Wpis który komentujesz: | *** Sławomir Różyc - Sen o Arsinoe VII. pieśń o Amsterdamie cicho najciszej zegar w smutku drapie cienie rozwiesza o więdnących rysach geste minuty wlecze końcem wiosła wspólnie wystawia na stół filiżanki kolorem dobiera niechcący do pary czerwony tulipan w butli po Campari a potem tęsknie kremowa sukienkę na sofie układa tak formuje bufki spóźniasz się zakładasz na nogę kolanko jakbyś tam siedziała i słuchała lekcji zraniona i głodna życia w szumnych portach ... Dawno w słonecznikach przez okno na wzgórzu gdzie lekko stopami śpiewnie grzałaś ścieżki przez morza za nimi prą kaszubskie kutry niektóre zbłąkane u wybrzeży greckich niemą cierpliwość ma u siwych szyprów ten krzyk jak igła na wzgórzach zielonych i kształtów pewien niegdyś każdy przedmiot bytu świadome tu szafy skrzypiały jakby z przypływem puszczały korzenie czy dziś za wodą ich magiczny żywot jak im za kutrem ciągnąć pełne sieci stamtąd na pokład pocałunki grząskie czasem już martwe odrzucić do morza gdzież te nasze z blatu w wiklinowym koszu nie trafione w ucho przy tym maszcie z marchwi wzajemnych dotykań zwilgotniałe gruchy A jeśli przez burtę jako pryz cie schwyci zazdrość się kreśli prosta brzydką kreska Ona, żeglarz lipcowy baśń o Amsterdamie że tam ci błysną na straganach złote kraby płaszczami i o oczach w słupki potem ją stroisz w marynarki białe złotym lampasem, w kotwicę Jachtklubu Ona o tym ci powie potrze kielich palcem zerwą się z krzykiem mewy na Rozewiu drogi szukając do bajkowych drzwiczek skrzydła zwierając kolejno. Kolejno w bajce z fajansu w kokardzie we włosach jest moc zaklęta gorzkie szklane pienia już cie nie boli wcześniejsza natrętność już wyleczyłem i pójdzie w niepamięć jak dzień wczorajszy z zadartym paznokciem nierzeczywisty dziś w szkołach pokornych o tym już wiedzą matki od różańców wieczorem parnym bieliznę zdzierając bez tarczy w dłoni z książeczek śpiewanych jak porter pamięć mroczy biodra księżyc tam będziesz wątła. Kiedy dzwonki słyszysz coraz dotkliwiej w szklanych długich nóżkach sanie po śniegu to koniki pędzą to nagle w dłoni brzękają sandałki nie o spacerach w cieniu piramidy śpiewają kielichy i głośno płaczą kraby w Amsterdamie Jasne kamienice schodzą w toń nabrzeży i milczysz wstydliwie zapatrzona w sztućce kiedy ona, bankier mówi w stu zawodach mogla być rzeźbiarką, śpiewaczką rockową każda minuta miarką srebra w szklance może nie wysadzi wprost z pokładu z rana Ciebie, co tak miękko czujesz Fragonarda zostawi liścik w pościeli jedwabnej obie splecione nie potrafię przestać Czarna. Brzydka. Kreska Ich prawo zmyślać patrząc prosto w oczy Ich prawo z kurzu lepić nowy Egipt Twoje pamiętać, bo nikną z Epoką w nicość rozwieje, i Mirrę, i Ludy Bywa, będziesz czekać dłoni na ramieniu ściśniętej z troską O mój Amsterdamie stygnie w butelce do brzasku tulipan nim kolcem wbitym się słońcem zestruga |
Inni coś od siebie: |
Nie można komentować |
To stwierdzili inni:
(pomarańczowym kolorem oznaczeni są użytkownicy nlog.org) |
m_jak_masakra | 2011.07.07 11:27:04 wolę prozę, będzie proza? sinuhe | 2011.07.07 00:09:36 m jak masakra nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Od pewnego czasu szukając formy pojemniejszej pisze poematy. Jeśli uważnie czytasz moje utwory, a taka mam nadzieje, zauważysz spora ilość wątków i planów tematycznych w jednej pieśni, ale to już pewnie sprawa dojrzałości twórczej m_jak_masakra | 2011.07.06 22:36:21 jaką masz średnią powstałych tekstów na rok? |