your lips SWEET TASTE od red
   Home
   Last 20
   Last Month
   All
taste of red
  Wspomnienia
  your lips SWEET TASTE of red   2010.07.04 03:56:15  
A, witam szanownych ;) Witam.

Miałam przed chwilą ćwiczyć jogę. Byłam dość zdeterminowana. Jednak determinacja odeszła po "leżącym telefonie ze Skarbem". Przyszła ochota na pisanie.

Sprawdziłam i pomyślałam, że nie ostatnie 2 lata muszę streścić a 3 i pół roku... Eh... W 2007 tylko jeden wpis. Bardzo teraz żałuję, że nic nie pisałam. Wiem, że może zabrzmi to głupio, ale lubię siebie czytać. Chyba dlatego, że tylko ja się śmieję z moich żartów :) I dlatego, że zapominalska jestem, potrzebuję czytać co się u mnie działo. Bo co, tak właściwie, się u mnie działo? (Tak na marginesie, a raczej w nawiasie, słucham Coldplay. Jakiś melancholijny wieczór. Ale nie smutny.)

Styczeń 2007.
Hym... Czytam, co napisałam w ostatnich notkach, żeby się odnaleźć. Od stycznia do czerwca mijały ostatnie moje dni licencjatu. Nie pamiętam jakichś wielkich przebojów, poza pracą którą musiałam napisać. Licencjat pisałam z literatury angielskiej, ponieważ bardzo chciałam mieć tą panią profesor za promotora. Niestety u nas w szkole nie było nikogo z tłumaczeń, o którym mogłabym powiedzieć, że się czegoś nauczę podczas pisania licencjatu. Trochę mi się mózg lansował przy tych teoriach "literaturowych", ale dałam radę. Nie żałuję tematu ;) Wiem o czym pisałam, ale tytułu nie pamiętam.

Wakacje 2007?
Oj! Nie mam pojęcia! Nic tu nie napisałam, więc wymazane są z pamięci chyba na zawsze. Może to były te, na których byłam z Kamą? A może następne? No nic to... A może te kiedy byłam w Anglii? Chyba tak... hym...

Wrzesień 2007 - Styczeń 2008.
Po licencjacie zrobiłam sobie przerwę w postaci studium tłumaczeniowego przy Uniwerku Wrocławskim. Zajęcia tylko w soboty. Poznałam tam Krysię. Super nam się rozmawiało, bardzo szybko się skumałyśmy. Była dość zakręcona, czasem miałam wrażenie, że myślami jest całkiem gdzie indziej. I to było fajne :) Była podobnie roztrzepana jak ja. Myślałam, że ta znajomość potrwa dłużej. Ale niestety. Po paru moich propozycjach spotkania się, po zakończeniu szkoły, i braku konkretnej odpowiedzi, poza "musimy się umówić", dałam spokój. Nie wiem czemu tak wyszło. Ale trudno. Jeśli chodzi o studium samo w sobie, to przekonałam się, że siedzenie nad papierami, typu umowy i podobne dokumenty, nie jest dla mnie. NUUUDAAAAaaaaa... Poznałam profesora, u którego od razu zapragnęłam pisać magisterkę! :D Świetny, niesamowicie mądry i dobry człowiek. I tyle o tym.

Tydzień 2008 ;) chyba przed lutym.
Pierwszy semestr leniwie szukałam pracy. Na stanowisko sekretarki nikt mnie nie przyjął (chciałam mieć chociaż 5% szansę tłumaczenia czegoś na albo z angielskiego). Byłam bliska pracy w KFC, ponieważ wmawiałam sobie, że uczyć nie chcę. Ale po porównaniu wynagrodzenia za godzinę pracy, podjęłam decyzję ;) Pracę zaczęłam jakoś około lutego. Sprytnie postanowiłam posłużyć się zumi lub google maps i znalazłam 2 najbliższe szkoły. Poszłam do tej bliższej. Od mieszkania 20-30m, na tej samej ulicy i po tej samej stronie ulicy, co blok w którym mieszkałam ;) Nawet nie wiedziałam, że tam jest szkoła w podwórku. Prywatna. Przepracowałam tydzień, zastępując panią, która wylądowała nagle w szpitalu. Ogólnie, spadłam im jak z nieba. Niespodziewanie nie mieli kogo za nią wstawić. Dzieciaki w tej szkole były okropne. Nawet jak będę miała dużo kasy, moje dziecko pójdzie do "normalnej" szkoły. Uczyłam jedną klasę podstawówki, jedną gimnazjum i jedną liceum. Ku mojemu zdziwieniu najgrzeczniejsi byli ci z gimnazjum i naprawdę nie mam co na nich narzekać. Dobra klasa, chociaż mało się odzywali, ale przynajmniej był spokój. W podstawówce było chyba tylko 5 osób, ale jeden chłopaczek rozwalał całą lekcję. Rozpuszczony, nie pilnowany przez rodziców w domu, oglądający wszystko (w 4kl podstawówki oglądał Czesia i Konieczkę :/ i takim też językiem się posługiwał, albo i gorszym). Klasa licealna była bardzo liczna, ok 30 osób, z czego około 5 wykazywało chęć do nauki, reszta przeszkadzała. Ale dałam im radę ;) Pamiętałam, co mówiła pani z metodyki, świetnie nas wyszkoliła. Na pierwszych zajęciach nie byłam miła. Co do 4 kl popełniłam błąd, bo po pierwszej godzinie, widząc że są grzeczni i fajnie się bawią nauką, rozluźniłam się, a oni po "wyczuciu gruntu", na kolejnej z rzędu godzinie, już nie byli fajni. Zresztą 2godziny pod rząd dla kogokolwiek to moim zdaniem za dużo jeśli chodzi o przedział wiekowy od podstawówki do liceum. Przynajmniej takie jest moje zdanie, a oni mieli tak ciągle. O klasie licealnej usłyszałam na przerwie, pani od niemieckiego żądała od ich wychowawcy wykonania "konkretnych" telefonów do rodziców uczniów :D Dlatego psychicznie byłam przygotowana na to, co mnie czeka. Może tego pani od metodyki nie mówiła dosłownie, ale na pierwszych zajęciach byłam suką ;) Wredną i nie miłą. Zdało to egzamin. Wtedy nie byłam pewna czy zostanę tam do końca semestru, żeby wystawić im oceny, ale tak grałam ;) Dlatego trochę się ze mną liczyli hehe. Powoli, zaczęłam rozluźniać im więzy, ale tylko troszeczkę. Żartowałam i gadałam z nimi, ale trzymałam w ryzach. Jak przetrwałam ich próbę i nie pokazało się ani jedno pęknięcie, nie jak w przypadku klasy podstawówki, było w miarę. Niestety stres mnie zżerał i mimo, że teraz wspominam, że sobie z nimi dobrze poradziłam, to nigdy nie chodziłam tak zestresowana. Żarłam persen! Nie przed każdą lekcją, ale przed paroma pierwszymi. Ale nie dałam po sobie poznać, "trzęsłam się" tylko w domu ;) Szczerze mówiąc, mam wrażenie jakbym pracowała tam miesiąc, a nie tydzień. Zresztą po moich opowiadaniach ojciec-nauczyciel powiedział: "To ty tam miesiąc pracujesz? Czy tydzień??? Bo takie historie..." I tak właśnie czuję. Z nerwów, pierwszy raz w życiu, miałam jakąś dziwną reakcję skórną. Ręce były non-stop suche, że aż piekły na grzbietach, mimo smarowania kremem. Dlaczego wiem, iż to zasługa szkoły prywatnej? Na początku nie byłam pewna, ale po zakończeniu tam nauki od razu jak ręką odjął... Normalnie od razu!!! Nie wiedziałam, że coś takiego może być od stresu. Do tej pory już nie zdarzył mi się taki ciągły-tygodniowy stres i taka reakcja skórna. Tydzień w 2008 widzę wyszedł dłuższy niż cały rok 2007 opisany tu ;) ale co tam...

Luty - Czerwiec 2008
W szkole prywatnej poznałam jedną nauczycielkę, której z twarzy czy imienia już niestety nie pamiętam :( Boże, ale ze mnie pacan. A to właśnie dzięki niej dostałam kolejną pracę. Okazało się, że pracowała na łikend w Cosinusie i chciała odejść, ale pani dyrektor wywierała na niej presję żeby została "bo kogo oni znajdą". Poleciła mnie i wskoczyłam na jej miejsce. Niebo a ziemia, w porównaniu z prywatą! Miałam do czynienia z osobami minimum 18 lat. Co prawda klasy liczyły ponad 60 osób... i miałam od wypełniania czasem 2 czasem 3 dzienniki, to chodziło około 10 osób :D Szkoła po prostu jest darmowa, a reklamują się że wydają zaświadczenia do wojska ;) I wszystko jasne. Klasy miałam fajne. Irytowała mnie tylko 1 osoba na wszystkie, które uczyłam, więc myślę że nie było źle. Przynajmniej tyle teraz pamiętam ;). Dużo spokojniej. Na początku wprowadziłam niestety chaos, bo mimo że klasy niby miały mieć jakieś pojęcie o angielskim, to niestety tak nie było. Miałam wrażenie, że uczę kogoś kto nigdy słowa po angielsku nie powiedział. Więc musiałam zmienić taktykę, w miarę się opamiętałam, bo zobaczyłam, że trzeba im więcej powtarzać i przypomnieć podstawy. Czyli uczyłam ich "od początku". Dobrze to wspominam, aczkolwiek wracałam styrana. W szkole prywatnej przez tydzień miałam jakoś 16godzin, a w Cosinusie 10 w niedzielę. W sobotę chodziłam do studium, a całą niedzielę przepracowywałam. Musiałam zostawać po godzinach i wypełniać dzienniki, za co oczywiście nie miałam płacone, bo muszą być wypełnione, a kiedy to zrobię nikogo nie interesuje. Jedna klasa miała chyba 180osób :D Męczyłam się może na łikend, ale za to cały tydzień miałam wolny! ;) I się opierdalałam trochę. Ale mogłam trochę finansowo odciążyć rodziców. Mimo ich nalegań, nie chciałam pieniędzy zachowywać dla siebie i żyłam z nich. Z kolei, mimo moich nalegań, rodzice i tak wysyłali mi 100 czy 200zł miesięcznie.

Wakacje 2008?
Znów pustka ;) Obczaję kiedy byłam w Anglii, bo mam gdzieś papierki z datami ;) Na tych wakacjach kończy się pewien rozdział mojego życia, więc na razie zakończę i resztę dopowiem w innym czasie.
O kurde! Ale późno! Eh... 2:22.
Dobranoc! :*
  :: link