Wpis który komentujesz: | Kojarzycie niektóre klatki schodowe, zwłaszcza w starym budownictwie? Brudne, obdrapane ściany, zacieki, odpadający tynk, ogólny syf? Wyobraźcie sobie, że Szpital nr 8 w Zabrzu wygląda identycznie - istny obraz nędzy i rozpaczy. Horrory można by tam z powodzeniem kręcić, sam wystrój wnętrza wystarczy, żeby wystraszyć. Remontu ten budynek nie zaznał co najmniej przez ostatnie kilkanaście lat, wymienili jedynie okna, podobno stare były tak nieszczelne, że pacjenci się pochorowali (druga fajna rzecz, to kolorowe piłeczki z workami na buty). Zastanawiam się, jak ludzie w takich warunkach mają wracać do zdrowia, przecież zanim wyjdą, nabawią się depresji. Z drugiej strony pewna motywacja: im szybciej wyzdrowieją, tym szybciej ten przerażający widok zniknie im z oczku. Na oddziale klimat typowo polski. Telewizor w cenie 2 zł za godzinę, więc szybko znalazł się gość, który rozpracował system: wystarczy przywalić parę razy pięścią w urządzenie, gdzie wrzuca się monety, i nabijasz licznik na tyle godzin, ile chcesz. Działało, tylko nie miał czym zmienić kanału i podgłośnić – był jeden pilot na oddział. Poszedłem do sali naprzeciwko i grzecznie zapytałem, czy mają pilota. Mieli, leżał na wierzchu. Gdyby nie to, pewnie usłyszałbym, że nie. Pani zmierzyła mnie podejrzliwym wzrokiem, wyraźnie zaniepokojona, jakbym ją informował, że nie będzie kolacji. Trzy razy pytała, czy oddam. "Tak, za momencik oddam, tylko zmienimy kanał". "Ale ten sam, nie ten drugi, bo tamten jest zepsuty!". W końcu drżącą ręką podała mi urządzenie. Za minutę byłem z powrotem. Na moje najmilsze w świecie "dziękuję uprzejmie" rzuciła oschle "proszę", niemalże wyrywając mi pilota z ręki. Ciekawe jest to, że ulicę dalej znajduje się Śląskie Centrum Chorób Serca: nowoczesne, eleganckie, odpowiednio wyposażone. Inny świat, chociaż specjalizacja podobna. Dwa razy kursowaliśmy z Gliwic tam i z powrotem. Ani pogoda, ani Zabrze nie zachęcały do spacerów. Pół-slumsy w centrum miasta, główna ulica – Wolności, opustoszała już o godzinie 20:00, jakby ludzie bali się wychodzić z domów (musieliśmy kawałek przemaszerować, bo tramwaje oczywiście nie kursowały), przejście przez niewielkie blokowisko, chociaż to ścisłe centrum, napawało Asię i jej brata przerażeniem. Czasem zastanawiam się, czy faktycznie jest tak niebezpiecznie, czy sami napędzamy między sobą ten strach i zagrożenie, mówiąc i myśląc o tym. Trochę tak, jak z terroryzmem, o którym media trąbią tyle, że na liście czyhających na każdego z nas niebezpieczeństw zajmuje już chyba pierwsze miejsce. Może gdybyśmy spacerując po zmroku nie uruchamiali za każdym razem wyobraźni, nie byłoby tak strasznie. Zaobserwowałem to na przykładzie licznych, samotnych powrotów do domu przez miasto, zazwyczaj około północy, czasem później. Ani razu nic mi się nie stało, nigdy nie musiałem uciekać, a jednak za każdym razem nerwowo spoglądam na boki, gdy trzeba, przyśpieszam, każda napotkana jednostka z miejsca staje się potencjalnym agresorem. Wyobraźnia, która jednak nie ma nic wspólnego z ostrożnością, bo ostrożność w takich warunkach sprowadza się i tak tylko do gotowości do ucieczki. Na to akurat dobrze być zawsze przygotowanym. Wczorajszą wyprawę zacząłem jednak od Żabki, w której kupiłem kartę do telefonu. Następna była biblioteka, gdzie próbowałem doładować konto – z problemami, bo za mocno zdrapałem i nie było widać cyfr, musiałem się domyślać i w efekcie zajęło mi to jakieś 15 minut. Byłem również pod Szpitalem na Kościuszki, w Szobiszowicach, w Citibanku, w Piaście (tam kupiliśmy drugie śniadanie, czyli Colę i Snickersa). Wstąpiłem również do sklepu elektronicznego w GCH po słuchawki (w końcu!). W Zabrzu jadłem z dziewczyną obfity obiad w MC’Donaldsie, ćwierćfunciaka z serem, duże fryki, Sprite’a. Do Kolportera na Placu Piastów - taki salonik prasowy – weszliśmy po bilety. Stałem przy drzwiach i sprawdzałem, czy autobus nie jedzie, szła jakaś panna, więc otworzyłem jej od wewnątrz drzwi. Ucieszyło ją to co najmniej, jakbym ją gdzieś połechtał. Do domu wróciłem przed północą, jakieś 12 godzin po tym, jak z niego wyszedłem. Intensywny dzień i spory kop po dwóch dniach siedzenia w czterech ścianach. |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |
jawor | 2007.03.21 19:17:03 keb jest w realu effes | 2006.07.15 02:42:48 keb...gdzieś Ty? flintelekt | 2006.02.21 00:48:31 Lubię tzw niebezpieczne dzielnice, ale poza Polską. Wschodni Kreuzberg w Berlinie - piękna sprawa. Nic tylko arabowie, azjaci, afrykańczycy, niemieccy geje, punki i hipisi. Policja wjeżdża tam ponoć sporadycznie. Ale jaka pełna życia i barw jest to dzielnica;) Kitty aka Twardziel | 2006.02.14 16:35:21 hmmm "przerazenie "to raczej za duze slowo by okreslic przyspieszone bicie serca i glupie zarty :) Pamietaj, ludzie z Brooklynu ( a kobiety tym bardziej ) nie znaja slowa " przerazenie" pozdro :)):* |