Wpis który komentujesz: | Miłość płomienna zmienna Motto: Rainer Maria Rilke Z życia świętego Znał taki lęk, co już się zaczynał jak umieranie- nie do wytrzymania. Zaś serce uczyło się wolno przetrwania i chował go tak, jak chowa się syna. I poznał biedę niejedną, okrutną, czarną, bez jutra, co jak loch trzymała: i swoją duszę czynił posłuszną, kiedy dorosła, aby leżała przy swoim panu; on zaś pozostał na takim miejscu osamotnienia, gdzie owa samotność wszystko przerosła, i żył daleko, bez chęci mówienia. Za to po czasie doświadczył dogłębnie owego szczęścia samoopanowania, aby dostąpić najczulszego doznania, władając sobą jak całym stworzeniem. I Rozłożony krzyżem na podłodze wygładzonej chłodem ze stężałymi mięśniami ust z zaciśniętymi powiekami nad szorstkością kamienia dotykając czołem dna pokory modlił się a nawy i filary powtarzały gorący szept jego duszy. Modlił się, a słońce za ostrorogimi witrażami kładło barwny światłocień na szepczących głazach otaczających go ze wszystkich stron świątyni. Modlił się, do drewna świętego, na którym w męce spoczął Syn Człowieczy. Modlił się do ognia żarzącego na ciemnym ołtarzu jak okruch magmy. Modlił się, aby ukazała mu się ta Istota otulona cienistym futrem tajemnicy, ukryta przed jego oczami nie znającego podstępnych piasków i raniących wertepów- on znał tylko kamienny grunt pod sobą, wodę, prawdę chleba i bliskie sąsiedztwo nieba. A Bóg, który wodzi na pokuszenie, z którego woli podnosi głowę Zły lub Dobry- uchylił przed nim wieko tajemnicy. Gdy skończył, dźwignął z głębin duszy wzrok- zobaczył to, co chciał. A za swą ciekawość ukarany został. *********************** Stała przed ołtarzem, jej postać mieniła się barwami ognia, cały płaszcz miała utkany z płomienistych języków, pełgały wokół każdego jej gestu, jej oddech wionał gorącem, a spojrzenie, które w nim zatopiła, wlało w jego jestestwo uczucie lekkiego, nieznośnego płonięcia. W miejscu, gdzie stała, jeszcze długo widniały złote ślady na kamieniu. Sama zdawała się płonąć, choć struktura jej istnienia pozostawała nienaruszona. Z jej ramienia wyrastał miecz, którym ostrzyła ludzkie dusze bez mrugnięcia studziennym okiem, bezustannie, gwałtownymi pociągnięciami, tak długo, ale oni prosili o jeszcze, ciągle jeszcze, wołali, modlili się- skąd w ludziach tyle sił do cierpienia? Zrozumiał, że to Ona była Krzewem Ognistym. Najskromniejszy spośród wszystkich franciszkanów, braciszek nasz nigdy nie zaznał widoku takiego Piękna. Jej nikły uśmiech przykuł go do ziemi i nie mógł się ruszyć. Coraz trudniej było mu oddychać. Wtedy zrobiła krok do przodu i zanurzyła w nim miecz obosieczny. Obraz się zmienił, światło przygasło, ogień przyczaił się, lecz ciągle w nim był. Leżał bezładny, bezbronny; uścisk jej płonącego spojrzenia zelżał i tylko kulił się jak embrion kłuty szpilką. Spomiędzy szeptów płomieni, spomiędzy szelestów języków splecionych z mrokiem, z chaosu, ciszy i kakofonii zaklęć wyłuskała się myśl, którą go dotknęła: każda chwila dnia jest tęsknotą za nocą, każda chwila życia jest zniecierpliwieniem, i dobrowolne przyjmowanie jest kajdanów z każdym oddechem, każdy cios znoszony z uśmiechem i każda krzywda przebaczona, a każda chwila rozkoszy jest bólu zapomnieniem. Teraz sam zaczynał płonąć, ale to cierpienie sprawiło mu tak nieoczekiwaną, dziką radość pragnienia, że siłą przytrzymał jej dłoń gdy chciała wyciągnąć miecz- sparzył się, ogłuszyła go ciemność. Gdy się uspokoiło – spojrzał. Jej szaty pociemniały, ukryły się w załamaniach mroku. Słońce zaszło. Jej spojrzenie spochmurniało. Ochłodziło się powietrze. Odwróciła się plecami, a człowiek skulony na ziemi mógł złapać oddech. Widząc ,że chce odejść, w myślach znów się modlił- nie idź. Nie wiem jeszcze wszystkiego. Co dalej? Nie odchodź, bo chcę odpowiedzi- czy na tym koniec? Jego pokornej modlitwy wysłuchał dobry Bóg i rozpoczął drugi akt odsłony Tajemnicy. II Odwrócona tyłem nadal trzymała miecz, pieściła palcem jego ostrze i cała posadzka spłynęła słodką krwią. Braciszek posmakował jej, ale nie pokochał tej słodyczy i nagle, gdy się odwróciła, ujrzał- dwie spadziste studnie płonące sztolnie wionąc pustką szczeliny- oczy Nienawiści. *************************** Tym razem to, co zobaczył, przeraziło go. Wyglądała jakby postarzała, trochę posmutniała, pociemniała, ale ciągle młoda tą wieczna młodością Pramitu. Z początku wydawała się spokojna, cicha jak myśl, ukryta w czeluściach duszy, jak małe, drapieżne zwierzę, które, przyparte do muru nagle znajduje w sobie niebywałe pokłady sił i zdumiewająco zaciekle atakuje. Znów jednak jej odzienie zaczęło płonąć. Ale ten ogień był inny. Nie ogrzewał, nie tchnął pieszczącym zmysły gorącem, ale palił, palił w bezustannej udręce, palił wszystko, czego się dotknęła, palił nawet to, co dotąd był pustką i rezygnacją. W tym tonął cały świat. Ten ogień ożywiał z nieodpartą siłą, zagrzewał do walki, dodawał sił, ale najdotkliwiej trawił tego, w którego duszy się zalągł jak zła jaskółka w cudzym gnieździe. I usłyszał jej cichą, złośliwą mantrę: Marzeniem mym trawienie dusz, a moje marzenie się ziści a kiedy granic wytrzymałości już dosięgnę- wtedy ogień cię zniszczy! A wtedy zrozumiał, ze to Ona płonęła w Ognistym Krzewie. A gdy już wszystko przenicowała na proch, zapadła otumaniająca kurtyna ciszy. *************************** Więc to tak?- pomyślał braciszek. Więc teraz już wiem. Że miłość tak łatwo może przemienić się w nienawiść, że stoi odwrócona, jakby po drugiej stronie lustra? I wtedy wracają ze zdwojoną siłą dawne zranienia, dawne cięgi? więc są dwiema stronami tego samego ostrego obola? I jedna bez drugiej nie może istnieć? A wewnątrz duszy usłyszał głos – bo ziarno świata posiano z miłości, pamiętasz, czego cię uczono w klasztornej świetlicy? U zarzewia świata i wszechrzeczy miłość leży, głupcze! To od niej wszystko się zaczyna. Władza jasna i wieczysta i niewolnictwo oddania dzieło stwarzania i amok niszczenia doskonałość lustrzana cielesność idealistyczna wyzbyta materialności amfora pełna światła i nicości i dotykalność błota skalana i nieczysta jak twardy mrok wciągająca. I ujrzał zbrodniarzy co rąk swych nigdy krwią nie splamili, a w sercu swym nie mieli obojętności Losu ani nienawiści przeklinających lecz miłowali tych, dla których byli oprawcami, kochali władców swego serca. I ujrzał zło, którego początkiem przecież miłość była. Już, już prawie się od niej odwrócił, kiedy wstrzymała go ręka Archanioła. Nie odwracaj się. Nie oglądaj się za siebie. Tam mroku nieskończoność, tam jeszcze większe zło, tam – nicość. Pozostał tak jak upadł. Jego oczy wchłonęły tyle przemocy, że o mało sobie ich nie wydrapał. Zasłonił je rękami. Zapłakał. Jest dobra miłość i zła miłość. Dobra może zniszczyć tak samo jak zła stworzyć. Dlatego tylu cierpi kochających inaczej… Dłonie wziął mu w swoje archanioł. Krew już starta z podłogi anielskim skrzydłem. Przed ołtarzem znowu ona, postać zmaterializowanego światła, dobroć zaklęta w mrocznym jądrze świata, majestat zamieszkujący w każdym włóknie istoty- półbogini kapryśna, nieustępliwa, i jak spragniona gazela na pustyni- uległa. Gdyby nie miała w takim wyobrażeniu postaci kobiety, uznałby, że to sam Bóg. A wiec to tak. Całe zło świata i całe dobro Boga – z miłości wszystko, wszystko - Podniósł się z klęczek. Świt. Promienie słońca na murach i krużgankach. Tylko dłonie miał umazane we krwi. Odtąd karmił się swoją tęsknotą, a dni spijał z brzegu pucharu życia. Bezkrwiste godziny pędzane na modlitwach nie dawały mu żadnego ognia. Brakowało mu pożaru w duszy, mroku, w którym mógłby się śmiać. Nie było napięcia w melancholijnym świetle klasztornych szyb. Nie było porównania. Miłość do Boga, o której sadził, że jest wszystkim, przestała mu wystarczać. Zobaczył tak liczne jej wcielenia, że postanowił sam przez nie wszystkie przejść. Poznanie jest źródłem wiedzy. Jeśli miłość jest grzechem, to warto jej zaznać, by dowiedzieć się, czym jest zbawienie. Dlatego nasz braciszek porzucił klasztor I wyruszył na poszukiwanie swojej miłości. |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |
ide_przeskakujac_pagorki | 2006.01.30 17:32:54 czytam czytam i nadziwic sie nie moge ze tyle wizj i tak wyrazne i tak zmazane uczuciami... a czy Boga można kochac, czy mozna kochac cos co jest dla nas nie do ogarniecia, co jest ideą, niebytem? |