sinuhe // odwiedzony 115722 razy // [nlog_pierwszy_vain szablon nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (175 sztuk)
03:01 / 20.12.2009
link
komentarz (65)


Opowieść przedwigilijna



przystanek autobusowy jest miejscem gdzie gubimy nagle swoją przynależność. Jeszcze przed
chwilą nabywając buty zimowe w CCC, Józef czuł się żołnierzem korporacji. Wybrał ciemno
brązowe mokasyny za 149,90 zet. Jeszcze przy kasie powtarzał sobie, że należy oszczędnie,
nie należy szastać biletami NBP, bo trzeba zadbać o swoją morden, zanieść ją do chirurga,
prywatnie. Powierzyć pani kosmetyczce. Nakupić kremów i odżywek. Wcześniej upupić
u dentysty, niech sobie nie myśli, że może wyglądać na rozbrykaną. Zawadiacką fizys. Niech
wie , że jeden z szamponów koloryzujących będzie jej poświęcony. A, że to nie będzie już
jego twarz ? Ale kto może sobie pozwolić na taki luksus, mieć prawdziwą twarz w dzisiejszych
czasach ?



i tak spacerując po śniegu, ślisko. Wszerz i wzdłuż. Zrozumiał, że przemieszczam się do przynależności
domowej. Dobrosąsiedzkiej przynależności. Przynależności z Antyradio. Może nawet
imieninnowo rozrzewniającej jutro, jeśli solenizantka się odezwie. Jedynie na tym przystanku jest
Niczyj.



i kiedy pojazd się pojawił, natychmiast dostrzegł wyjątkowość tej chwili. Otóż on był zupełnie
ciemny w środku. Ciemna czeluść na raczej skąpo oświetlonym przystanku. Wsiadł Drzwi z piskiem
oddzieliły pana K. od niezdecydowanych. Uwierzyłem w numer linii 172. Zaufał swojemu
smukłemu ciału, i rzeczywiście prześlizgnął się przez ciemne sylwetki przy drzwiach. Znalazł
wolne miejsce, tuż przy oknie, twarzą do dwojga pasażerów naprzeciwko. Obok niego
pozostająca w cieniu wspólniczka. I z boku swobodne pole obserwacji, na rysującą
się w takimiż usadowieniu czwórkę.



pozostawił przyczynę zaćmy gdzieś za sobą. Pochwalił zapobiegliwość kierowcy, który w mocy
akumulatora upatrywał dodatkowego asa, na tej śliskiej, brejowatej jezdni. Oddał się bajkowości
zjawiska. Najpierw chłonął czarno szary obraz. Zarysy twarzy rozmywające się w cieniach,
to liźnięte światłem przejeżdżających samochodów z naprzeciwka. A kiedy pojawili się
na jednej z ulic głównych prześwietlił nas blask ulicznych lamp, ferie neonów. To wszystko
z trudnością wdzierało się do środka. Nie docierało głębiej, może na pół metra. Byli ciemnym
pudełkiem z geometrycznie rozmieszczonymi otworami przez które raziły ich
żółte, niebieskie
i czerwone lance światła. Bo one najwytrwalej nadgryzają ciemność



małe, czarne pudełko z robaczkami w środku. Ten pan kręcący się nieswojo to zapewne
Gucio. Obok okazała z ginącym różowym noskiem w policzkach, Pyza. Obok Piggy,
a zawdzięcza to operującej wokół nosa chusteczce. Jest jeszcze jedna uczestniczka
tej podróży do pętli. Na siedzeniach obok. O miłej twarzyczce blondynka zaczesująca się
w ścisły i upięty wyżej koński ogon. U kresu dopiero się okaże, 180 iluś tam centymetrową,
łanią. O sympatycznym buziaczku, nazwałem ją w duchu więc, Dżdżownica Magda



pozostał jeszcze Józef. Mrówka Z. Bo przecież dumny jest z mojego mrowiska. Ale na początku
walczył z sennością. Ciekawe, w dzień jakoś wszyscy się powstrzymujemy, ale w autobusie
przy wygaszonych światłach, każdy kto usiadł, zaraz zapadał w drzemkę. Pośród stojących
w bezwładnym kołysaniu też następowały nagłe wzdrygnięcia. Pyza ze skrzyżowanymi
rekami na piersiach, dłonie niknące gdzieś na biodrach. Pulchniutka buzia z mlecznym
podbródkiem. Pomniejszone polikami oczy. A przecież ładny zarys brwi ciemnieniących
w swych łukach uciekających od nasady nosa. Rzęsy długie, gęste, wywinięte do góry



badał Józef Pyzię spojrzeniem przez paltko. Jak to może wyglądać. Jak to się układa na niej,
zachodzi, jak to się oddycha. Kiedy nie jest takie zwarte i ściśnięte ramionami. Ile Pyzi spod
ramion spłynie na biodra ? I nagle, coś się zmieniło, coś błysnęło żywo.
Otworzyła oczy.
Trudno określić wielkość kobiecych oczu w mroku, jeśli głowa mości się głęboko w ramionach,
we śnie, a jeszcze wokół policzków stroszy się przypadkiem podwinięty za zagłówek kaptur.
Oczy były w ciemnych brązach. Nie, zdawało mi się, zamknięte



najspokojniej
przystąpił do oceny uda. Do wybornego kształtu rysującego się pod paltem. Ale przecież
musiał sprawdzić, musiał wrócić tą droga , jaką należy wybrać, kiedy kobieta nie wzbrania,
drogą przez środek , dla innego niech to będzie guzik czarny i błyszczący, rozpięty przez
nieuwagę, Józef to widzi inaczej. Józef inaczej czuje. I wcale nie jest łatwo wspiąć się płynnie
z spojrzeniem powyżej pępuszka.
Dalej pozdrowić prawą, a lewą pocałować. Zawsze całuje , bo pod nią jest serce. A potem
to już tylko Pyzi oczy błyszczące, jak przybój oceanu o sterczący dumnie fiord. Nie wiadomo
kto kogo pierwszy trącił stopa w kostce



ale Piggi nagle ożywiła się bardzo. Zmięła hasająca wokół nosa chusteczkę, położyła
niespodziewanie swoją ciepłą dłoń na wierzchu Józefa. Nie sądził, że jest taka gładka.
Że Piggy ma ten nosek kształtny , i nie więcej niż trzydzieści lat. Szepcze do
Pana K.
konfesjonalnie : Jak w Londynie w roku czterdziestym. Nie mogła tego wiedzieć. I akurat
w tym momencie, kiedy czubek damskiego kozaczka zawędrował gdzieś pod zgięcie
kolana. Zaciemnienie – dodaje Piggy. Odwraca się do Józefa. A kozaczek się zaplatał
gdzieś tam w józefowe sznurowadła. Tam musiała być jakaś klamerka

ale ta ciemność, ma swój urok, prawda – zachęca Pana K. Piggy. Drzemiący Gucio
odkleił się właśnie od szyby. Zapragnął sprawdzić godzinę na komórce. Niewielkie to światło,
ale zawsze światło. Ale wytrwali spokojnie. Narodził się między nimi sekret. Pewna tajemnica



otóż ten kozaczek trafił tu po przekątnej, pomiędzy Józefa, hakiem. Jeśli to była czarna,
wełniana rajstopka, sama łydka była nader szczupła. Być może to była gra cieni, kto zresztą
wie, jak się może nastroszyć paltko podbite futerkiem. Nie mogł się przyjrzeć, bo Piggy miała
oczy sarnie, i takie ufnie patrzące pod górę. A dżdżownica Magda osamotniona na tamtych
siedzeniach patrzyła na Pana K. na niebiesko, i szukała zrozumienia okiem na okrągło,
a jest to spojrzenie z tych , co dławią po przełyk



pomyślał sobie - to ci się śni. Musisz się obudzić. To jest jakiś koszmar. Fiński film o autobusie
z duchami. Ale buty mam. Paragon schowałem.



mówi Piggy – Moja babcia zawsze bała się bombowców. Zgodnie z etykietą damie nie
wolno w takiej chwili podsuwać trudnych nazw. I tak z tą myślą o Luftwaffe, zatrzymali się
na pętli Sadyba. I każdy się znalazł, i nie sypnął się ze swoja kwestią. Piggy pogładziła
Józefa po dłoni pierwsza. Gucio przekroczył przez nich zgrabnym wrzutem nogi.
Wstali blisko
siebie. Ciepli. Jakoś się Pyzia obróciła zgrabnie. Nie patrząc, a właściwie patrząc, jak Magda
wstaje, i wstaje wcale się nie kończąc, pamiętał trzymać stopę przy podłodze. Mocno.
Pociągnęła raz przez delikatność. Za drugim sznurowadło poszło



z uśmiechem przepuścił Magdę. Tak musiało być. Widać wcześniej zapisana już była
w gwiazdach ta kolejność. Piggy. Gucio. Pyzia. Dżdżownica Magda i mrówka Z. Tylko te
oczy Magdy z zapytaniem. Oczy szepczące : Muszę ci się dobrze przyjrzeć. Był za nią pół
metra, co przy spadkach w autobusach niskopodłogowych Ikarus, daje przewagę około
dziesięciu centymetrów. A i tak jej smukły młodzieńczy pyszczek zwieszał się nade Józefem.
Było mi niebiesko. I wcale nie krzyczał : I co ja poradzę, że nie urosłem. Mama dawała
twaróg, i nic nie pomogło



wracał dwa przystanki jeszcze w luźnym bucie. W poniedziałek Wigilia w pracy. Ciekawe,
co się wydarzy. A potem już bezpieczne święta. Tym razem to Józef się naje tych indyczych
udek ...

***