak Lepper dojdzie do władzy, co znaczy, że stanie się kimś więcej niż szeregowym głosowaczem, to ja wyjeżdżam. Jasne. Ilu jest takich jak ja? 6 lat temu Roman GIertych był niegorźnym pieniaczem, dziś nobilituje nam kolejnych DObraczyńskich, ułaskawia nieuków, ubiera w mundurki grzecznych i tych mniej grzecznych, a tych naprawdę niegrzecznych zamyka w szkoło-więzieniach. Wyjechaliśmy? Nie. Wyszliśmy na ulice w ilości większej niż 200 uczniów? Nie. I tak sobie potulniejemy. Nie dość tego, są tacy, którym się to wszystko podoba i zupełnie nie rozumieją tych białych miasteczek, głodówek lekarzy, wyjazdów do Londynu, że dzieci nie rodzimy, że ogólnie jacyś tacy anty jesteśmy.
I tak kiedy jednego dnia minister edukacji (!!!!) mówi "nie, ja nić nie zgłaszałem, żadnego obniżania progu wyborczego , ja nic nie wiem", drugiego dnia zgłasza taki postulat jako jedną z kart przetargowych.
Jednego dnia ksiądz mówi "ja nic nie donosiłem", drugiego dnia krzyczy "donosiłem, ale nie szkodziłem".
I jak tu się poruszać w tym świecie? Jednego dnia mówią "nic się nie dzieje" drugiego " no przecież mówiliśmy, że katastrofa".
Kiedyś nam puszczą nerwy. Czekam na przejście z fazy bezkrwawej rewolucji do etapu totalnej dekapitacji. Gdzieś kończy się chyba tolerancja na to przesuwanie granicy, na to zamazywanie, zacieranie, zamydlanie.
Baj baj obłudny kraj. W butelkę zwiń do kibla wrzuć.
17:23 / 01.06.2007
link
komentarz (0)
Ostatnio mamy jakies takie kulturalne dni. Duzo obcowania z szeroko rozumianą sztuką wyższą, po której wizyta w Realu nie wydaje się wystarczająco odchamiającą, bo, wiecie, największych prostaków można spotkać w muzeum albow teatrze. Maskują się chamy, żakieciki od wólczanki maskujące kupują, uniformki z plakieteczkami noszą, że niby kustosze, i komórkę niby tylko za pomocą męża umieją wyłączyć, ale gdy światła gasną się zaczyna prawdziwy spektakl. No bo spacerujemy sobie po Muzeum Narodowym w Warszawie, bo czemu by nie. Miejsce dobre jak każde inne na spacer z dzieckiem, tylko piaskownicy brak, więc i psich kup nie mozna znaleźć pod złocistym, sypkim przykryciem. Zwłaszcza, że jest cudowna wystawa prac Alfonsa Muchy, a ja jestem bezgranicznie i ślepo zakochana w sztuce secesyjnej, w plakatach, obrazach, w jej kompletności i pięknym utylitaryzmie. Reklama bletek dziełem sztuki? Czemu nie. Dzbanek do parzenia i patrzenia- jak najbardziej. Urzeka mnie wszystko- symbolika, kształty, motywy. Jak wchodzę do miejsc takich jak Casa Lis, albo Muzeum w Płocku, dostaję klasycznego pierdolca, biegam, wzdycham, promienieję, mogę rozdawać wszystkim uściski, całuski, buziaczki papatki i inne emotki.
Chodzę więc cała w skowronkach, EMil dzielnie podskakuje swoim 16-kilowym cielkiem na moich plecach, pije soczek z kbczka-niekapka, nagle kubeczek spada na podłogę i kilka kropli soku plami jakże szlachetny parkiet najcudowniejszego z muzeów świata- Narodowego w Warszawie. I kłopot. Kto to posprząta? No ja próbuję. EMil protestuje, więc żeby za dużo hałasu nie było robimy to wszystko powolutku- on u mnie na barana, ja z serwetką i rozglądam się znacząco wypatrując jakiejś ochrony, która zawiadomi 'służby sprzątające'. Chuja tam służby. Podchodzą dwie starsze panie z panem, wyciągają chusteczki, zwracając się do towarzyszącego im mężczyzny per "panie profesorze", i pomagają mi wycierać. Ja, oczywiście zakłopotana, mówię,że przecież zaraz powinny tu przyjśc służby porządkowe. Jasne. Zza zakrętu wyłoniło się prawdziwe gestapo (dziś takie dosadne kryptonimy i pseudonimy są w modzie, nieprawdaż? )w błękitnym mudurku bląd staroć. I z mordą "ja od początku chciałam pani powiedzieć. Jak to tak z dzieckiem? Z napojem? na wystawę? kto to widział? No kto?!"
Starsze panie uprzejmie zwracają jej uwagę, że już sprzątamy, powycierane, nic się nie stało. A gdzie tam, jak to się nie stało
"NIEDOKŁADNIE POWYCIERANE, PANIE TO MUSZĄ DOKŁADNIE WYTRZEEEEĆ!!!!"
Zamurowało nas w tym naszym nobliwym gronie.
Panie starsze uprzejmie zauważają, że nie są sprzątaczkami
"JA TEŻ NIE!"
No cóż, wyjęłam (z Emilem na karku) spod wózka chusteczki nawilżane i dawaj, wycieram.
Gestapo poszło, ja zaczęłam dziękować panim i przepraszać z uśmiechem za to, że im się przez nas dostało, a panie z uśmiechem
"Na chamstwo, proszę pani, nie ma lekarstwa, niestety... proszę się nie przejmować".
Kiedy Luby się dowiedział, miał ochotę wrócić do przybytku uciech artystycznych zwanego Muzeum Narodowym i spuścić regularny wpierdol babsztylowi.

No nic. Poszliśmy wczoraj do teatru (pierwszy raz podczas naszego długiego i jakże owocnego pożycia partnersko-małżeńskiego)... Dzięki naszym znajomym wyrwaliśmy się na "Wagon" do Współczesnego. Umówmy się, że nie jest to najlepsze przedstawienie na świecie, najgorsze też nie. Ma zabawne momenty, dwa-trzy na prawdę dobre, kilka dłużyzn, ale ogólnie sam fakt powrotu do teatru jest miły.
Dreszczyk podniecenia spowodowany całkowitym live-actem i tym, że jak kogoś na przykład przerosło wyłączenie komórki, to stanie się jakaś niezręczność, albo , że jak tam aktor kwestii zapomni to mi będzie strasznie wstyd, bo ja empatywna jestem i zawsze bardzo wczuwam się w przezycia innych... No i jeszcze fajne wrażenie z siedzenia w pierwszym rzędzie, jak stopami dotykasz sceny, a aktorzy grają najpierw dla ciebie, widzisz dokładnie co piją, jak się całują, jak patrzą, kazdą zmarchę na twarzy, każdy grymas można dokładnie obczaić... fajnie. Nie mniej jednak siedziała za mną jakaś KOBIETA, w wieku MOJEJ MATKI i nadal nie wiedziała, że w teatrze, jak już ci aktorzy tam na scenie są i grają, znaczy mówią, to ona nie może rozmawiać z mężem, wymieniać uwag, komentować na żywo nie wypada jej już. Ja ostatnio po prostu wybucham więc pewnie jakby jeszcze tak godzinę szeptała i chrząkała, wstałabym, przeprosiła artystów i dopiero scenę zrobiła. Bo ja tak długo długo nic, a potem robię AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA ŚMIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEERĆĆĆĆĆĆĆĆĆĆĆĆ!!!!!!!



No i wracam do tezy, że po takich traumatycznych przeżyciach nawet wizyta w Realu nie jest wystarczająca, by się odchamić. Wierzcie mi.
A dzisiaj idę z pracy na Placebo, w sensie ja będę tam pracować, żeby nie było, że jakieś bony mamy i chodzimy za darmo na koncert dla relaksu. Ja za to pieniądze dostaję. I już nie wiem, pewnie publiczność będzie się umiała zachować ( no, nasi polscy die-hard-fans ... już się boję, bo pamiętam jak kuzyna zabrałam na Pokemony do kina i tam 5-letni die-hard-fans wykrzykiwali imię każdego pokemona jaki pojawiał się na ekranie- to jest coś...) i obsluga będzie kulturalniejsza niż w Narodowym... Nie?
16:25 / 24.05.2007
link
komentarz (0)
Wideoinstalacje kojarzyły mi się zawsze raczej z kupą niż ze sztuką, aczkolwiek kupa dziś nie jest już wyłącznie beztreściowym ekskrementem, bo w zależności kto, gdzie, kiedy i z jakim natężeniem ją uwalnia, może to być a) happening (studenci na juwenaliach) b) rozrywka dla mas (dirty sanchez) c) sztuka wysoka (galerie, ja nie mówię od razu o Tate modern, wystarczy nasza Kordegarda), więc jeśli ktoś każe mi zapierdalać po schodach 1,5 piętra w dół niosąc na barkach dziecię z wózkiem, a następnie oglądać jak nagrane na jakiegoś vhsa, czy tam telefon typu "sam-bądź-swoim-operatorem-pstryg-pstryg-pstryg", jak ludzie chodzą - od pasa w dół, albo jak jedzie pociąg, z tym, ze do góry nogami i z filtrem na to nałożonym misternie, także jawi się nam ten pociąg do góry nogami jako neonowy potwór pędzący przez spikselizowaną noc, a tytuł instalacji jest "bez tytułu" to proszę was bardzo, sami sobie chodźcie oglądać takie rzeczy.
Takwięc z wideoinstalacjami, głównie dzięki CSW, mam same złe doświadczenia- gówniana jakość, gówniany przekaz, gówniana ideologia akurat na nasze gówniane czasy.
Do dzisiaj... Wybraliśmy się, jak te sępy, na darmowy czwartek do Zachęty, żeby popatrzeć na Billa Violę i jego wideoinstalacje (żeby sobie pokontestować, czy tam, żeby dziecko się mogło wyszaleć w klimatyzowanym pomieszczeniu, Zachęta zawsze ma coś ciekawego w ofercie, więc lubimy odwiedzać przynajmniej raz na 2-3 miesiące, szkoda, że nasz prezydent nie lubi, bo w kwestii prezydentów Zachęta zawsze miała dobrą tradycję). No i szok. Nie wiem, czy korzystacie z wejśc dla niepełnosprawnych i ludzi z dziecmi w wózeczkach, ale o ile są przewidziane, to zazwyczaj polegają na szlajaniu się po zapleczu takich galerii, oglądaniu biur, różnych ogłoszeń wewnątrzklubowych typu "Pani ZOsia wie najlepiej- nie dyskutuj z działem kadr". No i na koniec wychodzi się specjalnym kodem na salę. Naj[ierw więc mieliśmy okazję popatrzeć na obrazy typu żółte, albo szare, albo czarne i nazywa się "bez tytułu". DOsyć kojąca opcja, prawie jak test psychologiczny- jak widzisz ukrzyżowanego penisa, znaczy, że masz krucesfallusartesfobię, czy tam 'saski crescent' (do dziś nie mogę uwierzyć, że mogli tak nazwać biurowec. ja rozumiem, że jest Galeria Ursynów, czy tam Mokotów, że można nazwać wieżowiec Poltegor - prawie jak jakiś duch, ale opcje typu 'ParkPlaza', 'Saski Crescent' czy 'Babka Tower' -mój ulubiony!!! to już jakieś kuriozum), a jak widzisz na tych obrazach że idą dwa robaczki takie, tylko,że fioletowe, a na koniec przylatuje kosmiczny pawian w formie feniksa, i wszystko zamienia się w rzodkiewkę, znaczy, że musisz wrócić do galerii jak minie wpływ środka odurzającego.
Tymczasem po kontestacji płacht malowanych woskiem weszliśmy w... LASBIRYNT MROKU (uuuuuuuuuuuuuuu. *błysawice* )
Na poważnie. Już druga instalacja - na pierwszej załapaliśmy się na bąbeli w wodzie i dopiero pan ochroniarz powiedział, żeby wrócić na początek, bo będzie mocny i drastyczny- o topielcu- była świetna. Każda kolejna utwierdzała mnie w przekonaniu, że to nie chodzi o ogólną negację wideoinstalacji jako formy wypowiedzi artystycznej, tylko dotąd oglądaliśmy to, co normalni pomyleńcy wrzucają sobie na youtube, zamiast od razu się afiszować po świecie jeździć, wernisaże z darmową wyżerą i winem uświetniać swą osobą.
U Violi wszystko jest najlepsze na świecie;)
Kompozycja obrazów, światło, barwy, dobór postaci, jakość nakręcenia materiału, no i konkretna wymowa, znaczy wiadomo, że sztuka jest konkretna o ile oglądasz Panoramę racławicką, ale chodzi mi o to, że ja jako człowiek prosty, dziewczyna z zagłębia (ale i w połowie ze śląska) to lubię sztukę, co ma tytuł, jakąś ładną formę, daje do myślenia, no i generalnie nie polega na samym tle bez tytułu.
Więc wyszłam urzeczona twórczością Violi, no i sobie obiecuję, że w następny czwartek wrócę jeszcze raz popatrzeć.

Szkoda, że nie mozna sobie takiej Zachęty z wystawą Violi odtworzyć w domu normalnie na zasadzie - pstryk i masz.



14:51 / 23.05.2007
link
komentarz (0)
wielki reentrens linguapatologii
Ministerstwo Propagandy i Ministerstwo Wojny mówią nam kim jesteśmy, o naszej koncepcji osoby wiedzą wszystko.
Kiedyś byłam trudną młodzieżą, przed którą drzwi normalnych szkół powinny być zamykane.Dziś zostałam telepracownikiem. Formalnie jestem nim od 2,5 roku, ale prawo wypowiedziane teraz nie działa wstecz, więc spróbuj nie posłuchać, a pójdziesz do piekła. Pani A, mówi, że to prawdziwa szansa. złapałam szansę za nogi i zapierdalam. Co prawda moja pani promotor, która jest apoteozą paralelą i interpolacją własnej matki w wersji inteligo, powiedziała, że w ostatnim rozdziale pracy uprawiam patologię językową, oraz, że widać, że mało czytam i nie lubię literatury, ale zapierdalam dalej. Pani B co prawdazauważa, że telepraca degraduje więzi międzyludzkie, że poprzez telepracę młode matki, niepełnosprawni i cały ten margines społeczny, który na wskutek becikowego bedzie się nadal namnażać, więc poprzez telepracę wszyscy ci ludzie nie mają kontaktu z kolegami z pracy. Ma rację, coś w tym jest, bo ostatecznie przez to, że mogę sobie popracować, kiedy dziecko śpi, to potem nie jadę z wózeczkiem do redakcji, nie wpierdalam sie do newsroomu, gdzie moi nieznani mi dzisiaj, a byćmoże wówczas znani i witający z otwartymi ramionami koledzy redakcyjni przygotowują nowy numer naszego dziennika, mój syn zaś nie stwarza niezobowiązującej atmosfery demolki. NIe ciągną za mną tabuny innych młodych matek i niepełnosprawnych, którym jest ostatecznie o wiele trudniej wyjśc po schodach z podziemi, zwłaszcza gdy winda nie działa, albo też hipotetyczna winda, którą byćmoże zainstalowano by tam, gdyby telepraca niepełnosprawnych i młodych matek nie zatrzymała w domu, zamiast wymusić ową instalację (czy to jasne?) , no więc i ta hipotetyczna winda nie działa. I nasze koleżeńskie relacje usychają, gniją, kruszeją. A tak moglibyśmy razem pojechać gdzieś po pracy na piwo, dzieci skakałyby radośnie- te młodsze przyssane do piersi, te starsze zrzucające kufelki z paluszkami ze stołów, niepełnosprawni mogloiby sobie "ziuuuu" jak po zjeżdżalni, o ile mają wózki, to po tych teoretycznie zbudowanych wówczas podjazdach, ktuórych dziś nie ma, bo my- My bezczelnie uprawiać będziemy telepracę, która nieodwracalnie dekonstruuje naszą tożsamość na atomy nieśmiałości wtórnej. Zamiast żyć prawdziwym życiem WIGów, Wydarzeń, w których raperzy gwałcą dziewczyny w wieku swoich starszych sióstr, to my zyjemy swoim światem pełnym teletubisiowego kremu i tłoczonych cyrklem obrazków z napisem "pozdrowienia z Lasek".

Każda Praca w Polsce degraduje naszą Godność. Wypowiedzmy wszyscy strajk. Politycy mówią, że praca lekarza nie może się koherentnie procentowo równoważnie odnosić do pracy polityka na poziomie adekwatnym do standardów UE, bo primo UE nie akceptuje obwodnicy przez dolinę Rozpudy, zatem ich koncepcja społeczeństwa jest opozycyjna do naszej, bo ich jest oświeceniowa, a nasza chrześcijańska, secundo- odpowiedzialność lekarza jest mniejsza- może zabić w pracy tylko jdnego, góra dwóch ludzi na raz, politych może uśmiercić całe państwo, zatem nalezy mu się około 20 razy więcej za sam fakt obciążenia. Poza tym politykiem jest się całe życie. Wyjdziesz z cyckami na plażę i nadal jakbyś w pracy była. A lekarz.. kogo obchodzi lekarz z cyckami na wierzchu, zwłaszcza, że zamiast do taniego Egiptu, to siedzą w tych miastach zapyziałych swoich i zamiast gdzieś wyjechać to kłują w oczy, odbierają telefony prywatnie w domu po godzinach pracy i wypisują te recepty mimo, że już mają wolne.
Bo całe państwo to polityka, a polityka to koncepcja człowieka, nic ponad. nasza polityka ma wiele alternatywnych koncepcji człowieka, albowiem żyjemy w postkomunistycznym postmodernizmie, dodatkowo niedostosowanym do standardów postlustracyjnych. Mamy afirmujacą życie koncepcję osoby jako dobra najwyższego 1000 złotych za urodzenie do naturalnej śmierci. Mamy też konserwatywną policyjną postawę negacji dla niszczenia zycia, dlatego należy wprowadzić dodatkowy zapis do konstytucji o ochronie życia poczętego do naturalnej smierci, za wyłączeniem zabójstw karanych śmiercią. Naturalnym poczęciem nazywamy zgodnie z katoimperatywem powinności wolitywno-intelektualnej samą myśl o poczęciu- gdy mężczyzna i kobieta pomyślą w tym samym czasie o poczęciu, lub samej procedurze poczęcia osobe ludzką uważa się za poczętą i należy jej życie chronić. Pod karą smierci.

Wypowiedzmy zatem wszyscy strajk. Od jutra. Wszyscy ludzie. Nie odbierajmy telefonów, nie czytajmy poczty. Nie róbmy zakupów, nie otwierajmy oczu, ani telewizorów. Nie wideokamerujmy siebie, nie esemesujmy uczuć. Nie sprzedawajmy. Nie kierujmy samochodami. Nie zakładajmy krawatów. Zróbmy antyrewolucję, strajk od bycia pracownikami swojego urzędu, swojej firmy, swojej redakcji, swojej powinności, swojego ciała. Może Rosja nie zacznie nagle kupować naszego mięsa, ale coś powinno się zmienić!

disclaimer: oczywiście, że żartuję w kazdej kwestii, nie można przecież być poważnym, nie będąc człowiekiem, co prawda znam księdza, który ochrzcił kota, ale ten biedny zwierz z namaszczeniem został potrącony przez samochód następnego dnia, a to o czymś świadczy. Zatem jako matka nie jestem reprezentatywna dla ludzkiego gatunku, aczkolwiek i tak jest lepiej nż w ciązy, bo KPC, KPK oraz prawo prasowe i etos pracownika Tesco- wszystkie one mają problem z zakwalifikowaniem dychotomii człowieka zachodzącej w ciężarnej kobiecie oraz hierarchizacją dóbr - kto lepszy lobby nienarodzonych dzieci kontra lobby matek po skrobance? No więc prosta implikacja wskazuje, iż powaga nawet w możności nie przysługuje. Nie stanowi. Nie będzie się aktualizować, nie tyle, że nie jest zarejestrowana wersja Windows office, ale, że ogólnie to nie ten system opweracyjny. Jak jabłko i sok 100% horteks, zupełnie inna kategoria ontyczna, inna przyczyna sprawcza.

Czy teraz jawi się to tobie jako rzecz sama? Czy wziąłeś już w nawias swój mózg i zredukowałeś transcendentalnie fasolkę po bretońsku podawaną na obiad w barze studenckim żaczek, albo student, albo mlecznym powiśle? Czułym matkojebcy?(wem, tam nie dają fasolki po bretońsku).

W takim razie czas załączyć super stację.
14:59 / 28.02.2007
link
komentarz (0)
Nasz syn ma nowego idola, jest nim Franklin, kiedy więc próbujemy przekonać Emila o słuszności sprzątania po sobie pytamy co zrobiłby Franklin. Kiedy Emil robi coś dobrze mówi "Emil jak dorosły chłopiec" czasem "jak Franklin". Wieczorem po kąpieli, gdy zbliża się pora czytania bajek Emil skacze po łózku i krzyczy "FAKIN FAKIN FAKIN!" i bynajniej nie wyraża tym nihilistycznej postawy wobec świata, zasypiania i całej reszty, tylko z radością czeka, aż mama i tata będą mu czytać nowe wspaniałe przygody Franklina. Problem pojawa się gdy przepojony seksem i przemocą umysł rodzica odnajduje drugie dno historyjek i dopowiada je sobie w myślach, lub półgłosem. Wtedy wszyscy dostają śmiechawy. Włącznie z "bardzo chętnym do zasypiania" Emilem, który chichra się wtedy, kiedy zaśmiewają się rodzice.
Przepojenie seksem i przemocą zaś ostatnio czerpię nie z gier komputerowych (nigdy nie grałam w gry, zwłaszcza te o seksie i przemocy), nie z telewizora (jeśli jedyny seks jaki oferuje TVP w porze między 19:30 i 20:00 to seks Łyżwińskiego i Leppera, albo seks pięciolatków sprzedawanych przez matkę-pijaczkę pedofilom- to wybaczcie, ale nie przesiąkam, tylko przełączam) a z książek.
Primo- reportaże. Gdzie seks, choćby tylko ten podziwiany przez bohaterów na ekranie jest oddechem od przemocy- bezbłędny opis darmowych seansów "Emmanuelle" w Jeszcze dzień życia, a przemoc to walki niepodległościowe, wojny językowe, czy grecko-perskie zmagania, które okazały się być de facto walką o dominację kultur w obrębie Morza Śródziemnego. Są więc różne obdzierania ze skóry, ojcowie z córkami, synowie z matkami, sąsiad z sąsaidem- jak to w hellenistycznym postmodernizmie;)
Secundo- kryminały. Za sprawą lubego do naszej sypialnianej biblioteki zawitały nasze własne kupione własnoręcznie kryminały. Dotychczas w moim postrzeganiu kryminału pokutował jakiś taki prl`owski stereotyp szmiry (btw, kto czytał "Szmirę" Ch.B., ten wie conieco o stereotypach gatunkowych). Że nawet jak dobry, to lepiej poczekać, aż ktoś inny kupi i wtedy dopiero pożyczyć. Tak było z AKuninami, których udostępniał sąsiad z podwórka. Tak też było z Krajewskim, który wpadł mi w ręce we wrocławskiej łazience.No i właśnie do Krajewskiego zmierzam.
Pech chciał, że zaczęłam od środka. Od środka kwadrologii oczywiście, bo chronologia wydawnicza wskazuje na coś zupełnie innego. Poznałam więc, jak pewne większość czytelników, bohatera w dużej mierze ukształtowanego. Bo, nie wiem jak reszta, ale jestem gorącą zwolenniczką narracyjnej koncepcji człowieka, zatem, kurwa(żeby nie było nazbyt naukowo), niech nikt mi nie mówi, że tak można, że dostaję do ręki trzecią książkę z serii jako pierwszą i ma być fajnie?
Więc pożyczyłam ją sobie od mamy, jak dotąd bezzwrotnie, przeczytałam z przyjemnością, ale nie przyszło mi do głowy, by dokupić sobie resztę. Dopiero przed świętami Luby nabył gustowny 3Pak z mapką, co pozwoliło poznać rsztę losów Mocka- przeszłość i przyszłość.
Teraz Luby przytargał do domu Magnetyzera Lewandowskiego, po którego sięgam z przyjemnością w przerwach między Awicennami i Kapuścińskimi.
No i wbrew wszystkiemu bedę pewnie bronić zdania, że Krajewski to Krajewski, a Lewandowski to Lewandowski.
Mimo, że obaj budują dwa nieistniejące już dziś miasta-
ostatecznie Breslau to nie Wrocław moi mili, choć wiele budynków ocalało, Krajewski musiał odtworzyć atmosferę, bo po pierwsze nie ma już tych ludzi, którzy tworzyli ówczesny Breslau, po drugie nie ma ulic, a po trzecie, choć forma budynków pozostała często niezmieniona, większość pełni inne funkcje. Co do Lewandowskiego zaś i jego Warszawy- ludzie chyba też są inni, napływowi;), i choć nazwy ulic się zgadzają, to najczęściej brak tamtych domów.
U obu panów mamy obraz środowisk akademickich. U Krajewskiego nieznośne epatowanie łaciną, bo do cholery, czy raz na jakiś czas nie możnaby napisać zamiast passus cytat czy coś.Wiem, że jak ktoś raz zostaje filologiem klasycznym to nigdy nie przestaje nim być, no ale w ramach terapii odwykowej. U Lewandowskiego z pewnym rozżewnieniem spotykam Łukasiewicza, to postać autentyczna moi mili, taki pan od logiki, filozof, a ponieważ Drwęcki zdaje się być uciekinierem z wydziału filozofii szkoły lwowsko-warszawskiej, pewnie zamiast passusów będziemy mieć jakieś logiczne implikacje.
Czekam też z niecierpliwością na opisy uczt warszwskich, tak jak z tęsknotą trzewi chłonęłam opisy uczt w Breslau,a potem biegałam po sklepach w poszukiwaniu głowizny i jęczałam Marcinowi, że zjadłabym znów taką goloneczkę w piwie.
nie mniej Warszawa zdaje się być mniej "noir", aczkolwiek pierwsza opisana przez Lewandowskiego ofiara "wygląda" równie "apetycznie" co pierwsza ofiara Festung Breslau... zobaczymy. Drwęcki na tropie. A jak wydawca potem wyda jakąś wcześniejszą historię komisarza, to osobiście wykończę odpowiedzialnego za kalendarz wydawniczy gnoja. AMen.
Ale gdyby go ktoś zabił na serio- to nie ja!
00:37 / 21.02.2007
link
komentarz (0)
Dzis mialam zostac w domu i ogladac spokojnie film o dwoch Palestynczykach, ktorzy chca sie wysadzic w powietrze, a potem o jednym takim kolesiu, co sie zakochal w Scarlett Johansson, ale ozenil sie z Emily Mortimer, i najpierw gral w tenisa, potem w ping ponga, a potem juz nie wiem co sie dzialo, bo sie Emil obudzil i chcialam ten film zacny doogladac (nie piszcie wiec co sie dalej stalo). Niestety. Maz muj Luby powiedzial "Idz kochanie na te impreze i reprezentuj" Wiec poszlam. Przykaz byl jeden- Lata 80-te. W zyciu nie ubiore na siebie leginsow, poniewaz raz kiedys mialam takie, matka mi kupila, i nie sa fajne, wrecz przeciwnie i nie widzialam nigdy dziewczyny, ktora fajnie wyglada w bluzie i leginsach (tylko nie piszcie, ze Vanessa Paradis). Kiedy dotarlam na miejsce, okazalo sie, ze moja dyskretna charakteryzacja a`la Ladek Zdroj to nic, w porownaniu z tym, co dzialo sie na dole w klubie. Poza tym, ze sie nic nie dzialo, to generalnie przypomnialy mi sie znalezione kiedys w szafce pod telewizorem w domu zdjecia z wyjazdu mojej mamy na kuracje do uzdrowiska. W sensie zielone cienie do powiek, opaski "na Rambo", dresy. Spoko. 2 godziny krecono teledysk (dwie godziny, slownie, ludzie, rozumiem, ze mamy ciecie kosztow , pojscie na zywiol i inne takie hasla maskujace pewne braki w tasmie, bateriach, przygotowaniu, ale...), potem urwalam sie do domu. Jednak Luby wiedzial co robi zostajac na Batmanie:powrot, co prawda ujecia weterana rapu z weteranem polskiego disco-new-romantic sa bezcenne, ale o 21:00 byla wspaniala premiera filmu o dwoch Palestynczykach ktorzy chca sie wysadzic w powietrze!
10:29 / 11.02.2007
link
komentarz (1)
Czego oczy nie widzą temu sercu nie żal, a wczoraj nieopatrznie spojrzałam i spaczyło się moje patrzenie od tej potworności.
Nie wzrosło u mnie poczucie buntu patriotycznego, gdy rząd apelował "mniej nas coraz, idźcie i mnóżcie się", nie powiedziałam "tak, cesarzu".
Nie wymachiwałam gniewnie orzełkiem wyjąc słowa Roty kiedy powernictwo pruskie wystawiało rachunek za kosztowny transfer Polska-Niemcy.
No i w kilku innych przypadkach też jakoś patriotycznie się nie zachowałam, znaczy nie obrzuciłam jajkami Kuklińskiego, nie podpisałam petycji o zerwanie z grobów rofesorów czasu minionego wykutych przy nazwisku tytułów "prof.dr.hab." i tak dalej. O Miłoszu też złego słowa nie mówiłam.
Ale wczoraj się zagotowałam i było mi wstyd i mogę nawet 20 razy rotę zaśpiewać i wywiesić flagi i wogóle portrety MatkiPolki w oknach koszulki JP2 i inne patriotyczne precjoza, bo ja nie pozwolę na taką obrazę polskości.

Bo to, co wczoraj stało obok Barrosy to nie była kulka suchego sera tylko wypasione kuliszcze conajmniej sera włoszczowskiego. Wyraźny brak kobity w domu zaowocował typowo proletariackim strojem nawiązującym w swej prostej elegancji do klasycznego mundurka przedstawiciela klasy średniej pracującej, pod tytułem "garnitur od ślubu już nie pasuje".
Bardzo to przeżywam. Nawet nie wiecie jakie problemy człowiek może sobie wynaleźć jak ma za mało własnych:)



Ach, moja nowa praca, czyli praca dorywcza, poszerza horyzonty. Przede wszystkim przełamuje opory w rozmowach telefonicznych. Kto próbował się do nas dodzwonić wie ocb. Raz- muszę zadzwonić do pewnej popularnej reaktywowanej skandalizującej gazety popkulturowej, bo zalegają mi z pieniędzmi i do niedawna 80 złotych to były jakieś filmy, książka muzyka, a teraz, to jest 80 złotych czyli podstawowa dewiza służąca do zakupu dóbr podstawowych typu mleko ser wino kiełbasa czosnek (polski jazz!).Druga sprawa, że ostatnio robiłam tak zwany phoner. Sam phoner to normalna sprawa, bo do nas do domu dzwonił już Guru z Gangstarr kiedyś i było "siema-siema" , tylko sam stres przed jest niezdrowy, bo a nuż "za 5 dwunasta" zadzwoni chora babcia pożalić się, że mogłaby umrzeć, a my byśmy się zorientowali. No jak to byśmy się nie zorientowali, jakby nam się sekretarka przestała zapłeniać w tak szybkim tempie. Albo byćmoże moja matka, że o boże moje dziecko przepracowujesz się, oddajcie mi małe dziecko.
No poza tym poszerzam choryzont bo phoners dotyczył Emilie Simon, i każdemu polecam, bo muzyka ładna, dziewczyna też ładna, teledyski ładne. Aż zobaczyliśmy wczoraj "Marsz Pingwinów", znaczy nie, żeby dewotki już szły pod kościół zajmować dobre miejsca na dzisiejszą mszę, tylko prawdziwe pingwiny "kle-kle", szły się pieszczochać w odwiecznym miejscu ich pieszczochania i Emilie Simon grała im na swoich komputerowych organkach. Polecam. Współczesne dokumenty to prawdziwa przyjemność oglądania, a nie "Rak madagaskarski właśnie rozpoczął swoją metaboliczną drzemkę , letarg potrwa przez najbliższe 4 godziny, w tym czasie przyjrzymy się zjawiskowym plamom pojawiającym się na dolnej części jego chitynowego pancerzyka oznaczającym fotosyntezowanie". Więc sprawdźcie Emilie.
15:10 / 09.02.2007
link
komentarz (2)
Koniec świata w Warshau.
Najpierw umarł Kapuściński. Znam doskonale mechanizm medialny, bo piszę już drugi rok tę swoją wspaniałą pracę magisterską i o tym też tam jest, i o Tobie, co czytasz też jest, i o Twojej matce- bójcie się! Zatem wiem, że ta informacja jest już niegorąca i nawet mikrofala nie pomoże, bo wystygło i koniec, nie ma pokolenia RK, nie ma defilad. A mnie zajęło tydzień, żeby móc sięgnąć po wszystkie dzienniki, które musiałam sobie na bierząco kupować po odejściu Pana Ryszarda. Tydzień klasycznych objawów po śmierci przyjaciela... Przyjaciela, którego nigdy nie spotkałam osobiście, ale towarzyszył mi w podróżach małych i dużych. W Turcji, w Hiszpanii, w Maroku. W klimatyzowanych pociągach, zakurznych autobusach, w niewentylowanych pokojach z oknem na korytarz.
Smutek, złość, niemoc. Niewiara w ostateczność. Obalona dopiero argumentem kluczowym , jakim jest obecność przy grobie. I znów smutek, że to nazwisko już się więcej nie pojawi na nowej książce, tylko tu będzie tkwiło. Zrzucona z chmur kotwica. Jasne, że jeszcze kilka książek się ukaże. Tylko śmierć nakręca dziś taką koniunkturę. Inaczej przecież wszystko działoby się swoim tempem.No nic.
Inny koniec, to koniec "Ślizgu". Oczywiste jest to, że było źle. Ja nawet jak tam pracowałam na miejscu i pensja moja oscylowała radośnie wokół 2.000 złotych na rękę, to słyszałam od księgowej, że 'jestźle' i 'ojezu'. To co dopiero teraz, jak nawet pół średniej krajowej nie wyrabiałam, a i tak nie było regularnych wypłat. Spodziewać się też można było, że koniec nastąpi w sposób mało spektakularny i daleki od norm etycznych i innych. Nie wiem co wolno mówić, czego nie na te tematy, więc nic nie powiem. Ciekawe ile osób zorientuje się, że Ślizgu już nie ma.
Liczę po cichu, że wyjdzie na lepsze, zmotywuje mnie do znalezienia bardziej rozwojowej redakcji ,a tam powitają mnie czerwonym dywanem, szampanem, kawiorem, i powiedzą "prowadź bogini najmądrzejsza" bo przecież tak mało dziś mamy dziennikarzy, zwłaszcza kulturalnych, znaczy nie kulturalnych- "dzieńdobry, proszę, dziękuję" , tylko tak po empikowsku kulturalnych, czyli "prasa-film-książka-muzyka-teatr". No po prostu już się o mnie zabijają headhunterzy. Czujecie to?