Wpis który komentujesz: | Przyjemnie homoseksualny sposób bycia. Przyznaję, jeszcze się nie pozbierałem. Dwa dni temu wszedłem do domu i coś mi nie grało. Bezwyjściowość sytuacji (życia) wydała się nie do zniesienia. Nie znosiłem, zapytałem (zawiadomiłem) i w godzinę potem, ze szczoteczką do zębów i portfelem jechałem do Miasta. Źle, Miasto było pretekstem. Jechałem do CzłowieKa. Miasto piękne. CzłowieK oszałamiający. Jak wszyscy i wszystko, z niedoskonałościami nadającymi światu realności. Jednak parę godzin kiedy myśli znów zaczynają mieć sens (bo nie służą Tobie samemu, ale komuś, czemuś). I jak czuć się, gdy ktoś podczas rozmowy z Tobą wyłącza telefon? Paraliżujący strach, obezwładniające poczucie odpowiedzialności a może wszechogarniająca pewność siebie i rozpierające wewnętrznie poczucie wartości? I jak czuć się, gdy ktoś podczas rozmowy z Tobą stwierdza, że Twój przyjemnie homoseksualny sposób bycia daje mu poczucie bezpieczeństwa? Uśmiechnąć się kącikiem ust i uradować, że oto właśnie stałeś się jednym z przyjaciół do którego można zwrócić się zawsze i ze wszystkim; czy przewracając stół zakląć, jakim to niegodziwym jest los który wplątuje w Wasze życie wspaniałych ludzi by z rozbawieniem zakomunikować, że nigdy nie dane Wam będzie milczeć razem w intymnej bliskości? Cóż, w przyjaźnieniu się z tymi, których chciałbym kochać i byciu przyjacielem tych, którzy chcieliby kochać mnie mam wprawę. Tylko na chuj mi taka zdolność, co? Dla świętego spokoju należałoby zostać gejem (przy tej okazji chciałbym opierdolić wszystkich baranów, z Tobą najnowszy Costnerze włącznie, którzy lansują się hasłem biseksualności bo spodobał im się facet z reklamy Wólczanki. Nie odbierajcie przez swoją głupotę słowom znaczeń). Potem przychodzi deszcz, CzłowieK wraca do swoich zajęć a Szymon postanawia wrócić (po części dlatego, że po zakupie bielizny, skarpet i podkoszulek na zmianę, na kurtkę przeciwdeszczową nie było go już stać) do swojego miasta. Wypija ostatnią herbatę w filiżance, wsiada do taksówki a potem pociągiem w kierunku monotonii od której dane było mu na 36 godzin się oderwać. Jeszcze tylko ostatni podryg szaleństwa na widok starej wieży ciśnień i widniejącej w oddali wieży zegarowej, a potem wysiada na swojej stacji. Na dworcu, który jest tylko jeden. W mieście, które pachnie jak żadne inne. Uśmiecha się nieznacznie na widok jarzącego się neonu: Dobry wieczór we Wrocławiu, i jest to ostatni uśmiech na jego ustach tego dnia. Zastanawiające, tam nie schodził mi z twarzy. Stepowałem na Placu Szemranych Aut, dzieląc się papierosami życzyłem ludziom miłego dnia i przekonywałem (...homoseksualny styl bycia) homoseksualną dziewczynę, że popielniczka którą chciałbym wziąć z jej knajpy jest mi droga i powinna mi pozwolić. A tutaj? "Mhym, Hachis i białe wino. Karafkę", rzucone przez ramię. Jednak to Moje Miasto. Z chujową kostką brukową, natłokiem latekskurew okupujących rynek i spasionych turystów czujących się wszędzie jak u siebie. Wrocław który lubię. |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |
antidote | 2007.09.01 10:54:02 chciałam powiedzieć coś mądrego, ale jak pomyślałam o tej popielniczce to sturlałam się ze śmiechu z krzesła i zgubiłam wątek, no jak na złość, co? neverpromise | 2007.08.31 21:44:05 można Cię czytać, czytać, czytać i nigdy nie mieć dość ... :)) |