on_i_on
komentarze
Wpis który komentujesz:

Wreszcie dzisiaj nie pada. Jestem teraz w centrum handlowym, a potem mykam do wujka na gadugadu rodzinne..

Rano dzisiaj byłem u Sławka i cioci - tej mieszkającej koło mnie. Sławek jak zwykle mnie wykorzystał i dał kasę, bym mu płyty w Saturnie kupił. Spoko - przynajmniej dał mi na fajki..

Teraz sobie postukam w klawisze na GL i u immych blogersów. Po drugiej muszę wpaść do Sławka, a potem być może wpadnę do Andrzeja z osiedla, bo wczoraj się z nim na dzisiaj zgadywałem..

Zapodam teraz opowiadanko, które nadesłał mi znajomy wujka z pracy - jeden z jego pierwszych dni w pracy:

Być kierowcą i przeżyć...

Jak każdy kierowca autobusu komunikacji miejskiej wstaję lub kładę się spać w środku nocy. Tym razem mam zmianę „a” także już o 3:00 rozlega się przeraźliwe drrrrrrryyyyyńńńńń budzika. Ledwo zwlekam się z łóżka. Wyglądam przez okno – jest trochę śniegu, jak na zimę przystało. Termometr wskazuje „tylko” minus 15 stopni. Nie jest tak źle... Po niecałej godzinie jestem już na zakładzie, gdyż tuż po 4-tej „mam wyjazd”. Co prawda w regulaminie jest powiedziane, że mam być 15 minut przed wyjazdem, ale regulamin sobie a życie sobie. Dziś trochę pojeżdżę – przede mną 9,2 godzin pracy. Dyspozytor daje mi dokumenty, kluczyki do wozu, biorę też tablice kierunkowe. Idę po wóz.

Tym razem jest to przegubowy Ikarus z automatyczną skrzynią biegów. Takimi najbardziej lubię jeździć, ale jako kierowca z krótkim stażem pracy rzadko mam ku temu okazję. Znajduję go na placu, stoi w swoim sektorze, wyraźnie zmęczony, przechylony na prawy bok. Jego twarz zdaje się mówić „Nie bódź mnie!”. Mój niepokój wzbudza założona tablica ‘Przejazd techniczny’ (brzmiąca jak „nie przeszkadzać”), co może oznaczać, że staruszek wczoraj nie dał rady przepracować całego dnia. Zobaczymy jak poradzi sobie dzisiaj. Wchodzę, odkładam deski, otwieram klapy silnikowe aby sprawdzić poziom oleju. Robię tak od chwili, gdy 2 miesiące temu dostałem wóz (oddany do ruchu!), który nie miał ni krztyny oleju. Tym razem jest. Jeszcze tylko sprawdzę poziom płynu borygo i paliwa, chwilę potem siadam za sterami. Włączam hebel – charakterystyczny dźwięk wydaje się mówić „Aj, co znowu ?!?”. Kasowniki warczą – chyba nie są zadowolone z tak wczesnej pobudki. Wsadzam kluczyk i zapalają się kontrolki. Jeszcze tylko jeden guzik i odpalam wóz; yh, yh, yhhhh... Jeszcze raz próbuję – yh, yh, yhhhh... No to do trzech razy sztuka – udało się! Warkot silnika niszczy nocną ciszę. Nie będę męczył wozu na ‘dzień dobry’ – niech podpompuje się w spokoju. O! – jedna wskazówka drgnęła, ale druga jeszcze śpi. Budzę ją dotknięciem hamulca – wreszcie też wstaje i mozolnie drałuje ku górze. W tym czasie zakładam „dechy”. Idzie nawet lekko, chociaż z zimna nie mam czucia w palcach. Ostatnia, na samym końcu wozu – psia krew!... decha jest szersza niż kaseta. Trochę ją naginam – przy tej operacji skaleczyłem się w palec. Trudno, słyszałem, że praca czasem boli... Wracam do kabiny; ustawiam fotel i lusterka. Mimo upływu czasu biedak jeszcze nie nabrał powietrza. Włączam światła awaryjne i udaję się na obchód wozu. Sprawdzam czy jest w jednym kawałku, czy kierunkowskazy działają oraz czy są koła. Wszystko jest jak należy więc wracam do kabiny. Jeszcze tylko sprawdzę czy działają wycieraczki. Wtem! Czuję jak z fotelem jadę do góry – to sygnał, że powietrze już jest. Autobus też wstał, przeciągną się i wyprostował. Jakby chciał powiedzieć „Gotów”. Sprawdzam drzwi, dla testu dwa „chlapnięcia”. Jeszcze rzut oka na wskaźniki, gdy nagle widzę mrugającą żółtą lampkę. „Ki czort” – myślę. Nie wiem za bardzo co ona oznacza, ale to chyba nie zalotne mruganie wozu do mnie. No cóż, jest odrobina czasu – pojadę do warsztatu. Wciskam klawisz „R”, odpuszczam hamulec ręczny i cofam. To nie jest takie proste jak się ma tylko kilka centymetrów z lewej strony i kilka z prawej. Udało się, podjeżdżam pod halę warsztatu. Mistrzowi mówię co jest grane. Rzucił tylko okiem i szybko wydał werdykt „Koła się kręcą?” – pyta. „Ano” – odpowiadam. „To więc o co ci chodzi? Wykręcimy żarówkę i będzie po kłopocie” – pewnie oznacza to, że usterka nie jest poważna. Podjeżdżam pod bramę, ustawiam się w kolejce. Przychodzi moja kolej – wyjeżdżam na miasto.

Jeden przystanek dalej już czeka nadzór ruchu. Spisuje nadgorliwych, którzy przyspieszyli lub źle założyli „dechy”. I kto tu jest nadgorliwy? Do pętli jadę bez ludzi. Nagle odzywa się dzwonek w drzwiach. Ja go nie włączałem, więc co się dzieje? Po dłuższej chwili robi się to denerwujące. Co prawda słyszałem, że każdy wóz ma swoją duszę i swoje zachcianki, ale żeby tak śpiewać z samego rana to już gruba przesada. „Zamknij się!” – głośno myślę. Cóż – słowne skarcenie nie skutkuje. Hmmm... Wtem zahaczam nogą o schowek z bezpiecznikami. Autobus przestaje śpiewać. „Aha! Tu cię mam, kochany” – i kopa mu w bezpieczniki – dzwonek znów dzwoni – to jeszcze jednego kopa – przestaje. Najwidoczniej technika idzie do przodu...

Pierwsze kółko przechodzi lekko, łatwo i przyjemnie – zaprzyjaźniam się z wozem, a on ze mną. Orientuję się tylko, że na trasie są remonty dróg – czyli będą utrudnienia. Szkoda tylko, że nie poinformowano mnie wcześniej o tym. Na kolejnym kółeczku, na krańcu mam kontrolę – tym razem nasz nadzór sprawdza czy grzeję pasażerom. A pewnie – ogrzewanie chodzi na fula. Jednakże czujne oko instruktora wypatruje duże szpary między szybami w oknach.... Tak jakby to ode mnie zależało, że tam są. Coś tam zapisuje, mamrocze i wychodzi. On w swoją stronę, a ja dalej w trasę. Za chwilę zacznie się poranny szczyt. To będzie – korki i tłok – ogólnie będzie „wesoło”. Od pierwszych przystanków mam dużo ludzi na pokładzie. Czuję to od razu „pod nogą”. Wtem! Podchodzi do mnie pasażerka z prośbą abym sprzedał jej bilet. Nieistotne, że na przystanku jest czynny kiosk, że cały autobus ludzi czeka. Cóż – pan (a właściwie) pani każe – sługa musi... Wyjmuję bilet mówiąc „Równo 3 zł”. Blondyna z uśmiechem wręcza mi banknot 50 zł. Kulturalnie i grzecznie mówię, że nie mam wydać. Zaskoczona pani rozbrajająco pyta „To co ja mam teraz zrobić”. Nie wdając się w dalsze dyskusje ruszam z przystanku. Kobieta odpuszcza. Jedziemy dalej.

Ruch coraz większy, robią się korki... Już 5 minut po czasie, a ja wciąż stoję... Wóz się zagrzewa, wentylator się włącza, chociaż na zewnątrz pewnie z minus 10 stopni. Na jednym z przystanków mam problem by włączyć się do ruchu. W sumie nic nowego... Po zamknięciu drzwi wrzucam kierunkowskaz i czekam aż ktoś mnie wpuści. Czas leci, pasażerowie się denerwują. Najwyższa pora działać... puszczam hamulec autobus wytacza się z zatoki. Mimo, że już zajmuję połowę pasa to osobówki wciąż mnie mijają. Prędzej się zabiją niż wpuszczą autobus, tak jakby jazda za mną była jakąś hańbą i plamą na honorze. Więcej nie będę czekać – ileż można! Wybieram „ochotnika” i wciskam się przed niego. Zdążył wyhamować. Ba! Zdążył nawet zatrąbić.

Znów korek, zamiast nadrabiać opóźnienie ja je zwiększam. Dobrze, że jadę na przerwę śniadaniową. Z 30 minut przerwy zostaje już tylko 15. Kawałek dalej i czeka już 10 minut przerwy – a pętli jak nie widać tak nie widać. Kilka przystanków przed finiszem powinienem być w tym samym miejscu, tyle że w przeciwną stronę. Na przystankach (po drugiej stronie) widzę jak ludzie mnie wypatrują... Szkoda, że nie patrzą w moją stronę. Dojeżdżam na kraniec. Dobrze, że jest ekspedycja – jest gdzie odpocząć. Jednakże chcąc ludzi dowieźć na czas rezygnuję z przerwy. Na pewno pasażerowie to docenią... Tylko załatwiam niezbędne potrzeby, żeby „matka natura” nie zaskoczyła mnie w trasie. Jadę.

Niestety opóźnienia nie da się już nadrobić, rozkład mogę spokojnie schować. Na jednym z przystanków przycinam pasażera. Robię to niechcący, przecież nie jestem w stanie przewidzieć, że zaraz po wejściu do autobusu tak szybko się znudzi i od razu z niego wysiądzie. Mimo, że od razu go uwalniam to widzę w lusterku jak mi wygraża. Najważniejsze, żeby się nie przejmować, trzeba jechać dalej. Podczas jazdy zapala się lampka oznajmująca brak ładowania. Zaczynam się coraz bardziej denerwować, gdyż nie wiem jak daleko zajadę. Po kilku przystankach nie gaśnie, więc postanawiam wezwać pogotowie techniczne. W tym celu używam własnego telefonu komórkowego i łamię przepisy ruchu drogowego (o zakazie rozmowy przez telefon podczas jazdy). Niestety dyspozytor nie ma wolnych mechaników, podobnie jak i nie ma „rezerwy” – przynajmniej tak mówi. Pozostaje więc jechać, dopóki wóz nie odmówi posłuszeństwa. Po pewnym czasie na szczęście kontrolka gaśnie.

Na kolejnym kółeczku mam już 30 minut „w plecy”. Za mną autobus tej samej linii – to pewnie maraton włącza się do ruchu. Od tej pory jeździmy razem, co powoduje niezadowolenie pasażerów. Próbuję mu uciec, ale nic z tego. Jadę pierwszy – czyli zgodnie z „syndromem pierwszego autobusu” zabieram wszystkich pasażerów z przystanku. Nikt nie może wsiąść do drugiego autobusu, mimo, że ten jedzie „na pusto”. Dla zachowania kolejności brygad nie wyprzedza mnie.

Wreszcie ostatnie kółeczko! Szczerze powiedziawszy zmęczenie coraz bardziej mi doskwiera. Co dojeżdżam na kraniec to od razu w dalszą drogę, a i tak opóźnienie rośnie. Zero przerwy już od jakichś 6 godzin. Wreszcie ostatni kurs – do zmiany. Dwa przystanki od pętli drogę zajeżdża mi polonez. Gwałtowanie hamuję, szybki ruch kierownicą, trąbię – ledwo udało się uniknąć zderzenia! Uff – ciągle czyste konto. Wtem z wozu słyszę krzyk (skierowany do mnie): „Jak jeździsz Baranie” (celowo napisałem przez duże „B”, bo autor tej kwestii „zapewne” chce wyrazić mi wdzięczność i szacunek, że wyszliśmy cało z opresji). W tej chwili czuję się jakby ktoś w plecy wbijał mi nóż. Już na końcu języka mam wyrazy pochodzenia łacińskiego, jednakże w ostatniej chwili zagryzam wargi... Krew we mnie aż kipi ze wzburzenia. Ale widać tak musi być... Jedziemy dalej. Wreszcie mijam zakład, na przystanku czeka zmiennik. Łamiąc regulamin robimy wcześniejszą zmianę. Chwała mu za to!

Wczesne godziny popołudniowe – jeszcze tyle dnia przede mną. Idąc myślę jak można wykorzystać ten czas. Ale pewnie znów zasnę z pilotem w ręku przed Teleexpress’em. Jutro na szczęście mam wolne!


Marek Sieczkowski

Inni coś od siebie:


Nie można komentować
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem
oznaczeni są użytkownicy nlog.org)
gabiuszka | 2005.09.17 16:11:18

Rewelacyjne opowiadanie :D podoba mi sie :)

maniek | 2005.09.17 14:44:26

u mnie pada ;))
wróciłem. nie zabiłem sie.

niewazneee | 2005.09.17 13:14:48

Jak nie pada jak pada :P

Smieszny Bolek | 2005.09.17 12:43:14
wpadnij na te stronki, to sie posmiejesz: bundz.prv.pl vamp-irka.webpark.pl bedzie-bloog-i-tyle.mylog.pl

gabiuszka | 2005.09.17 11:54:20

U mnie nawet słońce świeci :) jestem pełna optymizmu :) byleby tylko komary wyginęły